51 ღ ...kiedy wyjawiasz prawdę...
Willow siedziała w kuchni i rozkoszowała się błogą ciszą. Czytała książkę, delektując się jednocześnie Nutellą, której słoik odnalazła gdzieś w odmętach lodówki. Niby dzień po terminie, jednak wciąż smakowała wyśmienicie.
— Willow, możemy pogadać? — Rebecca weszła do kuchni powolnym krokiem. Dość nieśmiało, jak na nią.
Willie wyciągnęła z buzi łyżeczkę i pokiwała głową. Nie miała ochoty na rozmowy, ale nie mogła też odmówić siostrze, która wkrótce miała wyjechać.
Rebecca zajęła miejsce naprzeciwko brunetki. Uśmiechnęła się niepewnie, zerkając na książkę.
— Co to? Romansidło?
— Kryminał.
— Ach, no tak...
— O co chodzi? Za chwilę muszę się zbierać...
— Chciałam cię zapytać — zaczęła powoli dziewczyna — o tatę...
Willow westchnęła, odsuwając od siebie Nutellę. Zupełnie straciła na nią ochotę.
— Dlaczego z nim nie rozmawiasz?
— Od razu nie rozmawiasz... — mruknęła Willow. Prawda była taka, że to ojciec nie rozmawiał z nią, a nie ona z nim. Gdyby tylko wiedziała, że jej odpowie, powiedziałaby do niego kilka słów. Ale nie chciała się narzucać. W końcu nie wytrzyma tej dręczącej ciszy.
— Dlaczego tak się zachowujecie? Chodzi o to, że nie nocowałaś w domu?
Willie wywróciła oczami. Ach, gdyby jej problemem było tylko nocowanie poza domem...
— Tata... nie lubi Carlisle'a.
— Jak to nie lubi? — zdziwiła się Rebecca. Wydawało jej się, że lekarz jest świetna partią dla Willow. — Ma stałą pracę i to taką prestiżową... na miejscu, jest tylko pięć lat starszy... przystojny, spokojny...
— Skąd wiesz, że jest spokojny?
— Willie, przez całe wesele pilnował ciebie bosą i pijaną, sam był trzeźwy i nie usłyszałam od niego słowa marudzenia! A jak na ciebie patrzy! Dziewczyno, tata powinien skakać z radości! Zawsze marudzi, że mieszkamy z Solem tak daleko, a tymczasem i Rachel i ty będziecie na miejscu! Willow... a jakie piękne będą wasze dzieci...
Willow doznała krótkiego napadu kaszlu.
— Tatą bym się nie przejmowała. Pamiętasz, jaki raban podniosła Rada, kiedy wyjeżdżałam...
— Och, jeszcze o tych dziadach zapomniałam — jęknęła Willie, ukrywając twarz w dłoniach. Zupełnie zapomniała, że na kolejnym spotkaniu będzie musiała tłumaczyć się ze związku z wampirem, który wyszedł na jaw podczas wesela.
Właściwie to nie mogli jej nic zrobić, niczego zabronić, jednak bądź co bądź, chciała żyć w zgodzie ze starszyzną plemienną. Chociaż z drugiej strony, staruszkowie musieli przełknąć fakt, że wilkołak wpoił się w hybrydę. A to chyba gorsze.
— Daj spokój, Wills! — roześmiała się Rebecca. — Mamy dwudziesty pierwszy wiek, nie nasza wina, że oni zaparkowali piętnastym. Poza tym, co ich obchodzi twój związek? Zajmij się tylko tym, żeby tata polubił twojego złotowłosego anioła... a nawet jeśli nie polubi, to trudno. Za Solem też nie przepadał i popatrz... pojechali sobie razem na ryby...
Willie kiwnęła głową, jednak słowa siostry wcale jej nie uspokoiły. Nie mogła wyobrazić sobie Carlisle'a i Billy'ego nad rzeką, łowiących ryby. Zupełnie nie.
— Rebecca wybacz, ale muszę już jechać. Carlisle za chwilę kończy pracę i... — wyjaśniła pospiesznie Willow, wstając. Wrzuciła łyżeczkę do zlewu, nutelle do lodówki i chwyciła jeszcze telefon. Gotowa była wybiec, jednak wzrok siostry ją powstrzymał. — Co?
— Nic. — Dziewczyna wzruszyła ramionami. — Pierwszy raz od śmierci mamy widzę cię tak szczęśliwą.
Willow zacisnęła wargi, gotowa pójść. Pomachała jeszcze siostrze na pożegnanie i ruszyła korytarzem do wyjścia.
— Willow!
Brunetka ponownie odwróciła się w stronę czarnowłosej, która stała w wejściu do kuchni i głośno oddychała.
— Rebecca? — zmarszczyła brwi Black.
— Bo... bo ja... jes-jestem w ciąży, Willow.
ღ
— Dlaczego Renesmee tak szybko rośnie? — zapytała Willow, zerkając na dziewczynkę, bawiącą się lalkami na dywanie.
Bella postawiła przed Black kubek z gorącą herbatą i również zerknęła na córkę.
