2. Powrót
Liam Dunbar nigdy nie spodziewałby się, że jego cudowne życie skończy się w jego urodziny i to w dodatku podczas randki niespodzianki. Uważał to za okrutne i straszliwie niesprawiedliwe, że jeden z najszczęśliwszych momentów jego życia przemienił się w najgorszy tylko za sprawą krótkiej drzemki. Przecież nie tak powinno się to dziać... Nie można przespać końca świata, prawda? To dlaczego kiedy jego świat się kończył, Liam drzemał sobie w najlepsze na tyłach ciężarówki swojego chłopaka? Dlaczego nie było żadnego znaku, żadnych wybuchów, wrzasków, kłótni, czegokolwiek? Dlaczego stało się to tak nagle, jakby oboje byli na to nieprzygotowani?
Co skłoniło Theo do takiego kroku?
Dunbar naprawdę nie wiedział, co powinien myśleć ani w co wierzyć. Nie umiał zdecydować, czy woli sądzić, że jego chłopak naprawdę po prostu go opuscił, bojąc się powiedzieć mu to w twarz, czy też stało się coś złego, co zmusiło go do takiego działania. Pierwsze oznaczałoby, że Theo okazał się niewartym zaufania dupkiem i to było smutne, ale możliwe do zniesienia. Drugie natomiast znaczyłoby, że wpadł w poważne kłopoty, a Liam nie jest w stanie nawet się z nim skontaktować, a co dopiero mówić o pomocy. I to chyba wydawało się być gorszą opcją...
Na szczęście (lub nieszczęście) wszystkie dowody wskazywały na pierwszą możliwość. Jeszcze tej samej nocy, kiedy Theo odszedł, z ich pokoju zniknęła większość jego rzeczy. Kiedy Liam wrócił tam zapłakany w środku nocy, dopiero po chwili zdał sobie sprawę, że czegoś brakuje... Ubrania Raekena, buty, plecak, kosmetyki... Wszystko to jakby rozpłynęło się w powietrzu. Pozostały natomiast zdjęcia na ścianie oraz wszystkie prezenty od Liama. Jakby nie chciał mieć już z nim nic wspólnego... Dunbar nie wiedział, że po prostu nie pozwolili mu zabrać niczego, co nie było absolutnie niezbędne. Był również zbyt wielkim bałaganiarzem, żeby powiązać fakt zniknięcia jednej ze swoich bluz z tą właśnie sytuacją...
Drugim dowodem na winę Theo był fakt, że nie szło się z nim w żaden sposób skontaktować. Napisał Liamowi jedynie tego SMS‐a, a potem jakby rozpłynął się w powietrzu. Nie odpisywał na wiadomości ani nie odbierał telefonów od nikogo. Po prostu zniknął... Jakby nigdy go nie było. I może powinno to wydawać się stadu przerażające, gdyby nie fakt, że również Scott podzielił się z nimi wiadomością otrzymaną tego wieczoru od Raekena, utrzymaną w bardzo podobnym tonie, co ta wysłana do Dubara.
Jasne, że mieli podejrzenia. Powiedzieć, że od razu zabrali się za poszukiwania i wyjaśnianie sytuacji to jak nie powiedzieć nic. Już w noc, podczas której Theo zniknął, stado postawiło na nogi całe miasto, aby tylko spróbować go znaleźć i dowiedzieć się, co tu się w ogóle dzieje. Pierwsze podejrzenie padło oczywiście na byłych łowców, z których część przebywała na wolności, jednak po kilku dniach dokładnych poszukiwań stało się zupełnie jasne, że nie mają oni z tą sytuacją nic do czynienia. Pozostało więc mieć oczy szeroko otwarte i upewnić się, czy żaden nowy potencjalny wróg nie pojawił się ostatnio w mieście i nie obrał sobie za cel chimery...
Nie mieli pojęcia, że wróg, którego szukają jest im dobrze znany. Ale trudno było ich o to obwiniać. W końcu nikt przy zdrowych zmysłach nie będzie poszukiwał porywaczy przyjaciela wśród trupów...
To, co im umknęło to fakt, że dla potworów, które potrafiły przedłużać swoje życie przez setki lat, śmierć jest pojęciem względnym.
