22. Rzeczy, które muszę zrobić
Liam od dawna wiedział, że 23 listopada będzie trudny, ale nie przypuszczał, że aż tak. Oczywiście dużo do czynienia miało tutaj zachowanie Theo z poprzedniego dnia, kiedy to ponownie go odrzucił. Chłopak nie potrafił go zrozumieć, tym bardziej, że jednego dnia wydawał się wręcz chętny do ocieplenia relacji i nawiązania jakiegoś kontaktu, a kolejnego stał się zimny jak lód. To było w tym wszystkim najdziwniejsze – nie sam fakt odrzucenia, ale to, co się działo wcześniej. W dodatku ta tajemnicza nieobecność Raekena na zajęciach i ślady pobicia... To wszystko nie miało dla Liama najmniejszego sensu i pozostawiało mu mnóstwo pytań, nad którymi rozmyślał nieustannie, nie dochodząc do żadnego sensownego rozwiązania. Jedynie Hayden i Hikari, a po zajęciach także Mason, Corey i Scott trzymali go w ryzach, jednak kiedy tylko brakowało kogokolwiek, kto byłby w stanie mu pomóc, zaczynał wariować... Nie spodziewał się jednak, że stanie się to podczas treningu lacrosse.
Zazwyczaj sport pomagał mu się wyżyć i rozładować emocje, zwłaszcza treningi, na których nie czuł takiej presji, jak podczas meczów. Tym razem jednak okazało się to niewystarczające. Wszystko go denerwowało, począwszy od okropnej pogody, przez którą musieli trenować na hali, bo na boisku nie było nic widać, poprzez kolegów z drużyny i sam przebieg treningu, aż po niewygodne buty, które tego dnia postanowiły akurat go obetrzeć. I mimo że zwykle nie lubił, kiedy kończyli ćwiczyć, a on musiał wracać do rzeczywistości, to tym razem poczuł ogromną ulgę, gdy właśnie tak się stało. Do szatni pobiegł w podskokach i równie szybko z niej wyszedł, nie zawracając sobie głowy pogaduszkami, jakie zwykle urządzali sobie z chłopakami. Skierował się w stronę samochodu, moknąc nieprzyzwoicie przez te kilka sekund, które zajęło mu dojście do niego, a potem zastanowił się, co zrobić dalej. Wiedział, że najmądrzejszym rozwiązaniem byłby powrót do mieszkania, zamknięcie się w pokoju i płakanie w poduszkę, jednak za nic nie zamierzał tego zrobić. Na tym etapie jego emocje były już za silne, aby mógł myśleć o bezpieczeństwie. Teraz skupiał się tylko na Theo i na tym okropnym dniu, który miał przecież wyglądać zupełnie inaczej... Mieli razem świętować, spędzić wspólnie czas, pójść na randkę, a nie udawać, że się nie znają. Nawet nie mógł złożyć mu życzeń... Nie mógł nic. Kompletnie utracił możliwość kontaktu z kimś, na kim zależało mu najbardziej na świecie i to dlatego, że ten ktoś po prostu go odrzucił. A tego dnia to bolało szczególnie mocno...
Przypomniał sobie, jak to było w zeszłym roku. Pamiętał doskonale, że dzień wcześniej stracił kontrolę i rzucił się na trzech łowców w szkole, przez co był w bardzo kiepskim stanie i zapomniał o urodzinach swojego chłopaka. Dopiero Scott i Stiles mu przypomnieli, przychodząc do Raekena z babeczkami i prezentem. Pamiętał, że czuł się z tym okropnie, ale na szczęście nie był też zupełnie nieprzygotowany. Miał jeden prezent dla starszego, ten najważniejszy... Wisiorek, który miał stanowić dla niego przypomnienie, że jest silny i przetrwa wszystko, a także że ma do kogo wracać. Liam zastanawiał się, czy teraz miał go dalej przy sobie, biorąc pod uwagę taką możliwość, ale nie przypuszczając oczywiście, że ten naszyjnik jest dla Theo jedynym powodem, dla którego jeszcze daje radę... Spełniał swoją rolę wręcz wzorowo.
