14. Tak jak zawsze

Pierwszą rzeczą, z której Liam zdał sobie sprawę po powrocie z zakupami do mieszkania był fakt, że nie ma przy sobie portfela. Przeklnął pod nosem, jeszcze bardziej zdenerwowany, niż do tej pory i zaczął gorączkowo przeszukiwać kieszenie oraz torbę z zakupami, mając jakąś płonną nadzieję, że jednak gdzieś tu jest, jednak szybko została ona rozwiana. Warcząc i przeklinając pod nosem udał się ponownie do sklepu, do którego jeszcze przed chwilą obiecał sobie nie wracać przez co najmniej miesiąc, mając nadzieję, że tam odzyska swoją własność. Usiłując nie myśleć o tym, co stało się między nim a Theo parę minut temu, podszedł do kasjerki, która go wtedy obsługiwała i siląc się na uprzejmy ton zapytał, czy nie widziała może jego portfela. Kobieta zmierzyła go spojrzeniem od góry do dołu, zanim w końcu odpowiedziała.

– Ja nie widziałam, jak tu nie ma, to może ten chłopak, który stał za panem go wziął. Nikogo tu po nim nie było.

Liam zmarszczył brwi, podziękował i rozejrzał się jeszcze raz dokładnie, jednak po jego własności nie było śladu, więc po postu wyszedł, a właściwie wybiegł na zewnątrz tak wściekły, że nie miał pewności, czy jego oczy nie zrobiły się żółte. Kobieta na kasie musiała mieć rację, pewnie Theo zabrał portfel... To byłoby działanie w jego stylu, no bo po co odnieść go do sklepu, gdzie Dunbar na pewno będzie go szukał? Lepiej było kazać mu czekać do następnego dnia na jakąkolwiek możliwość spotkania, a nawet wtedy Liam nie miał pewności, czy odzyska swoją własność. Raeken mógł się z nim dalej drażnić, unikać go, a nawet gdyby postanowił się z nim skonfrontować, to ich spotkanie mogło przybrać bardzo różny obrót, niekoniecznie pozytywny. I mimo że chłopak w głębi duszy wierzył, że Theo odda mu jego własność od razu i że nie ma złych zamiarów, to cała sytuacja tak go zdenerwowała, że ledwo utrzymywał nad sobą kontrolę.

W pierwszej chwili zamierzał wrócić do mieszkania i tam się uspokoić, ale przed samym wejściem do bloku dotarło do niego, że nie wie, jak długo zajmie mu dojście do siebie, nie miał więc pewności, czy zdąży, zanim wróci Hayden. Może i teraz jego wilk szalał, ale nie stracił jeszcze zupełnie kontroli i miał świadomość, że nie chce przypadkiem skrzywdzić swojej przyjaciółki, dlatego zmienił kierunek i udał się na długi, samotny spacer spokojniejszymi uliczkami miasta, aby spotkać jak najmniej osób na swojej drodze.

Przez pierwsze pół godziny tylko modlił się, żeby nikt go nie zaczepił, bo bał się, że może się na niego rzucić. Dopiero później zaczął się powoli uspokajać, jednak całkowite dojście do siebie zajęło mu jeszcze dużo czasu, dlatego też, kiedy wrócił do mieszkania wyczerpany i przytłoczony, Hayden już na niego czekała. Była wyraźnie zmartwiona i zdenerwowana, że chłopak wyszedł bez wyjaśnienia na dłuższy czas i nawet nie raczył zostawić wiadomości lub odebrać telefonu, ale widząc, w jakim stanie jest Liam, postanowiła ugryźć się w język i podejść do sprawy spokojnie.

– Gdzie byłeś? – zapytała najbardziej łagodnym tonem, na jaki było ją stać. W tym momencie Dunbar cieszył się, że nie wrócił od razu do domu, bo jeszcze godzinę temu to zwyczajne, niewinne pytanie wyprowadziłoby go zupełnie z równowagi.

