24. Troska

Noc minęła Liamowi niemal bezsennie, dokładnie tak, jak się spodziewał. Właściwie cieszył się, że musi wcześnie wstać na pociąg, ponieważ miał już serdecznie dość rzucania się po łóżku w tę i z powrotem. Zdecydowanie wolał kręcić się z Hayden po mieszkaniu w poszukiwaniu wszystkich rzeczy, które musi ze sobą zabrać. Mieli spotkać się z Hikari na dworcu i wspólnie wyruszyć do Beacon Hills, gdzie Dunbar najpierw miał opowiedzieć o wypadku rodzicom, a następnie pójść trochę wcześniej na spotkanie stada i złapać Scotta. Wiedział, że czeka go rozmowa z naprawdę zaufanymi ludźmi, którzy bardzo się o niego troszczą, ale mimo to czuł się strasznie niepewny. Bał się tego, jak będą na niego patrzeć, gdy się dowiedzą... Bo na pewno coś się zmieni, przynajmniej na trochę. Ci, którzy już wiedzieli, też się zmienili. Hayden stała się jakby bardziej troskliwa i mniej złośliwa, a Liam doskonale wiedział, że robi wszystko, aby nie sprowokować jego wybuchu i to go okropnie denerwowało. Lubił, gdy była z nim szczera i nie owijała w bawełnę, widział wtedy, że nie uważa go za nienormalnego... Teraz nie mógł być już taki pewien. Hikari wydawała się jeszcze bardziej spłoszona i cicha niż zwykle, podobnie jak Corey. Mason natomiast stał się uważniejszy, gotów wyłapać każdą zmianę w zachowaniu Dunbara, każdy sygnał nadchodzącej utraty kontroli. To były małe rzeczy, których może nawet nie robili celowo, a może myśleli, że robią dobrze, ale dla Liama były to wyjątkowo widoczne zmiany, które zupełnie mu się nie podobały. Sprawiały, że czuł się o wiele gorzej...

Aby uniknąć pytań o auto, którym przecież powinni przyjechać, poprosili Lydię aby ich odebrała, kłamiąc, że samochód po prostu się zepsuł. W przeciwieństwie do rodziców Dunbara, ona nie zamierzała zadawać miliona pytań, po prostu po nich przyjechała, podwiozła chłopaka do domu, a dziewczyny zabrała od razu ze sobą na obiad. Liam został sam pod drzwiami i przez dobrą chwilę rozważał ucieczkę gdzie pieprz rośnie i wyjazd z kraju, jednak ostatecznie uznał, że to najbardziej idiotyczny pomysł ze wszystkich, na jakie wpadł przez ostatni rok (nie licząc może jazdy jak idiota w deszczu) i niechętnie otworzył drzwi, wchodząc do przedpokoju.

– Jestem! – krzyknął, zdejmując buty i kierując się w stronę kuchni, skąd dobiegało znajome bicie serca jego mamy. Ledwo zdążył się z nią przywitać, a do pomieszczenia wszedł doktor Geyer, który usłyszał, że Liam wrócił do domu. Z nim również wymienił szybki uścisk oraz odpowiedział na kilka pytań o studia i o mecz, kierując się z rodzicami w stronę salonu. Nie rzucił się jednak na kanapę, jak to miał w zwyczaju. Zamiast tego stanął niepewnie obok, ściągając na siebie zaniepokojone spojrzenia. Zanim ktokolwiek zdążył go o coś zapytać, sam się odezwał.

– Jest coś, o czym musimy porozmawiać... – zaczął, wiedząc doskonale, że te słowa wywołały u jego rodziców niepokój. Nie dziwił się. Zdanie "musimy porozmawiać" należało do najbardziej niepokojących, jakie można usłyszeć. Zwłaszcza, że w tym wypadku naprawdę nie miał dobrych wieści.

– Coś się stało? – zapytała z wyraźnym lękiem Jenna. Liam pokiwał głową, czując ogarniający go wstyd i poczucie winy, kiedy zdał sobie sprawę, jak kobieta bardzo się martwi.

