57 ღ ...kiedy coś się kończy...
Jacob wszedł do kuchni i ze zdumieniem skrzyżował spojrzenie z siostrą, która kończyła jeść płatki. Uśmiechnęła się niedbale, wskazując dłonią drugą miskę, wypełnioną śniadaniem, leżącą na zwyczajowym miejscu Jacoba.
— Dodałaś tu arszeniku? — zapytał, powoli zajmując krzesło.
— Nie — odparła. — Z samego rana zebrałam ptasie odchody i dodałam zamiast rodzynek. Konsystencja ta sama. Smacznego.
Jake uśmiechnął się złośliwie i zabrał za jedzenie. Willie tymczasem odłożyła miskę do zlewu i pobiegła do pokoju się ubrać. Wróciła, gdy Jake już zbierał się do wyjścia.
— Poczekaj, też jadę — zadeklarowała, dołączając do brata. Istotnie, była ubrana jak do wyjścia, jednak Jake i tak spojrzał na nią jak na wariatkę.
Plan Edwarda działał. Willow nie odzywała się do Carlisle'a już drugi dzień. Z tego, co wiedział Black, nawet do siebie nie telefonowali. Wszystko szło w dobrą stronę.
— Gdzie jedziesz? — zapytał, w ogóle nie biorąc pod uwagę, że siostra ma zamiar mu towarzyszyć. — Znalazłaś nową pracę?
— Do Cullenów — prychnęła. Na samą myśl o pracy w bibliotece brało ją na wymioty. Wciąż pamiętała, że chciała wygarnąć ojcu jego oszustwo, ale powstrzymała się ze względu na obecność Rebecca'i i jej błogosławiony stan. Kolejną kłótnię mogła przecież odłożyć w czasie. Poza tym ojciec nie wyglądał na zdziwionego, gdy Willie obwieściła, że pani Talerico na nią nie stać.
Jake już chciał oponować, jednak nie zdążył, bo Willow zgarnęła kluczyki z szafki i pierwsza ruszyła do garażu. Chłopak otrząsnął się z szoku i dopiero po chwili ją dogonił.
— Jesteś pewna? — zapytał. W duchu modlił się, by jego siostra zawróciła. Ukryła się w pokoju, płakała w poduszkę, albo zeżarła kilogram czekolady. Wszystko, tylko nie odwiedziny u Carlisle'a zwłaszcza, że świadkowie powoli mieli zbierać się w Forks.
— Mamy wojnę do wygrania, tak? — zapytała, siadając na motorze.
— Ty... Willow... ja... ty...
— No co tak dukasz? Ładuj zadek i jedziemy — poleciła, wskazując maszynę brata.
— Przecież — mruknął Jake, gdy już odzyskał głos — pokłóciłaś się z Carlisle'em...
— I co z tego? — Brunetka wzruszyła ramionami. — Myślisz, że przez to im nie pomogę? Widzimy się na miejscu.
Jacob stał jeszcze przez chwilę mimo, że Willow już odjechała. Wpatrywał się wciąż w miejsce, w którym zwykle stał jej motor.
— Cholera by to wzięła — syknął, podchodząc do swojej maszyny. Zanim opuścił La Push zdążył napisać do Edwarda krótkiego SMS-a: Twój plan wciąż jest do dupy!
ღ
Carlisle zerknął ponownie na telefon. Wciąż cisza. Od dwóch dni łudził się, że Willie wyśle choć głupiego SMS-a. On sam próbował to zrobić chyba z tysiąc razy, jednak zanim klikał przycisk Wyślij, w jego głowie rozbrzmiewały słowa Edwarda.
Carlisle, Willow nie chce być wampirem.
Carlisle nie potrafił zrozumieć, dlaczego więc dziewczyna go okłamała. Jeszcze przed wyjazdem do Egiptu powiedziała, że za kilka lat będzie gotowa.
Nie chciała jeszcze stać się wampirem i on to naprawdę rozumiał. Wciąż miał opory przed tym, jak będzie wyglądało to za parę lat.
Musiał jednak uszanować decyzję Willow, bo to samo zrobił z Bellą.
Jego związek był trudny. Od samego początku wiedział, że nie będzie usłany różami. Najpierw jego pragnienie, później rodzina Willow, teraz przemiana. Wisienką na torcie, i to zgnitą wisienką, okazali się Volturi. Jeśli zobaczą Willow i odkryją, że nie jest wilkołakiem, będą domagać się jej przemiany.
Istnieje również prawdopodobieństwo, że jeśli posądzą ją o wilkołactwo, oskarżą blondyna o zdradę i tak oto znajdą sobie kolejny powód do ukarania całej rodziny.
Rozsądek podpowiadał Cullenowi, że powinien albo zmienić Willow, albo... albo się z nią rozstać.
Do jego nozdrzy znów dotarł jej zapach. Uśmiechnął się.
Usłyszał jej głos.
Usłyszał jej perlisty śmiech. Uśmiechnął się szerzej.
Chciał wstać i pobiec do niej, przywitać się, ale nie mógł.