– Musiałem się przejść – wyjaśnił, zbierając się, aby opowiedzieć przyjaciółce wszystko dokładnie. Hayden zrozumiała od razu, że czeka ją dłuższa historia, bo kazała Liamowi usiąść, a sama szybko zabrała się za przygotowanie ciepłego kakao. Dopiero, gdy siedzieli już pod puchatym kocem na kanapie z kubkami napoju w rękach, a Dunbar w końcu zaczął się trochę rozgrzewać po blisko dwugodzinnym, wieczornym spacerze w samej bluzie, zachęciła go do opowiadania. Nie musiała powtarzać dwa razy... Chłopak czuł się dobrze z faktem, że może z siebie wszystko wyrzucić. 

Gdy tylko pierwszy raz padło imię Theo, Romero już wiedziała, że lekko nie będzie, jednak spodziewała się raczej poważnej kłótni albo uszczypliwości ze strony Raekena, a nie takich dziecinnych zagrywek, jak chodzenie za Liamem po sklepie i zabieranie znalezionego portfela. Nie miała pojęcia, co o tym myśleć... Zachowanie Theo wydawało jej się bezgranicznie głupie, ale równocześnie przeczuwała, że jest to coś więcej, niż zwykłe droczenie się. Jakby desperacko próbował zwrócić na siebie uwagę... Dunbar oczywiście się z tym zgodził, ale ich przypuszczenia nadal nie rozwiązywały żadnego problemu. Jedyne, co mogli w tym momencie zrobić to poczekać do kolejnego dnia, aby zobaczyć, czy Raeken odda Liamowi portfel. Jeśli nie, to będą się o to martwić, ale tego wieczoru naprawdę już nie mieli na to siły...

***

Następny poranek był, mówiąc delikatnie, dość napięty. Dunbar odkąd wstał, myślał tylko o swoim zagubionym portfelu i o tym, że najprawdopodobniej trafił w ręce Theo. Nie potrafił zdecydować, czy to dobrze (bo Raeken go zna, dzięki czemu może mu szybko zwrócić zgubę), czy raczej źle (z wielu różnych powodów). Myślał o tym właściwie cały czas – przy śniadaniu, podczas jazdy na uczelnię oraz na wszystkich porannych zajęciach, dlatego trudno się dziwić, że spotykając się jak zwykle z dziewczynami na dziedzińcu w południe, był już na skraju wytrzymałości. Jak się szybko okazało, starszy chłopak nie zamierzał uczynić całej sprawy ani trochę łatwiejszą, a wręcz przeciwnie.

Pojawił się na dziedzińcu wraz z dwójką swoich przyjaciół, z którymi Liam zwykle go widywał. Stanęli całkiem niedaleko, ale Theo nie wydawał się chętny, aby podejść do Dunbara, mimo że co chwilę posyłał mu sugestywne spojrzenia i aroganckie uśmieszki, dając mu jasno do zrozumienia, że wie, o co młodszemu chodzi. Przekaz był jasny. Chciał, aby to Liam przyszedł do niego...

Tak naprawdę nie do końca robił mu w tej kwestii na złość. No, może był to tylko jeden z powodów, ale na pewno nie główny. Przede wszystkim nie zamierzał zbliżać się do Dunbara, gdy obok były jego przyjaciółki. Nie żeby się bał, ale wolał nie doprowadzać do konfrontacji z większą ilością osób, niż to konieczne, a Hayden była nie tylko wyjątkowo przenikliwa, ale również potrafiła wbić szpilę jak nikt inny. Raeken nie zamierzał kłócić się z nią na dziedzińcu, wystarczyło że sprzeczał się już z Liamem na oczach przypadkowych przechodniów pierwszego dnia roku akademickiego. Dodatkową przeszkodę stanowiła druga dziewczyna, której imienia nawet nie poznał. Nie sądził, że miałaby mu coś do powiedzenia, ale sama jej obecność w pobliżu Dunbara wyprowadzała go z równowagi. Wolałby przypadkiem nie palnąć czegoś, czego później będzie żałował. O wiele łatwiej było spotkać się na jego zasadach.