Willow świadomie lub mniej świadomie poruszyła drażliwy temat. Wszyscy martwili się szybkim dorastaniem Renesmee, zdążyli już przetrzepać wszystkie książki, które posiadał Carlisle i przeszukać internet. Nie znaleźli jednak żadnej informacji, która mogła być dla nich przydatna.
— Nie wiemy — przyznała cicho Bella, siadając obok brunetki. — Carlisle ma wielu przyjaciół na świecie, rozesłał listy. Jak na razie nie otrzymaliśmy żadnej odpowiedzi. Trochę nas to martwi... ale nie o tym chciałam z tobą porozmawiać...
Willow kiwnęła głową dając znak, że wciąż słucha dziewczyny.
— Chodzi o ciebie i Carlisle'a.
Cullen obawiała się jakiejś negatywnej reakcji ze strony Willie, jednak nic takiego nie nadeszło.
— Nasza sytuacja jest... była... trochę podobna i... zastanawiam się... oczywiście to nie moja sprawa, nie musisz odpowiadać jeśli nie chcesz, ale... Willow, czy ty bierzesz pod uwagę przemianę?
Black miała ochotę wyjść i trzasnąć drzwiami. Temat zmiany w wampira ostatnimi czasy przewijał się zbyt często. Wszyscy ją o to pytali, miała wręcz wrażenie, że ją do tego namawiali. A ona wciąż nie była pewna swojej odpowiedzi.
— Nie wiem — przyznała w końcu, patrząc twardo w oczy Belli.
Wstała z kanapy i podeszła do Renesmee. Usiadła obok i wzięła do ręki kucyka, leżącego pośród zabawek.
Bella zrozumiała, że oznaczało to koniec rozmowy. Nie chciała wywoływać spięcia z Black, jednak tak, jak obiecała Edwardowi, podjęła rozmowę z dziewczyną. I dostała za swoje. Nie powinna była poruszać tego tematu. Przynajmniej nie teraz.
Cullen wstała, słysząc zbliżającego się do domu Edwarda. Cicho opuściła pokój i wyszła mu na spotkanie.
— Co się stało? — zapytał zdezorientowany, widząc niezadowoloną minę żony.
— Miałeś rację — odparła cicho. — Willow nie chce być jedną z nas.
ღ
— Czy ty w końcu coś wydusisz?
Willow zerknęła na Jacoba, aktualnie znajdującego się pod samochodem. Chciała wykorzystać okazję, gdy będzie naprawiał złom Paula i porozmawiać z nim na spokojnie. Aktualnie, po wyjeździe Rachel, drobnej sprzeczce z Bellą, był jedyną osobą, z którą mogła pogadać na temat spraw nadnaturalnych. Problem jednak leżał w tym, że nawet przed wyjawieniem chłopakowi powodu swojego zachowania, domyślała się, jakie będzie jego podejście.
— Ale obiecaj mi, że będziesz obiektywny...
— Ja zawsze taki jestem.
Willie parsknęła śmiechem, na co Jake w miarę możliwości usiłował ją kopnąć, jednak nic z tego nie wyszło.
— Ale poważnie, Jake.
— No dobra. Mów.
— Bella pytała mnie, czy rozważam zmianę w wampira.
Jacob nie powiedział ani słowa, za to w garażu rozległ się głośny stukot. Po chwili Jake wykaraskał się spod samochodu, trzymając się za głowę. Willow domyśliła się, że najprawdopodobniej z szoku przyłożył w podwozie.
Jake spojrzał na siostrę morderczym wzrokiem. Nie dość, że to co mówiła było zupełnie absurdalne, to jeszcze przez nią będzie miał guza.
— Ciebie to już chyba do końca pogięło. Chcesz, żeby tacie faktycznie się coś stało? Nie pozwoli ci na przemianę!
— Jake. — Dziewczyna syknęła ostrzegawczo. Jej brat jak zwykle zapominał o pewnej istotnej rzeczy. — Przypominam, że ta decyzja należy tylko do mnie.
— Jasne — prychnął chłopak, rozmasowując bolące miejsce. Przysiadł na krześle i wlepił ciemne tęczówki w Willow. — A co Carlisle na to? Edward przecież miał opory przed zmianą Belli...
— Nie wiem, co on na to — przyznała cicho brunetka. Wciąż nie poruszyła tego tematu z blondynem, bo domyślała się, że będzie oczekiwał od niej prostej deklaracji; tak lub nie. A ona wciąż nie potrafiła się określić.
— Jeśli mam być szczery, to wciąż czekam, aż zerwiecie...
— Jak możesz?!
— Willie, nie jesteś aż tak głupia. Carlisle był fajną przygodą i tyle. Zakończ to, zanim naprawdę się w nim zakochasz. Związek z wampirem to zawsze przemiana. Oboje wiemy, że ty nie chcesz być jedną z nich. Tata by tego nie przeżył... a gdyby mama żyła...
— Nie waż się! — krzyknęła Willie. Jacob nie miał prawa wspominać o mamie, wykorzystywać jej jako argumentu. — Nie wiesz, co by powiedziała! Może jako jedyna okazałaby mi wsparcie?! Zawsze tak robiła! Zawsze! Kazała mi kierować się sercem!