Wciąż nie wiedział, co robić.
Zupełnie odsuwał od siebie myśli na temat tego, co stało się podczas wyjazdu. Nie miał ochoty dokładać sobie kolejnych zmartwień. Najpierw musiał rozwiązać jeden problem.
ღ
— Willow, wszystko dobrze?
Black kiwnęła głową, nawet nie zwracając uwagi na Alice, która pojawiła się w pomieszczeniu.
— Tak — odpowiedziała, odkładając kolejną książkę na półkę. Uśmiechnęła się niemrawo, jednak Alice wciąż nie umknęło zmęczenie, wręcz wymalowane na twarzy Black.
— Nie przekonałaś mnie. — Wampirzyca podeszła bliżej. — Chcesz porozmawiać?
Willow natychmiast pokręciła głową. Nie chciała dokładać dziewczynie jeszcze swoich problemów. Teraz najważniejsza była Renesmee i jej bezpieczeństwo. Wszelkie inne sprawy schodziły na dalszy plan.
— Willie, możemy porozmawiać? — Black spuściła głowę, gdy usłyszała za sobą głos Carlisle'a. Z nim też nie miała ochoty rozmawiać, choć dręczył ją obecny stan rzeczy. Wyznanie, na które zdobyła się w hotelu w Egipcie nie było dla niej takie proste. Nigdy, nikomu o tym nie mówiła. Faktycznie wyrzuciła je z siebie na jednym wydechu, ale wciąż nie zmieniało to spustoszenia, jakie świadomość bezpłodności wywołała w jej sercu.
Zanim zdążyła jakkolwiek odpowiedzieć, Alice zniknęła z pokoju, pozostawiając ich samych.
Brunetka odwróciła się, by spojrzeć na wampira. Sprawiał wrażenie dość mizernego, jak na niezniszczalnego, będącego w stanie wyrwać drzewo z korzeniami i wyprzedzić wyścigówkę.
— Nie mogę znieść naszej kłótni — przyznał szczerze, zbliżając się do dziewczyny powolnym krokiem.
— Kto się kłóci? — zapytała, odwracając się. Kontynuowała układanie książek zupełnie tak, jakby Carlisle nie próbował przeprowadzić z nią żadnej rozmowy.
— Willow, odnośnie tego, co stało się w Egipcie...
— Nic się nie stało w Egipcie...
— Tego, co mi powiedziałaś...
Dziewczyna przymknęła powieki. A więc jednak chciał poruszyć ten temat.
— Tutaj nie ma o czym rozmawiać — odpowiedziała w końcu. Odwróciła się szybko, by zabrać ze stolika kolejną książkę, jednak zrobiła to zbyt szybko i niekontrolowanie, dlatego dość imponujący stos upadł na ziemię. — Cholera... — syknęła. Ukucnęła, by wszystko pozbierać, jednak zaraz tuż obok znalazł się Carlisle i złapał jej obie dłonie.
— Porozmawiajmy — poprosił. Wstał, ciągnąc dziewczynę za sobą.
— Nasze rozmowy często kończą się dość nieciekawie... — przyznała z kpiącym uśmiechem.
Przetarła zmęczone powieki.
— Willie, naprawdę jesteś... — zaczął powoli, stając tak blisko Black, że dzieliły ich zaledwie milimetry. Złapał podbródek dziewczyny i uniósł delikatnie, by mogła na niego spojrzeć.
— Tak — powiedziała, gdy już zyskała odwagę, by spojrzeć w złote oczy wampira. — To wyszło kilka lat temu, podczas pierwszych badań na uczelnię. Nie było żadnego wypadku, choroby... wyraźnego powodu. Po prostu los postanowił sobie ze mnie zadrwić...
Wzruszyła ramionami, siląc się na spokojny głos. Nie lubiła wracać do tego tematu. Lata temu zakodowała sobie, że nie będzie jej dane stworzyć dużej rodziny z gromadką dzieci. Trochę czasu zajęło jej, by przekonała się, że nie jest wybrakowaną kobietą, tylko... tylko ma w życiu pecha. Wiedziała, że bezpłodność może przeszkodzić jej w stworzeniu relacji z mężczyzną. W końcu zdecydowana większość marzyła o dzieciach.
Lata potem pojawił się Carlisle z podobną dolegliwością, a Willie odzyskała nadzieję, że z nikim nie będzie musiała dzielić się swoim schorzeniem. Tymczasem okazało się, że będzie to znacznie istotniejsze, niż sądziła.
—Ktoś jeszcze wie?
— Nikt. — Pokręciła głową. — Nie za bardzo jest czym się chwalić. — Wzruszyła ramionami. Naprawdę nie chciała się rozpłakać.
— Przykro mi, Willow... — szepnął Carlisle, składając delikatny pocałunek na ustach dziewczyny. Sekundę później poczuł słony smak łez Willow. Znów utkwił w niej złote spojrzenie. — Powinienem był inaczej zareagować już tam... tymczasem...
— To nic... — odparła. — Pogodziłam się z tym.
— Na pewno?
