Rozdział 15

     "Nie wierzę, że ktoś odczuwa mój brak, bo dla tej, której chciałbym brakować, nie znaczę nic."
                       -Arno Strobel

   Wstając z pomostu stanąłem tak, jak wówczas Papo i rozmyślałem o śmierci. Wszyscy wierzymy w śmierć wyobrażając ją sobie jako czarną zakapturzoną postać o niewiadomej płci z kosą w ręce która przychodzi do nas niewiadomego dnia i niewiadomym czasie po czym sięga po nas swoimi łapskami bez naszej zgody. Czy aby na pewno bez naszej zgody? Spojrzcie, rozejrzycie się wokół siebie. Co widzicie? Zapełnione dziećmi place zabaw czy może nastolatków, którzy ledwo kończąc podstawówkę trzymają papierosa w dłoni z wielkim uśmiechem na twarzy? Czy na prawdę śmierć przychodzi po nas? A może to my sami zapraszamy ją do siebie pijąc alkohol do nieprzytomności lub paląc papierosy jeden po drugim co weekend na imprezie? Czyż nie jest tak? Jest, ale nikt nie chce z tego zrezygnować twierdząc, że nie są od tego uzależnieni. Czy ktoś z chorych na alkoholizm kiedykowiek się przyznał? Czy chłopak lub dziewczyna przyzna się, że jest uzależniony/a od papierosów i cotygodniowych imprez? Nie, bo wtedy będą żyli ze świadomością iż zbłądzili. Czyż nie podobnie było ze mną tylko że moją nikotyną i alkoholem była miłość do Joy? Czyż mogę uchodzić za uzależnionego od jej osoby, jej miłości? Mogę i zdaję sobie z tego sprawę. Uzależniony...uzależniony od potrzeby kochania. Uzależniony od jej głosu. Uzależniony od jej obecności. Byłem jak narkoman na głodzie: szukałem czegoś, czego mieć nie mogłem. Wchodząc do domu ominąłem rudą bez słowa. Nie potrzebowałem jej morałów, rad czy czegokolwiek innego. Chciałem być tylko z Joy. Wchodząc do jej pokoju zamknąłem za sobą drzwi i widząc jak leży w łóżku, usiadłem obok niej i głaskałem po głowie. Nachylając się nad nią przytuliłem się do niej delikatnie, powstrzymując napływające łzy. Teraz gdy spała, wierzyłem złudnie, że wstanie jutro i powita mnie uśmiechem wskakując na łóżko, mówiąc wesoło tak jak kiedyś bym obejrzał z nią pierwsze liście. Czując że dłużej nie wytrzymam, odsunąłem się od żony i padając na kolana u jej stóp, wybuchnąłem szlochem. Czułem się taki samotny...taki samotny... Nie chciałem tak się czuć ale nie chciałem jej ranić tym, że mnie nie pamięta. Nie mogłem jej krzywdzić...ale to tak cholernie bolało. Kochać nie będąc kochanym...

    _______________________________

   Miałam łzy w oczach jak pisałam ten rozdział. Pomyślałam, że chcielibyście wiedzieć 😁

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top