– Taa... – westchnął – Nie denerwujcie się za bardzo, proszę... Chociaż wiem, że i tak będziecie, trudno się nie denerwować... Chodzi o to, że... Miałem wypadek. I rozwaliłem auto.

Spuścił wzrok, nie chcąc po tym wyznaniu patrzeć na rodziców. Bał się zobaczyć ich zawód, lęk, zmartwienie... Wystarczyło, że był w stanie wyczuć ich emocje. W dodatku po jego słowach zapadła cisza, która lepiej, niż jakiekolwiek słowa pokazywała ich stan. Jednak kiedy chłopak już miał zacząć gadać głupstwa, byle tylko przerwać to niezręczne milczenie, David westchnął ciężko, a następnie podszedł do niego, aby delikatnie popchnąć go w stronę kanapy.

– Usiądźmy – zaproponował. Zarówno Liam, jak i Jenna wypełnili polecenie. Dunbar usiadł pomiędzy swoimi rodzicami, bawiąc się palcami i wbijając wzrok we własne stopy.

– Podstawowe pytanie – odezwał się ponownie doktor Geyer – Nic ci się nie stało?

Liam w końcu spojrzał na ojczyma, mając wrażenie, że zaraz się popłacze. Kolejny raz musiał docenić fakt, że ma tatę z prawdziwego zdarzenia, który troszczy się najpierw o niego, a dopiero potem o rzeczy materialne. To było oczywiście coś zupełnie normalnego, ale po tym, co Dunbar przechodził ze swoim biologicznym ojcem, takie zachowania nadal wydawały mu się czymś niesamowicie istotnym, zwłaszcza gdy on sam nie potrafił myśleć o sobie, a jedynie o tym, co zniszczył. Wówczas to właśnie David sprowadzał go na ziemię, sprawiając, że zaczynał troszczyć się najpierw o swoje samopoczucie, aby potem postarać się naprawić szkody. W przeciwieństwie do Jenny (która po prostu zachowywała się jak każda nadopiekuńcza mama) nie podsuwał mu pod nos gotowych rozwiązań, a jedynie naprowadzał go na odpowiednie tory, aby chłopak mógł znaleźć własne, po czym pomagał mu je dopracować i wprowadzić w życie. I taki układ zdecydowanie bardziej odpowiadał Liamowi. Miał nadzieję, że i tym razem będzie podobnie...

Pokręcił przecząco głową w odpowiedzi. Chciał się odezwać, ale po pierwsze przeszkadzała mu gula w gardle, a po drugie nie miał nawet pojęcia, co mógłby powiedzieć. Na szczęście David szybko zabrał głos ponownie.

– Okej, to najważniejsze. Druga sprawa: nikt inny nie ucierpiał?

Dunbar powtórzył swój wcześniejszy gest. Dopiero wtedy jego ojczym zdawał się odetchnąć z ulgą. Jakby nic innego się już nie liczyło... Najważniejsze, że Liam był cały i zdrowy oraz nikogo przypadkiem nie skrzywdził. Reszta się jakoś ułoży.

– To słuchamy.

Dopiero po tej zachęcie Dunbar zaczął opowiadać, co się dokładnie stało w czwartek, nie pomijając właściwie niczego. Był w stanie wyczuć emocje rodziców unoszące się wokół niego, zwłaszcza w momencie, gdy opowiadał o utracie kontroli i o szalonej jeździe w deszczu, ale starał się je ignorować. Jednak kiedy doszedł do momentu, w którym wjechał w drzewo i stracił przytomność, chemosygnały Jenny i Davida stały się tak wyraźne, że nie mógł już dłużej udawać, że ich nie ma. Nie potrafiąc się powstrzymać, pozwolił łzom popłynąć po policzkach... Natychmiast został przyciągnięty do silnego uścisku przez obojga rodziców, ale to nie pomagało. Nie kiedy cały czas wyczuwał ich emocje.

– Przepraszam – wyjąkał pomiędzy kolejnymi szlochami – Nie chciałem, naprawdę nie chciałem... Nie myślałem... Straciłem kontrolę i po prostu...