— Przynajmniej wiemy, że nigdy nie znajdziemy się w sytuacji Belli i Edwarda — przypomniała, przywołując w myślach słowa Carlisle'a.
Blondyn nie wyglądał jednak na przekonanego. Zbyt wiele cudów widział w medycynie, zbyt wiele pomyłek. Nie miał stuprocentowej pewności, że wyniki Willie wciąż są aktualne. Mało to nagłych ozdrowień kobiet?
— Nie wierzysz mi — szepnęła, jakby czytając jego myśli.
— Nie, nie! — sprzeciwił się natychmiast. — Po prostu... takie diagnozy często bywają błędne i...
— I co? — westchnęła. Jakoś czuła, że następne słowa wampira się jej nie spodobają.
— Może... może mogłabyś powtórzyć te badania? Żeby mieć sto procent pewności?
— Nie.
— Willow, ale...
— Powiedziałam: nie. To wszystko o czym chciałeś porozmawiać?
Carlisle pokręcił głową. Było o wiele więcej tematów, które musiał poruszyć z Willie.
— Rozmawiałem z Edwardem...
— To będzie ciekawe... — prychnęła, zarzucając włosy na plecy. W jej oczach ciskały gromy, ale była gotowa na to, co Cullen jej powie.
— Powiedział mi, że ty tak naprawdę... nie chcesz zostać jedną z nas...
Willow pokręciła głową, nie dowierzając słowom Cullena. Dużo ją kosztowało, aby się przed nim otworzyła i wyznała prawdę. Tymczasem on znalazł sobie powód, by wątpić w jej słowa, na które w jakiś niezrozumiały dla siebie sposób się zdobyła.
Popatrzyła w oczy Carlisle'a usiłując znaleźć najmniejszą oznakę tego, że żartuje.
— Powiedziałam ci raz, co na ten temat sądzę... I ty po tym wszystkim chcesz mnie przekonać, że Edward lepiej wie, czego chcę?! — krzyknęła, nerwowo chodząc po pokoju. — Carlisle ty siebie słyszysz?! Myślisz, że powiedziałabym ci to wszystko, gdyby nie było prawdą?! Jak możesz?!
Carlisle nie miał odwagi, by wciąż patrzeć na Willie. Było mu wstyd, ale był również zagubiony. Chciał wierzyć Willie, ale w końcu to Edward miał dar czytania w myślach. Przecież nie miał powodu, aby go okłamywać.
— Wiesz co? — szepnęła, pociągając nosem. Otarła kolejne krople łez. — Dość mam Edwarda mieszającego się w nasze życie. Wierzysz jemu, nie mnie...
— Myślę... — Dopiero po dłuższej chwili ciszy blondyn zdobył się na kilka słów. Wciąż jednak patrzył na swoje dłonie, bo nie był w stanie wpatrywać się w piękne, ale pełne bólu oczy Black. — Powinniśmy... odpocząć od siebie... Willow...
— Jak sobie życzysz — odparła, usiłując opanować drżący głos. Opuściła pokój najszybciej jak potrafiła, aby przypadkiem zupełnie się nie rozkleić. Nie mogła, nie chciała pokazywać swojej słabości.
Jej serce rozdarto. Carlisle tymi słowami wyrwał jej kawałek duszy. Był jej powietrzem, jak mogła od niego odpocząć? Potrzebowała go do dalszego życia, do swojej egzystencji. Nie potrafiła wytrzymać godziny z dala od niego, a co dopiero dłuższy czas.
Nie umiała opanować łez, które ciekły po jej twarzy, gdy wychodziła z domu Cullenów. Ominęła Emmetta, który chciał rzucić uwagę na temat jej bluzki, jednak darował sobie, gdy zobaczył w jakim jest stanie.
— Willow? — Rosalie również chciała zwrócić uwagę dziewczyny, jednak Black nie mogła się zatrzymać. Szła przed siebie marząc tylko o tym, by znaleźć się w domu.
— Rose, zostaw... — poprosił Emmett, łapiąc blondynkę za dłoń. Hale zawahała się, jednak kiwnęła głową. Ruszyła za to na górę, by jak najszybciej znaleźć Carlisle'a.
Znalazła go w pokoju, który służył wszystkim za bibliotekę. Z tą małą różnicą, że zupełnie nie poznała tego miejsca. Książki nie były poukładane na półkach, ale porozrzucane po całej podłodze, a regały były połamane, na dywanie walały się resztki drewna.
Carlisle stał cicho, opierając się o kominek. Wpatrywał się w płomienie, a jego spojrzenie było po prostu puste.
— Carlisle, co się stało? — zapytała, wchodząc do środka pomieszczenia. Skrupulatnie omijała cały ten bałagan, którego sprawcą był doktor.
— Nie teraz, Rose — odparł, prostując się.
— Carlisle...
— Powiedziałem nie teraz! — warknął, wychodząc z pomieszczenia.
Rose rozejrzała się po całym tym bałaganie. Westchnęła ciężko i zaczęła zbierać porozrzucane książki.
ღ
Czeeść Aniołki!
Witamy w okresie dramatime XD
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top