Rozdział 27

    "Jutro jest zawsze czyste, nieskalane żadnym błędem."
               -Lucy Maud Montogomery

 
       Wchodząc do szpitala z Archiem u boku słyszałem komentarze na temat psa ale olewałem to i szedłem dalej. Odnajdując salę Joy chciałem od razu do niej wejść ale napotkałem problem: drzwi były zamknięte. Oglądając się dookoła znalazłem wzrokiem lekarza.
-Hej! Pomoże mi Pan otworzyć tę salę? - zapytałem podnosząc głos.
Mężczyzna spojrzał na mnie po czym podszedł pytając o nazwisko pacjentki. Podając mu imię i nazwisko mojej żony oczekiwałem nerwowo tupiąc nogą o podłogę na jego odpowiedź. Tymczasem lekarz, gdy tylko usłyszał o kogo mi chodzi spojrzał na mnie szeroko otwartymi oczami nierealnie szybko podnosząc głowę z nad papierów, które czytał. Patrzył się na mnie dłuższy czas po czym jakby przypominając sobie o mojej obecności, szepnął:
-To Pan...
Marszcząc brwi spojrzałem na niego conajmniej jak na kosmitę. Nie dość, że zachowywał się dziwnie to potwierdzał to swoimi wypowiedziami.
-Nie rozumiem. Niech Pan posłucha. Przyszedłem tutaj by porozmawiać z moją żoną. Martwię się, że zrobi coś głupiego. Wszedłem do szpitala i co zastaję? Zamknięte drzwi od jej sali a na dodatek spotykam lekarza, który nie potrafi mi pomóc. Błagam Pana, niech Pan powie, że z nią jest wszystko w porządku... - błagałem patrząc mu prosto w jego smutne oczy. Byłem skłonny paść w tej chwili na kolana by tylko powiedział, że jej nic nie jest. Tymczasem stałem naprzeciw niego i czekałem. Czekałem jak oskarżony na wyrok.
Poczułem jak lekarz kładzie mi dłoń na ramię i mówi;
-Przykro mi...
Widziałem, że mówi coś jeszcze ale ja słyszałem tylko te dwa słowa "przykro mi". Odbijały się one w mojej głowie niczym echo. Padłem na kolana chowając twarz w dłoniach i wybuchnąłem płaczem. Wiedziałem, że ma nadejść ten dzień. Zdawałem sobie sprawę, że kiedyś będę musiał stanąć twarzą w twarz z brutalną rzeczywistością ale nie wiedziałem, że ta brutalność będzie taka bezczelna i bolesna...  Przyszła nagle bez uprzedzenia dając mi w twarz. A ja? Ja nie mogłem zrobić nic...
Klęcząc na kolanach nie błagałem by to był jakiś sen bo wiedziałem, że nim nie jest. Pomiędzy szlochem powiedziałem jedno słowo:
-Żegnaj...

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top