Rozdział 36
Wybierajmy takie ścieżki, które doprowadzą nas do szczęścia a nie takie, które zadowolą innych.
Szedłem w kierunku mojego samochodu po raz pierwszy od dawna z uśmiechem na ustach. Wsiadając do niego spojrzałem na datę drugiej płytki. Miałem ją odtworzyć dopiero za rok tak samo jak list.
-Archie! - krzyknąłem szukając wzrokiem psa.
Nie musiałem długo czekać, wskoczył do auta po dwóch minutach wybiegając z cmentarza. Głaskając go po pysku ruszyłem z piskiem opon z zamiarem znalezienia jakiegoś hotelu. Niestety moje plany pokrzyżował dzwoniący telefon. Odebrałem go nie patrząc na to, kto dzwoni.
-Cześć synku!
Nic nie odpowiedziałem na słowa matki. Nie chciałem z nimi rozmawiać. Nie chciałem mieć z nimi nic wspólnego.
-Bardzo nam przykro...
-Nie kłam! Doskonale wiedziałem o tym, że dawaliście nam rok za moimi plecami! Jesteście zadowoleni!? Gratuluję! Nie chcę was znać! - krzyczałem rozłączając się. Rzucając telefon w kąt samochodu dosłownie na chwilę straciłem wzrok z jezdni i to wystarczyło bym nie zauważył, że jadę pod prąd prosto na czołówkę z tirem. Zdążyłem tylko zauważyć jak Archie wskakuje na mnie i chroni mnie własnym ciałem. Po tym była tylko ciemność...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top