19. Heroizm
O ile sobota nie była dla Theo szczególnie łaskawa w tym tygodniu, o tyle niedziela okazała się wręcz okropna i postawiła go w sytuacji, w której miał nadzieję nie znaleźć się jeszcze przez długi czas. Równocześnie jednak wiedział, że w końcu musiało do tego dojść. Doktorzy przecież nigdy nie zapominali... Oni tylko przeciągali strunę, a następnie przypominali o sobie w spektakularny sposób, nie dając już żadnego wyboru. Tak było i teraz, kiedy w niedzielny poranek ponownie wezwali trzy chimery do kanałów, tym razem nie zamierzając im dać żadnego zadania. Teraz mieli jedynie przypomnieć im o innym, z którego się nie wywiązali...
– Minął już ponad miesiąc na uczelni – zaczął Jedynka – A wy nadal nie daliście nam tego, po co was tam wysłaliśmy. Mieliście sprowadzić nowe chimery...
Ta krótka wypowiedź wystarczyła, aby trójka nastolatków zastygła w bezruchu z przerażeniem na twarzach. Praktycznie już zapomnieli, że w ogóle mieli zrobić coś takiego, wydawało im się, że Doktorzy zmienili zdanie i pozwolą im działać we trójkę widząc, że dobrze im idzie, ale jednak okazało się, że nie może być za pięknie. Mimo to Theo szybko odzyskał rezon i odezwał się ważąc każde słowo.
– Bardzo dobrze nam idzie we trójkę, mamy wszystko co trzeba i już umiemy się dogadać... Nowe chmiery musiałyby najpierw powstać i nauczyć się korzystać z mocy, a potem jakoś się z nami zgrać, to by zajęło bardzo dużo czasu...
– Czy ja tu słyszę dyskusję? – odezwał się Trójka takim tonem, że Raeken doskonale wiedział, że zaprzeczenie jest jego jedyną bezpieczną opcją. Pokręcił głową, nie chcąc prowokować ich badziej, niż to konieczne nie mając żadnego awaryjnego planu.
– Tak sądziłem – dokończył Doktor – Za tydzień najpóźniej mamy tu widzieć co najmniej jednego nowego dzieciaka, a jeśli nie... Nie skończy się to dla was zbyt wesoło.
Nie było tu żadnej konkretnej groźby, ale też trzy chimery niczego takiego nie potrzebowały. Sarah i Ross byli przerażeni perspektywą jakiejkolwiek kary, a Theo bał się tylko jednej rzeczy... Wszystko wyglądało jasno, jednak nie zmieniało faktu, że żadne z nich nie było chętne, by wypełnić rozkaz. Trudno się więc dziwić, że od razu po wyjściu z kanału, młodsi zaczęli wyrażać swoje wątpliwości.
– Co teraz? – zapytała Sarah z nadzieją, że być może Raeken będzie miał pomysł, co robić dalej... Jego odpowiedź jednak była zupełnie inna, niż dziewczyna przypuszczała.
– Proste – odparł bez zastanowienia – Idziemy na obiad.
***
Theo oczywiście nie chciał wpakować żadnego niewinnego nastolatka w to bagno, w którym sam żył od paru miesięcy, jednak jeżeli mógł jeszcze wybrać między narażeniem obcego człowieka na niebezpieczeństwo, a życiem i zdrowiem Liama, bez wahania wybrałby to drugie. Nie oznaczało to oczywiście, że chce poświęcić czyjeś życie, o ile nie będzie to absolutnie konieczne, jednak nie wykluczał zupełnie tej opcji. Na razie jednak wolał o tym nie myśleć i skupić się na opracowaniu swojego planu, według którego wszyscy powinni wyjść z sytuacji cało. Najbardziej miał oczywiście ucierpieć on sam, co nikogo nie dziwiło, ale również nie cieszyło jego przyjaciół, którzy dowiedzieli się, co takiego wymyślił dopiero następnego dnia, siedząc jak zwykle w bibliotece...
