48 ღ ...kiedy pamięć zawodzi...

Willow przebudziła się w południe. Z rozczarowaniem stwierdziła, że jest w pokoju sama. W końcu zebrała siły, żeby usiąść, choć natychmiast tego pożałowała. Uczucie ciężkości w żołądku znów powróciło, a w głowie jakby przebiegło stado słoni.

Siedziała w łóżku piętnaście minut. Dopiero potem odważyła się wstać i asekuracyjnie przytrzymując się ścian, później poręczy, ruszyła do kuchni. W drodze co chwilę przełykała ślinę, by pozbyć się uczucia suchości, jednak na nic. Dopiero szklanka zimnej wody dała jej ulgę.

Ciężko opadła na wysokie, kuchenne krzesło, policzek oparła o zimny blat. Przymknęła powieki, które wciąż się kleiły. Była zmęczona, źle się czuła, w głowie jej dzwoniło. Plusem było tylko to, że w domu panowała cisza.

Black podrapała się, gdy coś połaskotało jej szyje. W momencie, kiedy jej palce spotkały się z delikatnym materiałem, wyprostowała się gwałtownie, a ból znów przeszył jej czaszkę. Po kilku sekundach, gdy ustał, Willow spojrzała na swój strój.

Błękitna koszula. Błękitna koszula, która z pewnością nie należała do niej. Przełknęła ślinę, usiłując przypomnieć sobie, co się wydarzyło.

Pamiętała, że Carlisle zaniósł ją do łóżka... zwróciła uwagę na to, jak świetnie wyglądał... pocałowała go i...

— O nie... — szepnęła, zanurzając twarz w dłoniach. Pamiętała, co chciała zrobić, ale nie była w stanie stwierdzić, czy do tego doszło. Świadomość podpowiadała jej, że nie, ale koszula Carlisle'a mówiła co innego.

— Ocho!

Dziewczyna rozchyliła palce, by móc spojrzeć jednym okiem na wchodzącego do kuchni Emmetta. Wampir uśmiechnął się szeroko, stając naprzeciwko.

— Widzę, że mimo wszystko się działo...

Willow nie musiała być prorokiem, by wiedzieć, o co chodziło Cullenowi. Jej ubranie bardzo jasno na to wskazywało.

— Żadne mimo wszystko i żadne się działo — syknęła Black, opierając podbródek na dłoni.

— Kogo chcesz oszukać, złotko? — Emmett poruszył brwiami, a Willie już wyobrażała sobie siebie w lustrze. Znów czerwona jak burak. Aktualnie, twarz ją wręcz paliła.

— Nie znęcaj się nade mną — jęknęła. — Ja naprawdę nie pamiętam.

— Wiesz... — zaczął powoli czarnowłosy, podchodząc do lodówki. Wyjął karton mleka i podstawił dziewczynie pod nos. — Skoro nic z tego nie pamiętasz, masz pretekst, żeby to powtórzyć. Tylko dasz znać kiedy, to wyjdziemy z domu, bo drugim razem pewnie tak cicho nie będziecie...

— EMMETT!

— Pij mleko, a nie marudź! — Chłopak wskazał napój. — Poczujesz się lepiej.

— Poczuje się lepiej, kiedy sobie pójdziesz.

— I co będziesz robić sama? Nikogo prócz mnie nie ma w domu.

— Będę cierpieć w milczeniu — odparła, wstając. Upewniła się jeszcze, że koszula spokojnie zakrywa wszystko, co powinna i zabierając karton mleka, ruszyła na górę.

— Powiedz chociaż, czy było fajnie! — zawołał jeszcze, ale Willow w odpowiedzi pokazała mu jedynie środkowy palec.

Dziewczyna weszła do pokoju i natychmiast zamknęła za sobą drzwi. Upiła jeszcze kilka łyków mleka prosto z kartonu i opadła ciężko na łóżko.

Przecież pamiętałaby, gdyby do czegoś doszło... a może nie? Może była tak pijana, że...

— Ugh! — warknęła, rzucając poduszką w drzwi. Chcąc nie chcąc, będzie musiała zapytać Carlisle'a. W końcu on nie jest w stanie się upić i na pewno wszystko doskonale pamiętał.

Willow z całych sił próbowała odsunąć od siebie podobne myśli. Wolała skupić się na czymś innym, zdecydowanie istotniejszym.

Ojciec.

Potraktował ją jak psa. Ostatniego zbrodniarza. Nawet nie chciał jej wysłuchać, dojść do porozumienia. Przecież kiedyś będzie musiał stanąć z nią oko w oko. Nikt nie rozwiąże za nich tej sprawy. Może po prostu potrzebował czasu?