Mimo że wspomnienie to było szczęśliwe, to bolało Dunbara jak jasna cholera. Bo teraz nie mógł już stworzyć drugiego takiego. Nie wiedział również, czy da radę to zrobić za rok, za dwa, czy w ogóle kiedykolwiek... W dodatku temat urodzin prędzej czy później musiał skierować jego myśli na ten lipcowy dzień, kiedy stracił wszystko... Wówczas to on miał urodziny i śmiało mógł powiedzieć, że były one najgorsze ze wszystkich do tej pory, gorsze nawet od tych spędzonych z biologicznym ojcem (mimo że to było trudne do przebicia).
Wszystkie te czynniki sprawiły, że zdecydowanie nie mógł teraz wrócić do mieszkania. Wiedział, że tam mógłby co najwyżej rzucić się na łóżko i rozmyślać patrząc w przestrzeń, ewentualnie pokłócić się z Hayden, czego wolał uniknąć, zwłaszcza w tym stanie. Musiał się wyrwać... Pojechać gdzieś, gdzie nic nie będzie stało mu na przeszkodzie, żeby wyładować emocje. I, chociaż było to skrajnie nieodpowiedzialne, postanowił wyjechać z miasta i udać się na mniej uczęszczane drogi, a potem... Zobaczy się. Nie przypuszczał jedynie, że kiedy tylko wyjedzie na prawie pustą ulicę, emocje wzrosną w nim do tego stopnia, że staną się niemożliwe do kontrolowania. Gdyby miał swoją kotwicę nie byłoby problemu, ale jeśli właśnie ta kotwica była powodem jego złości, sprawa się komplikowała. Dlatego właśnie nie miał nikogo ani niczego, co byłoby w stanie przemówić mu do rozsądku. I dlatego, choć ledwo widział na oczy przez ulewę, przyspieszył do nieprzywoitej i zdecydowanie niebezpiecznej prędkości.
Ostatnim, co pamiętał był fakt, że ulica skręciła tak nagle, że nie potrafił nawet tego zarejestrować, a co dopiero odpowiednio zareagować przy takiej prędkości i warunkach. A potem poczuł jedynie ból i cały świat rozpłynął się w ciemności...
***
Theo stał przy roztrzaskanym samochodzie, spoglądając przez uszkodzoną szybę na nieprzytomnego Liama. Chłopak miał o tyle szczęścia, że samochód uderzył w drzewo od strony pasażera, nie kierowcy, dzięki czemu uniknął zgniecenia na miazgę, ale tak czy inaczej został poturbowany. Theo od razu dostrzegł krew spływającą z rany na jego czole, ale nie potrafił stwierdzić, jak mocno chłopak jest ranny. W tym celu musiał wyciągnąć go z tego wraku, który przecież stanowił bardzo niebezpieczne miejsce. To był jeden z momentów, w których naprawdę doceniał swoją nadludzką siłę, bo otwarcie zablokowanych drzwi nie stanowiło dla niego żadnego problemu. Nie musiał również kłopotać się z rozcinaniem pasów nożem, ponieważ okazało się, że pazury też się sprawdzają. Dopiero wówczas mógł w pełni przyjrzeć się młodszemu i zauważyć z ulgą, że raczej nie odniósł żadnych poważnych ran. Rozcięcie na głowie było co prawda dość głębokie, a jego lewa ręka została wykrzywiona pod dziwnym kątem, ale w końcu chłopak był wilkołakiem. Obrywał już poważniej i wychodził z tego cało. A mimo to Theo się martwił... Wiedział, że Liam pewnie zaraz zacznie się leczyć, że następnego dnia nie będzie już śladu po urazach, ale jakaś mniej logiczna część jego umysłu była przerażona. Bo Dunbar mógł nawet zginąć... Fakt, że jest wilkołakiem nie oznaczał, że jest nieśmiertelny, po prostu szybciej się leczył, ale gdyby uderzył od drugiej strony mógłby zostać dosłownie zgnieciony, a z tego już by tak łatwo nie wyszedł. Nawet, jeśli nic się nie stało, sam fakt, że mogło być o wiele gorzej wystarczył, aby Theo zaczął wariować. I pewnie gdyby nie świadomość, że musi przede wszystkim pomóc młodszemu, oddałby się rozmyślaniom bez reszty. Teraz jednak miał ważniejsze sprawy na głowie.
