8 ღ ...kiedy nieprzemyślany ruch staje się złą opcją...

— Chyba nie zamierzasz skakać? — pisnęła Willow, gdy Carlisle wyhamował tuż przed ostrym zboczem. Potok nie wyglądał zbyt przyjaźnie, podobnie jak ostre kamienie, przez które szybko płynąca woda aż się pieniła. Palce dziewczyny bardziej zacisnęły się na ramieniu doktora.

Tymczasem on nie mógł mówić, nie mógł myśleć. Musiał jak najszybciej odsunąć się od tej dziewczyny.

Nie analizując sytuacji zbyt długo, cofnął się kilka kroków, by po chwili znaleźć się po drugiej stronie. Tej względnie bezpiecznej. Carlisle jednak nie byłby sobą, gdyby nie wyczuł niebezpieczeństwa. Wilkołaki nie miały zamiaru cofnąć się przed niczym. 

Jasper zjawił się tuż obok, czekając na kolejny ruch doktora.

— Daj mi ją... — powiedział, wyciągając ręce przed siebie.

Był pewien, że sobie poradzi. Rosnąca adrenalina, zbliżające się wilkołaki, lejący deszcz... To wszystko powodowało, że nie miał ochoty nawet myśleć o jedzeniu, co dopiero dobierać się do zaschniętej rany. Jasper spojrzał w złote oczy ojca, próbując dać mu do zrozumienia, że dobrze wie, co czuje. Jeszcze dwa lata temu Hale miał ten sam problem. W tamtej chwili jednak, stojąc obok zranionej dziewczyny wiedział, że sobie poradzi. Carlisle natomiast... musiał jak najszybciej się uspokoić, ponownie zdobyć kontrolę, tak dotkliwie szarganą przez ostatnie kilka minut.

— Nie jestem work... — zaapelowała Black, jednak żaden z mężczyzn jakby jej nie słyszał. Zmuszona była odczepić się od doktora, by Jasper mógł ją złapać.

— Nie martw się, idziemy do domu najprostszą drogą. Ty idź dookoła.

Carlisle zawahał się, jednak ofiarował brunetce ostatnie spojrzenie i pozwolił, by oddaliła się wraz z Jasperem.

— Trzymaj się mocno i nie gadaj... 

— Dlaczego nie możemy iść razem? — zapytała niepewnie, zupełnie ignorując uwagę chłopaka. Złotooki wywrócił oczami, przyspieszając kroku.

— Wilkołaki widziały, że to Carlisle cię przeniósł. Jeśli tu wejdą, podążą za jego zapachem...

— Oh... — wydała z siebie bliżej nieokreślone westchnięcie, z początku nie zdając sobie sprawy ze słów wampira.

Jednak kilka sekund później, gdy przerażające wycie dotarło do jej uszu, a Jasper zaczął biec, zrozumiała.

— Zrobił z siebie przynętę?! — jej głos zabrzmiał bardziej piskliwie niż zamierzała, właściwie nawet nie spodziewała się, że może być aż tak wysoki. Nie potrafiła ukryć niepokoju, który zrodził się w jej sercu, gdy pomyślała o doktorze, samotnie biegnącym przez las, na którego karku było od kilku do kilkunastu wilkołaków. — Nie powinniśmy go zostawiać...

— Uwierz, teraz to my jesteśmy w większym niebezpieczeństwie... 

Willow zamilkła, nie chcąc bardziej denerwować wampira. Choć zwykle wydawał jej się oazą, wręcz niezdrowego, spokoju, nie chciała wyprowadzać siebie z błędu. Każdy miał przecież granicę wytrzymałości. Black siedziała więc cicho, co jakiś czas poprawiając ręce, zaplecione na karku złotowłosego. Był przystojny, z resztą jak każdy z tej rodziny. Jego złote loki straciły blask i objętość, a krople deszczu płynęły po jego twarzy. 

Brązowe oczy dziewczyny uważnie studiowały każdą, najmniejszą rysę, a Willie nawet nie zwróciła uwagi, jak nieswojo czuł się złotowłosy.

Nie chciał jednak przerywać jej gapienia się, ciesząc się że przynajmniej siedziała cicho. Zajęta do tego stopnia, że dopiero gdy postawił ją na werandzie domu zrozumiała, gdzie się znalazła. 

— Ty uparty ośle... — Jacob wziął dziewczynę w ramiona, zupełnie ignorując fakt, że ociekała deszczówką. 

Odczuł ulgę, odetchnął głęboko, gdy już miał ją przy sobie. Faktycznie podczas rozmowy nie zdradzał aż tak wielkiego niepokoju, jednak stopniowo zauważając reakcję doktora, i jego zdenerwowanie wzrosło. Poza tym poczuł się po prostu głupio, bo obca osoba martwiła się o jego siostrę bardziej niż on sam. 

