38 ღ ...kiedy zdasz sobie sprawę z bardzo ważnej rzeczy...

Carlisle siedział w fotelu już trzecią godzinę. Kilka minut temu Willow i Rachel pojechały do domu, a Willie zdołała jedynie pomachać doktorowi, stojącemu w oknie. Starsza Black wyjątkowo pilnowała siostry. 

Cullen natomiast po krótkiej rozmowie z Willow, zdał sobie sprawę z pewnej rzeczy. Rozpoczęło się od dyskusji o starości i zmarszczkach, a Black świadomie lub podświadomie podsunęła Carlisle'owi pewną myśl.

Blondyn przekonał się na własnej skórze, co czuł Edward jeszcze rok temu. Wszelkie obawy, które pojawiły się w jego umyśle, którymi usiłował się podzielić, wytłumaczyć je, teraz były wręcz namacalne dla doktora. 

Nieważne, że mijał dzień za dniem, a Carlisle coraz bardziej zakochiwał się w siostrze Jacoba... ona wciąż pozostawała człowiekiem. 

— Z minuty na minutę jest coraz starsza... 

Doktor nie musiał podnosić wzroku. Dobrze wiedział, że  to Edward zdecydował się z nim porozmawiać. 

— Znajome, co? — mruknął, wciąż wpatrując się w trzaskający w kominku ogień. 

— Nawet bardzo... — przyznał młodszy wampir, siadając na drugim fotelu.

Dobrze znał myśli, które trapiły jego ojca. Nie dlatego, że je usłyszał. Znał to wszystko z autopsji. Gdy poznał Bellę i zrozumiał, że zakochał się w niej po uszy wiedział, że trudność z utrzymaniem kontroli to najmniejszy problem, z którym przyjdzie im się zmierzyć. Największym przeciwnikiem był dla nich czas. Czas, który biegł nieubłaganie, z każdą sekundą zabierając jego ukochanej życie. 

Perspektywa bycia wampirem nie była dla Belli tak straszną. W końcu oznaczała wieczność z nim. Dopiero po jej przemianie Edward zrozumiał, że to właśnie tego potrzebowała do pełni szczęścia i to on się mylił.

— Dlaczego milczysz? — zapytał Carlisle. Oczekiwał pomocy, rady, wsparcia. Potrzebował, aby ktoś mu podpowiedział, co robić. 

— Co mam ci powiedzieć?

— Nie wiem... 

Carlisle nie mógł żądać od Willow przemiany. Choć w duchu przyznawał, że gdyby dziewczyna była wampirem, wszystko byłoby dużo prostsze. Jednak wciąż nie mógł jej wyobrazić sobie jako istoty nadnaturalnej. Zimnej, twardej, żądnej krwi. A jej oczy koloru ciepłego brązu... najpierw krwistoczerwone... potem złote? Już na zawsze? To przecież te oczy śniły mu się już dwadzieścia lat temu. To właśnie one pozostały niezmienne. 

Nie mógł ich stracić.

W głowie doktora pojawiła się jeszcze jedna wątpliwość, górująca nad wszelkimi innymi. Willow chciała się do niego zbliżyć, spędzać z nim czas, ale czy myślała o nim tak poważnie, jak on o niej? A może traktowała go jako przygodę młodości? Czy Willow Black go kochała?

— To dobre pytanie do Jaspera... — zauważył Edward. Nie chciał być niedyskretny, ale nie mógł pozwolić, by Carlisle zadręczał się takimi myślami. Dla niego nie było żadnych wątpliwości. — Już kiedy była tutaj podczas ciąży Belli... Willie myślała o tobie co chwilę. To doprowadzało mnie do szału. Chciała spędzać z tobą czas... zastanawiała się nawet, czy zauważysz jeśli wyprostuje włosy... przyłapała się na tym i później była wściekła na samą siebie. Nie jesteś jej obojętny Carlisle. Ona tobie także. Powinieneś jej to powiedzieć przed waszą rozmową. 

— Kto powiedział, że do takiej rozmowy dojdzie? — mruknął cicho Carlisle, na co Edward uśmiechnął się, ukazując zęby. 

— Willow poruszy ten temat szybciej, niż sądzisz.

— I co mam jej powiedzieć?

— To, co czujesz.

Carlisle przymknął powieki. 

Co czuł? 

Gdy zamykał oczy, widział ją. Jej oczy. Słyszał jej głos, jej śmiech. Kolejne dziwne, niezrozumiałe pytanie. Kolejny, niekonwencjonalny pomysł. Szczera nienawiść do mikroekonomii. Fascynacja starymi książkami. 

To wszystko powodowało, że jego martwe serce znów usiłowało się poderwać.

Chciał ją chronić, być blisko. Patrzeć jak się śmieje, być powodem, dla którego się uśmiechała. Pomagać, wspierać, być oparciem. Czuć jej zapach i ciepło jej ciała.

Otworzył gwałtownie oczy, tym razem przerażony.

Skrzyżował spojrzenie z Jasperem, stojącym w drzwiach. Hale uniósł kąciki warg, kiwnął lekko głową i odszedł w swoją stronę.

A Carlisle już wiedział. 

Kochał Willow Black.