Kilkadziesiąt kilometrów od miasta, siedząc w brudnych kanałach i próbując na nowo przyzwyczaić się do życia, jakie wiódł przez ostatnie dziesięć lat, Theo również nie mógł w to uwierzyć. Nawet po kilku dniach, kiedy wszystko zaczęło wydawać się mu z powrotem tak cholernie naturalne, miał jeszcze nadzieję, że za moment obudzi się w ramionach Liama i zrozumie, że wszystko to mu się przyśniło, że jest w domu bezpieczny i kochany, a jego demony naprawdę nie żyją i nigdy nie wrócą. Fakty jednak były nie do zaprzeczenia... Wspomnienia z nocy, w której jego życie już po raz drugi się skończyło powracały do niego w kółko i były tak wyraźne, że po kilku dniach zaczęły wypierać wszystkie te weselsze... Nie potrafił już myśleć o niczym dobrym, co wiązało się z ostatnimi miesiącami – o spotkaniach stada, na których śmiał się do łez z opowieści swoich przyjaciół, o wspólnych rodzinnych wieczorkach z państwem Geyer, o nocach spędzonych z Liamem pod kołdrą, czasami na trzymaniu się za ręce i rozmawianiu, innym razem na leniwym wędrowaniu dłońmi po ciele drugiego oraz wymienianiu dziesiątek pocałunków. Każda myśl o czymś takim wybijała go z rytmu sprawiając, że nie był w stanie przez chwilę funkcjonować... Dlatego już po pierwszych godzinach od powrotu do tego piekła, jego umysł zaczął wytwarzać bardzo prostą reakcję obronną. Nie wspominaj. Nie myśl. Udawaj, że nic pomiędzy tamtym koszmarem a tym nie miało miejsca. Zapomnij o stadzie, o Davidzie i Jennie, o domu... O Liamie. Nie roztrząsaj. Odetnij się. Skup się na swoim zadaniu.
Łatwo było mówić... Ale kiedy co noc leżał samotnie na zimnej podłodze w kanale, wtulając twarz w materiał ukradzionej bluzy Liama, zdawał sobie sprawę, że nie jest to możliwe. Przynajmniej nie tak, jak chciał... Bo nawet, jeśli z całych sił próbował nie myśleć, to jednak nie był w stanie wyrzucić z głowy obrazu pięknego chłopca z jasnymi włosami i błękitnymi oczami śpiącego spokojnie tuż przy nim. W pierwszych dniach, kiedy zapach Dunbara na bluzie był jeszcze naprawdę silny, Theo czasami nawet budził się z wrażeniem, że jest w domu wtulony w swojego chłopaka, że zaraz obudzi się w ich łóżku i zejdzie na dół, aby pomóc Jennie w przygotowaniu śniadania, po południu usiądzie z Davidem oglądać serial, a wieczór spędzi z Liamem na przytulaniu i rozmawianiu o niczym. Dlatego właśnie nauczył się długo nie otwierać oczu po po przebudzeniu... Pragnął zachować to złudzenie jak najdłużej.
Rzeczywistość jednak przychodziła nieubłaganie, kiedy w końcu musiał się obudzić i przekonać, że koszmar nadal trwa. Wtedy pozostawało mu jedynie zwiesić głowę i pogodzić się z losem, w najgorszych chwilach łapiąc za naszyjnik, którego nie ściągał właściwie nigdy, aby przypomnieć sobie, dlaczego się na to zgodził i o co walczy. Wtedy właśnie powracały wspomnienia z tej nocy...
W jednej chwili siedział na tyłach ciężarówki, a Liam przysypiał spokojnie na jego ramieniu i nic nie zapowiadało nadchodzącej katastrofy. Było cicho, przyjemnie i mogłoby się wydawać, że zupełnie bezpiecznie... Dopóki nie usłyszał obok siebie głosu, który starał się wyrzucić z pamięci wypowiadającego słowa sprawiające, że Theo poczuł, jak serce podchodzi mu do gardła...
Theo Raeken. Nasz jedyny sukces.