Problem był w tym, że Liam również nie zamierzał tak łatwo ustąpić. Bądź co bądź, Theo również nie przebywał na dziedzińcu sam, ale ze swoimi przyjaciółmi, a Dunbar nie czuł się dość pewnie, aby się z nim przy nich konfrontować. Jednocześnie wiedział, że odzyskanie portfela leży w jego interesie i to on powinien przystać na warunki starszego. Obawiał się jednak, że to może się kiepsko skończyć, dlatego bił się z myślami tak długo, że Raeken w końcu postanowił pójść mu odrobinę na rękę, nie tylko dlatego, że nie chciał sprawiać, że poczuje się niekomfortowo (choć to był oczywiście główny powód), ale również dlatego, że w przeciwnym razie chyba nigdy nie opuściliby tego dziedzińca. Dlatego właśnie polecił młodszym chimerom, aby pozostały na miejscu, a sam podszedł parę kroków bliżej Liama i zatrzymał się w połowie drogi, dając młodszemu znać, że teraz jego kolej, aby się zbliżyć. Dunbar przewrócił oczami, ale rozumiał, że na ten warunek już musi przystać, dlatego też szepnął do Hayden i Hikari, że da sobie radę (usiłując chyba przekonać bardziej siebie, niż dziewczyny), a następnie podszedł do starszego, starając się nie patrzeć mu w oczy. Czuł się jakby brał udział w jakichś negocjacjach pokojowych, a nie spotykał się na chwilę ze swoim byłym, który miał oddać mu zgubiony portfel. I straszliwie nie podobała mu się ta sztywna otoczka.

Miał wrażenie, że dystans kilku metrów dzielących go od Theo stał się nagle szlakiem nie do pokonania. Sekundy dłużyły mu się jak godziny, gdy zmuszał się, aby stawiać krok za krokiem w jego kierunku. Kiedy w końcu stanął przed Raekenem, starał się nie pochylać głowy, ale równocześnie nie był w stanie patrzeć mu w oczy, dlatego niezręcznie uciekał wzrokiem gdzieś na boki. Theo, dla odmiany, lustrował go spojrzeniem, jakby nic ciekawszego w życiu nie oglądał. I chociaż to on miał zgubę Liama, nic nie wskazywało na to, że odezwie się pierwszy. Niekoniecznie przemawiała przez niego złośliwość. Po prostu stojąc tak blisko Dunbara, że wystarczyło zrobić jeden krok, aby móc go przytulić, wpatrując się w te piękne oczy, które unikały jego wzroku jak mogły, zdał sobie sprawę, że zabrakło mu słów.

W końcu, po długich paru sekundach niezręcznego stania naprzeciwko siebie bez słowa, młodszy chłopak zebrał się na odwagę, odchrząknął i odezwał się zniecierpliwionym głosem.

– Chyba masz coś, co należy do mnie.

Jego słowa wyrwały Theo z odrętwienia. Szybko odzyskał rezon i uśmiechnął się kpiąco w sposób, który dla Liama zwiastował jedynie kłopoty.

– Cześć, ciebie też miło widzieć. U mnie wszystko dobrze, dzięki że pytasz, a u ciebie? 

Zdawał sobie sprawę, że zachowuje się jak dzieciak, że już wczoraj przekroczył granicę w tym sklepie i prawdopodobnie powinien po prostu oddać chłopakowi portfel i odejść bez słowa, ale od ich rozmowy w bibliotece zdał sobie sprawę z jednej rzeczy. Nieważne, jak by się starał, nie potrafił żyć bez Dunbara. Nie byłby w stanie przetrwać mając go tak blisko a nie mogąc nawet zamienić z nim paru słów, usłyszeć jego głosu, spojrzeć mu w oczy, nawet jeśli miał zobaczyć w nich tylko złość. Rozumiał, że o wiele bardziej odpowiedzialną opcją byłoby po prostu ignorowanie młodszego i udawanie, że się nie znają, tak jak planował sobie na początku, ale najzwyczajniej w świecie nie był w stanie tego zrobić. Wiedział, że jego zachowanie jest żałosne i prawdopodobnie rani w ten sposób i Liama, i siebie, ale to było zdecydowanie silniejsze od niego. Jeżeli już dostawał od losu taką szansę, to zamierzał ją wykorzystać na sto procent.

