77 ღ ...kiedy tajemnica już nią nie jest...
Gdy Kaure wręczyła Willow paczkę, Cullen prawie krzyknęła z radości. Podziękowała kobiecie, ale po angielsku, i nie tracąc czasu, pobiegła do łazienki. Zgodnie z wcześniejszymi informacjami, które znalazła, przygotowała ciepły kompres, następnie obficie posmarowała siniaka maścią.
Tego dnia rano Carlisle obiecał, że pokaże jej wyżej położone części wyspy. Willie cieszyła się więc, że przed nią dzień pełen wrażeń. Miała nadzieję, że będzie tak zajęta, że nie będzie w stanie myśleć o blondynie.
Naiwna.
Chyba specjalnie ubrał koszulkę, która idealnie opinała jego muskularne ciało. Przy każdym ruchu uwydatniały się jego mięśnie, a perfekcyjny kaloryfer na tym perfekcyjnym ciele wręcz krzyczał "DOTKNIJ MNIE".
Czujne, złote oczy, tak pilnie wpatrujące się w drogę. Willow zalała fala ciepła, bo wyobraziła sobie, że całą swą uwagę skupia na niej.
I te smukłe, długie palce.
Mruknęła poriytowana, zwracając na siebie uwagę mężczyzny.
— Co się stało? — zapytał, jak zwykle zmartwiony, jak zwykle niewinny.
— Komar — prychnęła Willie, agresywnym ruchem odpychając od siebie wielki liść. Niech ta maść działa szybciej.
Przez cały dzień udawało jej się utrzymywać Carlisle'a na dystans, jednocześnie znacznie pogarszając swój stan. Była zdenerwowana, choć wciąż musiała to ukrywać. A Cullen co chwila pytał, czy wszystko z nią dobrze.
Miała ochotę wykrzyczeć mu w twarz, że nie.
Po czterech dniach oglądania filmów, dreptania po wyspie, i utrzymywania frustracji na wodzy, stało się coś, czego Willie od dawna oczekiwała.
Rano, ubierając się z uśmiechem zauważyła, że jej siniak jest już ledwo widoczny. W każdym razie żółty, zdecydowanie mniejszy. A to znaczy, że jej celibat się zakończył.
Skorzystała jeszcze z toalety i gotowa była rzucić się na Cullena dosłownie w tamtej chwili. Bez śniadania, bez jakiegokolwiek uprzedzenia. Nigdy nie kochała się z nim na kuchennym blacie. To musiało być ciekawe doświadczenie.
Jej plany zniszczyła jedna, wysoce niepożądana rzecz.
— NO CHYBA KURWA NIE — krzyknęła. Nie wierzyła w to, co się działo. W największych koszmarach nie brała takiego scenariusza pod uwagę. — JA SIĘ ZABIJĘ.
— Wills, wszystko dobrze? — rozległ się głos blondyna, tuż potem ciche pukanie.
— Nic nie jest dobrze! — warknęła, a chwilę później stanęła w drzwiach. Jej włosy wciąż były potargane, w oczach ciskały gromy, a Carlisle był zupełnie zdezorientowany. — DOSTAŁAM OKRES! — jęknęła, wychodząc z pomieszczenia.
Wpadła wprost w ramiona męża, który właśnie przetwarzał informacje. Willow mówiła, że ze względu na swoją przypadłość, miesiączka pojawia się u niej dwa, trzy razy w roku. Niespodziewanie, boleśnie, potem znika po dwóch albo trzech dniach. Widocznie postanowiła wybrać sobie akurat ten termin.
— Dlaczego? — zapytała żałośnie, opierając czoło na torsie blondyna. — Dlaczego mnie to spotyka? Dlaczego dziś? Dlaczego w nasz miesiąc miodowy? A miałam dla nas taki cudowny plan! Carlisle, zabij mnie.
Blondyn pokręcił głową.
— Willie, to tylko kilka dni... Potem znów będziesz...
Wampir nie dokończył, bo Willow przyciągnęła go za kołnierz koszulki nieco niżej, aby znaleźli się na równym poziomie.
— Chciałam kochać się z tobą do upadłego w blasku cholernego księżyca, na plaży, w wodzie i na balkonie, a ta jebana miesiączka zepsuła mi wszystko, rozumiesz? Wszystko!
Willow wpatrywała się w męża ciemnymi oczami, wciąż trzymając go w uścisku. W końcu, gdy zrozumiała, w jak niekomfortowej pozycji go umieściła, odchrząknęła i puściła materiał. Wciąż jednak była wściekła. Dlaczego musiała mieć w życiu takiego pecha?
— Coś się stanie, jeśli zrealizujemy Twój plan za trzy dni? — zapytał delikatnie Carlisle, zerkając na brunetkę.
— Z moim szczęściem? — prychnęła. — Nie zdziwię się, jeśli spadnie na nas meteoryt, albo pożre wieloryb.