Zrozumiał wszystko jeszcze zanim się odwrócił i ponownie ujrzał długie płaszcze i paskudne maski... Te, które czasami powracały do niego w snach, po których tak trudno było mu się uspokoić. Te same, które towarzyszyły mu przez ostatnie dziesięć lat. Te, które wedle wszelkich praw rządzących światem powinny nie istnieć... A jednak byli tutaj. Stali w miejscu i jedynie patrzyli na niego z wyczekiwaniem, jakby wiedzieli, że już wygrali, a Theo potrzebował dobrej chwili, aby zrozumieć, że to, co widzi jest prawdziwe. Potworni Doktorzy wrócili.
Jego pierwszy instynkt był bardzo prosty i oczywisty. Chronić Liama. Bez zawahania szarpnął młodszego, usiłując go obudzić. Spodziewał się, że gwałtowny ruch oraz unoszący się wokół Raekena zapach przerażenia wystarczą do tego celu, jakie więc było jego zdziwienie, kiedy młodszy nawet się nie poruszył. Spróbował jeszcze raz. Nadal nic... I wtedy dopiero zrozumiał.
Pomimo strachu spojrzał na nich z przerażeniem w oczach i usiłując brzmieć jak najpewniej i jak najbardziej wściekle zapytał, co mu zrobili. W pierwszej chwili jedynie się zaśmiali w ten okropny, dziki i nieludzki sposób... A potem mu wytłumaczyli. Pokazali mu miejsce na skórze jego chłopaka, gdzie widniało maleńkie zaczerwienienie, przypominające może ukłucie komara, nic groźniejszego. W rzeczywistości mogło w każdej chwili stać się śmiertelną raną...
– To mała igła, mniejsza niż żądło pszczoły – wyjaśnili – Zanurzona w niegroźnej substancji usypiającej. Obudzi się za parę godzin, ale to bez znaczenia. Prawdziwym arcydziełem jest wnętrze... Igła jest wypełniona trucizną tak silną, że jedna kropla powoduje ból nie do wytrzymania. Jakby całe ciało płonęło... Może trwać całymi dniami, zanim trucizna doprowadzi do bardzo powolnej i bolesnej śmierci. Takiej, że spalenie żywcem to przy tym łaskotki. Na razie jest bezpieczna w środku, ale wystarczy nasz jeden ruch, żeby ją uwolnić. Jeden przycisk i igła się otwiera, a mała beta umiera w męczarniach...
Wiedział, że nie kłamią. Nie dlatego, że był chimerą i potrafił to wyczuć, ale dlatego, że to było działanie bardzo w ich stylu. I na pewno wyjątkowo skuteczne... Bo wiedzieli, że w ten sposób zmuszą Theo do wszystkiego.
Chłopak nawet się nie zawahał, kiedy w jednym momencie po usłyszeniu tych słów zrezygnował z kombinowania i zgodził się odrzucić wszystko, co do tej pory zyskał. Zamiast tego jedynie zacisnął pięści, a następnie, godząc się ze wszystkim, co może usłyszeć, zapytał:
– Co mam zrobić?
To im się spodobało... Tylko tego od niego oczekiwali. Wiedzieli, że mają go w garści. Ktoś inny może by zaryzykował, może bohatersko poświęciłby wszystko, co ma, usiłując ich powstrzymać jeszcze zanim znów zrobią coś złego. Ale Theo nie był bohaterem. On nie potrafił poświęcić Liama dla dobra ogółu. Za to nic nie stałoby mu na przeszkodzie, aby poświęcić cały świat dla Liama... W tym też cały swój świat.
Nie widział ich twarzy. Nie wiedział nawet, czy to, co ukrywają pod maskami można nazwać twarzą. Ale z całą pewnością mógł stwierdzić, że gdyby je mieli, to teraz by się uśmiechali.
– To, do czego cię stworzyliśmy – wyjaśnili, jakby to była najbardziej oczywista rzecz na świecie – Iść z nami. Robić to, co ci powiemy.
Wiedział, że takie właśnie będzie jego zadanie. Nie spodziewał się zupełnie niczego innego. A mimo to poczuł, że jego świat właśnie się wali, a on nie jest w stanie nic na to poradzić.
