Rozdział 1
Joyce wyjątkowo tego dnia zamówiła taksówkę. Musiała jak najszybciej dostać się w odpowiednie miejsce w części Nowego Jorku o nazwie East Village. Jak by to powiedzieć? Lekko zaspała. Nawet nie lekko... Już była spóźniona dobrą godzinę, a jeszcze musiała dojechać do pracy.
Brunetka z niecierpliwością przechadzała się po chodniku pod jej kamienicą, wypatrując nadjeżdżającej taksówki. Jednocześnie przeklinała swoją głupotę. Niepotrzebnie dała się wyciągnąć Mac poprzedniego wieczoru do klubu. Kto wymyślał imprezowanie w środku tygodnia? Oczywiście jej kochana przyjaciółka... Tyle, że Joy nie mogła jej odmówić, kiedy Mac poinformowała ją o zerwaniu. Wyjątkowo bolesnym, mimo że ostatecznie to Mac zdecydowała zakończyć ten związek. Dylan ją zdradził. Był skończonym dupkiem. Joy postąpiłaby na miejscu przyjaciółki identycznie, a jako dobra przyjaciółka musiała zająć się poprawieniem humoru Mackenzie, w skrócie nazywanej "Mac".
W taki oto sposób obie skończyły w klubie w środku tygodnia, mimo że następnego dnia miały iść do pracy. Pełny profesjonalizm, pomyślała z sarkazmem. Na szczęście pracowały w domu mody o włosko brzmiącej nazwie "Luciano". Zarówno warunki pracy jak i pracownicy byli tam dość ekscentryczni. Najgorsi byli projektanci i niektórzy modele lub modelki. Praca w towarzystwie niektórych była istnym utrapieniem.
Clarke zauważyła zbliżającą się w jej kierunku taksówkę, więc niemal od razu do niej wsiadła. Podała taksówkarzowi adres, a ten otaksował ją wzrokiem w wiszącym koło niego lusterku.
- Czy to nie tam przypadkiem znajduje się ten włoski dom mody?- zapytał mężczyzna, już nie odrywając wzroku od drogi.
Po pierwsze, dom mody wcale nie był włoski. Miał jedynie włoską nazwę spowodowaną włoskimi korzeniami właścicieli. Brunetka podejrzewała, że był to również chwyt marketingowy. Komu Włochy, a w szczególności Mediolan nie kojarzyły się z modą? Poza tym, ta nazwa brzmiała tak ekskluzywnie i już z automatu wyróżniała się na tle innych marek. Joy ostatecznie zdecydowała się nie poprawiać taksówkarza. Za dużo wyjaśnień. W międzyczasie napisała krótką wiadomość do Mac, że już jest w drodze. Co jak co, ale jej przyjaciółka była świetna w rozpowszechnianiu informacji.
- Nazywa się Luciano i dokładnie tam jedziemy- potwierdziła brunetka zwięźle. Z reguły lakoniczne wypowiedzi zniechęcały rozmówców do ciągnięcia rozmowy. Liczyła na dokładnie taki efekt.
Taksówkarz skinął głową, unosząc lekko brwi na dźwięk zdecydowanie nie amerykańskiej wymowy. Gwoli ścisłości, Joy wcale nie znała włoskiego. Ledwie pojedyncze słowa, które gdzieś obiły się jej o uszy.
- Więc jesteś modelką?- kontynuował niezrażony jej małomownością mężczyzna w średnim wieku. W każdy inny dzień mogłaby się wdać z nim w niezobowiązującą pogawędkę. Facet się na nią nie gapił, nie rzucał żadnych tandetnych tekstów na podryw, zwyczajnie ją zagadywał z nudy czy powodowany ciekawością, kto go tam wie. Jednak tego dnia nie miała nastroju.
Niezmiernie irytowało ją, że jak ludzie słyszeli sformułowanie "dom mody" od razu przychodziły im do głowy dwa zawody: modeling i projektant. Ewentualnie jeszcze fotograf. A co z resztą osób zaangażowanych w tworzenie kolekcji, przygotowywanie pokazów, umawianie spotkań, zamawianie materiałów? W biznes modowy było zaangażowane dużo więcej osób niż na pierwszy powierzchowny rzut oka mogło się wydawać.