– Myślałem, że po tej akcji z jemiołą już nie wpadniesz na głupszy pomysł, ale widzę, że się myliłem – podsumował Ross. Raeken przewrócił oczami, ale nie mógł się nie zgodzić. Plan był ryzykowny i mógł się wydawać wprost idiotyczny, ale w tych warunkach nie potrafił wymyślić nic innego.
– Wiem, że za mądry to nie jest, ale masz coś lepszego? – odparł wyraźnie defensywnym tonem – Zadziała, mówię wam.
– Skąd taka pewność? – odezwała się tym razem Sarah.
– Bo mnie potrzebują – odpowiedział Theo z całym przekonaniem – Nie wyjdą na światło dzienne, nie pokażą się ludziom, ja za nich załatwiam prawie wszystko na powierzchni. A wy jesteście niedoświadczeni. Od kogo się macie uczyć, jak nie ode mnie?
– I to na pewno wystarczy? – powątpiewał Ross – A co, jeśli się przeceniasz?
Raeken zacisnął usta w wąską linię i pokręcił głową. Miał dość tego czarnowidztwa, mimo że sam nie był stuprocentowo przekonany co do swojego pomysłu. Ale może właśnie dlatego potrzebował od przyjaciół jakiegoś zapewnienia, że wszystko się ułoży. Kiedy go nie dostał, samemu wbrew woli zaczął powątpiewać w powodzenie planu.
– Jeszcze jakieś mądre pytania? – warknął, spodziewając się, że młodsi się przestraszą. Ci jednak znali go już dość dobrze, aby jedynie spojrzeć po sobie z westchnieniem.
– Próbujemy tylko pomóc – zapewniła Sarah – To nie jest proste, trzeba to dobrze przemyśleć, bo jeśli się nie uda, to ucierpimy wszyscy. Ty, ja Ross i Liam.
– Czyli uważasz, że lepiej dostarczyć im kolejnego dzieciaka, żeby musiał przechodzić przez to samo, co my?
Dziewczyna westchnęła, ale spojrzała na Theo w taki sposób, jakby wyraźnie dawała mu znać, co uważa.
– My przez to przeszliśmy. Jakoś żyjemy...
– Co to za życie? – wszedł jej w słowo starszy. Sarah ponownie westchnęła ciężko.
– Próbuję ci tylko powiedzieć – zaczęła jeszcze raz, tym razem o wiele łagodniej – Że heroizm w takich sytuacjach nie zawsze jest dobry. Czasami... Trzeba po prostu coś poświęcić. Nie zawsze dasz radę wszystkich chronić, a może się okazać, że przez to próbowanie nie będziesz w stanie ocalić kogoś, na kim ci najbardziej zależy. Musisz naprawdę dobrze to przemyśleć, na spokojnie, nie w jeden wieczór i ocenić, czy opłaca ci się ryzykować życie Liama dla jednej obcej osoby.
Theo zacisnął pięści i z trudem powstrzymał się przed bolesnym krzykiem. Sarah bywała nieziemsko irytująca, zwłaszcza kiedy miała rację. Pod pewnymi względami wiedział, że teraz ją ma. Czym był jeden obcy dzieciak, który miał się stać kolejną chimerą w porównaniu do Liama? Łatwiej byłoby po prostu dać im to, czego chcą i mieć święty spokój. Raeken jednak znał ich trochę lepiej, niż dziewczyna. Wiedział, że są nienasyceni, że zawsze im mało. Jeśli da im jednego dzieciaka, zaraz będą chcieli kolejnego, a potem jeszcze następnego... Jeżeli nie zapobiegnie temu teraz, nie uda mu się już nigdy.
– Oni będą chcieli więcej – odezwał się w końcu po długiej chwili milczenia – Jeden im nie wystarczy. Muszę to zatrzymać zanim się zacznie. A oni muszą się zgodzić, bo beze mnie nie dadzą sobie rady. W tej grze jestem ich najważniejszym pionkiem.