Willow uważnie wpatrywała się w Jacoba, który wędrował dosłownie po całej kuchni. Zamiast usiąść i zjeść śniadanie, dreptał w tę i z powrotem, jedząc kanapkę, co chwilę zatrzymując się przy stole, by popić herbatę.

— Możesz usiąść i zjeść jak człowiek? — zapytała Rachel, która podobnie jak młodsza siostra dość miała akompaniamentu kapci chłopaka ciągnących się po drewnianej podłodze.

— Przy okazji naucz się chodzić — poradziła Willow, na co chłopak zgromił ją spojrzeniem. 

Nie wydał jej. Jeszcze. Wciąż był na nią wściekły i wiedział, że czeka ich poważna rozmowa, ale nie mógł się przemóc, by zrobić ten pierwszy krok. Chociaż dlaczego on miał go zrobić, skoro to Willie schrzaniła. I to na całej linii.

— Willow, kończ i jedziemy — zarządziła Rachel, odkładając brudne naczynia do zlewu. 

Młodsza Black prawie opluła się pomidorem, nie rozumiejąc nakazu siostry. 

— Pewnie zapomniałaś, ale mam pracę. 

— Nie zapomniałam — odparła blondynka. — Po drodze do biblioteki zawieziesz mnie do Rose. Musimy znaleźć w końcu tą suknie.

Ton, którym Rachel zapowiedziała wizytę w domu wampirów był tak normalny, że Willow i Jacob przerwali jedzenie, aby móc spojrzeć na siostrę. Stała i spokojnie opierała się o blat, podczas gdy Jake'owi z wrażenia sałata spadła z kromki chleba. 

Nie sądził, że dożyje czasów, gdy w jego domu tak spokojnie będzie się mówiło o krwiopijcach.

— Od kiedy Rosalie to Rose? — wykrztusiła Willow. — I to dla ciebie?

— Oj nie zadawaj takich durnych pytań...

— Jesteś z tą destrukcyjną barbie tak blisko? — Jake uniósł brew. 

— Pomaga mi, w przeciwieństwie do was — odparła Rachel, zupełnie zirytowana zachowaniem rodzeństwa. Zabrała torebkę, leżącą przy ścianie i ruszyła do wyjścia. — Pospiesz się, czekam na zewnątrz!

Trzask zamykanych drzwi był tak głośny, że mimo wszystko Willow podskoczyła.

— Przecież jej pomagam... — wymamrotała ciemnowłosa. Nie rozumiała oskarżeń siostry. Przecież od kilku dni była na każde jej skinienie, cierpliwie znosiła wszystkie humorki, nie mówiąc już o napadach złości.

— Akurat... — prychnął cicho Jacob. — Pewnie gzisz się z...

— Waż słowa! — warknęła Willow, z impetem odkładając szklankę. Wstała i podarowała bratu ostatnie, pełne niechęci spojrzenie. — Pamiętaj, ile dla ciebie zrobił!

Charlie Swan w końcu miał chwilę wytchnienia i znalazł czas, by odwiedzić przyjaciela. Spodziewał się, że w domu Blacków w związku z przygotowaniami do ślubu Rachel będzie totalna zawierucha. Tymczasem żadnego z dzieci nie było na horyzoncie, wydawało się, że La Push wręcz świeciło pustkami.

Szeryf został przywitany prze Billy'ego puszką piwa i starą komedią sprzed dwudziestu lat. Oboje zasiedli w fotelach, przypominając sobie stare dobre czasy i w ogóle nie interesując się tym, co leciało w telewizji.

Billy pozwolił sobie opowiedzieć przyjacielowi o ostatnim wypadzie na ryby i najnowszej zdobyczy. Miał nawet zdjęcia w telefonie! Charlie jednak wciąż powoli przetwarzał informację o tym, że syn jego najlepszego przyjaciela zamienia się w wilka. Krótko mówiąc - pana Swan zżerała ciekawość.

— No wyduś to — ponaglił go Billy widząc, że Swan go nie słucha.

— Willow i Rachel też zamieniają się w wilki? — zapytał szeryf, marszcząc brwi.

— Nie. Tylko Jacob.

— I skąd to się właściwie... 

— Wiesz, że jesteś moim przyjacielem... — westchnął Billy. Szanował i lubił Charlie'ego, ale nie mógł zdradzać plemiennych tajemnic. Swanowi musiało wystarczyć tyle, ile zdradził mu Jake. — Ale nie mogę... 

— Rozumiem... — mruknął po chwili Charlie. Upił łyk piwa i znów spojrzał na przyjaciela. — Jak tam Willow?

— Dobrze. Chyba odnawia swoją przyjaźń z Bellą. Często do niej jeździ...

Charlie zmarszczył brwi, przypominając sobie ostatnią sytuację. Ojciec Edwarda, a teść jego córki całował się z córką jego najlepszego przyjaciela. Już samo tłumaczenie było pogmatwane, a co dopiero cała sytuacja. Swan nie musiał być prorokiem, by wiedzieć, że to się nie spodoba Billy'emu. Postanowił jednak jeszcze nie zdradzać prawdy Blackowi i najpierw porozmawiać z Bellą. 


Hej kochani!

Znów rozdział promocyjny, toż to czyste szaleństwo!

Kolejny w niedzielę :)

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top