50 ღ ...kiedy zbieg wraca do domu...

W momencie, gdy Willow przekroczyła próg domu, Billy'emu wydawało się, że widzi ducha. Siedział na wózku, dokładnie po drugiej stronie długiego korytarza i obserwował, jak jego córka ściąga buty i powoli podąża w jego stronę, ciągnąc za sobą walizkę.

Bała się, że za chwilę ojciec wybuchnie i każe jej wynosić się z domu. Najchętniej właśnie to by zrobiła. Odwróciła się na pięcie i wybiegła, ale uniemożliwiał jej to Jacob, podążający tuż za nią. Wciąż czuła wbijający się w plecy, palec wskazujący chłopaka. Nie miała odwrotu.

— Przyprowadziłem zbiega — uśmiechnął się szeroko Jacob, chcąc jakoś rozładować atmosferę.

Billy nawet nie spojrzał na syna. Z odsieczą chłopakowi przyszła jednak Rebecca, wychylająca się z kuchni.

— Willie już myślałam, że zaginęłaś! — zawołała, odrzucając ręcznik, który trzymała w ręku. Podeszła do siostry i nie zważając na dziwne zachowanie ojca,  posadziła ją przy kuchennym stole. — Zaraz siadamy do obiadu... Powiem ci, że jak zniknęłaś po weselu z... Carlisle'em... to pomyślałam, że już się do niego wprowadziłaś! Swoją drogą ciekawe, jakbyś przekonała do tego tatę! No nic, ale cieszę się, że jesteś... będziemy mogły spędzić razem trochę czasu... O! I wybierzemy się na podwójną randkę, co ty na to? Odwiedziny bar Winchesterów, tęsknię za smakiem ich burgerów... 

Podczas, gdy Rebecca kontynuowała swoją opowieść, Willow odważyła się spojrzeć na ojca, który również znalazł się już przy stole. Wzrok Billy'ego był pusty, nie wyrażał żadnych emocji. Brunetka nie była w stanie nic z nich wyczytać. Zagryzła wargę, spuszczając wzrok. 

Czuła się, jak skazaniec. Jedynym pocieszeniem była Rebecca, krzątająca się po pomieszczeniu. Zdawało się, że nie zauważyła gęstej atmosfery, choć nawet Jacob czuł się niezręcznie. 

W końcu Rebecca położyła gorący posiłek na środku stołu. 

— Domowa pizza. Taką, jaką robiła mama. Jake, zawołaj proszę Sola na obiad.

Jacob posłusznie ruszył do starego pokoju Rebecca'i, gdzie jej mąż prowadził rozmowy związane z najbliższymi zawodami, w których miał wziąć udział.

— Willow — czarnowłosa zwróciła się do siostry — czemu właściwie nie nocowałaś w domu? I co to w ogóle za pomysł z wyjazdem do koleżanki przed ślubem Rachel? 

Black zmarszczyła brwi, nie rozumiejąc słów siostry. Jaki wyjazd do koleżanki? Przecież...

Willow miała ochotę przyłożyć sobie za swoją głupotę. Przecież oficjalna wersja mówiła, że półtorej tygodnia spędziła u przyjaciółki ze studiów, podczas gdy ojciec dochodził do zdrowia. Coś jednak podpowiadało Willie, że Billy dobrze wiedział, gdzie jego córka spędziła te kilka dni.

— B-bo... to wyszło tak, że... z moją koleżanką... em... — odchrząknęła, usiłując wymyślić na szybko jakąś wymówkę. — Jakby... zerwał z nią narzeczony i... musiałam jej pomóc...

— Och, biedna dziewczyna... — Rebecca pokręciła głową z dezaprobatą, nakładając ojcu kawałek pizzy na talerzyk. — No a czemu po weselu nie przenocowałaś Carlisle'a u nas? 

Billy odkaszlnął, krztusząc się kawałkiem pizzy. Wchodzący do kuchni Jake poklepał ojca po plecach. Tuż za nim pojawił się Solomon, który uśmiechnął się serdecznie do Willow. 

Dziewczyna odwzajemniła uśmiech z cichą nadzieją, że mężczyzna sprowadzi rozmowę na inne tory. Uwielbiał opowiadać o miejscach, które wspólnie z Rebeccą odwiedzili.

— Willow? Tu ziemia? — zniecierpliwiła się Rebecca.

— Carlisle musiał wcześnie wstać... — wyjaśniła. Czuła na sobie czujne spojrzenie ojca, jednak nie miała odwagi, by na niego spojrzeć. — Zaczynał pracę o szóstej...

— Biedny! — zawołała czarnowłosa. — Nie dość, że po weselu, to jeszcze tak szybko do pracy... czy ci lekarze nie mają serca? Nie mógł wziąć wolnego?