– Jak na najważniejszy pionek coś często narażają cię na usunięcie z planszy – odparł z ironią Ross, a Theo bez problemu zrozumiał, co chce powiedzieć. Dla Doktorów wszystkie pionki były niczym... Ale mimo to zdawał sobie sprawę, że nie będą chcieli pozwolić sobie na jego utratę. A już zwłaszcza nie w taki sposób... Nie pozwolą mu na łatwą ucieczkę, więc będą musieli zgodzić się na jego warunki.
– Uda się – zapewnił jeszcze raz, chcąc dodać otuchy nie tylko im, ale też sobie – Nie musicie iść ze mną, jeśli nie chcecie, jakoś dam sobie radę.
– Chyba żartujesz – stwierdził młodszy chłopak – Nie ma opcji. Po czymś takim zdecydowanie będziesz potrzebował pomocy w dojściu do domu, nie zostawimy cię samego.
– O ile będę w stanie chodzić – odparł Theo z uśmiechem, w którym nie było ani grama rozbawienia. Cała trójka wiedziała, że ryzyko jest ogromne... Raeken mógł poważnie ucierpieć, ale widocznie był na to gotowy.
***
Ten tydzień minął zdecydowanie za szybko i zanim trzy chimery zdążyły się zorientować, stały już spięte i przestraszone przy wejściu do kanałów. Bez żadnej nowej ofiary dla Doktorów, z bardzo niepewnym planem i nadzieją, że Theo zna ich oprawców dość dobrze, aby odpowiednio opracować ich sposób działania. Ross i Sarah zdecydowanie mu ufali, ale wiedzieli, że jest tylko człowiekiem, który może popełniać błędy. Jeśli wszyscy wyjdą z tego cało, to będzie oznaczało, że mają ogromne szczęście.
Raeken jako pierwszy zszedł na dół, a pozostali podążali kilka kroków za nim. Wiedzieli, że Doktorzy już ich wyczekują i zdają sobie sprawę, że nie wywiązali się z zadania, dlatego wcale nie zdziwiło ich to, co usłyszeli, gdy tylko weszli do kryjówki potworów.
– Czy nie wyraziliśmy się dość jasno? – zaczął Jedynka – Mieliście cały tydzień na sprowadzenie nam nowej chimery. Gdzie ona jest?
Sarah i Ross spojrzeli po sobie z przerażeniem, wiedząc, że następne minuty, a może nawet sekundy zadecydują o ich dalszym losie, a przede wszystkim o tym, co się stanie z Theo i Liamem. Raeken był wystarczająco pewny swojego planu, aby podjąć takie ryzyko, jednak ich dwójka miała większe wątpliwości. Zastanawiali się, czy pewność starszego jest podyktowana doświadczeniem i dobrą znajomością Doktorów, czy raczej jest wynikiem desperacji... Mieli szczerą nadzieję na pierwszą opcję, ale nie potrafili zupełnie wykluczyć drugiej.
Kiedy Theo się odezwał, oboje zacisnęli pięści. Wiedzieli, że teraz już nie ma odwrotu...
– Nie ma i nie będzie – odparł z całą pewnością Raeken – Jeśli chcecie, żeby cokolwiek wam wyszło, to nie ma sensu sprowadzać tu kolejnego smarkacza do przeszkolenia. Ja się na to nie piszę. Wystarczy, że jestem już waszym cholernym niewolnikiem, nie będę do tego niańką przez cały czas.
Mówił pewnie i ostro, ale w środku szalał z niepokoju. Znał ich... Wiedział, że upierali się na nowe chimery tylko aby zrobić na złość tym, które już mieli i że stawiając się bardzo ich zdenerwuje. Ale równocześnie zdawał sobie sprawę, że oni kochają dyskutować i udowadniać swoje racje. Nawet jeśli przekroczy granicę, nie zrobią nic zanim nie zadręczą go psychicznie. Nie skrzywdziliby Liama, gdyby nie miał patrzeć, jak to robią. A to oznaczało, że miał trochę czasu, aby ich przekonać, że lepiej będzie mu ustąpić... Póki co jednak po prostu wyprowadził ich z równowagi.
