33 ღ ...kiedy przyjdzie czas przygotowań...
Willow ostatkami sił podtrzymywała głowę, by nie opadła bezwładnie na stół. Była zmęczona, miała zszargane nerwy, a co najważniejsze, tęskniła za Carlislem. Chciała wykorzystać wolny weekend i spędzić go z doktorem, jednak Rachel zatrzymała siostrę w domu tłumacząc się przygotowaniami do wesela.
W istocie, Willie już czwartą godzinę siedziała w kuchni, z trzecią kawą i notatnikiem przed sobą. Od zarysu ceremonii, przez kwiaty, przeszli do ozdób, by zatrzymać się na liście gości. Osobiście ciemnooka zrobiłaby wszystko w nieco innej kolejności, ale darowała sobie uwagi. W końcu było to wesele Rachel.
— To nam daje ile? — zapytała blondynka, zerkając siostrze przez ramię wprost na listę gości.
— Sześćdziesiąt trzy — mruknęła Willow.
— Dodamy jeszcze pięć krzeseł, gdyby zjawił się ktoś nieoczekiwany... I... Willie... — blondynka zmarszczyła nos, zabierając brunetce notatnik. Po chwili spojrzała na siostrę podejrzliwie. — Zamierzasz kogoś przyprowadzić?
Willow zagryzła wargę, czując narastającą gule w gardle. Mogła w końcu przyznać się siostrze, że się z kimś spotyka, albo dalej udawać, że nic się nie dzieje. Szczerze mówiąc, wolała mieć chociaż jakiś sekret z głowy.
Dlatego wzięła głęboki oddech i odebrała dziewczynie notatnik.
— Mojego chłopaka.
Rachel wpierw była zdziwiona. Później oszołomiona. Na końcu jednak, roześmiała się głośno i przytuliła zdezorientowaną Willow.
— Tak się cieszę! Czemu nic nie mówiłaś? Długo jesteście razem? Znam go?
Właśnie w ten sposób Rachel odeszła od tematu wesela, by dowiedzieć się czegoś na temat życia uczuciowego ciemnookiej. Willow jednak nie za bardzo się to podobało. Nie chciała ujawniać zbyt wiele. Relacja z Cullenem wciąż była świeża dla niej, nie mówiąc nic o tym, że ojciec i Jacob jeszcze nie mieli o niczym pojęcia.
— Zwolnij — poprosiła Black, na co mina Rachel zrzedła. — Tata i Jake nic nie wiedzą. I chciałabym, żeby na razie tak zostało.
— Ale...
— Poznacie go na weselu. Proszę cię, Rachel...
— No dobrze — Blondynka westchnęła, jednak dała za wygraną. — Ale powiedz chociaż kim jest, ile ma lat?
— Jest... lekarzem. Ma... trzydzieści lat...
— Widzę, że jak się za coś zabierasz to poważnie. — Rachel poruszyła brwiami, po czym wróciła do przeglądania katalogu sukien ślubnych. — Cieszę się, że zostawiłaś tego smarkacza z uniwerku. A lekarz... to już coś... Przynajmniej na porodówkę pójdziesz z większym spokojem — roześmiała się, jednak Willow natychmiast zbladła.
— Ta... — mruknęła tylko, upijając kolejny łyk kończącej się już kawy. — Zrobię sobie ziółka... Chcesz też?
— Jestem tak nakręcona, że żadne ziółka mi nie pomogą! — odparła Rachel.
Willow wywróciła oczami. Zaparzyła wody i oparła się o krzesło siostry, by zerknąć na suknie, które przeglądała.
— Powinnaś wybrać się do Seattle i tam czegoś poszukać. Katalogi są przereklamowane.
— Odezwała się specjalistka — prychnęła blondynka, przerażające kolejną kartkę. Faktem było, że przeglądała już któryś z katalogów i wciąż nie mogła znaleźć niczego dla siebie. Chciała zwiewną, delikatną, prostą suknie. A te wszystkie, prezentowane w gazetkach były zbyt wystawne. Idealne do pałacu, nie na skromną ceremonię nad wodą. — Wiesz, że Rebecca będzie dopiero kilka dni przed ceremonią, więc w doborze sukni liczę na twoją pomoc...
— Rachel, ja i suknie? — stęknęła Willow.
— W sumie to Seattle to nie jest taki zły pomysł. Ty też musisz znaleźć sobie sukienkę.
— Pójdę w dresach — odparła Willie, zalewając herbatkę. Zabrała parujący kubek i wróciła na swoje miejsce.
— A twój chłopak na pewno cię za to pochwali...
