66 ღ ...kiedy przygotowania czas zacząć...

— BEN, CHODŹ JUŻ! — wydarła się Willow, siadając na kanapie. Po prawej stronie miała dwie miski popcornu, a przed sobą ogromny telewizor z włączoną pierwszą częścią Harry'ego Pottera. Stwierdzili razem z Egipcjaninem, że zrobią sobie maraton, bo czemu nie.

Pół minuty później czerwonooki znalazł się w pokoju. Zajął miejsce obok Willie i z uśmiechem włączył odtwarzanie. Atmosfera była dość sprzyjająca zwłaszcza, że większość wampirów znów spędzała dzień na podwórzu.

Carlisle natomiast właśnie wrócił ze szpitala. Był to jego ostatni dzień pracy przed tygodniowym urlopem. Emma chyba była urażona ostatnią wymianą zdań i w ogóle się do niego nie odzywała, więc tym bardziej miał dość swojej pracy. Chyba zdarzyło mu się to po raz pierwszy w życiu.

Przywitał się z Iralndczykami, których napotkał w ogrodzie oraz Denalczykami i Garrettem, który ostatnio dużo czasu spędzał z Kate. Cullen uśmiechnął się do siebie i ruszył wprost do pokoju, w którym wyczuł obecność Willow. Oczywiście, nie mylił się.

Zdziwił się jedynie obecnością Benjamina. Odchrząknął, stając w progu pokoju, jednak ani Willie, ani wampir nie zwrócili na niego większej uwagi. Zmarszczył brwi i wszedł do środka pomieszczenia. Stwierdził, że przestrzeń, która dzieliła Black i Egipcjanina była zbyt wąska. Zanim Willow zdążyła zakodować, co się stało, Carlisle zdążył przestawić miski na stół, zająć miejsce między Benem, a dziewczyną i objąć ja ramieniem.

— Co oglądamy? — zapytał, gdy brunetka wlepiła w niego zszokowane spojrzenie.

— S-skąd ty... tu...

— Mieszkam tu — uśmiechnął się Carlisle, opuszkiem palca dotykając nos Willie. Złapał jej podbródek i przysunął delikatnie, by móc ucałować usta dziewczyny.

— Fascynujące... — szepnęła, marszcząc brwi.

— Nie wiedziałaś? — Uniósł brwi.

Willow jedynie machnęła ręką. Nie o to chodziło. Tylko o to, że Carlisle chyba... chyba był znów zazdrosny.

— Oglądaj, bo zapcham ci buzię popcornem — zagroziła, przytulając miskę nieco bardziej do siebie. Cullen posłusznie ucichł, nawet nie reagując na cichy chichot Benjamina.

Osiem godzin później, gdy Harry wykonywał pierwsze zadanie Turnieju Trójmagicznego, obie miski popcornu były już puste, a Willow wyczerpała już chyba wszystkie w miarę wygodne pozycje, Carlisle nie wytrzymał.

— Jak długo jeszcze będziemy to dręczyć?

— Nikt cię nie zmusza do oglądania — odparła Willow, przecierając oczy. Trochę jej się kleiły, nawet trochę bardziej niż trochę, ale chciała dotrwać chociaż do końca czwartej części.

— Jesteś zmęczona — odpowiedział Cullen.

— Nonsens — szepnęła. Zabrała poduszkę, leżącą na drugim krańcu kanapy i położyła na kolanach Carlisle'a. Po chwili sama położyła na niej głowę i wyprostowała nogi tak, że od kolan w dół znalazły się poza kanapą.

— Willow — szepnął doktor, pocierając ramię brunetki. Ona jednak uciszyła go gestem dłoni.

— Zobacz, Cedric wygląda trochę jak Edward... — wskazała dłonią telewizor, gdy na ekranie pojawił się Puchon. — Tylko jest przystojniejszy. I nie rudy.

— Nie widzę podobieństwa... — mruknął Carlisle. — Idziemy do łóżka? — zapytał ponownie, lecz tym razem Willow usiadła. Spojrzała na blondyna z uniesionymi brwiami. Dopiero wtedy zdał sobie sprawę, jak dwuznacznie zabrzmiało jego pytanie.

Zerknął szybko na Benjamina, który odchrząknął. Wstał, powoli wycofując się z pokoju.

— Chyba poszukam Tii... Willie, dokończymy maratonik jutro?

— Tak, tak. — Brunetka machnęła ręką, jednocześnie wskazując wampirowi drzwi.

— Przecież ty nie śpisz — powiedziała, poprawiając kołnierz koszuli doktora.

— Ale ty śpisz.

— Ale ja nie chcę spać...

— To możemy porobić coś innego...

— Czyżby mój konserwatywny pastor zmienił zdanie?

Carlisle wywrócił oczami, a Willie zrobiło się ciepło.

— Błagam cię... — jęknęła, siadając okrakiem na kolanach Cullena. Jej dłonie znalazły się na policzkach blondyna, który w tamtej chwili wpatrywał się w nią jak zahipnotyzowany. — Wywróć oczami jeszcze raz...