Po chwili namysłu ułożył sobie plan działania. Przede wszystkim delikatnie wziął Liama na ręce, zanosząc go do swojego samochodu i układając na siedzeniu pasażera. Najpierw, dziękując w duszy Davidowi za wszystkie opowieści ze szpitala, dzięki którym wiedział trochę lepiej, jak to zrobić, nastawił młodszemu złamaną rękę wiedząc, że w ten sposób pozwoli jej się szybko zrosnąć, a następnie zaczął delikatnie wycierać krew z jego twarzy, aby móc opatrzyć ranę. Nie mógł nic poradzić, że w jego głowie pojawiły się wspomnienia z ich wspólnego działania w zoo, kiedy młodszy omal nie rzucił się na Nolana. Wówczas również niósł go nieprzytomnego do auta i delikatnie obmywał krew, tym razem z jego dłoni. Wtedy jeszcze nie wiedział, że ten dziwny, wewnętrzny przymus, aby go chronić to nic innego jak zauroczenie, które po czasie przerodziło się w coś poważniejszego. W coś, co teraz mógłby nazwać miłością, gdyby tylko nie bał się tak bardzo tego słowa. W obecnej sytuacji wydawało mu się wręcz niewłaściwe... I trochę niebezpieczne. Kochanie kogoś tak bardzo w warunkach, w jakich przyszło mu żyć nie było najmądrzejsze.
Podczas krótkiej pracy nad opatrzeniem rozcięcia na czole Liama i doprowadzeniem jego zakrwawionej twarzy do przyzwoitego stanu musiał uspokoić już dwoje przejezdnych, którzy zatrzymali się na widok roztrzaskanego auta. Na szczęście dość szybko mu uwierzyli, być może śpiesząc się do domu lub nie chcąc ingerować w nie swoje problemy (bo Theo nie wierzył, że nie widzieli nieprzytomnego Dunbara w jego samochodzie), ale to nadal wywoływało kolejny problem. Trzeba było jeszcze zatroszczyć się o usunięcie stąd wraku. Na szczęście do tego wystarczył jeden telefon na odpowiednie służby i odrobina dobrej manipulacji, aby nikt o nic nie pytał. W tym momencie Raeken był wręcz wdzięczny, że od dziecka uczono go, jak załatwiać takie sprawy i jak mówić do ludzi, aby robili wszystko, co im każe bez szemrania. Potem jeszcze tylko przeszukał te miejsca w samochodzie, do których dał radę się dostać i wyciągnął z nich znajdujące się tam przedmioty, które następnie włożył do torby z zamiarem oddania jej młodszemu. A kiedy już to w końcu załatwił, mógł na spokojnie zająć się Liamem, który, jak zdążył zauważyć, chyba zaczynał powoli się uzdrawiać.
Nie widział innej opcji, jak tylko zawieźć go do mieszkania, gdzie mógłby trochę odpocząć. W końcu głównie tego w tej chwili potrzebował, reszta mogła załatwić się sama dzięki jego możliwościom regeneracji. Dlatego właśnie Theo nie tracił więcej czasu, a jedynie zapiął młodszemu pasy, a następnie sam wskoczył na siedzenie kierowcy i zaczął jechać w stronę mieszkania Liama. Logiczna i praktyczna część jego umysłu miała nadzieję, że da radę dotrzeć na miejsce zanim chłopak odzyska przytomność, jednak ta bardziej marzycielska pragnęła mieć możliwość z nim porozmawiać... I właśnie ona została wysłuchana.