Nie planował oczywiście robić nic, co mogłoby zaszkodzić ani jemu, ani tym bardziej Dunbarowi. Chciał jedynie trochę się z nim podrażnić, spędzić z nim chwilę na wzajemnych docinkach, może nawet przy dobrych wiatrach sprawić, że się uśmiechnie... Skoro nie umieli być sobie obojętni, to może chociaż łatwiej będzie stać się tym, kim dla siebie byli na początku swojej relacji – kimś pomiędzy wrogami a przyjaciółmi. A jeżeli to też nie wyjdzie, zawsze pozostawała jeszcze opcja "wrogowie", która i tak wydawała się o wiele lepsza, niż udawanie, że się nie znają. Dlatego Theo działał. Chciał wybadać grunt i zrozumieć, która z tych możliwości będzie dla nich najbardziej odpowiednia. Na razie wolał zacząć od tej najlepszej...

Liam oczywiście nie miał bladego pojęcia, o co tu chodzi, dlatego trudno się dziwić, że po usłyszeniu słów Raekena, zapomniał języka w gębie. Potrzebował ładnych paru sekund, aby odzyskać zdolność mówienia, a kiedy w końcu podniósł wzrok na starszego i się odezwał, jego oczy, choć nadal błękitne, zdawały się strzelać piorunami.

– Co... W co ty pogrywasz? – zapytał szczerze zdezorientowany, ale równocześnie widocznie wściekły. Theo uniósł brwi, niezbyt przekonująco udając zdziwionego.

– W nic nie pogrywam, po prostu przypominam ci, jak należy poprawnie zacząć rozmowę.

Zdawał sobie sprawę, że stąpa po cienkim lodzie, ponieważ Liam już wydawał się wściekły, a to nie zapowiadało nic dobrego, ale nie obawiał się ani trochę. Znał chłopaka wystarczająco dobrze. Wiedział, jak pokierować tym spotkaniem, aby młodszy nie tylko się nie przemienił, ale również wyrzucił z siebie wszystko, co go trapi. Właściwie wystarczyło, żeby przekierował złość na Theo. Bądź co bądź, wciąż był jego kotwicą... Sama jego obecność sprawiała, że gniew Dunbara w jakiś sposób znajdował ujście, nie krzywdząc po drodze przypadkowych osób. Póki co jednak był wyraźnie na granicy i Raeken zrozumiał, że muszą nim targać naprawdę silne emocje. Istniała szansa, że bez rękoczynów się nie obejdzie, ale to też go specjalnie nie ruszało. Jeśli złamanie mu nosa sprawi, że Liam przez kolejne dni będzie czuł się spokojniejszy, to był gotowy to przecierpieć.

Przez dobrą chwilę nikt się nie odzywał, a Theo zauważył, że bicie serca Dunbara stało się bardzo nieregularne, a jego oddech zrobił się płytki i przyśpieszony. W dodatku zamknął oczy, aby nie było widać, jeżeli zmienią kolor oraz zrobił jedyną rzecz, której Raeken się obawiał – zacisnął pięści, kalecząc sobie dłonie pazurami. Starszy przygryzł wargę, powstrzymując pokusę, aby natychmiast go przed tym powstrzymać. Zdawał sobie sprawę, że jest czujnie obserwowany przez dwie dziewczyny stojące parę metrów dalej, które przed podejściem powstrzymywał jedynie fakt, że same nie wiedziały, co zrobić.

– Skończ te gierki i oddawaj portfel – zażądał Liam, a w jego słowach pobrzmiewał zwierzęcy warkot. Theo jednak ani myślał mu teraz odpuścić. Wiedział, że jeśli w tym momencie pozwoli mu się oddalić, Dunbar zaraz wyżyje się na kimś innym. Musiał doprowadzić sprawę do końca.

– Mówiłem, że w nic nie gram – odparł spokojnie z odrobiną udawanego rozbawienia i w tym momencie wiedział już, że granica została przekroczona. Ale przecież właśnie o to chodziło. Żeby odzyskać nad sobą zupełną kontrolę, czasami najpierw było trzeba ją stracić.