— Po co? — Carlisle robił wszystko, by się nie roześmiać. — Jeszcze mi tak zostanie, i będę pierwszym na świecie wampirem z zezem.

— Proszę... — szepnęła wprost do ucha Cullena. Tym ruchem spowodowała, że mocniej oplótł ją ramionami. Zyskał pewność, że Willow nie miała zielonego pojęcia, jak bardzo na niego działała.

— Ty chyba nie do końca wiesz, co robisz... — odpowiedział.

Dziewczyna znów na niego spojrzała. Uśmiechnął się czule, gdy znów miał przed sobą te duże, niewinne oczy.

— Wiesz, że mam wyostrzone zmysły, tak?

Kiwnęła głową.

— A to znaczy, że każdy dotyk... w szczególności twój... odczuwam dziesięć razy bardziej...

Black zmarszczyła brwi.

— Aż dziesięć?

— W dużym uproszczeniu.

Westchnęła ciężko. Chcąc nie chcąc, musiała uszanować prośbę Carlisle'a.

— Dobra, wasza świątobliwość... — mruknęła, przeczesując jego złote włosy. — Bierz planner, czy co to tam się teraz kupuje...

— Co?

— No jak to co? Planujemy ten ślub, czy nie?

Carlisle pokręcił głową z dezaprobatą. Roześmiał się tak szeroko, że zaraził Willie swoją radością. Pocałował ją słodko powodując, że znów miała motylki w brzuchu.

— Naprawdę chcesz za mnie wyjść?

— Naprawdę chcesz, żebym była twoją żoną? — odgryzła się.

— O niczym innym nie marzę.

— Słodki jesteś.

— Raczej zimny.

Willow zadowolna spojrzała na swoje dzieło. Kawa z bitą śmietaną i cynamonową posypką. Cudo. Mistrzem gotowania to nigdy nie była, więc naprawdę sama się sobie dziwiła, że dała radę zrobić coś takiego.

Zabrała ze sobą szklankę i odziana w zimową kurtkę, wyszła do ogrodu. Tym razem to Garrett usiłował pokonać Vladimira.

Były żołnierz radził sobie całkiem dobrze, ale jego rywal nie gorzej. Szala zwycięstwa wciąż nie przechyliła się zbyt mocno, by móc określić zwycięzcę.

Upiła więc łyk swojej nieziemskiej kawy i przycupnęła sobie obok jednego z wilków, na dziewięćdziesiąt procent wydawało jej się, że to Seth.

— Seth, prawda? — zapytała, a wilczur spojrzał na nią, kiwając lekko łbem.

— Świetnie, mam biznes do ciebie — uśmiechnęła się szeroko. Liczyła się z tym, że wilk raczej jej nie odpowie, więc usiłowała znaleźć najprostsze słowa, by powiedzieć mu, czego od niego chce. — Otóż, złotko... szukam chętnego wilka, który... hmm.. w razie konieczności... wyniesie mnie... tak, to chyba dobre słowo... z pola bitwy, bo inaczej poniosę śmierć w dwie i pół sekundy, w porywach do trzech...

Seth wpatrywał się w dziewczynę, a ona w niego. Po dłuższej chwili ciszy Willie zaczęła żałować, że zagadała do chłopaka, gdy był pod swoją wilczą postacią. W końcu nie miał zbyt wielu możliwości na nawiązanie rozmowy.

Wilczur wstał, zupełnie nie przejmując się tym, że Black czekała na odpowiedź i po prostu odszedł w stronę siedzącej niedaleko Leah.

— Jasne... — szepnęła dziewczyna, nieco zrażona zachowaniem chłopaka. — Zastanów się, na spokojnie...

Wstała, wzdychając. Nie tak wyobrażała sobie tę rozmowę. Wyglądało na to, że nie tak łatwo znajdzie kogoś, kto ewentualnie chciałby wynieść ją z pola bitwy.

Odwróciła się z zamiarem powrotu do domu. Nic tu po niej.

Odskoczyła przerażona, gdy nagle Emmett przeleciał kilka centymetrów obok niej i uderzył w drzewo. Zerknęła na swoją kurtkę. Oczywiście wampir musiał, lecąc, ubrudzić ją błotem.

— Emmett... — jęknęła, usiłując zetrzeć brud. — Uwaliłeś mnie błotem!

— Możesz chociaż zapytać, czy żyję... — mruknął wampir, zbierając się z ziemi.

— Myślę, że twoja odpowiedź raczej mnie nie zadowoli — odparła, posyłając chłopakowi wymowne spojrzenie. — Więc darujmy sobie tę nieprzyjemność.

— Co się stało? — zapytała Rose, która w oka mgnieniu pojawiła się na podwórku.

Willow pokazała jej zabrudzoną kurtkę.

— Emmett, ty niezdaro! — zawołała blondynka. Pokręciła głową z dezaprobatą i pociągnęła Willie w stronę domu.

Po pierwszej pomocy udzielonej ulubionej kurtce Willow, Rose wraz z brunetką zasiadła przy kuchennym stole.  Black już chciała pytać, o co chodzi, ale wszystko zrozumiała, gdy na ekranie laptopa dostrzegła wzory zaproszeń ślubnych.

