Rozdział 37
Ona zawsze była obok...
~kilkanaście lat później~
-Wie Pan ta historia brzmi jak wyssana z palca... - powiedział dziennikarz.
-Wiem proszę Pana ale proszę dać mi chwilkę to coś Panu pokażę. - powiedziałem wstając z fotela podpierając się o drewnianą laskę.
Podchodząc do regału wziąłem album i zagwizdałem. Siadając z powrotem na fotel, podałem mu album a po chwili przy moim boku stał Archie.
Dziennikarz spojrzał to na mnie to na psa to na album zszokowanym wzrokiem.
-Jak? - zapytał - Przecież to była ciężarówka...czołówka...
Jąkał się w plątaninie własnnych słów.
Widziałem jak patrzy na mnie zszokowany oczekując sensownego wytłumaczenia. Uśmiechnąłem się głaszcząc mojego najlepszego przyjaciela od blisko czternastu lat Archiego.
-To ona nas uratowała Panie dziennikarzu. To Joy. Obiecała mi, że będzie mnie chronić mimo wszystko i słowa dotrzymała. Tak samo jak ja obiecałem być szczęśliwy i jestem. - odpowiedziałem. - Podczas wypadku nie doznałem żadnych kontuzji tak samo jak Archie.
-Ale przecież Pan mieszka sam. Jak można być szczęśliwym samotnie? - zapytał nie rozumiejąc.
-Nie jestem sam. Joy jest ze mną duchem zawsze i wszędzie. Udowodniła mi to podczas wypadku. Ona nie odeszła. Ona jest. Mam mojego przyjaciela - uśmiechnąłem się klepiąc Archiego po grzbiecie.
-Prawda staruszku? - zapytałem psa na co pomachał ogonem.
Dziennikarz był skonsternowany.
-Naprawdę Pan ją kochał... -rzekł
-I nadal kocham. Żałuję tylko jednej rzeczy: nie potrafiłem wybaczyć rodzicom i nie byłem na ich pogrzebie. Nie utrzymywałem z nimi kontaktu po naszej rozmowie. Według nich umarłem w tym wypadku tak jak to podała gazeta następnego dnia.
-Dlaczego uznali Pana za zmarłego? - zapytał zdziwiony.
-Zaraz po wypadku obudziłem się czując jak Archie liże mnie po twarzy. Zauważyłem równie zszokowany co Pan teraz, że nic mi nie dolega więc wziąłem nogi za pas wołając mojego przyjaciela. Zadzwoniłem uprzednio na 112 ponieważ kierowca ciężarówki stracił przytomność ale nie doznał poważniejszych kontuzji. Gazeta podała mnie za zmarłego ponieważ nie odnaleziono mojego ciała.
-Ale nikt nie próbował Pana szukać? Po prostu w to uwierzyli? - dziwił się.
-Proszę Pana jestem zwykłym szarym człowiekiem. Kto by mnie szukał i po co? Zaszyłem się tutaj w zakątku Karoliny Północnej i żyłem przez kolejne lata i żyję nadal. Za pieniądze ze sprzedaży domu mojego i Joy, kupiłem ten malutki domek. - powiedziałem.
Dziennikarz zamilkł po czym wyłączył kamerę i zapytał;
-Nie tęsknił Pan za normalnym życiem? Wie Pan, żona, dzieci? Był Pan przecież młodym człowiekiem. Czemu nie posłuchał Pan Joy? - zapytał smutny.
-Prawdziwie kocha się tylko raz. - odrzekłem na co dziennikarz nie odpowiedział.
Podziękował mi za udzielenie wywiadu i opuścił moje mieszkanie z melancholią wymalowaną na twarzy.
Ruszając w kierunku samochodu, zawołałem Archiego i wsiadłem do samochodu. Jechałem w stronę mojego prawdziwego miejsca na ziemi. Przebyłem zmęczony kilka metrów do jej nagrobka, gdzie położyłem się na płytę nagrobną i zamknąłem oczy głaszcząc mojego najlepszego przyjaciela.
Umieliśmy się śmiać pomimo naszych kłótni, które przeżyliśmy. Umieliśmy przebaczać sobie nawzajem. Ktoś kiedyś powiedział, że umiejętność przebaczenia jest domeną silnych. Moim zdaniem umiejętność przebaczenia posiada ten kto kocha nad życie, ponieważ miłość jest najmocniejszą siłą jaką człowiek może posiąść...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top