– Mam wrażenie, że się nieco zapominasz – wymamrotał Trójka w sposób, który miał być opanowany, ale przez to wydawał się jeszcze bardziej przerażający.
– Wręcz przeciwnie – odpowiedział Raeken – Właśnie sobie przypominam, co powinienem był zrobić, gdy tylko kazaliście nam szukać kolejnych dzieciaków, które chcecie zniszczyć.
Doktorzy spojrzeli po sobie i Theo wiedział, że gdyby mógł zobaczyć ich twarze, malowałoby się na nich zdziwienie. Nie spodziewali się żadnego oporu, zwłaszcza z jego strony, skoro wiedział, co może być konsekwencją. Nie spodziewali się jednak, że znał ich na tyle dobrze, aby wiedzieć, jak ich podejść. Raeken nie mógł sobie pozwolić na utratę Liama. Ale Doktorzy nie mogli sobie pozwolić na utratę jego.
– Theo – zaczął Jedynka jeszcze raz, wstając i podchodząc do chłopaka nieco bliżej – Nie spodziewałem się czegoś takiego po tobie. Wydaje mi się, że muszę ci przypomnieć, dlaczego tu jesteś.
To mówiąc wyjął z kieszeni płaszcza maleńkie urządzenie z kilkoma przyciskami, wyglądające jak miniaturowy pilot. Pomachał nim przed oczami chłopaka, który z przerażeniem od razu zdał sobie sprawę, na co patrzy.
– Mam w rękach los twojego... Uroczego chłopca – kontynuował ze stoickim spokojem i solidną dozą ironii – Wydaje mi się, że zapomniałeś, więc będę dość wielkoduszny, aby ci przypomnieć. Jeden ruch palcem, a mała beta zginie w męczarniach. Radzę ci jeszcze raz dobrze przemyśleć wszystko, co teraz robisz, wyjść stąd i wrócić jutro z nową chimerą. W przeciwnym razie się nie zawaham.
W pokręcony sposób, te słowa uspokoiły Raekena. Bo gdyby potworowi nie zależało, zrobiłby to bez zbędnych pogaduszek. A jednak wyraźnie starał się utrzymać Theo po swojej stronie... Potrzebował go. Potrzebował dobrze wytrenowanego niewolnika, który załatwi im wszystko, czego sami nie mogą zrobić, a stworzenie nowego zajęłoby im lata. Potrzebował kogoś, kto za jakiś czas mógłby zniszczyć dla nich Scotta McCalla i jego stado. Raeken był im niezbędny... Więc Liam również nie mógł zginąć.
– Zastanowiłbym się nad tym – ostrzegł chłopak – Potrzebujesz mnie. Beze mnie nie zniszczycie stada Scotta, nie będziecie mieli nikogo od brudnej roboty, żadnego szpiega na powierzchni... Jestem wam niezbędny.
– Ty jesteś przydatny – przyznał Doktor – Ale nie on. Jego możemy zabić w każdej chwili, a ciebie i tak zmusimy do współpracy.
Theo, mimo przerażenia, pokręcił głową z uśmiechem, nie mogąc nadziwić się, jacy oni są pewni siebie. Myśleli, że daliby radę go przestraszyć po aktywowaniu trucizny? Gdyby stracił Dunbara, nie bałby się niczego, a zwłaszcza śmierci. Wręcz przeciwnie, czekałby na nią jak na wybawienie... Z tą myślą sięgnął do kieszeni i w mgnieniu oka wyciągnął z niej małą buteleczkę z płynem, nad którym pracował w tym tygodniu w laboratorium. Tym razem nie myślał nad antidotum dla Liama. Tym razem tworzył truciznę... Dla siebie.
