39 ღ ...kiedy pojawia się problem...
Carlisle uśmiechnął się, gdy Willow usiadła naprzeciwko niego z notesem i długopisem w dłoni. Nie miał sił pytać, co znowu wymyśliła, więc tylko siedział i patrzał, oczekując na to, co powie. Dziewczyna poprawiła okulary, które swoją drogą zakładała chyba ze trzy razy w roku i złożyła ręce przed sobą niczym profesjonalna dziennikarka.
— Carlisle — zaczęła powoli, by zyskać pewność, że skupiła na sobie całą uwagę wampira.
— Willow.
— Zabawne. — Przekręciła głowę w bok, marszcząc nos. Po chwili otworzyła notes i znów spojrzała w złote oczy wampira. — Skup się. Za półtorej tygodnia wesele. Czyli konfrontacja z ojcem. Wiemy już, jak zareagował Jake...
— Wciąż jest zły?
— Ma stany depresyjne i zabija mnie wzrokiem, nieważne... — Machnęła ręką. — Chodzi o to, żeby uniknąć tego samego z ojcem...
— Nie rozumiem...
— Dlatego masz siedzieć i słuchać, ja wyjaśnię — odparła, kręcąc głową z dezaprobatą. Jej plan był prosty, nieco banalny, ale miała nadzieję, że choć w jakimś stopniu załagodzi nadchodzącą sytuację. — Musimy znaleźć wszystkie plusy naszego związku. Do tego dodamy twoje zalety i przedstawimy ojcu stan faktyczny. Krótko mówiąc musimy go przekonać, że z tobą będzie mi lepiej, niż bez ciebie, rozumiesz?
— Nie do końca... — przyznał szczerze Carlisle, kręcąc powoli głową.
— Przykład: jeśli pójdziemy przez pasy, i rozpędzony samochód nas nie zauważy, ty go dostrzeżesz i swoją super szybkością przeniesiesz nas na chodnik i wspaniałomyślnie mnie ocalisz.
Carlisle zacisnął wargi. Pomysł był niekonwencjonalny, mógł się nawet pokusić o stwierdzenie, że absurdalny. Ale jeśli właśnie to miało uspokoić Bily'ego, w porządku.
— Czyli przedstawimy mnie w roli ochroniarza?
— Niezupełnie... — Pokręciła głową Willow, energicznie pisząc coś w notesie. Po chwili przestała i spojrzała z uśmiechem na Cullena. — Będziesz lekarzem, ochroniarzem, aniołem stróżem...
— Wzorem wszelkich cnót... — dokończył Carlisle, uśmiechając się niepewnie.
Wyraz twarzy wampira daleki był od zadowolonego, co nie umknęło uwadze Willow. Cullen nie był przekonany co do całego pomysłu. Wolał po prostu iść do Billy'ego i na spokojnie z nim porozmawiać. Chociaż wątpił, że rozmowa będzie spokojna. Dla wilkołaków związek z wampirem równał się z jednym - przemianą.
Blondyn domyślał się, że jego wizytę Black potraktowałby jako obwieszczenie, że Willow w niedługim czasie wyfrunie z rodzinnego gniazdka i stanie się żądnym krwi potworem.
Na pewno przyjmie to ze spokojem.
— O co chodzi? — zapytała ciemnooka, wyciągając dłoń przez długość stołu, aby ścisnąć rękę Cullena, spoczywającą na blacie.
Carlisle uśmiechnął się na ten gest.
Nie chciał siać sceptycyzmu,ani kopać dołków pod pomysłami dziewczyny. gdyby tylko był człowiekiem i mógł wytłumaczyć się zmęczeniem...
— Jestem ciekawy, jakie mam zalety — odparł, wywołując uśmiech na twarzy dziewczyny.
— Zacznijmy od rzeczy praktycznych — zaproponowała Willow. — Twój wiek... Wspominałeś, że masz trzysta sześćdziesiąt osiem lat... Jeśli powiem ojcu, że mam o trzy i pół wieku starszego chłopaka, dostanie zawału. Z bólem serca przyznaję, że zastosujemy bardziej dogodną odpowiedź. Dwadzieścia trzy. Z tym wiąże się doświadczenie życiowe. Poza tym... — przerwała, by z uwagą przyjrzeć się mężczyźnie. — Carlisle, czy ty się boisz krzyża?
Złote oczy wpatrywały się w dziewczynę, a Carlisle robił wszystko, by się nie roześmiać.
Nie powstrzymał się od tego Emmett, który od dłuższej chwili stał w korytarzu i przysłuchiwał się całej rozmowie. Najpierw do uszu Willow dotarł jego głośny śmiech, potem w drzwiach pojawiła się cała sylwetka. Dziewczyna piorunowała ciemnowłosego wzrokiem, jednak to nie powstrzymywało go od głośnego rechotu.
— Emmett, brzmisz jak dusząca się foka podczas porodu — mruknęła, wywracając oczami. Może i było to głupie pytanie, ale skąd miała wiedzieć?
Cullen jednak wciąż się śmiał, zupełnie nie zwracając uwagi na zdenerwowanie dziewczyny.
— Może przegoń mnie krzyżem... — zaproponował, gdy pół minuty później się opanował.
— Jak wsadzę ci go w oko, to sobie pójdziesz? — zapytała Willow, trzepocząc rzęsami.
Mina Emmetta nieco zrzedła i tym razem Carlisle pozwolił sobie na nieco głośniejszy śmiech.
— Nie dasz rady, chucherko...
Willow nieco urażona przyłożyła dłoń do serca. Może i Emmett był trzy razy od niej większy, ale nie dawało mu to prawa do wymądrzania się.