Westchnęła, godząc się ze swoją bezsilnością. Nie mogła zrobić nic więcej. Zeszła na dół i jedynie przelotnie spojrzała na śniadanie. Tym razem naleśniki. Zjadła tylko trzy i asekuracyjnie poprosiła Carlisle'a o leki przeciwbólowe.
Doktor wręczył je dziewczynie, choć niepewnie. Uwierzył jej jednak, gdy wyjaśniła, że jej rzadkie miesiączki bywają bolesne. Przecież nie chciał jej dobijać.
ღ
Willow z rozczarowaniem zauważyła, że jej łyżeczka dotyka już dna pudełka lodów kawowych. Będzie musiała poprosić Gustavo, aby przywiózł jej kolejne. Westchnęła ciężko, poprawiając poduszkę. Włączyła kolejny filmik, przedstawiający zachowujące się śmiesznie zwierzęta. Tylko tyle jej pozostało w tym całym nieszczęściu.
Roześmiała się głośno, gdy dwa rude koty na ekranie rozegrały scenę, jak z Króla Lwa.
Nie odrywając wzroku od telefonu, usiadła, aby wpuścić Carlisle'a na kanapę. Położyła się z powrotem, głowę kładąc na jego kolanach.
Blondyn natomiast otworzył książkę, którą znalazł gdzieś w czeluściach szaf. Wczytał się w nią i odruchowo oparł dłoń na udzie Willow.
— Nie dotykaj — powiedziała, gdy tylko poczuła muśnięcie zimnych palców. Każdy dotyk wampira działał na nią wręcz elektryzująco. Wtedy nie była w stanie myśleć o niczym innym, tylko o nim. A w obecnej sytuacji było to niepożądane.
Carlisle nic nie powiedział, tylko przesunął dłoń wyżej, na jej biodro.
Syknęła, z impetem odkładając na ziemię pusty już kubełek od lodów.
— Tam też nie.
Cullen przymknął oczy. Willow złapała jego dłoń i przesunęła na swój brzuch.
— Tu może być — powiedziała, poklepując ją.
Odblokowała telefon i wróciła do oglądania dziwnych filmików.
Nie była jakąś specjalną fanką kotów, ale gotowa była przyznać, że to stworzenia dość głupkowate, przez to zabawne. Bo jakie inne zwierzątko usiłowało łapać światełko?
ღ
Państwu Cullen właśnie tak minął najbliższy tydzień. Dopiero po tym okresie Willie zakończyła swój celibat i mogła znów cieszyć się miesiącem miodowym. Mogła także zrealizować swój plan. Zgodnie z nim kochała się z Carlisle'em w blasku księżyca. Na plaży. Na plaży, ale w wodzie. Na balkonie nie, bo zapowiadało się dość niewygodnie. Pokusili się nawet o ponowną wycieczkę nad, a właściwie bardziej pod, wodospad. Tam też Willow wdrożyła swój pomysł, co uznała jako rekompensatę za zbyt długi okres oczekiwania.
Poza tym sprawdzili także miękkość kanapy na dole w salonie, oraz poziom włochatości dywanu. Nie mówiąc o tym, że łóżko, które niedawno naprawiał Gustavo, tym razem nie nadawało się już do naprawy. Musiał zamówić nowe.
— I gdzie ja będę spać? — zapytała Willow, odwracając się do Carlisle'a.
Wampir stał w progu łazienki, bo, jak się tłumaczył, musiał pilnie przekazać jej wiadomość. I nie mógł poczekać, aż skończy się kąpać. Po prostu, nie mógł.
— Nie będziesz spać. — Carlisle wzruszył ramionami.
Podszedł do dziewczyny i oplótł ją ramionami. Przez ostatnie kilkanaście dni czuł się, jak cholerny nastolatek, który przeżywał pierwsze zakochanie. Z tym wyjątkiem, że on był doskonale świadomy swoich uczuć. Ale emocje, które mu towarzyszyły powodowały, że każdą chwilę chciał spędzać z Willie. Być blisko, całować ją, czuć jej zapach.
— Nie? — zapytała, unosząc brew.
— Nie. — Pokręcił głową, całując dziewczynę.
Willow odwzajemniła pocałunek, śmiejąc się.
— Idź na dół zaraz przyjdę i pójdziemy się przejść... — powiedziała, odpychając od siebie blondyna. Wyglądał na zawiedzionego.
— Przejść?
— Carlisle!
ღ
Willow szybko się przebrała, wciągając na siebie pierwszą lepszą spódniczkę. Przypuszczała, że i tak nie będzie musiała chodzić w niej zbyt długo. Uśmiechnęła się na samą myśl. Może i zachowywała się, jak cholerna nastolatka, ale uczucie, które trwało między nią, a Carlisle'em wręcz ją uskrzydlało. Chciała krzyczeć z radości, płakać i się śmiać.
Zbiegła na dół, gdzie blondyn już na nią czekał. Opierał się szarmancko o framugę. Gdy tylko dziewczyna stanęła przy schodach, zlustrował ją uważnie wzrokiem. Powoli, leniwie, kilka razy.