Nie wiedział, jak właściwie mógłby się wytłumaczyć. Chciał cofnąć wszystko, co się wydarzyło. Chciał w ogóle nie wsiadać tego dnia za kierownicę. Chciał nigdy nie zrobić tego cholernego prawa jazdy... Żeby tylko jego rodzice aż tak się nie martwili. Żeby nie wydawali się rozbici na kawałki myśląc o tym, co mogło się stać, gdyby sytuacja potoczyła się trochę inaczej.

Jego mama od razu zaczęła szeptać mu do ucha uspokajające słówka zapewniając, że wszystko jest w porządku, ale Liam wiedział, że to nieprawda. Nie lubił, gdy tak mówiła, kiedy to było oczywiste kłamstwo. A ból i zmartwienie bijące od niej były zbyt silne, aby wszystko było w porządku...

Nie zamierzał się kłócić. Wiedział, że Jenna zawsze taka była – zapewniała go, że nie robi problemów nawet, jeśli je robił. Chyba po prostu nie chciała, aby jakiekolwiek jej zachowanie czy słowo przypominało Dunbarowi o jego biologicznym ojcu, dla którego przecież każdy błąd chłopaka był powodem do krzyku i poniżania. Liam naprawdę doceniał troskę, ale przez długi czas terapii i przede wszystkim życia w kochającym domu z normalnym tatą zdążył się nauczyć, że błędy nie oznaczają, że rodzice przestaną go kochać. Miał świadomość, że tracąc kontrolę robi głupie rzeczy, które powinien później naprawić i nie lubił, kiedy ktoś temu zaprzeczał i obchodził się z nim jak z jajkiem. Niestety większość właśnie tak się zachowywała. Uważali na to, co mówią i robią, okazywali aż przesadną troskę, bojąc się, że atak zaraz się powtórzy i Liam znów zrobi coś sobie albo komuś innemu. Praktycznie wszyscy chodzili wokół niego na palcach. Oprócz Theo. I poniekąd Davida...

Różnica była zasadnicza – Raeken nie patrzył na Dunbara inaczej po ataku, nie bał się powtórki i mimo zmartwienia nie uważał tego za coś, czym powinien się przejmować dłużej, niż przez czas jego trwania. Był po prostu kotwicą młodszego, widział go w najgorszych momentach i potrafił go z nich wyciągnąć, więc nie obawiał się jego utraty kontroli. Akceptował fakt, że coś takiego może mieć miejsce i nie uważał tego za coś, czego powinien się bać, dopóki się nie wydarzy. Doktor Geyer natomiast tego nie potrafił. Wiedział, że przy atakach Liama jest niemal bezsilny – był w końcu tylko człowiekiem, a jego syn wilkołakiem. Nie potrafił pomóc mu tak, jak chciał, powstrzymać przed utratą kontroli, uspokoić go w tym najgorszym stanie... Był za słaby, aby go przytrzymać w miejscu, gdzie mógłby mieć na niego oko, aby chłopak nie zrobił krzywdy ani sobie, ani nikomu innemu. Nie bał się jednak tego, że Dunbar straci kontrolę, tylko tego, że nie będzie w stanie mu pomóc. Lęk w nim był, ale nie skierowany na samo zaburzenie chłopaka, ale na jego własną bezsilność. Liam nigdy z nim o tym nie rozmawiał, ale w jakiś sposób zawsze zdołał odczuć, że David boi się jakoś inaczej, niż cała reszta. W dodatku zachowywał się również inaczej – starał się jak mógł być po prostu zwyczajny. Mimo że jego niepokój unosił się w powietrzu, mężczyzna nie zmieniał się, a przynajmniej bardzo się starał. Nigdy nie powtarzał, że nic się nie stało, nie chodził na palcach, nie ważył każdego słowa... Był normalny. W końcu jako doświadczony lekarz musiał być w stanie zachowywać zimną krew i nie pozwalać emocjom się kontrolować. I gdyby nie jego chemosygnały, można by przypuszczać, że wcale się nie boi... Jednak mimo że Dunbar czuł ten lęk, nie wydawał mu się on aż tak natarczywy, właśnie przez zachowanie. Jego tata był drugą osobą zaraz po Theo, przy której mógł przebywać po utracie kontroli bez ryzyka, że wybuchnie płaczem lub zamknie się w sobie przygnieciony poczuciem winy. A kiedy Raekena nie było, David awansował na pierwsze miejsce... I w tym momencie chłopak bardzo go potrzebował. To właśnie obecność ojczyma pozwoliła mu odwrócić uwagę od tego, jak bardzo spanikowana jest Jenna oraz zacząć opowiadać dalej. Dzięki temu do pory obiadu udało mu się dojść do końca historii i opowiedzieć rodzicom wszystko o działaniu Theo i jego nieocenionej pomocy po wypadku. Tym razem już nie mógł tego ukrywać przed mamą...