Jakoś w połowie drogi, Dunbar zaczął pomrukiwać cicho, zwracając na siebie uwagę Theo, który potrzebował całej siły woli, aby pozostać skupionym na drodze. W miarę możliwości jednak zerkał na Liama, który po chwili zaczął się wiercić, a następnie powoli podniósł rękę, dotykając swojej głowy i natrafiając na miejsce na czole, które przed chwilą zostało opatrzone przez Raekena. Dopiero, kiedy wyczuł pod palcami bandaż, zdawał się powrócić do rzeczywistości. Gwałtownie otworzył oczy, jednak potrzebował dłuższej chwili, aby obraz przed nimi się wyostrzył. Fakt, że na dworze było już prawie ciemno zdecydowanie pomagał, ponieważ nawet ta niewielka ilość światła w pierwszej chwili niemiłosiernie go raziła. Musiał zamrugać kilka razy i poczekać trochę, zanim był w stanie w ogóle się rozejrzeć, nie do końca rejestując, co się wokół niego dzieje. Dopiero, kiedy jego oczy spoczęły na Theo, zdawał się otrzeźwieć. Starszy chłopak skupiał się na drodze, więc tylko czasami na niego spoglądał, jednak mimo to zauważył, jak wyraz jego twarzy zmienia się z ospałego i nieobecnego na zdezorientowany, a następnie podejrzliwy.
– Co do cholery...? – wymamrotał bardziej do siebie, niż do Rakena, a następnie dodał o wiele głośniej – Co ty kurwa wyprawiasz?
Theo o mało się nie zaśmiał, nie tylko dlatego, że wściekły Liam bywał trochę zabawny. Przede wszystkim skoro był w stanie na dobry początek zacząć na niego przeklinać, to chyba nic poważnego mu nie było. I to było dla starszego najważniejsze w tej chwili.
– Ratuję ci tyłek – odparł Raeken z udawaną irytacją, a następnie zlustrował spiętego chłopaka spojrzeniem i dodał – Tylko mi się tu nie rzucaj, bo nie chcę, żeby moje auto skończyło jak twoje.
Dopiero te słowa sprawiły, że Dunbar przypomniał sobie, co przed chwilą zaszło. Pamiętał, że jechał bardzo szybko, widoczność miał ograniczoną przez ścianę deszczu, a potem pojawił się ten zakręt... I wtedy zrobiło się ciemno. A teraz był tutaj. W samochodzie Theo, na siedzeniu pasażera, bez śladów krwi na skórze, z zabandażowaną raną na czole, jadąc nie wiadomo gdzie. Głowa niemiłosiernie go bolała, podobnie lewa ręka, a kiedy tylko spróbował nią poruszyć, dotarło do niego, że ma z tym dość poważne trudności.
– Nie radzę, jeszcze się nie zrosła – odezwał się Raeken widząc, co młodszy usiłuje zrobić – Daj jej się porządnie wyleczyć.
– Co się stało? – zapytał w końcu Dunbar, mimo że doskonale znał odpowiedź na to pytanie.
– Ty mi powiedz – odparł Theo – Co takiego się stało, że rozpędziłeś się jak wariat w deszczu i wjechałeś w drzewo, cudem unikając zgniecenia? Z twojego ślicznego autka za wiele nie zostało, cud że ty jesteś w jednym kawałku. I masz szczęście, że byłem w okolicy, bo mogłoby nie być tak wesoło.
Dopiero po tej wypowiedzi zerknął na Liama, aby zdać sobie sprawę, że młodszy wpatruje się w niego szeroko otwartymi oczami. Potrzebował dobrej chwili, aby odzyskać głos.
– Moje auto... Tata mnie zabije – wymamrotał, a Theo omal się nie zaśmiał z faktu, że chłopak w pierwszej kolejności pomyślał o tym.
– Poszło na złom, ale nikt o nic nie będzie pytał – zapewnił Raeken – A jeśli to coś da, to zebrałem z niego trochę twoich rzeczy, są w torbie.
To mówiąc wskazał na plastikową torebkę leżącą pod nogami Liama. Chłopak od razu wziął ją i położył sobie na kolanach, jakby była nie wiadomo jak cenna. Theo nie uważał, że znajduje się tam coś ważnego, jedynie parę płyt, trochę papierów i okulary przeciwsłoneczne, ale domyślał się, że nie chodzi wcale o wartość tych rzeczy. Po takim zdarzeniu dobrze było po prostu wiedzieć, że cokolwiek zostało...
– Jakim cudem się tam znalazłeś? – zapytał po krótkiej chwili Dunbar sprawiając, że starszy zrobił się nerwowy. Wolał uniknąć tego pytania, bo nie miał innego wyjścia, jak tylko powiedzieć prawdę. Żadne kłamstwo nie brzmiałoby przekonująco.