Willow szybko wsunęła spory kawałek pizzy do buzi, aby móc przemyśleć kolejną odpowiedź. W innych okolicznościach cieszyłaby się, gdyby mogła opowiedzieć siostrze o Carlisle'u, jednak aktualnie temat był dość niezręczny. Zwłaszcza przy ciągłym chrząkaniu i duszeniu się Billy'ego.

— W Forks nie ma za wiele lekarzy — wyjaśnił Jake. — Poza tym Cullen jest przyzwyczajony do ekstremalnego stylu życia. Ma piątkę adopcyjnych dzieci.

Tym razem to nie William się zakrztusił, a Solomon. 

Willow posłała bratu wymowne spojrzenie, którego Jake nie zauważył, zajęty klepaniem po plecach swojego szwagra. 

— Ile on ma lat?! — zawołała w końcu Rebecca, patrząc szeroko otwartymi oczami na siostrę.

— Trzydzieści — powiedziała szybko Willow nie chcąc, by Jake przypadkiem wpakował ją w większe bagno.

— I piątka dzieci?

— Są mniej więcej w moim wieku. — Pokiwał głową Jacob, wciąż totalnie niewzruszony śmiercionośnym wzrokiem Willie. — Trochę starsi... w przedziale osiemnaście, dziewiętnaście...

— I... nie ma.. żony?

— Rebecca! — zawołała Willow, tracąc cierpliwość.

— Tylko się upewniam... — Finau wzruszyła ramionami. — Jest po rozwodzie?

— Jest kawalerem!

— I wziął sobie na głowę piątkę nastolatków?! — wtrącił Solomon. 

Sytuacja była dość nietypowa. Z początku Rebecca była zachwycona Carlisle'em, Sol także go polubił, choć mieli z nim styczność jedynie na weselu. Nie podejrzewali jednak, że nikt nie powiadomił ich o tak istotnym szczególe. 

— Możemy zmienić w końcu temat? — warknęła Willow, która dość już miała całej tej dyskusji. Sądziła, że Jake jest po jej stronie... Tymczasem chłopak albo zmienił front, albo po prostu palnął coś zanim to przemyślał. To drugie dość często mu się zdarzało. 

— Jasne. — Kiwnęła głową Rebecca. — Co do czego, muszę stwierdzić, że ten twój Carlisle ma wielkie serce... 

— Rebecca, proszę...

— No już... zmieniamy temat, ale chcę się jeszcze z nim spotkać. I nie odpuszczę.

— Zobacz, co znalazłem! — zawołał Edward, wchodząc do pokoju. Carlisle podniósł głowę znad książki, którą aktualnie czytał Renesmee. Dziewczynka, liczące niewiele ponad dwa miesiące, a wyglądająca na trzy latka, również spojrzała na ojca. 

Miedzianowłosy natomiast usiadł obok przybranego ojca, nie zwracając uwagi na to, że był zajęty. 

— Co to jest? — zapytał Carlisle, biorąc do ręki kartkę, przyniesioną przez syna.  

— Turniej. Turniej sztuk walki. 

Blondyn odłożył książkę i uważniej przyjrzał się plakatowi. Zapraszał do eliminacji na Międzystanowy Turniej Sztuk Walki w kategoriach: brazylijskie jiu-jitsu, karate, teakwondo oraz aikido. Pierwsze eliminacje miały odbyć się już za miesiąc, w Waszyngtonie. Kolejne etapy w Tallahassee. 

— Nie za bardzo rozumiem... — przyznał szczerze Carlisle. Oddał synowi kartkę i posadził na kolana Renesmee, która już się na niego gramoliła. 

— A to akurat proste... Przecież Willow trenuje aikido.

— Jak już to trenowała — sprostował blondyn, pomagając dziewczynce przewrócić kolejną kartkę książeczki.

— Czyli to jej pasja — ciągnął Edward. — Nie sądzisz, że powinna wziąć udział? 

Carlisle ucałował w czoło Renesmee, która zaczęła pokazywać mu postacie w książce. 

Wampir wciąż nie miał żadnego pomysłu, dokąd mogła zmierzać rozmowa z Edwardem i dlaczego tak nagle zaczął interesować się pasją Willow. 

— Przecież zna Waszyngton. Na pewno chętnie się tam wybierze. Nie mówiąc już o tym, że lubi to całe aikido. Ma okazje się sprawdzić. 

Carlisle wciąż nie był przekonany do tego całego pomysłu. Nie pasowało mu nagłe zainteresowanie Edwarda jego związkiem z Willow. Sądził, że od porodu Belli, Black stała się mu obojętna, a chwilami nawet wydawało się, że ją lubi. I to by było na tyle. Przynajmniej powinno być tyle. 