— No co? — zapytała, podchodząc bliżej.
Cullen wzruszył ramionami i po chwili znalazł się tuż przed nią. Nie zdążyła nawet mrugnąć okiem, gdy pocałował ją, przyciągając jednocześnie do siebie.
— Mam to ściągnąć z ciebie teraz, czy na plaży?
Nogi się pod nią ugięły, gdy usłyszała cichy szept przy uchu.
— Nie poznaję cię...
— To ty mnie zmieniasz...
— Jasne — prychnęła. Sekundę później była pozbawiona zarówno spódniczki, jak i bluzki. Z niecierpliwością czekała na dalszy rozwój wydarzeń, ale coś jej nie pasowało.
Carlisle wlepiał w nią spojrzenie, ale nie w taki sam sposób, jak zwykle.
Poczuła, jak dłonią gładzi jej prawy bok. Odruchowo zerknęła w to miejsce i zamarła. Tego siniaka nie zauważyła. Nie zauważyła również kilku drobniejszych na udach.
— J-ja...
Carlisle zmarszczył brwi, po czym wrócił spojrzeniem do ciemnych oczu dziewczyny. Powiedzieć, że czuł się z tym źle, to mało. Czuł się okropnie.
Mimo tego, że się powstrzymywał, że usiłował dopasować swoją siłę do kruchości Willow, na nic się zdały jego próby. Ślad na biodrze Willie był intensywnie fioletowy, gdzieniegdzie fiolet przechodził w kolor wiśniowy.
— Przepraszam... Nie zauważyłam tego... — przyznała cicho.
Blondyn przesunął dłonią po największym siniaku.
— Boli? — Jego głos był w tamtej chwili tak przepełniony poczuciem winy, że Willie miała wrażenie, że zaraz sama się rozpłacze. Złapała dłoń wampira i zbliżyła się do niego. Wszystko, byleby już tylko nie patrzył na te cholerne ślady.
— Nic mnie nie boli — wyjaśniła, gładząc jego policzek.
— Żartujesz? — zirytował się. — Spójrz, jak to wygląda. — Wyrwał dłoń z uścisku Willie i ponownie wskazał fragment jej ciała.
Dziewczyna natychmiast pokręciła głową i położyła obie dłonie na jego policzkach. Uśmiechnęła się pokrzepiająco.
— Carlisle, to nic. Tylko głupie siniaki. Przecież wiedzieliśmy oboje, że łatwo nie będzie...
— Willow, skrzywdziłem cię...
— Przestań! — nakazała, tym razem nieco ostrzej. — Odkąd jestem na tej wyspie jestem cholernie szczęśliwa, rozumiesz? Chciałam tego i wciąż chcę... Carlisle, kiedy jestem z tobą... kiedy ty... kiedy my... nic mnie nie boli...
— Willie, nie zamiataj sprawy pod dywan... — poprosił.
— To ty jej nie wyolbrzymiaj! — warknęła, powoli tracąc nad sobą panowanie. Wiedziała, że tak będzie. Właśnie tego chciała uniknąć. Przez prawie trzy tygodnie udawało jej się to, ale oczywiście musiał przyjść dzień, w którym popełni głupi błąd. — Chciałam się z tobą kochać, gdy siniaki pojawiły się po raz pierwszy i wciąż chcę. Czy to do ciebie w końcu dotrze? Parę zasinień nie zmieni mojego zdania...
Pocałowała wampira widząc, że ma coś jeszcze do dodania. Po chwili oderwała się od Carlisle'a i podarowała mu jeden ze swoich najsłodszych uśmiechów.
— Nie psuj tego czasu, proszę cię. Jestem szczęśliwa. Ty też. A te cholerne siniaki... Alice znalazła mi świetną maść. Znikają naprawdę szybko...
— Jesteś pewna? — zapytał w końcu Carlisle. Wciąż nie był przekonany do deklaracji Willow. Nie chciał, aby zgadzała się na cokolwiek ze względu na niego, a bał się, że właśnie to robi.
— Czy ty nie widzisz, że jestem bez przerwy na ciebie napalona? — zapytała, uśmiechając się łobuzersko. Zagryzła wargę, a Carlisle nie mógł zrobić niczego innego, jak tylko odwzajemnić uśmiech.
Może faktycznie przejmował się tym wszystkim za bardzo?
— Ubieraj się — nakazał, wręczając Willow ubrania. — Celibat, dopóki zasinienia nie znikną. Potem pomyślimy co zrobić, żeby ich uniknąć.
Willow zmarszczyła nos i wydęła wargi. Zdecydowanie nie podobał jej się ten pomysł. Posłusznie jednak wciągnęła na siebie spódniczkę i koszulkę.
— Myślałam, że pokrzywdzony, to raczej powinien dostać nagrodę pocieszenia, nie karę — jęknęła, wlekąc się za blondynem na podwórko.
— To kara dla mnie — odparł.
— Dla mnie też!
— To dla ciebie za to, że mi nie powiedziałaś...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top