– Jeździłem po okolicy – zaczął, czując świdrujący wzrok młodszego – Zobaczyłem twoje auto... I poczułem, że masz kłopoty, więc...
– Pojechałeś za mną – dokończył Liam, ale Theo zdołał wyczuć jego gniew jeszcze zanim zdążył przytaknąć. Młodszy zaśmiał się szyderczo.
– Ja pierdolę... Wybacz, ale to jest po prostu żałosne – kontynuował – Przedwczoraj byłeś słodziutki i milutki, cieszyłeś do mnie mordę przez całą przerwę i zrobiłeś mi nadzieję, że może coś się między nami ociepla. Następnego dnia nie spojrzałeś na mnie nawet na chwilę, dziś na uczelni z resztą też, ale potem pojechałeś za mną za miasto, bo wydawało ci się, że mogę mieć kłopoty? I jeszcze załatwiłeś problem z autem, opatrzyłeś mi skaleczenie na czole, które pewnie i tak zaraz się uleczy... I nie mów tylko, że zamierzasz mnie jeszcze odwieźć do mieszkania?
– Mogę cię zostawić na drodze, jak wolisz – mruknął Raeken, starając się nie brać do siebie tego, co powiedział Liam. Nie było łatwo... Wiedział przecież, że to wszystko prawda, że zachowywał się jak idiota, raz przyciągając do siebie młodszego, a zaraz potem odpychając i Dunbar miał pełne prawo być na niego zły... A mimo to jego słowa bolały. Bo Theo też przez to cierpiał, ale przechodził to wszystko dla niego.
– Dziwne, że nie zostawiłeś mnie w tym wraku. W końcu nie chcesz mnie znać, co? – odgryzł się Liam. Chwilę później miał oczywiście pożałować tych słów, ale w tym momencie przemawiał przez niego gniew, będący wynikiem strachu związanego z całą tą sytuacją. Nie od dziś wiedział, że kiedy się boi, zaczyna się wściekać. Raeken sam mu to wyjaśnił w momencie, w którym wracali z zoo, do którego zwabili łowców. I Dunbar z bólem uświadomił sobie, jak bardzo obecna sytuacja przypomina mu tamtą...
– To, że nie chcę z tobą gadać nie znaczy, że chcę, żebyś zginął – odparł Theo, samemu zaczynając się wściekać. Wiedział, że nie powinien, że Liam ma prawo być na niego zły nie znając sytuacji, ale był już tak tym wszystkim przytłoczony, że jego emocje stały się trudne do kontrolowania. W tym momencie oboje byli jak tykające bomby...
– O cholerę ci chodzi, co?! – warknął Dunbar – Nie wiem, zdecyduj się w końcu. Nawet jeśli coś się dzieje, to nie masz prawa się mną bawić w taki sposób. Albo rozmawiamy, albo nie, zdecyduj się i wybierz w końcu stronę!
Theo zacisnął mocno ręce na kierownicy i powoli policzył w myślach do dziesięciu. Banalny sposób, ale tylko takich pozostało mu się obecnie trzymać, aby nie wybuchnąć. Nie zamierzał powiedzieć czegoś, czego później będzie żałował (mimo że dokładnie to robił przez ostatnie miesiące), dlatego dał sobie chwilę na ochłonięcie, ignorując pośpieszajace spojrzenie nabuzowanego Dunbara. Odpowiedział mu dopiero, gdy czuł się wystarczająco opanowany.
– To nie jest wszystko takie proste, jak ci się wydaje, wiesz? Są rzeczy, które chcę zrobić i rzeczy, które muszę zrobić. Te, które muszę zrobić są ważniejsze, bo jeśli coś mi nie pójdzie, to konsekwencje będą gorsze, niż twoje wysunięte pazurki. Ale staram się też mieć trochę z tych drugich. Tylko że one kompletnie ze sobą nie współgrają, więc wybacz, jeśli mieszam ci tym w głowie, ale uwierz mi, ja mam w niej namieszane jeszcze bardziej.