Kiedy skończył, nie potrzebował wilkołaczych mocy, żeby zauważyć, jak bardzo kobieta jest poruszona. I mimo że jej mąż starał się trochę uspokoić sytuację, powtarzając, że najważniejsze, że nic się nie stało, samochód nie jest ważny i że w razie potrzeby mogą wrócić do tematu później, gdy wszyscy się uspokoją, Jenna nie wydawała się ani trochę mniej spięta. David nie potrafił jej się dziwić. Musiała być przerażona. Jej jedyny syn stracił nad sobą kontrolę do tego stopnia, że rozbił auto i gdyby nie był wilkołakiem, być może ten wypadek skończyłby się o wiele gorzej. Widziała go już w różnych sytuacjach spowodowanych jego IED – z dłońmi pokaleczonymi od pazurów, czy też kolanami poobdzieranymi po upadkach, kiedy biegł tak długo, że nogi nie mogły już dłużej go nieść. Wiedziała, że czasami robił sobie w ten sposób krzywdę, usiłując powstrzymać utratę kontroli i zawsze ją to przerażało, ale nigdy jeszcze nie było tak źle, żeby naraził się na aż tak niebezpieczną sytuację... A może narażał się już wcześniej, tylko nigdy nic się nie stało, więc Jenna się nad tym nie zastanawiała. Teraz uderzyło w nią ze zdwojoną siłą i nie potrafiła walczyć ze skumulowanymi emocjami... Cały czas odpływała myślami, była dziwnie cicha i sprawiała wrażenie, jakby miała się zaraz rozpłakać, dlatego Liam z ulgą szybko zjadł posiłek na tyle, na ile zdołał ze swoim ograniczonym apetytem, a następnie pobiegł prosto do Scotta, mając nadzieję, że uda mu się porozmawiać z nim na osobności. Wiedział, że odrobina czasu na przemyślenia i ochłonięcie dobrze zrobi i jemu, i rodzicom.

Kiedy dotarł do domu McCalla, z ulgą odkrył, że oprócz niego i alfy jest tam tylko Kira, która nie należała do wścibskich osób, więc bez problemu zostawiła chłopaków samych, kiedy Liam oznajmił, że chciałby zamienić słówko ze Scottem na osobności. Nie musiał nawet patrzeć na starszego, żeby wiedzieć, że zestresowała go ta prośba.

Usiedli razem na kanapie, a Liam, nie owijając w bawełnę, zaczął opowiadać wszystko, co się wydarzyło, od początku do końca. Kiedy skończył, był już na skraju wytrzymałości psychicznej, doskonale zdając sobie sprawę, jak bardzo McCall jest poruszony. Wyczuwał od niego nie tylko strach i zmartwienie, ale też poczucie winy, co kompletnie nie miało sensu, bo przecież wybuch nie był w żadnym stopniu jego sprawką. A jednak chłopak był alfą... Czuł się odpowiedzialny za swoje bety. Liam o tym wiedział i naprawdę próbował zrozumieć, ale negatywne emocje Scotta przytłaczały go jeszcze bardziej, sprawiając, że znowu zaczął czuć złość. Nie chcąc wybuchnąć, poprosili starszego, aby wrócili do Kiry i porozmawiali o czymś innym, na co McCall chętnie przystał, zapewniając tylko Dunbara, że zawsze może z nim pogadać. To proste, przepełnione czułością i troską zdanie omal nie wyprowadziło go z równowagi...