Willie sądziła, że po wpojeniu Jacoba w Renesmee, Billy traktuje wampiry jakoś... lepiej. Spojrzał na nich łaskawszym okiem. Tymczasem Willie miała wrażenie, że od tamtego momentu jest tylko gorzej.

Przecież nikt z Cullenów nie zrobił nic złego. To wataha chciała zabić dziecko Belli, wampiry tylko broniły swoją rodzinę.

Willow uśmiechnęła się sama do siebie.

Rodzina.

Przypadkowi ludzie, których kiedyś zamieniono w wampiry. Pochodzący z różnych stron świata, znaleźli się, by stworzyć coś na kształt ludzkiej rodziny. Stali za sobą murem, bronili siebie wzajemnie. Kochali się. Serce drżało jej na samą myśl, że kiedyś i ona mogłaby stać się jej częścią.

Na przeszkodzie stała tylko jedna rzecz. Nie ojciec, bo Willie była pewna, że żadne zachowanie Billy'ego nie wpłynie na jej decyzje.

Śmiertelność. Rose miała zupełną rację, a Black pluła sobie w brodę, że wcześnie tego nie rozważyła. Może i jeszcze nie miała zmarszczek, ani siwych włosów. Przyjdzie jednak chwila, że czas odciśnie na niej swoje piętno. Carlisle pozostanie młody, piękny. Ona nie.

Nie chciała, by za dziesięć, piętnaście lat spoglądał na nią z odrazą. Nieważne, jak piękne i czyste serce ma Cullen. Willow sama z sobą będzie czuła się źle.

Nie była jednak gotowa, by stać się wampirem. Nie chciała, by jej serce przestało bić. Wciąż chciała jeść, przecież tak bardzo kochała burgery! Myśl o piciu krwi zwierząt odrzucała ją. Do tego pragnienie, o którym tak często mówił jej Carlisle. Przechodząc obok ojca nie chciała myśleć, że chętnie zanurzyłaby kły w jego żyłach. Okropne.

— Bello, nie usłyszałaś tego, co ja! — warknął Edward.

Żona wpatrywała się w niego szeroko otwartymi oczami. Właśnie wrócił od Emmetta i przez przypadek zajrzał w głowę Willow. Prócz tego, że była rozdarta, bo nie wiedziała, czy między nią a Carlisle'em doszło do czegoś więcej, w jej umyśle Edward dotarł do jeszcze jednej konkluzji.

Willow Black odrzucała myśl o przemianie.

— Edward, spójrz na to racjonalnie... — poprosiła brunetka, podchodząc do wampira. — Sam nie chciałeś dopuścić do mojej przemiany. Musiałeś dojrzeć do tej decyzji...

— Musiałem ratować ci życie...

— Może Willow też musi do tego dojrzeć. Zda sobie sprawę, że...

— A jeśli nie? — zapytał Cullen, opadając na kanapę. — Jeśli za rok albo za dwa stwierdzi, że Carlisle... i bycie wampirem nie jest dla niej? Zostawi go, złamie mu serce? Bello, on nie zasłużył na coś takiego... traktuje ją poważnie, a ona... jeśli nie jest pewna, czego chce, musi jak najszybciej zniknąć z jego życia.

— Nie rozumiem was — przyznała wampirzyca, zajmując miejsce obok mężczyzny. — Ty i Rosalie byliście przeciwni mojej przemianie... widzieliście tysiąc pięćset możliwych rozwiązań, abym tylko pozostała człowiekiem. W przypadku Willow oboje nie widzicie innego wyjścia niż przemiana. Co wam się tak nagle odmieniło?

— Właśnie o to chodzi — pokiwał głową Edward. — Nieważne, jak bardzo się starałem, i tak zostałaś jedną z nas. Związek z wampirem zawsze kończy się tak samo.... innego wyjścia nie ma, a ta małolata...

— Jesteś młodszy od niej — zauważyła Bella, czym zasłużyła sobie na pełne dezaprobaty spojrzenie.

— Skrzywdzi go.

— Edwardzie, nie mieszaj się w to. Porozmawiam z Willow, ty na razie nic nie rób... — Wstała i pocałowała męża w czoło.

Ruszyła do pokoju Renesmee, pozostawiając wampira samego. Edward jednak wciąż nie podzielał jej zdania i na pewno nie miał zamiaru czekać, aż Willow zmądrzeje. Musiał wziąc sprawy w swoje ręce i nawet wiedział, kogo poprosić o ewentualną pomoc.