— Willow, ty chyba nie... — Czarnowłosy zmarszczył brwi, przyglądając się siostrze. Umysł podpowiadał mu, że stało się to, czego tak bardzo się obawiał. W momencie, gdy Willie podniosła na niego zaszklone oczy, już wiedział.
— Kocham go, Jacob. Już za późno.
Dziewczyna odwróciła się na pięcie, gotowa opuścić garaż. Stanęła jednak w pół kroku, gdy dostrzegła ojca. Siedział i wpatrywał się w córkę pełnym smutku wzrokiem. Nie słyszał całej rozmowy, jedynie fragment, w którym Willow nie chce poruszać tematu matki i chwilę, w której przyznała się do uczuć względem Carlisle'a.
Billy czuł gorycz i żal. Nic więcej. W pamięci wciąż tkwiła mu rozmowa z Cullenem. Zarzucił mu wtedy, że nie potrafił pomóc Willie uporać się ze śmiercią matki. Jego córka przecież nie wymagała większej pomocy. Nie bywała zbyt wylewna, to Jacob najbardziej przeżył wypadek, w końcu był najmłodszy. A przynajmniej tak do dziś uważał William.
Willow faktycznie nie poruszała tematu Sarah, ale wszyscy sądzili, że po prostu tego nie chce.
— Czemu nie wspominasz o mamie? — zapytał Billy, zupełnie zbijając córkę z tropu. Spodziewała się prób wyjaśnienia, że jej uczucia względem Cullena są pozbawione perspektyw.
— C-co?
— Carlisle był u mnie...
— Kiedy? — zapytała brunetka, marszcząc brwi.
— Dzień po weselu... Willie, powiedz mi, czy ja naprawdę jestem takim złym ojcem?
Willow nie wiedziała, co powiedzieć. Stała i oddychała ciężko, próbując połączyć watki. Dlaczego Carlisle wybrał się do Billy'ego? Po co? Przecież wampir nie był w stanie przemówić mu do rozsądku.
— T-tato, ja...
— To dlatego tak mu zaufałaś? Zbliżyłaś się do niego? Bo nie potrafiliśmy ci pomóc pogodzić się z tym, że mamy już nie ma?
— Śmierć mamy nie ma z tym nic wspólnego — odpowiedziała twardo, zbliżając się do ojca.
Była wściekła na Carlisle'a, że w ogóle pojechał do ojca i powiedział mu prawdę. Nie miał prawa tego robić.
Mimo piętrzących się negatywnych emocji nie chciała, by Billy wmówił sobie, że Cullen wykorzystał jej słaby punkt i oplątał ją sobie wokół palca. Dość tych teorii spiskowych.
— Kocham Carlisle'a, tato. Całkowicie, prawdziwie, bezwarunkowo... — odetchnęła głęboko, usiłując opanować drżące serce. — A sprawa z.... z mamą... wyszła na jaw później. Carlisle pomaga mi się z tym uporać, bo żadne z was nie odpowiadało na moje prośby. Wciąż mam koszmary. Wciąż przemierzam las, by dostrzec skraj ulicy. Widzę was... wszystkich... stoicie razem, przytulacie się... ja pochylam się nad... nad... — Dziewczyna nie panowała już nad swoimi łzami. Ciekły strumieniami po jej policzkach, a ona stała po środku garażu. Między przestraszonym Jacobem i rozżalonym Billym. Żaden z nich nie znalazł odwagi, by do niej podejść. — Carlisle rozmawia ze mną... chociaż większość czasu ja płaczę, a on mówi... to mi naprawdę pomaga.
— Willow... — tym razem głos Billy'ego zabrzmiał inaczej. Spokojniej, cieplej. — Nie sądziłem, że... że aż tak to przeżyłaś... zawsze byłaś inna...
— To znaczy, że nie ma uczuć? — zirytowała się brunetka. — Ona była moją matką do cholery! I jako jedyna potrafiła mnie zrozumieć! W momencie, gdy umarła straciłam jedyną osobę, która nie usiłowała mnie zmienić! Zawsze nie odpowiadało wam, że nie ganiam po lesie z innymi dziećmi... że nie potrafię się z nikim zaprzyjaźnić... że nie chcę chodzić do szkoły w La Push... że nie podobają mi się te wszystkie stare legendy i nie fascynuje się naszymi przodkami... Chcieliście na mnie wpłynąć, ale mama wam nie pozwalała... a teraz... kiedy mamy nie ma... znów usiłujecie wpłynąć na moje uczucia... I tym razem ja sama wam nie pozwolę, tato.
Dziewczyna skierowała spojrzenie na Jacoba, który wciąż stał, przyglądając się jej nieśmiało.
— Carlisle nie jest przygodą. A to, czy kiedyś będę wampirem, czy nie... nie jest waszą sprawą. I nie życzę sobie, abyście kiedykolwiek kwestionowali moją decyzję.
ღ
Dobraaaa, ja wiem, że szaleję z tymi rozdziałami ale... MAM WENĘ I SIEDEM ROZDZIAŁÓW DO PRZODU!
Zapiszmy to kredą w kominie...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top