— Dlaczego ma wziąć w tym udział?

— Pomyślałem, że teraz... kiedy jej ojciec jest na nią taki cięty... powinna się jakoś oderwać od tego wszystkiego. Wiesz... świat wampirów, wilkołaków. W końcu przez długie lata jej tutaj nie było... 

— Willow ma pracę i w ogóle... i... to przecież jej decyzja... nie mogę jej niczego nakazać...

— Carlisle, oczywiście nic wam nie narzucam. Po prostu... przypadkowo... zobaczyłem to ogłoszenie i pomyślałem o Willow... ma taką napiętą sytuację w domu, a to naprawdę mogło by jej pomóc. Jej i tobie... — wyjaśnił miedzianowłosy, wstając. Uśmiechnął się jeszcze, po czym pogłaskał córkę po głowie i wyszedł. 

Carlisle ponownie zerknął na plakat. Może Willow faktycznie powinna się czymś zająć, żeby oderwać się od konfliktu z ojcem... 

Willow przekroczyła próg szpitala i z uśmiechem na ustach ruszyła korytarzem, znajdującym się po prawej stronie od recepcji. Nie zawracała sobie głowy powitaniem z niemiłą recepcjonistką, która na samym wejściu otaksowała ją wzrokiem. 

Black wciąż w bardzo dobrym humorze, bo w końcu pani Talerico wypuściła ją z pracy szybciej, weszła do gabinetu Carlisle'a. 

Rozejrzała się, jednak nie zastała go w środku. Weszła więc w głąb i powolnym krokiem podeszła do biurka. Usiadła na miejscu, które zwykle zajmował Cullen. 

Wyciągnęła telefon i wybrała numer Cullena. Podskoczyła na krześle, gdy usłyszała dzwonek telefonu. Przesunęła papiery, porozwalane na całym biurku i dostrzegła komórkę Carlisle'a. Oczy prawie wyszły jej z orbit, gdy dostrzegła swoje zdjęcie. 

Jej włosy były jak zwykle rozczochrane, usta lekko uchylone. Zrobił je, kiedy spała. Wyglądała tam jak siedem nieszczęść, a Carlisle postanowił ustawić je sobie jako zdjęcie do kontaktu. 

Niedoczekanie.

Dziewczyna pokręciła głową z dezaprobatą, odkładając urządzenie. Zakończyła połączenie, a spojrzenie na dłużej zatrzymała na fartuchu, zawieszonym na jednym z wieszaków na ścianie. 

Zagryzła wargę, gdy do jej głowy wpadł pewien pomysł. Ściągnęła kurtkę i po chwili miała na sobie lekarski fartuch. Uśmiechnęła się sama do siebie, gdy do jej nozdrzy dotarł znajomy zapach Cullena. 

— Carlisle, czy moż...

Brunetka odwróciła się w stronę drzwi słysząc, że ktoś wszedł do pomieszczenia. Stanęła oko w oko z około trzydziestoletnią blondynką. Wpatrywały się w siebie wzajemnie szeroko otwartymi oczami. Dzięki temu właśnie Willow zwróciła uwagę na intensywną zieleń oczu nieznajomej.

— A pani co tu robi? Nie wolno tu wchodzić podczas nieobecności...

— Jestem Willow...

— Nie interesuje mnie to... I jakim prawem ma pani na sobie fartuch doktora Cullena? — Kobieta wskazała plakietkę, przypiętą do lewej kieszeni. 

Willow odruchowo zerknęła w to miejsce.

Dr. Cullen

— Proszę to zdjąć i natychmiast stąd wyjść, bo wezwę ochronę! 

— Kobieto uspokój się, bo ci się zmarszczki porobią — poradziła Willow, krzyżując ręce na piersi. Owszem, była zdziwiona, nawet trochę zaniepokojona tym, że ktoś ją nakrył, ale nie miała zamiaru pozwolić tej kobiecie traktować się w taki sposób. — Jestem Willow Black, dziew...

Brunetka nie dokończyła, bo Carlisle z szerokim uśmiechem wszedł do gabinetu. Słyszał głos Willie już po drugiej stronie korytarza i z tym większym entuzjazmem podążył do swojego gabinetu. Zupełnie nie zwracając uwagi na koleżankę z pracy podszedł i ucałował Willow w czoło.

— Kochanie, co za miła niespodzianka... 

Willow wpatrywała się w złote oczy mężczyzny, jak w najpiękniejszy obrazek. Nie wiedziała nawet co spowodowało, że czuła się jak zahipnotyzowana. Czy fakt, że czuła się jak księżniczka, bo pocałował ją i naprawdę ucieszył z wizyty? Czy może, że nazwał ją kochaniem chyba po raz pierwszy. I zrobił to w obecności obcej osoby!