- Nie- odpowiedziała krótko Joy. Tym razem mężczyzna zamilkł pod wpływem jej stanowczego spojrzenia i nie wypytywał o nic więcej.
Brunetka nigdy nie chciała być modelką. Była całkiem ładna i szczupła, ale brakowało jej wzrostu oraz nieszczególnie się tym interesowała. Nie lubiła być w centrum uwagi, a poza tym to środowisko było specyficzne. Choć klasyczny kanon piękna powoli ulegał zmianie i domy mody otwierały się na nowe typy urody oraz nieidealne sylwetki, Joy wolała ograniczyć się do kwestii organizacyjnych. To zwyczajnie nie była jej bajka. Pewne rzeczy niektórym się podobały, a innych od razu odrzucały. Tak to już było.
W Luciano znalazła się całkowicie przypadkowo. Szukała jakiejś pracy na szybko, żeby mieć się z czego utrzymać, a jej przyjaciółka akurat znalazła taką ofertę. Miały pełnić funkcję kogoś w rodzaju sekretarek, chociaż w praktyce wymagali od nich nieco więcej, aczkolwiek wszystkiego nauczyły się w trakcie. Nie wymagano od nich specjalnych kwalifikacji, a praca sama w sobie nie była skomplikowana. Po namowach przyjaciółki poszła na rozmowę i obie dostały pracę. Mogła śmiało powiedzieć, że gdyby nie Mac, nie wpadłaby na pomysł, żeby pracować w domu. Ostatecznie całkiem jej się to podobało.
Joy zapłaciła taksówkarzowi i szybko wysiadła z pojazdu. Była całkiem sporo spóźniona. Ciekawe czy Clayton zauważył jej nieobecność. Miała nadzieję, że nie.
Brunetka weszła do kilkunastu piętrowego, dość niskiego, biorąc pod uwagę nowojorskie standardy, w większości przeszklonego budynku. Nad wejściem, do którego prowadziło kilka schodków zbudowanych nie wiadomo w jakim celu, znajdował się duży ozdobny srebrny napis "Luciano". Jak zwykle Clarke doznała dziwnego wrażenia jakby właśnie weszła do innego świata. Nowy Jork był całkiem żywotnym, ruchliwym miastem, ale w żadnym stopniu nie równał się z chaosem panującym w tym domu mody.
Przede wszystkim, w domu mody kręciło się mnóstwo ludzi. Na okrągło. Czasami Joy zastanawiała się czy rzeczywiście aż tyle osób pracuje w tej firmie. Nie sposób było to zweryfikować, ponieważ Luciano miało dość szerokie spektrum działania. Począwszy od ubrań, wszelkiego rodzaju dodatków, butów i kończąc na licznych współpracach ze znanymi markami biżuterii i zegarków. W efekcie, zawsze gdzieś trwały zażarte dyskusje, na korytarzach kręciły się tłumy, a jeśli zbliżał się jakiś event lub pokaz, to jeszcze wszystkim udzielała się nerwowa atmosfera. Zupełnie jakby zły nastrój głównego projektanta rozchodził się po całym budynku niczym echo jego krzyków.
Theo był prawdziwym artystą w całej okazałości tego słowa. Jego nieodłącznym elementem były spodnie garniturowe. To się nie zmieniało, w przeciwieństwie do jego licznych kolorowych koszul, ewentualnie białych koszul i kolorowych marynarek na wierzch. Theo bardzo dbał o to, żeby nie popełnić "zbrodni" modowej. Miał na tym punkcie bzika, ale to jeszcze nie było najgorsze.