— Bałam się... — szepnęła wprost w ciepłe ramię czarnowłosego.

— Wiem, mała...

Jake odstawił dziewczynę, by móc się jej przyjrzeć. Mimo wyraźnie widocznego zmęczenia i przemoczonych włosów i ubrań, w jej oczach dojrzał błysk radości. Jednak zaraz potem przyćmił go niepokój, który wyraziła rozglądając się wokoło. 

Carlisle powinien już wrócić. Przecież był sam, w dodatku bez obciążenia. Co więc takiego mogło się stać, że mężczyzna nie wrócił?

— Gdzie jest Carlisle? — zapytała, ściskając przedramiona brata. Patrzyła w jego ciemne oczy, próbując doszukać się odpowiedzi, ale Jacob nie był tym, który mógł pomóc. Dziewczyna przełknęła ślinę, czując suchość w gardle. 

Doktor został w lesie, dlaczego? I dlaczego, u licha jasnego, jej serce drżało na myśl, że coś mogło mu się stać. Był wampirem, twardym, prawie niezniszczalnym stworzeniem. 

— Musimy go znaleźć... — zwróciła się do  Jaspera, lecz chłopak natychmiast pokręcił głową.

— Sam to zrobię. Zajmijcie się twoją raną...

— Idę z tobą — powiedziała zdecydowanie. Brzmiała przy tym tak poważnie, że Jasper był w stanie jej uwierzyć. Gdyby nie wzrok Jacoba i zdrowy rozsądek, który wręcz krzyczał, że tym razem ciemnowłosa nigdzie się nie rusza.

— Nie po to niosłem cię przez pół lasu, żeby teraz cię dorwali.

— Willow, on ma rację... — westchnął Jacob, który był już zmęczony ciągłym narażaniem się dziewczyny.

— Jacob, on tam został przeze mnie — syknęła dziewczyna, strącając dłoń brata.

— Nie przydasz mi się. — Jasper szedł w zaparte. Nie po to wyratował dziewczynę, by zrobić to jeszcze raz. Może i czasami tęsknił za wojną, ale nie za narażaniem niewinnych. Wbrew temu, co sądził Edward, taka właśnie była Black. Niewinna.

— Dyskusje w deszczu? — rozległ się cichy śmiech.

Jasper uśmiechnął się lekko, po czym odwrócił się w stronę drzew. Doktor siedział na gałęzi wysokiego klonu i z lotu ptaka przyglądał się pozostałym. Przebiegł się, pozbierał myśli, nade wszystko zdobył się na stosunkowo szybko powrót. Choć nadal bał się wykonać oddech wiedział, że tak długo jak powstrzyma się od przypadkowego odruchu, Willie będzie bezpieczna. Przecież jej rana czekała na opatrunek.

— Jacob zaprowadź siostrę do gabinetu... — Blondyn zeskoczył z drzewa, widząc jak Black kiwa głową i ciągnie siostrę w stronę drzwi. Ona jednak uparcie wpatrywała się w blondyna.

Po chwili wyrwała się czarnowłosemu i zaskakująco szybko znalazła się blisko Carlisle'a. Mężczyzna był tak zdziwiony nagłym zachowaniem, że nie zdążył zareagować, gdy Willow przycisnęła go do siebie.

Tuliła do siebie jego lodowate ciało, nie zdając sobie sprawy z tego, jaką burzę w jego umyśle rozpętała.

Tak gorąca... Tętniąca w żyłach krew. Pulsujące nadzwyczaj szybko serce. Szybki, głośny, nierówny oddech.

Cholera, dlaczego jej puls przyspieszył?

Nie mogła wiedzieć, jak bardzo na niego działała. Czy nie czuła tego, jak bardzo się spiął? Jego zmysły szalały, a ona stała i wciąż go przytulała. Mimo, że nie czuła odwzajemnionego gestu. A może wcale na niego nie czekała? Może wiedziała, że prędzej Jacob stanie się wyrozumiały, niż wampir cokolwiek poczuje?

A jednak, wydawało jej się że przez ułamek sekundy zimne palce musnęły jej plecy. A może to wiatr płatał jej figle?

— Idź... — poprosił, gdy dziewczyna odsunęła się.

Usiłowała spojrzeć w jego złote oczy, jednak nie mogła wyłapać jego wzroku. Kiwnęła głową i szybko odwróciła się do brata, by ukryć rumieńce wstydu. Źle zareagowała. Posunęła się o krok za daleko.

— Chodź, mała... — uśmiechnął się lekko Jacob pewny, że Willow chciała jedynie podziękować doktorowi.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top