– Oddawaj portfel! – warknął Liam w taki sposób, że aż kilka stojących nieopodal osób odwróciło się w ich stronę. W tym momencie Theo cieszył się, że stoją na uboczu... Wolałby nie zostać podejrzany o kradzież na środku dziedzińca pośród pokaźnej grupy studentów. Nie żeby nie dał rady się z tego wyplątać, ale po prostu nie miał ochoty ponownie podpaść obcym ludziom.

– Jeju, wyluzuj – mruknął, unosząc ręce w geście poddania się – Po to tu w końcu przyszedłem, nie?

– A jednak nadal go nie mam – syknął Dunbar.

– Bo nie dam ci go, dopóki nie przestaniesz dziczeć – odparł Theo w tym samym tonie – Już i tak patrzą na mnie jak na złodzieja, a jak będziesz się do mnie rzucał, to w życiu nie uwierzą, że po prostu go znalazłem i chcę ci oddać.

Liam warknął w odpowiedzi. Najzwyczajniej w świecie warknął, jak prawdziwy wilk. Może kogoś innego by to ruszyło, ale Raeken był tak zaprawiony w boju, że jedynie przewrócił oczami.

– No, jeszcze szczeknij na mnie może – wymamrotał ironicznie, a następnie, widząc, że Dunbar naprawdę trudzi się z utrzymaniem kontroli, przybrał nieco łagodniejszy, choć bardzo stanowczy ton – No dobra, starczy tego, uspokój się, bo jeszcze komuś tu krzywdę zrobisz. Pomyśl o czymś miłym. Wdech i wydech, rozluźnij mięśnie. Tak jak zawsze.

Miał nadzieję, że ostatnie zdanie powie Liamowi wszystko to, czego on nie mógł:

Rób to, co zawsze. Słuchaj mojego serca. Znajdź swoją kotwicę. Myśl o nas, o mnie. Trzymaj się mnie... Nie pozwolę ci nigdzie odpłynąć.

Nawet jeżeli Dunbar nie do końca w taki sposób odebrał te słowa, to jednak zadziałały tak, jak powinny. Przypomniał sobie, o ile łatwiej było mu się zawsze uspokoić przy Theo. Jak starszy kazał mu oddychać równo z nim, przyciągał jego głowę do swojej klatki piersiowej, pozwalając mu wsłuchiwać się w stabilne bicie swojego serca, trzymał jego dłonie, nie pozwalając mu zaciskać pięści i wbijać sobie pazurów... Jak odwracał jego uwagę mówiąc o czymś, czego Liam chwilę później zupełnie nie pamiętał, a może nawet nie rozumiał z tego ani słowa, ale to nie miało znaczenia, bo sam głos Raekena wystarczył, aby pomóc mu w powrocie do rzeczywistości. Jak po ataku zawsze przytulał go mocno, całował w czoło i zapewniał, że świetnie sobie poradził, nawet jeśli Dunbar uważał, że było wręcz odwrotnie. Jak dbał o niego po utracie kontroli, pomagał mu naprawić wyrządzone szkody i wielokrotnie przypominał, że młodszy robi co może i to w zupełności wystarczy...

Ile by dał, aby móc teraz się do niego przytulić i pozwolić mu uspokoić cały ten chaos w jego głowie. Tak jak zawsze...

Musiał jednak zadowolić się tym, co ma, jeżeli nie chciał przemienić się na dziedzińcu przy wszystkich tych studentach i jeszcze uszkodzić kogoś przy okazji, daleko skupił się maksymalnie. Ani trochę nie podobał mu się fakt, że obecność Theo w dalszym ciągu działa na niego kojąco, ale nie był w stanie nic na to poradzić, więc postanowił po prostu z tego skorzystać. Nie miał wyboru... Szybko odnalazł znajomy dźwięk, który zawsze utrzymywał go przy zmysłach i wsłuchał się w niego, ignorując zupełnie wszystko wokół. Już po kilku sekundach bicie serca Raekena przywróciło go do rzeczywistości, a dalej było coraz łatwiej. Niewiele czasu potrzebował, aby jego pazury się schowały, a oczy powróciły do błękitnej barwy...