Spodziewał się, że kiedy pojawi się reszta stada, będzie trochę lepiej, ale jak się okazało, grubo się pomylił. Co prawda większość osób nie miała pojęcia o wypadku, ale Liam cały czas czuł na sobie zaniepokojone spojrzenia tych, którym o nim powiedział. Mimo że rozumiał ich reakcję, to nadal czuł się wytrącony z równowagi. Nienawidził tego... Nie znosił, gdy patrzyli na niego inaczej. Jak na dziecko, które trzeba poprowadzić za rączkę, bo samo sobie nie poradzi lub, co gorsza, jak na kogoś niestabilnego psychicznie, kto w każdej chwili może zrobić coś głupiego i skrzywdzić siebie albo kogoś innego. Wiedział, że nie mają w tym złych zamiarów, że po prostu tak okazują troskę, ale nie umiał nic poradzić na to, że czuł się z tego powodu zepsuty... A wtedy zaczynał się na siebie złościć.

Nie zamierzał teraz wybuchnąć, co to, to nie. Nie przy nich wszystkich, a zwłaszcza tych, którzy już i tak patrzyli na niego jak na tykającą bombę. Dlatego zamknął się w sobie i przez całe spotkanie odezwał się może dwa razy, kiedy został bezpośrednio zapytany, a gdy nadeszła pora powrotu do domu, odetchnął z ulgą. Lydia zaoferowała, że go podwiezie, ale, ku niezadowoleniu Scotta, chłopak odmówił, decydując, że woli się przejść. Wiedział, że McCall wolałby, aby ktoś miał go cały czas na oku, jednak między innymi z tego powodu postanowił zrobić mu na złość. Poza tym spacer był chyba jego najzdrowszym sposobem na opanowanie gniewu, przynajmniej dopóki jeszcze nie był tak ogromny, dlatego postanowił skorzystać z niego przed powrotem do domu, aby przypadkiem nie zezłościć się za bardzo przy rodzicach.

Specjalnie nadłożył sobie drogi, aby mieć więcej czasu na uspokojenie, jednak kiedy tylko wszedł do domu i zobaczył Jennę, której twarz nadal była opuchnięta od płaczu, mimo że starała się to przed nim ukryć, wszystkie emocje powróciły. Nie troszcząc się o kolację ani jakąkolwiek rozmowę, pobiegł na górę i zamknął się w pokoju, rzucając się na łóżko i pozwalając łzom popłynąć z nadzieją, że nikt nie wejdzie do pomieszczenia w najbliższym czasie. Jak się szybko okazało, przeliczył się, ponieważ już pół godziny później usłyszał pukanie do drzwi. Warknął, nie mając ochoty na rozmowy, jednak uspokoił się odrobinę, kiedy osoba po drugiej stronie się odezwała, dobrze wiedząc, że Liam usłyszy, a chłopak zorientował się, że to nie jego mama, a ojczym.

– Mogę wejść? – zapytał doktor Geyer, a Dunbar nie zastanawiał się zbyt długo, zanim się zgodził. Dopiero po usłyszeniu odpowiedzi, David wszedł do pokoju, zamykając za sobą drzwi, a następnie usiadł na łóżku Liama, który również podniósł się do siadu, starając się unikać swojego taty wzrokiem. Spojrzał na niego dopiero, kiedy mężczyzna położył na jego kolanach dwa batoniki i paczkę żelków.

– Pomyślałem, że ci się przyda – wyjaśnił. Dunbar skinął głową, siląc się na nieszczery uśmiech. Bardzo doceniał ten miły gest, ale po prostu nie czuł się na siłach, aby się nim cieszyć.

– Dzięki – wymamrotał, patrząc na słodycze, jakby nie wiedział, co powinien z nimi zrobić. David uśmiechnął się smutno.