Willow uśmiechnęła się szeroko do Deana, który podstawił jej pod nos burgera z podwójnym serem. Tuż za nim zjawił się Sam, prezentując swój najnowszy koktajl z truskawkami, bananem, nasionami chia i miętą. 

— A co to za mina? — zapytał młodszy z braci, gdy dostrzegł niewyraźną twarz stałej bywalczyni. Znał Willow od małego szkraba i potrafił stwierdzić, gdy coś było nie tak.

Dean natychmiast zainteresował się sprawą i już po chwili obje opierali się o blat, wpatrując się w Willow, siedzącą po przeciwnej stronie.

Black w odpowiedzi wzruszyła ramionami.

— Słyszałem — podjął temat Dean — że zakręciłaś się przy Cullenach.

— Nie jestem karuzelą — odparła, po czym upiła łyk koktajlu przez czerwoną, zakręconą słomkę.

— Dean jak zwykle dyskretny — Sam wywrócił oczami. — Plotki szybko się rozchodzą, Willow.

— A ptaszki śpiewają, że ty i doktor macie się ku sobie...

— Dean!

— No co, Sammy? Przecież była z nim tutaj. Nawet ja widziałem, że chemia jest! Poza tym byłem z Charliem na rybach i...

Tym razem Willie zmarszczyła brwi, podnosząc głowę. Wbiła spojrzenie w starszego Winchestera.

— Charlie Swan?

— Tak.

— Ten Charlie Swan?

— A mamy więcej Charlie'ich?

— Szeryf Charlie Swan?

— No mówię przecież! — zawołał Dean, który powoli tracił cierpliwość.

— I co ci powiedział?

Dean wywrócił oczami, jednak pochylił się konspiracyjnie.

— Że widział, jak migdaliłaś się z Carlisle'em na parkingu. Skarbie, całe miasteczko gada, że wprowadziłaś się do Cullenów, byłaś z nim na weselu siostry. Niektórzy dodają, że jesteś nawet w ciąży i dlatego ojciec cię wyrzucił...

Willow mrugała powoli, przetwarzając wszystkie informacje. A nie spodziewała się, że będzie ich aż tyle. Gdy w końcu wszystko do niej dotarło, zaklęła cicho. Cholerne Forks. Plotki zawsze rozchodziły się szybko i to właśnie dzięki takim ludziom, jak Charlie Swan. Niby cichy, niby nikomu nie wadzi i wspaniale wypełnia swoje funkcje. Tymczasem stał się główną przyczyną tego, że zarówno Willie, jak i Cullenowie byli na językach tej zatęchłej dziury.

— Wiesz, słońce — kontynuował Dean — plotki plotkami. Ludzie zawsze będą gadać i nic z tym nie zrobisz. Jeśli chcesz radę od starego, ale wciąż przystojnego, tego lepszego Winchestera... — tutaj Dean zaciął się, bo młodszy brat wbił mu łokieć w żebra — miej w dupie ludzi i rób co chcesz. Życie zbyt szybko ucieka... Ja do dziś żałuję, jak wielu rzeczy nie zrobiłem. Gdybym tylko mógł pożyć jeszcze dwieście, trzysta lat... albo był nieśmiertelny! Ocho, Willie, rozsławiłbym moje burgery nawet na Antarktydzie! No, gdyby jeszcze kości mi tak nie strzykały...

— Bujasz w obłokach, Dean — wtrącił Sam.

— A ty co, mądralo? Masz lepszy plan na wieczne życie?

— A żebyś wiedział!

— Jaki? — zapytała cicho Willow.

— Spędziłbym je z osobą, którą kocham — uśmiechnął się delikatnie Samuel. — Moja żona zmarła siedem lat temu. Zrobiłbym wszystko, by znów była obok... A spędzenie z nią wieczności... to dopiero marzenie...

Atmosfera stała się nieco smutniejsza. Dean skorzystał z okazji, że w barze pojawili się klienci i ruszył do stolika. Kochał swojego brata nad życie, ale nie był dobry w pocieszaniu.

Willow natomiast uśmiechnęła się pokrzepiająco do Sama, kładąc rękę na jego dłoni, chcąc dodać mu otuchy. Mężczyzna otarł pojedynczą łzę, która pojawiła się w kąciku oka.

— Jeśli naprawdę go kochasz, ciesz się tym i nie zwracaj uwagi na to, co mówią inni. Prawdziwa miłość zdarza się tylko raz, Willie.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top