– Jeśli go zabijesz, to nie będę czekał – odparł pewnym głosem – Żyję jeszcze tylko dla niego. Jeżeli naciśniesz ten przycisk, to już do niczego mnie nie zmusisz. To, co trzymam w rękach zabije mnie w kilka sekund, nic nie zdążysz zrobić. A w czasie, gdy ja będę na niego czekał po drugiej stronie, wy zostaniecie z niczym. Ross i Sarah mają swoje buteleczki, nie zawahają się, jeśli tylko spróbujecie im coś zrobić. Będziecie musieli zacząć wszystko od nowa. Dzieło, które zajęło wam wszystkie te lata. Kompletnie stracone. Jedyne sukcesy martwe, bo musicie postawić na swoim i wykonać swój bezsensowny plan, aby tylko zrobić nam na złość. Więc... Może to wy powinniście wszystko przemyśleć?
Widział, jakie wrażenie zrobiły na nich jego słowa. Nie tego się spodziewali... Nie podejrzewali, że ktokolwiek się im postawi. Byli pewni, że ich groźba wystarczy, aby wzbudzić w Theo ślepe posłuszeństwo. Nie przypuszczali, że chłopak zauważy, że zabicie Liama (a tym samym jego samego) w takim momencie byłoby po prostu nieopłacalne. Nie było warto poświęcić ich pierwszego, największego sukcesu dla potencjalnej nowej chimery. Mogli go ukarać w każdy inny sposób, ale musieli go utrzymać przy życiu... Nawet, jeśli wiedział doskonale, że są niesamowicie wściekli, poczuł się prawie bezpiecznie. A kiedy Jedynka westchnął ciężko, ale odłożył urządzenie do kieszeni, wszystko stało się jasne.
– Nie myśl, że ujdzie ci to na sucho – ostrzegł – Odłóż tę butelkę i podejdź tutaj. A wy dwoje pod ścianę. Popatrzycie, co was czeka, jeżeli kiedyś przyjdzie wam do głowy się stawiać.
Ross i Sarah posłusznie stanęli pod ścianą, splatając swoje dłonie w poszukiwaniu komfortu. Wiedzieli, że to, co teraz zobaczą nie będzie należało do przyjemnych. Mimo że wszystko poszło zgodnie z planem Theo, to nadal pozostawała kwestia kary zastępczej... A chimery bały się nawet pomyśleć, co Doktorzy mogą zrobić chłopakowi.
Raeken jednak wydawał się nienaturalnie spokojny. Powoli schował buteleczkę do kieszeni, ani myśląc się jej pozbywać, a następnie podszedł do Jedynki z dumnie uniesioną głową. Nie opuścił jej nawet, gdy potwór uniósł rękę do ciosu. Dopiero siła uderzenia w twarz odrzuciła go na bok i zmusiła do odwrócenia wzroku...
Jako kolejny uderzył Trójka, potem Dwójka, a później Theo już stracił rachubę. Szybko przestał rejestrować pojedyncze ciosy, zdając sobie sprawę jedynie ze wszechobecnego bólu. W pewnym momencie uświadomił sobie, że leży na ziemi i kuli się, usiłując się uchronić przed uderzeniami, jednak nie pozwolił sobie na krzyk ani płacz. Postanowił być twardy i jeszcze raz udowodnić swoją wyższość... Bo teraz był już pewien, że jest ponad nimi. Ponieważ Doktorzy uwielbiali sprawiać pozory wyważonych i opanowanych, a ich kary bywały raczej wymyślne i uderzające głównie w psychikę, rzadko cielesne. A już na pewno nigdy nie posunęli się do takiego brutalnego, prostackiego barbarzyństwa. Tym razem jednak Theo zdołał wyprowadzić ich z równowagi... I w jakiś pokręcony sposób był z tego dumny. Z resztą... Rany na ciele zagoją się dużo szybciej, niż te na psychice. Może i ta kara była najlepszym, co go mogło spotkać?