— T-to... — Blondynka wędrowała wzrokiem od doktora, do Willow i usiłowała zrozumieć całą sytuację. Czy ta dziewczyna, którą chciała oskarżyć o włamanie do gabinetu lekarskiego naprawdę miała coś wspólnego z Cullenem?

— Poznajcie się... Willow, Emma. Emma, Willow...

— Współpracownica Carlisle'a... — odchrząknęła blondynka. W końcu odnalazła głos i odzyskała możliwość logicznego składania zdań. 

— Dziewczyna Carlisle'a — odparła Willie z uśmiechem tak szerokim, że przez chwilę bała się o swoją szczękę. 

— Emmo, potrzebujesz coś?

— Ch-chciałam... tylko te... wyniki — wydukała, podając Cullenowi plik papierów. 

Carlisle kiwnął głową, nawet na nie zaszczycając ich spojrzeniem. Wpatrywał się wyczekująco na Emmę, która dopiero po chwili zrozumiała, że na nią pora. Darując sobie wszelkie formy pożegnania, wyszła z gabinetu, trzaskając drzwiami nieco za mocno. 

— Zwichnięcie szczęki jest możliwe? — zapytała Black, rozmasowując bolące miejsce. — Wydawało mi się, że coś mi strzykło...

— Jest możliwe — odparł Carlisle, odkładając przyniesione przez Emmę wyniki badań. 

Znów podszedł do Willow, która wciąż badała opuszkami palców swoją żuchwę. Carlisle pokręcił głową z dezaprobatą i sam delikatnie obadał jej szczękę. 

Gdy zyskał pewność, że nic jej nie jest, złożył kilka krótkich pocałunków wzdłuż żuchwy Willie, powodując jej cichy śmiech. 

— Istotą zwichnięcia jest przemieszczenie głów żuchwy przed guzki stawowe z odruchowym uniesieniem ich ku górze przez mięśnie żwacze... u ciebie jest wszystko w normie...

— Czyli... jeśli czysto teoretycznie zwichnę twojej koleżance żuchwę, będzie wiedziała, jak ją sobie naprawić? 

Cullen zmarszczył brwi.

— Sama sobie tego nie naprawi, to po pierwsze... a po drugie, dlaczego miałabyś zwichnąć jej szczękę? — zapytał, zupełnie nie rozumiejąc pytań Willie. 

— Ależ nie ja! — zawołała brunetka. — Tak przypadkiem... samo tak... jakby przyglądała ci się zbyt długo i zbyt nachalnie...

— Willow! — zawołał Cullen, jednak w jego głowie więcej było z rozbawienia niż wściekłości. Black po raz kolejny była o niego zazdrosna, a było mu przez to tak miło, że nie był w stanie tego opisać. Poza tym widok naburmuszonej, kipiącej z zazdrości Willie był naprawdę ciekawy. 

— No bo ona na ciebie patrzy!

— Ale ja dostrzegam tylko ciebie — odparł Cullen, uważnie lustrując wzrokiem ubranie dziewczyny. Opuszkami palców przejechał po kołnierzyku fartucha. — Zwłaszcza, gdy zakładasz moje rzeczy...

Willie zarumieniła się, gdy w jej umyśle mimowolnie pojawiła się sytuacja, kiedy obudziła się w koszuli Cullena. Wampir miał rację. Kurtka, koszula, fartuch... Co będzie następne? 

— Pani doktor Cullen... — dokończył, tym razem dotykając plakietki. 

Podczas, gdy twarz Willow wręcz płonęła, Carlisle przyciągnął ją do siebie, pozwalając, by się w niego wtuliła.

— Byłam po prostu ciekawa... — wymamrotała.

— Wyglądasz oszałamiająco.

— W szlafroku? — Uniosła brew, zerkając z dołu na wampira. 

— We wszystkim. I to nie jest szlafrok.

— O której kończysz?

— Za trzy godziny.

— To wpadnę po ciebie za trzy godziny. I lepiej, żeby nie było tu tej blondyny — zastrzegła, odsuwając się od Carlisle'a. Ściągnęła fartuch i oddała go blondynowi. Ucałowała go jeszcze krótko w policzek i podeszła do wyjścia. — A to zdjęcie, które ustawiłeś, gdy do ciebie dzwonię... jeszcze o tym pogadamy...

Hej Skarby!

Nie przyzwyczajamy się do tak długich rozdziałów XD

Po prostu zaczynam dwutygodniowy urlop, dlatego rozdział jest dzisiaj i jest tak masakrycznie długi 🧐

Mimo okropnej pogody życzę miłego wieczorku 💓

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top