Wszystko było prawdą powiedzianą z ominięciem szczegółów, na które nie mógł sobie pozwolić ze względu na kamery w aucie oraz na sam fakt, że Liam pewnie nie zareagowałby za dobrze. Rzeczami, które chciał zrobić było oczywiście odzyskanie kontaktu z młodszym, a tymi, które musiał było znalezienie antidotum, jednak Doktorzy mogli w razie czego odczytać je jako pracę dla nich. Dunbar również zdawał się zrozumieć je na swój sposób – jako wypełnianie zadań powierzonych Theo przez kogoś, kto miał obecnie nad nim władzę. Westchnął, ganiąc się za swój wybuch gniewu, który w tym momencie został zastąpiony zmartwieniem. Mimo wszystko przy Raekenie utrzymanie kontroli nadal było łatwiejsze...
– Dlaczego nie chcesz mi powiedzieć, co się dzieje...? – zapytał z bólem w głosie – Tata mówi, że w ten sposób chcesz mnie chronić, ale jeśli nawet, to... Nie chcę być chroniony. Chcę ci pomóc. Nawet, jeśli to niebezpieczne. Zawsze robiliśmy razem niebezpieczne rzeczy, czemu teraz nagle chcesz mnie odrzucić? I to w taki sposób...
Raeken przygryzł wargę. Podejrzenia Davida były oczywiście słuszne, ale nie mógł tego powiedzieć Liamowi, bo to by uruchomiło lawinę pytań i za nic nie uwolniłby się już od młodszego i jego chęci pomocy. Trudno było mu także skłamać, dlatego postanowił wybrać ostatnią opcję. Metodę zdartej płyty... Po raz kolejny powtórzył to, co Dunbar już wiedział.
– Nie mogę ci nic powiedzieć.
Młodszy westchnął ciężko, spodziewając się takiej odpowiedzi, ale na szczęście miał jeszcze jedną opcję do wypróbowania.
– No dobrze – zgodził się, zadziwiając tym Theo – Jeżeli to naprawdę na tyle poważne, że nie możesz mi powiedzieć, to w porządku. Ale co z resztą stada? Oni też się martwią, bardzo chcą ci pomóc. Wystarczy się skontaktować ze Scottem, czy Stilesem i dosłownie rzucą wszystko, żeby przyjechać i zrobić, co mogą. Nikt inny nie musi wiedzieć. To naprawdę takie niebezpieczne powiedzieć komukolwiek?
Raeken westchnął cierpiętniczo. Może i nie byłoby to niebezpieczne, gdyby Liam zaproponował mu to na klatce schodowej, gdzie Doktorzy nie mogliby ich podsłuchać, a nie w samochodzie z kamerami, do których mieli stały wgląd. Jeśli usłyszą o możliwości pomocy ze strony stada, staną się na tym punkcie bardzo wyczuleni. Co oznaczało, że minimalna szansa na dyskretne uzyskanie pomocy została zaprzepaszczona.
– Tak, Liam – odparł z całym przekonaniem – Naprawdę.
Młodszy milczał przez chwilę, ale łatwo było wyczuć, że słowa te okropnie go zasmuciły, bo oznaczały, że Raeken znalazł się w naprawdę trudnej sytuacji i że stado właściwie nie miało jak mu pomóc...
– Ale dasz sobie radę...? – odezwał się po krótkiej ciszy, a Theo zdołał usłyszeć, że pytanie to jest pełne lęku. Dunbar był przerażony, że odpowiedź może brzmieć "nie", ale Raeken nie był w stanie stwierdzić, czy sobie poradzi. Miał nadzieję, że mu się uda, ale trudno było wykluczyć bardziej negatywne scenariusze. Póki co jednak musiał być silny, dlatego bez zbędnego wahania skinął głową, siląc się na pokrzepiający uśmiech.
– Kto, jeśli nie ja? Przez różne rzeczy przechodziłem i dałem radę, teraz nie będzie gorzej.
Było zdecydowanie gorzej, ale oczywiście nie mógł się do tego przyznać. Udało mu się jednak skłamać na tyle przekonująco, że Liam skinął głową i nie odezwał się już więcej, dopóki nie dotarli pod jego mieszkanie. A może tak naprawdę wcale nie wierzył Theo, ale wolał się okłamywać, że jest inaczej...?