Tak myślał... Dopóki nie stało się coś jeszcze, co sprawiło, że serce podeszło mu do gardła, a cały spokój wewnętrzny, jaki odczuwał, w jednej chwili został zastąpiony przerażeniem. Dwójka kopnął go mocno w bok, co nie było niczym niespodziewanym, ale kiedy Theo usłyszał dźwięk tłuczonego szkła i poczuł, że jego kurtka staje się mokra, zdał sobie sprawę, że potworowi nie chodziło tym razem o zranienie go. Zamierzał zniszczyć butelkę z trucizną... I to mu się udało, więc Raeken pozostał właściwie bezbronny.
– I gdzie teraz twoja odwaga? – zadrwił Trójka, kopiąc chłopaka w głowę tak mocno, że Theo na chwilę przestał cokolwiek widzieć. To był jednak ostatni cios, jaki otrzymał, bo chwilę później usłyszał głos Jedynki każący pozostałym przestać. Gdy odzyskał wzrok, pierwszy z Doktorów stał nad nim względnie opanowany z dłonią wyciągniętą w jego kierunku, ale nie na tyle, aby chłopak mógł jej dosięgnąć. Raeken potrzebował dłuższej chwili, zanim obraz mu się wyostrzył i zrozumiał, co jego oprawca trzyma. Na ten widok poczuł, że nie jest w stanie oddychać i nie miało to nic wspólnego z jego ranami...
Jedynka miał w dłoni to samo urządzenie, które pokazał mu przed chwilą, jednak to jeszcze nie było najgorsze. Theo o wiele bardziej przeraził fakt, że potwór trzymał palec na największym z przycisków, wyraźnie gotowy, aby go nacisnąć, a chłopak nie miał żadnych szans, aby go powstrzymać.
– Naprawdę sądziłeś, że możesz sobie robić z nami co chcesz? – zapytał, a następnie, nie dając Raekenowi nawet czasu na zarejestrowanie, co się dzieje, bez chwili wahania nacisnął przycisk. Dopiero wtedy Theo krzyknął... Krzyknął tak głośno, jakby miał nadzieję, że w ten sposób rozerwie sobie płuca od środka, jakby cały świat miał go usłyszeć, jakby usiłował zagłuszyć własną świadomość, która przypominała mu, co się właśnie stało. Zrobili to, do czego miał za nic nie dopuścić... Aktywowali truciznę. Liam pewnie już zwijał się z bólu, cierpiał niewyobrażalne męki i miał wkrótce zginąć. Z jego winy, bo postawił życie jakiegoś obcego dzieciaka ponad jego bezpieczeństwem. A najgorsze, że nie mógł zrobić nic... Ani stworzyć antidotum, ani nawet do niego dołączyć...
Nie zarejestrował momentu, w którym jego obłąkańczy krzyk zamienił się w szloch. Bezwiednie zaczął tłuc pięściami w podłogę, wkładając nieludzką siłę w uniesienie rąk, aby to zrobić. Płacz nie pozwalał mu oddychać, czuł że sie dusi, że za chwilę straci przytomność, ale ta zbawienna utrata świadomości jak na złość nie chciała nadejść. Miał wrażenie, że umiera, ale równocześnie jest uwięziony w czymś o wiele gorszym, niż śmierć, gorszym nawet niż piekło. W horrorze, z którego nie umiał się wydostać, bo tym razem nie był on snem ani wytworem jego wyobraźni. Tym razem dział się naprawdę. Koszmar się spełnił... Liam umierał z jego winy, a Theo nie był w stanie nic zrobić.
Nie mógł nic zobaczyć przez łzy, nic usłyszeć przez szumy w uszach, dlatego też nie zauważył, jak Doktorzy opuszczają pomieszczenie, przedtem mówiąc coś do skulonych pod ścianą Rossa i Sarah. Dopiero, kiedy zostali we trójkę, młodsze chimery były w stanie się poruszyć i bez wahania podbiegły do leżącego na ziemi Raekena, usiłując jakoś do niego dotrzeć, jednak chłopak zdawał się zupełnie utracić kontakt z rzeczywistością. Gdy tylko dziewczyna próbowała go dotknąć, odpychał ją drżącymi rękami i wodząc pustym wzrokiem po pomieszczeniu powtarzał w kółko jedynie dwa słowa – "Liam" i "nie".