– No dawaj – zachęcił – O co chodzi? O to, że mama płakała, co?

Liam spojrzał na ojczyma ze zdziwieniem, zanim przypomniał sobie, że mężczyzna zna go od lat i to nic dziwnego, że wie, co mogło wywołać jego zły nastrój. Pokiwał głową.

– Nienawidzę sprawiać, że się martwi – wymamrotał – Z resztą nie tylko ona. Scott, Hayden, Mason... Wszyscy. Oni są przerażeni, tato. Patrzą na mnie, jakbym mógł w każdej chwili wybuchnąć i zrobić to jeszcze raz.

– I to cię denerwuje – dodał doktor Geyer – Dlatego z nikim nie chcesz o tym rozmawiać.

Liam przytaknął, decydując, że jego tata jest jedyną osobą, z którą może teraz przeprowadzić tę rozmowę. I po raz pierwszy zamierzał powiedzieć mu, co mu tak naprawdę leży na sercu. Potrzebował tego bardziej, niż kiedykolwiek.

– Ty jesteś inny – wyjaśnił, zaskakując Davida tym stwierdzeniem – Wiem, że też się martwisz, czuję to, ale chyba... Nie nastawiasz się tak, jak oni na wszystko, co najgorsze. I nie zachowujesz się inaczej, nie chodzisz na palcach wokół mnie. Mam wrażenie, że tylko ty nie traktujesz mnie tutaj jak wariata... A przy nich czuję się, jakby chcieli mnie mieć cały czas na oku, żebym znowu nic głupiego nie zrobił. Zwłaszcza chyba przy mamie... I wiem, że ją niszczy to zamartwianie się i to chyba boli jeszcze bardziej...

Po skończeniu tego monologu, wbił wzrok w swoje splecione dłonie, czekając, aż jego ojczym przetworzy jego słowa i będzie w stanie odpowiedzieć. Poczuł się dziwnie lżej, wyrzucając z siebie to wszystko, zwłaszcza przy kimś, co do kogo był pewien, że go nie oceni.

– To denerwujące, gdy ktoś wokół ciebie tak skacze, co? – zaczął David – Wiem, pracuję w szpitalu, obserwuję różnych ludzi. Niektórzy lubią być głaskani po główce, a inni czują się jeszcze bardziej chorzy, gdy tylko ktoś przesadnie okazuje troskę. Nie potrzebowałem dużo czasu, żeby ogarnąć, że jesteś tym drugim typem. Ja też jestem.

Liam spojrzał z powrotem na ojczyma, a na jego twarzy po raz pierwszy tego dnia, pojawił się cień uśmiechu.

– Dlatego się nade mną nie rozczulasz?

– Lata praktyki i obserwacji w szpitalu i jakoś daję radę – zaśmiał się David, jednak chwilę potem spoważniał – Wiesz... Ludziom się zwykle wydaje, że takie rozczulanie się jest dobre, że to tylko sposób na okazanie troski. To taka wersja robocza zachowania przy kimś chorym. Nie mają złych intencji, po prostu wydaje im się, że dobrze robią... Ale kiedy tego nie lubisz, musisz im to powiedzieć, bo sami do tego nie dojdą, jeśli zaczniesz po prostu zamykać się w sobie. A zgaduję, że z nikim jeszcze o tym nie rozmawiałeś?

Dunbar pokręcił przecząco głową.

– Nie chcę, żeby zaczęli na siłę udawać, że wszystko jest okej. Nie potrafiliby po prostu zachowywać się normalnie... Wyszedłby jakiś nieśmieszny teatrzyk.

– Albo coś by przemyśleli i zastanowili się, czy ich zachowanie naprawdę pomaga ci poczuć się lepiej, czy wręcz odwrotnie – podsunął David – Nie masz pojęcia. I nie dowiesz się, jeśli nie spróbujesz. Nic nie masz do stracenia. W najgorszym wypadku nic się nie zmieni, po prostu dalej będą się rozczulać.