Ciemnowłosa zastanowiła się. Może faktycznie Rachel miała rację i Willie powinna wykorzystać okazję, aby zrobić wrażenie na Cullenie. Z drugiej jednak strony mężczyzna widział ją w najgorszym z możliwych wydań i wciąż nie uciekł przerażony.
— Uratował mnie ze środka drogi podczas ulewnego deszczu... — powiedziała, uśmiechając się na samo wspomnienie tamtej sytuacji. — Wyglądałam jak zmoknięta kura, a on wciąż...
— Dlatego na moim weselu będziesz wyglądać jak łabędź! — zastrzegła Rachel.
— Czuje się jak brzydkie kaczątko — westchnęła Willow.
— Osobiście zamienię cię na bóstwo.
— Tego się obawiam.
ღ
— Jak ci minął dzień?
Willow uśmiechnęła się, gdy usłyszała ciepły głos Carlisle'a. Mimo, że rozmawiali jedynie przez telefon cieszyła się na każdy kontakt z nim. Choć oczywiście wolała spotkać się z nim na żywo. Przytulić. Pocałować.
— Męcząco — przyznała szczerze, zamykając drzwi do pokoju. Nie chciała, by ktoś z rodziny usłyszał jej rozmowę z wampirem. — Moja siostra tak się cieszy tym weselem... Wczoraj przyjechała, dziś zaczęła przygotowania. Kosmos.
— I rozumiem, że ty wspaniałomyślnie zaproponowałaś pomoc przy...
— Nie musiałam. Rebecca nie da rady zjawić się szybciej, więc nie mam wyboru. Lepsza wiadomość jest taka, że Rachel obiecała zrobić ze mnie prawdziwego łabędzia.
Kiedy po drugiej stronie słuchawki wciąż brzmiała cisza, Willow uderzyła się dłonią w czoło.
— Nie mów, że nie znasz Brzydkiego Kaczątka.
— Cóż...
— Może zamiast czytać podręczniki do anatomii zapoznaj się z podstawową literaturą — zaproponowała, na co Cullen roześmiał się.
— Brzydkie Kaczątko nie brzmi, jak klasyk.
— Ale nim jest — powiedziała Black, śmiertelnie poważnie. Westchnęła, kładąc się na łóżko. Dopiero wtedy poczuła, jak bardzo jest zmęczona. Niby nie robiła nic takiego, a czuła się jakby wyrobiła dniówkę w kamieniołomach. — W każdym razie twierdzi, że będę wyglądać tak, że opadnie ci szczęka.
— Ty zawsze tak wyglądasz.
Willow zarumieniła się w nanosekundę, usiłowała jednak zachować zimną krew.
— Przyjdziesz tutaj i jej to powiesz, żeby ocalić mnie przed zakupem sukienki?
— Sądząc po twojej opowieści, nie mam odwagi — przyznał szczerze.
— Zaznaczyła, że kupi także krawat dla ciebie. Pod kolor sukni.
— To znaczy, że jestem zaproszony?
Willow ponownie zalała fala ciepła, gdy wyobraziła sobie śnieżnobiały uśmiech Carlisle'a. Miała coraz większą ochotę, by wymknąć się z domu i go zobaczyć.
— Bez ciebie się tam nie ruszam.
— Miło mi.
Nastała krótka cisza, w ciągu której Willow zdążyła wydobyć trampki spod łóżka i kurtkę przeciwdeszczową z szafy.
— Carlisle?
— Hm?
— Chcę na spacer?
— Co?
— Zobaczymy się na granicy rezerwatu?
ღ
Cullen nie miał serca, by odmówić dziewczynie. Oczywiście wolał, żeby po tak ciężkim dniu po prostu się wyspała i wypoczęła, ale z drugiej strony usilnie chciał się z nią zobaczyć.
Dlatego wylądował na granicy rezerwatu. Stał przy ogrodzeniu i z dłońmi w kieszeniach ulubionej kurtki czekał na Willow. Po dziesięciu minutach na drodze zamajaczyła drobna sylwetka. Gdy pod kapturem dostrzegł roztrzepane włosy, zyskał pewność.
Uśmiech mimowolnie pojawił się na twarzy, a ekscytacja zawładnęła umysłem.
Kiedy już przekroczyła próg, nie mógł zrobić niczego innego, niż wziąć ją w ramiona. Dziewczyna pisnęła cicho, zdziwiona nagłą czułością, jednak odwzajemniła pełen tęsknoty pocałunek, który doktor złożył na jej ustach.
To właśnie tego potrzebowała, by poczuć się lepiej. Oboje, z uśmiechami na twarzach, splecionymi dłońmi, ruszyli na kolejny, nocny spacer.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top