– Biedny, mały Theo... – odezwał się jeden z potworów. Raeken nigdy tak naprawdę nie poznał ich imion, dlatego nadał im po prostu numery. Ten, który teraz mówił był Trójką. Zazwyczaj najmniej się odzywał i rzadko ranił wprost, ale jego słodkie słówka bolały bardziej, niż cokolwiek innego – Nie rób takiej miny. Będzie jak dawniej. Wybaczymy ci ten mały wybryk... Nie ukarzemy cię. A wręcz przeciwnie, mamy dla ciebie niespodziankę. Pracujemy nad stworzeniem ci nowych przyjaciół. Będą tacy jak ty... I będą musieli cię słuchać we wszystkim. Zrobisz z nich swoje własne stado. A potem razem zniszczycie tę nędzną watahę Scotta McCalla, a ty osobiście będziesz mógł zabić kogo ci się tylko podoba...
Raeken zadrżał, nie tylko dlatego, że "zabić kogo mu się podoba" oznaczało w praktyce, że będzie zmuszony pozbawić życia kogoś ze swoich przyjaciół, jeśli do tego czasu nie wymyśli, jak się z tego wyplątać, ale również dlatego, że przeraziła go świadomość tworzenia nowych chimer przez Doktorów. Nowe dzieci, które podobnie jak on zostaną odebrane rodzinom, pozbawione dawnego życia i przemienione w potwory. Nie mógł się z tym pogodzić, nie mógł do tego dopuścić... Ale żeby mieć jakiś wpływ na ich działanie, musiał teraz się poddać. Musiał z nimi iść.
– Zrobię co chcecie... – powiedział zduszonym głosem, wpatrując się w swoje zaciśnięte na kolanach dłonie – Ale dajcie mi się z nim pożegnać...
– Możesz się pożegnać, jeśli tak ci zależy, ale szybko. I zostawisz mu wiadomość, że odchodzisz, żeby miał mniejszą ochotę cię szukać. Na razie tylko by przeszkadzał – zadecydował Jedynka (ten najważniejszy, który zawsze miał ostatnie słowo), a Theo wiedział, że wcale nie robił tego z litości... Po prostu chciał ponownie go zdobyć, pokazać jacy to oni są łaskawi i jak warto być im posłusznym... Tym, czego nie rozumieli był fakt, że takie zagrywki mogły działać na dziesięciolatka, ale nie na dorosłego człowieka.
Raeken jednak musiał pogodzić się z tym, co mu dano, dlatego ostrożnie położył Liama z tyłu ciężarówki, otulając go kocami, aby nie zmarzł, a następnie, wściekając się, że Doktorzy bacznie obserwują nawet tak intymny moment, ucałował delikatnie jego skroń i wyszeptał do ucha obietnicę tak cichą, że sam nie był w stanie jej usłyszeć.
Wrócę do ciebie...
Potem już niewiele pamiętał z pisania SMS-ów najpierw do Dunbara, a później do Scotta, jednak ich treści wbiły mu się w pamięć... Doktorzy zniszczyli jego telefon, aby stado nie dało rady się z nim skontaktować, a potem po prostu odeszli wiedząc doskonale, że Theo pójdzie za nimi. To był chyba najgorszy moment wieczoru, trudniejszy nawet, niż spotkanie tych potworów... Świadomość, że odwraca się po raz ostatni i że być może nigdy więcej już nie spojrzy na swojego chłopaka. Potrzebował całej siły woli, aby nie odwracać się co chwilę, nawet jeśli wiedział, że już jest za daleko, aby cokolwiek zobaczyć. To tylko pogorszyłoby jego stan...
Również włamanie do domu państwa Geyer, aby zabrać swoje ciuchy nie było łatwe. Nie bał się, że zostanie nakryty, ponieważ Jenna i David zapewne już spali, poza tym potrafił poruszać się bezszelestnie, jednak to czyniło całą sytuację chyba jeszcze gorszą... Bo Theo w jakiś sposób chciał zostać przyłapany, chciał móc się pożegnać, przytulić, ostatni raz z nimi porozmawiać... A tymczasem nie pozwolono mu nawet zabrać wspomnień ze sobą. Żadnych zdjęć, książek, pamiątek... Tylko potrzebne rzeczy. Jedynym, co udało mu się przemycić tylko dla sentymentu była ta nieszczęsna bluza Liama – czarna z wzorem smoka na rękawach. Jedna z tych, które nosił dość często, co sprawiało, że nadal pozostawał na niej jego zapach.