– Theo... Theo, spójrz na mnie – Sarah usiłowała zwrócić na siebie uwagę przyjaciela, ale szło jej to dość opornie, ponieważ cały czas była przez niego odpychana. Dopiero, kiedy Ross stanowczo, ale delikatnie przytrzymał jego nadgarstki, dziewczyna była w stanie ująć twarz chłopaka w dłonie i zmusić go, aby przestał się rzucać po podłodze w tę i z powrotem. Nadal nie skupiał na niej wzroku i wciąż mamrotał te dwa słowa pomiędzy urwanymi oddechami i rozdzierającymi serce szlochami, jednak bez zagłuszających jej głos dźwięków szarpaniny przynajmniej miała szansę do niego dotrzeć.
– Theo, oni kłamali – powiedziała powoli, stanowczo, ale równocześnie łagodnie, głaszcząc przy tym chłopaka po policzku – Nic mu nie zrobili. To nie był ten przycisk. Chcieli cię tylko nastraszyć.
Musiało minąć dobre kilkanaście sekund, zanim jej słowa dotarły do Raekena. Zrozumiała, że tak się stało, gdy chłopak w końcu skupił wzrok na twarzy przyjaciółki, jakby usiłując wyczytać z niej zapewnienie, że to, co usłyszał jest prawdą. Zdawał się przerażony i niepewny, ale nieco bardziej przytomny. Sarah na ten widok pokiwała głową z pokrzepiającym uśmiechem.
– Liam jest cały i zdrowy – powtórzyła łagodnie – Miałeś rację, wszystko się udało.
Upłynęła chwila, zanim Raeken dał radę się odezwać, wkładając w to wręcz nadludzki wysiłek.
– Na pewno? – dopytał z przerażeniem tak cicho, że gdyby nie nadprzyrodzone moce, przyjaciele by go nie usłyszeli. Musiał się upewnić, musiał mieć dowód, jakikolwiek... Nie mógł tak po prostu uwierzyć, nie mógł odzyskać nadziei nie mając do tego podstaw... Jeśli miał przeżywać załamanie, to tylko raz, nie więcej. A nie da się przecież złamać ponownie czegoś, co nigdy nie zostało naprawione... Sarah jednak miała widocznie ambitny plan go odbudować.
– Na pewno – zapewniła – Sami nam to powiedzieli, gdy wychodzili. Kazali nam cię uspokoić i powiedzieć, że to nieprawda, że cię wkręcili, żebyś "poczuł, jak to będzie gdy znowu się postawisz", czy coś takiego. Ale go nie skrzywdzili...
Kolejne kilkanaście sekund musiało minąć, aby Theo odpowiednio zarejestrował i przetworzył w głowie te słowa, ale kiedy już to zrobił, zalała go fala takich emocji, że wiedział że nie ma nawet sensu z nią walczyć. Po prostu wybuchnął jeszcze większym płaczem, tym razem jednak łzy spływające po jego twarzy były wyrazem ulgi. A mimo to czuł, że znowu może złapać oddech, że gula w gardle ustąpiła, że jego serce jakby znowu miało ochotę bić... Bo Liam żył i przynajmniej na razie był bezpieczny.
Pozwolił, aby Sarah delikatnie pomogła mu się trochę podnieść, a następnie ułożyła jego głowę na swoich kolanach, głaszcząc go łagodnie po włosach. Cały drżał nie tyle z zimna, co z emocji, jednak chwilę później poczuł, że otula go coś ciepłego. Kątem oka zarejestrował, że Ross zdjął kurtkę i okrył go, starając się go trochę ogrzać. I dopiero wtedy zauważył, w jak żałosnym położeniu się znajduje. Dotarła do niego skala bólu, jaki przeszywał jego całe ciało. Od ziemi ciągnęło straszne zimno, ale Theo nie był w stanie się podnieść, poruszyć, nie mógł nawet nic powiedzieć przez cierpienie, zmęczenie i emocje. Był cały we krwi, ubrania miał poszarpane i mógł się założyć, że z jakiejś części jego ciała wystaje złamana kość, ale to nie było w tej chwili ważne. Liam żył. Tylko to się liczyło...