— Ja jej pomogę — zaproponował Jasper, pojawiając się za bratem. Zerknął mu przez ramię do wnętrza pokoju, a wyczuwając irytacje Willie zrozumiał, że ciemnowłosy najwyraźniej przeszkadzał.
— Chciałbyś się zmierzyć? — zapytał Emmett, traktując uwagę złotowłosego jako wyzwanie.
Tym razem Willie nie wytrzymała i podeszła do drzwi, by z impetem je zatrzasnąć.
— Dzieci — mruknęła cicho, wracając na swoje miejsce. — Na czym my to... — Dopiero, gdy znów uniosła wzrok na Carlisle'a zauważyła, z jaką adoracją się w nią wpatrywał. Nie do końca potrafiła odczytać towarzyszące temu odczucia, ale momentalnie się zarumieniła. — Znowu jestem burakiem — westchnęła, zakrywając twarz włosami.
— Rumieńce dodają ci uroku — szepnął Cullen, który po sekundzie znalazł się obok dziewczyny, by ucałować ją w czubek głowy.
Zarumieniła się jeszcze bardziej.
ღ
Billy ostatni raz pożegnał się z listonoszem i po dłuższej chwili wrócił do domu z kopertą w dłoni. Była zaadresowana do Willow. Oczywiście pan Black szanował prywatność swoich dzieci, jednak widząc pieczęć uniwersytetu nie mógł się nie uśmiechnąć. Był praktycznie pewien, że przysłano zdjęcia z akademii.
Otworzył więc kopertę, obiecując sobie, że obejrzy tylko zdjęcia.
I tak zrobił.
W jego oczach pojawiły się pojedyncze łzy, gdy ujrzał Willow, stojącą w todze i birecie. Uśmiechała się dość niepewnie, ale ci którzy ją znali wiedzieli, że nie należała do przesadnych optymistów.
Na drugim zdjęciu Willie stała z jakąś koleżanką, którą Billy widział po raz pierwszy w życiu.
Trzecie natomiast spowodowało, że serce Blacka na sekundę się zatrzymało. Przez chwilę miał nadzieję, że po prostu mu się wydaje, ale gdy przyjrzał się bardziej już wiedział, kto obejmował jego córkę.
Carlisle Cullen.
Billy nie mógł jednak za długo się nad tym zastanawiać, bo dotarł do niego trzask drzwi i tuż po chwili w kuchni pojawiła się sprawczyni całego zamieszania. Dziewczyna podarowała ojcu ciepły uśmiech i dopiero, gdy dostrzegła jego zaszklone oczy, skierowała wzrok na to, co trzymał w dłoni.
— Co to do cholery... jest? — syknął Billy, rzucając zdjęcia na podłogę.
Willow oddychała coraz szybciej, nie wiedząc, jak się wytłumaczyć. Wpatrywała się ciemnymi oczami w ojca, szukając niemo ratunku. Co w tamtej chwili mogła powiedzieć?
— Nie miałeś prawa otwierać moich listów! — warknęła w końcu, zbierając je z podłogi.
Ojciec posunął się o krok za daleko, otwierając list, zaadresowany do niej. Sądziła, że Billy nie ingerował w jej prywatność, była szczerze zdziwiona jego zachowaniem.
— ODPOWIEDZ MI, CO CIĘ Z NIM ŁĄCZY!
Willow zacisnęła wargi.
Jak mogła odpowiedzieć Billy'emu na pytanie, na które sama nie znała odpowiedzi?
Stała nad ojcem, ściskając w dłoni zdjęcia. Jedyne, co w tamtej chwili czuła to wściekłość. Chciała wykrzyczeć ojcu, jak bardzo rozczarował ją swoim zachowaniem, i jak w ogóle miał czelność podnosić na nią głos, pouczać, robiąc takie rzeczy?
— Nie twój interes — wysyczała w końcu, zabierając pozostałe zdjęcia ze stołu.
Odwróciła się na pięcie, zupełnie nie zwracając uwagi na Jacoba, stojącego w progu. Chłopak stał i od dłuższej chwili przysłuchiwał się całej rozmowie. I naprawdę resztkami sił powstrzymywał się, by nie dołączyć.
— Willow!
Brunetka nie reagowała na krzyk ojca. Wciągnęła trampki i chwyciła kurtkę z zamiarem opuszczenia domu. Odwróciła się jeszcze na moment, by podarować Billy'emu pełne wyrzutu spojrzenie. I wtedy dostrzegła, jak Black łapie się za serce i zsuwa się z wózka.
Jacob natychmiast znalazł się przy ojcu, Willow podbiegła tuż po nim. W jednej sekundzie cała wściekłość wyparowała, gdy widziała, jak oczy ojca gwałtownie się powiększają, a on sam usiłuje złapać powietrze.
— On nie może oddychać! — warknął Jacob, rozpinając koszulę ojca.
— Tato... Tato przepraszam... — załkała Willie, łapiąc twarz Billy'ego w obie dłonie. Nie wiedziała, co się dzieje. Czy to tylko nerwy, czy zasłabnięcie, czy coś zdecydowanie gorszego. Jednak jeszcze gorsze było to, że nie wiedziała, co zrobić. Jak mogła pomóc, skoro pamiętała jedynie jak się zawija cholerny bandaż!
— Dzwoń do Carlisle'a — nakazał Jake, szarpiąc ramię siostry. Dziewczyna na chwilę oderwała spojrzenie od ojca i dopiero po chwili zrozumiała, że bratcoś do niej mówił. — Dzwoń!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top