Przez kolejne dni ta bluza oraz srebrny naszyjnik, z którym właściwie nigdy się nie rozstawał były tym, co pozwalało mu przetrwać.
Doktorzy od pierwszego dnia zaczęli szukać mu różnych zajęć, pewnie aby powstrzymać go przed kombinowaniem. Szybko załatwili mu nowy telefon, a parę dni później nawet samochód, aby mógł działać jeszcze bardziej efektywnie, jednak Raekena to w ogóle nie obchodziło. Po co mu lepszy telefon, skoro nie może się za jego pomocą skontaktować z najważniejszymi dla niego osobami? Nawet jeśli znał na pamięć numer Liama, nie zamierzał aż tak ryzykować...
Samochód również wydawał mu się obcy i to wcale nie dlatego, że nie był ciężarówką. Ona i tak miała zostać za chwilę wymieniona... Parę tygodni temu Dunbar zrobił prawo jazdy i państwo Geyer zdecydowali, że kiedy chłopcy wyjadą, przyda im się lepszy samochód, tym bardziej, że oboje mogą już prowadzić. Jak się okazało, mieli dla nich odłożoną całkiem sporą sumkę, więc za parę dni zamierzali sprezentować im nowe auto – niedrogie, zapewne już używane, ale sprawne i bardziej praktyczne. Theo nie mógł się już tego doczekać. Teraz otrzymał samochód idealny... Nowy, piękny, zapewne drogi (i oczywiście skradziony), ale nie cieszyło go to w żaden sposób. Po co mu takie cudowne auto, skoro nie może nim jeździć z Liamem, śmiać się z jego zdolności parkowania, narzekać na gwałtowne hamowanie... W takim razie wolałby już do końca życia jeździć starą ciężarówką. Ona przynajmniej pachniała jak jego chłopak.
Tutaj jednak to, czego chciał zupełnie nie miało znaczenia. To nie był dom, tylko więzienie i żeby przetrwać, musiał się dostosować. Dlatego robił wszystko, co mu polecono. Na początku drobne rzeczy – kradzieże, zdobywanie informacji... Łatwizna, zajmował się tym w wieku trzynastu lat. Teraz jednak wydawało mu się czasami, że są to zadania ponad jego siły. Podobnie było z dostosowaniem się do obcego miasta, do którego go wywieźli. Przecież wcześniej przenosił się w ten sposób co parę miesięcy i nie stanowiło to dla niego żadnego problemu, ale teraz... Chciał tylko wrócić do Beacon Hills. Do domu...
Wiele raz zamierzał się poddać. Po prostu uciec, w jakikolwiek sposób... Żeby tylko nie przechodzić tego po raz drugi. Szybko jednak przypominał sobie obietnicę złożoną Liamowi, a także groźbę okropnego cierpienia, jaka wisiała nad nim przez cały czas, dopóki Doktorzy tu byli. Nie mógł pozwolić mu się tak męczyć, nie mógł go zawieść... Dlatego, mimo świadomości, że to go wyniszczy tak bardzo, że być może nigdy już nie dojdzie do siebie, każdego ranka wstawał i walczył dalej. Nie dla siebie. Dla niego.
Pierwsze dwa tygodnie były monotonne, wręcz nudne. Każdy dzień wyglądał właściwie tak samo i Theo wiedział, że powinien się raczej z tego cieszyć, ale nic nie mógł poradzić na to, że jakaś jego część bardzo chciała wyrwać się z tego przeklętego kręgu. Szybko jednak się za to zganił, kiedy po kilkunastu dniach w końcu wydarzyło się coś nowego... Coś, o czym mówili mu już na samym początku, ale tak bardzo skupił się na swoim bólu, że zdążyło mu wylecieć z głowy. Coś, co uderzyło w niego jak grom z jasnego nieba i niemal zwaliło go z nóg. Coś, do czego za wszelką cenę nie chciał dopuścić...
Po kilkunastu dniach w kanałach pojawił się pierwszy nowy nastolatek. Doktorzy zaczęli tworzyć kolejne chimery...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top