Sarah i Ross nie dali mu wiele czasu na uspokojenie się. Szybko przypomnieli sobie, że oprócz psychiki chłopaka, muszą zadbać też o jego poranione ciało, dlatego z największym trudem pomogli mu się podnieść i podtrzymując go z obu stron, z wysiłkiem dotargali go na powierzchnię do samochodu. Tym razem to młodszy chłopak prowadził, a Theo pół siedział, pół leżał na tylnym siedzeniu pod czujnym okiem Sarah. To tam właśnie przyszła do niego upragniona nieświadomość, bo z bólu i zmęczenia stracił przytomność. Jego przyjaciele nie byli z tego powodu zadowoleni nie dlatego, że się o niego bali, ponieważ wiedzieli, że to może mu nawet pomóc w uleczeniu się, ale dlatego, że nieprzytomnego trudniej go było zatargać do mieszkania. Nigdy do tej pory tak bardzo się nie cieszyli, że mieszkają na pierwszym piętrze, a nie na piątym, bo to oznaczało stosunkowo niewielką ilość schodów do pokonania. A mimo to, gdy już dotarli na miejsce, byli zupełnie wykończeni. A przecież mieli jeszcze dużo do zrobienia... Dlatego mimo zmęczenia nie dali sobie nawet chwili na odpoczynek. Położyli Theo w jego pokoju, zdjęli mu podarte ubrania, przynieśli wodę i umyli oraz opatrzyli jego rany na tyle, na ile umieli. Następnie zasłonili okna, przez które wpadało jeszcze światło popołudniowego słońca, okryli chłopaka porządnie, aby nie zmarzł, postawili mu na szafce nocnej szklankę z wodą oraz tabletkę przeciwbólową i dopiero potem wyszli z pomieszczenia, aby pozwolić mu odpocząć, zostawiając w razie co uchylone drzwi. Kiedy więc Raeken obudził się po zaledwie godzinie, był nieźle zdezorientowany. Zasnął w samochodzie, brudny i zmarznięty, a teraz leżał w wygodnym łóżku, umyty i opatrzony, w samych bokserkach, otulony porządnie ciepłą kołdrą. Potrzebował dobrej chwili, aby połączyć fakty i uświadomić sobie, co się stało, ale kiedy wspomnienia z kanałów wróciły, wszystko się rozjaśniło. Przeszedł go dreszcz na samą myśl o tym, ale jednocześnie czuł się chyba zbyt zmęczony, aby się bać. Pomyślał, że gdyby nie ten cholerny ból, to pewnie by jeszcze spał i już miał się zdenerwować, kiedy jego wzrok przeniósł się na szafkę nocną, gdzie zobaczył szklankę wody i tabletkę przeciwbólową, jedna z tych, które sam wyprodukował za pozwoleniem Doktorów, specjalnie dla zmodyfikowanych organizmów. Niemal się uśmiechnął, kiedy z trudem podniósł się na tyle, aby ją połknąć i popić, a następnie położył się ponownie, czekając, aż zacznie działać. Nie musiał czekać długo... Chwilę później ból złagodniał na tyle, aby pozwolić mu ponownie przymknąć oczy. Mimo wszystkiego, co się stało, Theo zasypiał z prawie spokojnym umysłem. Wszystko się udało. Nie będzie nowych chimer. Liam jest bezpieczny. A Ross i Sarah okazali się najlepsi na świecie.
*cichutko ucieka bo Theo_dziamdziam mnie zabije za ten rozdział*
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top