Kiedy starszy w końcu zaparkował pod odpowiednim blokiem, Dunbar nie wydawał się specjalnie chętny, aby wyjść z samochodu. Podobało mu się to wrażenie, że jest w jakiś sposób jak dawniej... Jak w czasach, kiedy wszędzie jeździli razem ciężarówką, starszy za kierownicą, próbując skupić się na drodze, nie na Liamie oraz młodszy na siedzeniu pasażera, co chwilę rozpraszający Raekena swoim gadaniem. Theo widocznie myślał tak samo, bo pozwolił chłopakowi posiedzieć w aucie jeszcze dłuższą chwilę, zanim w końcu się odezwał.
– Dasz radę dojść samemu do mieszkania?
Dunbar przygryzł wargę, zastanawiając się, co zrobić. Oczywiście, że dałby radę, ale to by oznaczało koniec jego krótkiego spotkania z Raekenem. Jeśli musiał trochę pooszukiwać, aby je przedłużyć, to był gotowy to zrobić.
Niepewnie pokiwał głową, powoli wychodząc z pojazdu, biorąc w zdrową rękę torbę ze swoimi rzeczami, jednak kiedy tylko się wyprostował, natychmiast oparł się o samochód, udając najlepiej, jak potrafi, że jest mu bardziej słabo, niż w rzeczywistości. Na szczęście Theo miał na niego słaby widok z miejsca kierowcy, więc szybko dał się nabrać (a może to po prostu odezwała się jego ogromna troska o młodszego) i w mgnieniu oka znalazł się przy nim, podtrzymując go za ramię i delikatnie zabierając z dłoni torbę z rzeczami. Liam spojrzał na niego ze słabym uśmiechem, który był tylko na wpół udawany.
– To chyba znaczy, że jednak nie – stwierdził, na co Raeken przewrócił oczami. Zamiast odpowiedzieć jedynie objął młodszego w pasie i zaczął powoli prowadzić w stronę wejścia do budynku. Dunbar ze swojej strony pilnował, żeby uwieszać się na nim trochę bardziej, niż to konieczne.
Dopiero, kiedy doszli do wejścia do mieszkania, Theo ostrożnie i niechętnie puścił Liama i podał mu torbę. Młodszy przyjął ją, pilnując, aby ich palce się przy tym zetknęły. Obu chłopaków przeszedł prąd...
Przez jeszcze dobrą chwilę po prostu patrzyli na siebie, zanim Dunbar w końcu zdołał się odezwać.
– Dzięki za wszystko – wymamrotał – Za pomoc, za troskę... I za rozmowę. Nie musisz się martwić, nie będę się wtrącał. Tylko... Uważaj na siebie.
Theo potrzebował całej siły woli, aby nie okazać wzruszenia. Chciał na siebie uważać, zwłaszcza dla Liama, ale w tych warunkach było to wyjątkowo trudne.
– Postaram się – odparł mimo to – Ty też uważaj. I nie jeździj jak wariat.
Dunbar zaśmiał się.
– Raczej już nie będę miał czym jeździć.
Tym razem Raeken również się uśmiechnął, a potem bez przedłużania odwrócił się i już miał odejść, jednak zaledwie po jednym kroku powstrzymał go głos Liama.
– Theo?
Starszy odwrócił się, aby zobaczyć, że chłopak stoi z jedną ręką na klamce i wpatruje się w niego niepewnym wzrokiem. Potrzebował chwili, aby wydusić z siebie słowa, które zamierzał wypowiedzieć, jednak w końcu mu się to udało.
– Wszystkiego najlepszego...
Metalowy łańcuszek pod koszulką Raekena zdawał się palić go jak żywy ogień, kiedy zebrał się na odpowiedź.
– Dzięki... Szczeniaku.
Po tych słowach odwrócił się i niemal pobiegł do samochodu, nie oglądając się za siebie. Tylko dlatego nie był w stanie zobaczyć łzy spływającej po policzku Liama, gdy tylko usłyszał stare, znajome przezwisko. I tylko dlatego Dunbar nie był świadkiem, jak Theo rozkleja się jeszcze zanim zdążył zejść choćby jedno piętro w dół...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top