Przełknęła ślinę. Faktycznie przygotowania czas zacząć.

Brunetka skorzystała z nieobecności blondynki i szybko odgrzała sobie spaghetti, które pozostało z poprzedniego dnia.

Gdy Rosalie weszła do pomieszczenia, ciągnąc za sobą Carlisle'a, Willie siedziała na kuchennym krześle i dojadała danie.

Z powodu buzi wypełnionej makaronem, jedynie pomachała blondynowi, którego Rose posadziła obok.

— Rosie, ja naprawdę nie mam czasu... — wtrącił Cullen, ale blondynka uciszyła go gestem ręki.

Odwróciła laptopa tak, by zarówno Willie i Carlisle mogli zobaczyć, co jest na ekranie. Blondynka natomiast stanęła za nimi.

— Wybierajcie — nakazała, biorąc w dłoń notatnik. — Osobiście proponuję numer trzy, osiem lub dwanaście.

Willow zerknęła nieśmiało na ekran.

— Nie znam się na tym — mruknął Carlisle, podpierając podbródek dłonią.

Black przełknęła makaron.

— Osiem wygląda jak na stypę, trójka za dużo różowego. Dwunastka... jeśli będę zapraszać ludzi na roczek Mozarta, z pewnością je wybiorę — powiedziała, znów nawijając makaron na widelec.

Rose natomiast uniosła brew, zerkając to na ojca, to na jego wybrankę. Nie tego się spodziewała.

— Dobrze... — wysiliła się na spokój. — To co proponujesz?

Willow oblizała widelec i wskazała nim na zaproszenie numer sześć. Białe, tłoczone w delikatne kwiaty, na środku przewiązane granatową wstążką.

— To.

— To? — zdziwiła się Rosalie. — Jest... zwykłe... takie...

— Skromne i ładne.

— Popieram — odezwał się blondyn.

— Zgadzasz się ze wszystkim, co mówi Willow! — oburzyła się Rose.

— Z tego wniosek, że mogę iść. Wybierzcie co chcecie i pokażecie mi efekt końcowy. Jeśli coś mi się nie spodoba, zmienimy... — zasugerował, uśmiechając się czarująco do Willow.

Black uśmiechnęła się, kiwając głową. Wampir wstał, po czym ucałował dziewczynę w czoło, chcąc wyjść. Rose jednak nie pozwoliła się tak łatwo zmanipulować.

— Siadaj — odparła, łapiąc doktora za ramię i sadzając znów na krześle.

— Rose, może...

— Wykluczone! — zawołała blondynka. Zapisała w swoim notatniku wybrane zaproszenia i włączyła kolejną zakładkę, tym razem z winietkami. — Które dobieramy?

Dopiero po dwóch godzinach i całej zapisanej w notatniku stronie, Rosalie dała narzeczonym spokój. Blondynka czuła się trochę nieswojo, w końcu ślubami w ich rodzinie zdecydowanie częściej zajmowała się Alice. Jednak mimo nieobecności siostry nie mogła tak po prostu zostawić Willie samej sobie. Wesele jej i Carlisle'a, miało być tak piękne, jak pozostałych.

— W końcu się uwolniliśmy — westchnął Carlisle, obejmując Willow. Oboje byli w drodze do pokoju Cullena, w którym od momentu zaręczyn gościła także Black.

— Rosie jest kochana — przyznała Willie. — Sami byśmy sobie nie poradzili...

— Wiem. — Kiwnął głową Cullen. — Ale nie mam głowy do takich rzeczy...

— Ja też tak sądziłam — przyznała brunetka. Nigdy nie miała zdolności organizacyjnych. Urodziny, pogrzeby, śluby, to zdecydowanie nie dla niej. Jednak tym razem okazało się zupełnie inaczej.

Choć ślub z Cullenem nie do końca do niej docierał, miała ochotę zaplanować wszystko. Od najdrobniejszych szczegółów.

— Ale... Znaczy chodzi mi o moją głowę — sprostowała. — Ale... cieszę się na ten dzień i z chęcią zajmę się dokładnym planowaniem. Oczywiście z pomocą Rose, bo sama tego nie ogarnę...

— To znaczy, że ja jestem zwolniony z obowiązku? — zapytał blondyn, zamykając drzwi do pokoju.

Willow padła na łóżko, a wzrok utkwiła w suficie.

— To znaczy, że zrobimy tak, jak prosiłeś. Ogarniemy to i pokażemy ci efekt — odparła, przymykając powieki.

— Przygotuje ci kąpiel — zaproponował Carlisle.

Na wargi brunetki wkradł się uśmiech.

— A wykąpiesz się ze mną?

— Udam, że tego nie słyszałem.

— Mogę powtórzyć ofertę.

Cullen ruszył do łazienki, cicho się śmiejąc. Powoli przyzwyczajał się do tego, że Willie stawała się coraz śmielsza. Dobrze wiedział, że nie jednym jeszcze go zaskoczy.

— Kiedyś z niej skorzystam... — obiecał.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top