Dunbar zastanowił się nad tym przez chwilę i oczywiście musiał przyznać, że jego ojczym ma rację. Jak zawsze z resztą... Co gorszego mogło się stać? Wszyscy już i tak bardzo niezręcznie próbowali znaleźć złoty środek między zamartwianiem się na śmierć a ukrywaniem swoich emocji. Mogło być jeszcze bardziej niekomfortowo? Najwyżej przejdą z jednej żałosnej sytuacji, do drugiej, ale to był czarny scenariusz. Zawsze istniała jeszcze szansa, że chociaż jedna z tych osób przemyśli i poprawi swoje zachowanie. Było warto spróbować...

– No i jak zawsze masz rację – westchnął Liam z udawanym zawodem – Tylko... To trudne, wiesz?

– Domyślam się – zapewnił David – Ale jeśli chcesz porady... To powinieneś powiedzieć im dokładnie, jak się czujesz, kiedy się nad tobą rozczulają i co się dzieje w twojej głowie. I wytłumaczyć im, jak to działa... Że skakanie wokół ciebie nie uchroni cię przed błędami, ale może jeszcze bardziej do nich doprowadzić, bo cię to złości. Mów dokładnie, co czujesz... To powinno zadziałać. Oni wszyscy cię kochają, więc postarają się zrobić tak, aby było ci jak najlepiej.

Chłopak pokiwał głową. Nie od dziś wiedział, że jego tata jest lepszy w kontaktach z ludźmi, niż on sam... Jego rad warto było słuchać.

– Dzięki... – westchnął z niepewnym uśmiechem, czując się o wiele lżej, niż jeszcze przed tą rozmową. Miał gotowy plan działania... Bo tak właśnie działał jego ojczym. Nie rozwiązywał problemów za niego, a jedynie pomagał mu znaleźć rozwiązania i wdrożyć je w życie. Towarzyszył mu, ale nie wyręczał. Liam czuł jego zaufanie i to dodawało mu pewności siebie jak nic innego na świecie.

Doktor Geyer poklepał go po ramieniu przyjacielskim gestem, a chłopakowi to wystarczyło, aby przesunąć się do taty bliżej i mocno go przytulić. Mężczyzna natychmiast odwzajemnił uścisk, w którym przesiedzieli dłuższą chwilę, po prostu ciesząc się, że mają siebie nawzajem. Może i Liamowi nie trafił się dobry ojciec, ale za to tatę miał najlepszego na świecie... I tylko to się dla niego liczyło.

– Zamierzasz zakopać się tu na cały wieczór, czy dasz staruszkowi wyciągnąć się na film? – zapytał David, odsuwając się od chłopaka. Dunbar zastanowił się przez chwilę. Z jednej strony miał ochotę spędzić trochę czasu z tatą, zwłaszcza że ostatnio mieli ograniczone możliwości przebywania ze sobą, ale z drugiej na dole przebywała także Jenna, a to trochę mniej mu się podobało. Doktor Geyer zdawał się jednak ponownie zrozumieć syna bez słów...

– Nie musisz na razie rozmawiać z mamą – zapewnił łagodnie – Chyba, że chcesz mieć to za sobą. Możemy po prostu usiąść na kanapie z popcornem i skupić się w stu procentach na Parku Jurajskim.

W pewnym momencie tej wypowiedzi, Liam uniósł brwi w zdziwieniu.

– Mamy popcorn? – zapytał, wywołując u swojego taty parsknięcie śmiechem.

– Wiedziałem, że to cię zainteresuje – odparł – Tak, mamy. Chodź, zrobię nam, a ty włączysz film.

Na taki układ chłopak mógł przystać. Posłusznie zszedł za ojczymem na dół, jednak kiedy tylko wszedł do salonu i zobaczył swoją mamę wyglądającą, jakby nie mogła sobie znaleźć miejsca, zmiękł zupełnie i postanowił, że czas zmienić plany. Dopóki jeszcze ma tyle odwagi...

Odchrząknął, usiłując zwrócić na siebie uwagę kobiety, która ambitnie udawała, że skupia się na krzyżówce.

– Możemy porozmawiać...?

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top