Spojrzał na Theo z mieszanymi uczuciami. Był onieśmielony swoim niedoszłym wybuchem, to jasne, ale również przebijała przez niego ulga i nawet wdzięczność. Nie tylko dlatego, że Raeken pomógł mu odzyskać kontrolę, ale również dlatego, że wyprowadzając go na chwilę z równowagi, a potem do niej przywracając sprawił, że chłopak w pewien sposób się zresetował... Każda przemiana była punktem granicznym, po którym oczyszczał się z emocji i wracał niemal z czystą kartą. Problem w tym, że bez obecności jego kotwicy, utrata kontroli wiązała się z dużym niebezpieczeństwem, więc nie zawsze mógł sobie tak po prostu na to pozwolić. A teraz Theo sam z siebie sprawił, że Liam był w stanie się zresetować i uspokoić na trochę dłuższy czas. Może niechcący, jak przypuszczał młodszy, ale to się nie liczyło. Ważny był fakt, że zadziałało, a jeśli to nie było zamiarem Raekena, to nawet lepiej.

Tym, czego nie był w stanie zobaczyć, była czułość w oczach starszego, która pojawiła się w nich na ułamki sekund, gdy Dunbar odzyskał nad sobą panowanie. Ten błysk, który wyrażał, jak bardzo jest dumny, że chłopak dał sobie radę i jak bardzo chciałby go teraz przytulić. I to zmartwienie, które zawsze towarzyszyło mu po atakach Liama, ponieważ wiedział, że czasami wywołują one u młodszego duże poczucie winy, zwłaszcza jeśli powie lub zrobi coś, czego potem żałuje. Przez ułamki sekund oczy Theo wyrażały wszystko to, czego usta nie mogły powiedzieć. Ale to było za mało, aby Dunbar go zrozumiał.

– Już – odezwał się młodszy, starając się brzmieć jak najbardziej neutralnie – Uspokoiłem się. Mogę odzyskać mój portfel?

Raekenowi nie pozostało nic innego, jak tylko skinąć głową, a następnie wyciągnąć wspomniany przedmiot z kieszeni i podać go Liamowi. Chłopak zabrał go nieco zbyt szybko i gwałtownie, od razu zaglądając do środka, aby upewnić się, że nic nie zniknęło. Zwłaszcza ta jedna rzecz, nieco wygniecione zdjęcie, które liczyło się dla niego bardziej, niż jakiekolwiek pieniądze... Odetchnął z ulgą widząc, że dalej jest na swoim miejscu.

– Już patrzysz, czy nic nie ukradłem? – zapytał Theo z uśmieszkiem, którym próbował zakryć fakt, że poczuł się urażony.

– Nie wiem, na ile ci mogę ufać – stwierdził Dunbar.

– Spokojnie, jesteś tak spłukany, że nawet by się nie opłacało nic brać – odparł starszy bez namysłu. Zaobserwował, jak na twarzy Liama pojawia się wyraz zaskoczenia, a wraz z nim odruchowy, lekki uśmieszek, który natychmiast usiłował ukryć. Nie był w stanie jednak tego samego zrobić z chemosygnałami, które jasno wyrażały rozbawienie. Słabe, ale zawsze jakieś. Theo sam z trudem powstrzymał się przed okazaniem radości. Dopiął swego. Sprawił, że Dunbar się uśmiechnął.

– Pierdol się – odpowiedział młodszy bez cienia złości – Pewnie nie masz nawet połowy z tego.

Po tych słowach odwrócił się, zamierzając odejść, ale zanim w ogóle się poruszył, zastygł w miejscu, jakby o czymś sobie przypomniał. Obejrzał się przez ramię na Raekena i, chowając dumę do kieszeni, wymamrotał:

– Dzięki.

Oboje wiedzieli, że nie chodziło mu tylko o portfel.

– Nie ma sprawy – odparł Theo, doceniając ten krótki moment, w którym mógł udawać, że ich relacja jest stosunkowo przyjazna. Przynajmniej dopóki Liam nie odwrócił się ponownie i nie odszedł w stronę swoich wyraźnie podenerwowanych przyjaciółek, nie obracając się już ani razu. Raekenowi nie pozostało nic, jak tylko samemu wrócić do swoich znajomych i obgadać z nimi całą tę sytuację...

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top