Prawdziwie denerwujący był jego charakter. Był humorzasty i do bólu szczery, a jeśli aktualnie nie miał inspiracji, wszyscy o tym wiedzieli. Wtedy jego humor oscylował pomiędzy ciągłą irytacją i rozdrażnieniem, a stanem wręcz depresyjnym. Z kolei, kiedy miał inspirację, działał pełną parą. Nie potrafił usiedzieć w miejscu. Robił projekt za projektem, wołał do siebie modeli i modelki i wyjątkowo wkurwiał krawców, którzy starali się nadążyć za jego pomysłami, a to było trudne, lekko mówiąc. Podsumowując, każdy jego nastrój nastręczał innego rodzaju problemów, ale Theo był sławny i pokazał, że jego projekty świetnie się sprzedają i zyskują uznanie w coraz szerszych kręgach. Pracownicy musieli zacisnąć zęby i dostosować się do jego aktualnych zachcianek. Tak to niestety wyglądało.
Clarke tym razem nie miała czasu na podziwianie przestronnych, eleganckich i jednocześnie nowoczesnych wnętrz. Od razu udała się do recepcji, gdzie zastała Mac. Jej przyjaciółka nawet pomimo imprezowania poprzedniego wieczoru, prezentowała się nienagannie. Jej rude włosy ułożone były w równe i co ważniejsze trwałe fale. Wory pod oczami były zakryte przez korektor i staranny aczkolwiek delikatny makijaż. Jedynym mocniejszym akcentem był tutaj czarny tusz do rzęs i eyeliner.
Joy zawsze zazdrościła jej tego koloru włosów. Wyglądał fenomenalnie, a był całkowicie naturalny. Jej przyjaciółka nigdy się nie farbowała i utrzymywała, że tego nie zrobi. Rudy sprawiał, że się wyróżniała i dodatkowo podkreślał jej urodę. W porównaniu do niej Clarke zawsze miała wrażenie, że jej kolor włosów był nudny. Ot co, zwykły brąz. Dlatego też ostatnio zdecydowała się na sombre i rozjaśniła nieco końcówki, przez co miały jaśniejszy karmelowy odcień. Wyglądało to całkiem nieźle i według niej dodawało życia jej pospolicie brązowym włosom.
- Hej, jak sytuacja? Ktoś się o mnie pytał? Zauważono, że mnie nie było?- spytała od razu Clarke. W jej głosie tylko nieznacznie pobrzmiewał niepokój. Aż tak wielkie spóźnienie jeszcze jej się nie zdarzyło do tej pory.
Mac wzruszyła ramionami. Jednocześnie uśmiechała się w ten swój typowy olśniewający i zaraźliwy sposób. Tym razem brunetka zdecydowanie nie miała powodu do radości.
- Nie mam pojęcia. Jestem w Luciano dokładnie...- tutaj rudowłosa zerknęła na ekran stojącego przed nią laptopa, żeby sprawdzić godzinę.- Dziesięć minut. Też zaspałam.
- Cudownie- skwitowała Joy głosem wręcz ociekającym sarkazmem. Nie dość, że ona się spóźniła, to jeszcze Mac. Z pewnością ktoś szukał którejś z nich. Gdyby chociaż jedna z nich była, mogłaby kryć drugą, a tak? Nici z planu, żeby ukryć ich spóźnienie.- Kiedyś stąd wylecimy i to będzie twoja wina. Może nawet szybciej niż kiedyś...
Mac skrzyżowała ramiona pod biustem, udając oburzenie.
- Wypraszam to sobie. Dlaczego niby miałabym się przyczynić do naszego zwolnienia? Nic nie zrobiłam.
Joy obrzuciła przyjaciółkę pełnym niedowierzania spojrzeniem spod lekko uniesionych brwi.
- A wyjście do klubu w środku tygodnia to był czyj pomysł? Przypomnij mi, bo chyba zapomniałam.
Blondynka przewróciła oczami.
- No dobra, to był mój pomysł, ale czasami są rzeczy ważne i ważniejsze. To wszystko przez dupka D. Nie moja wina, że ten idiota nie potrafił utrzymać fiuta w spodniach przy koleżance z pracy... Musiałam się rozerwać, a poza tym też się dobrze wczoraj bawiłaś. Nie próbuj zaprzeczać, bo ci nie uwierzę.
Joy skapitulowała. Przyznała przyjaciółce rację. Nie gniewała się na nią. To rzeczywiście wszystko przez tego dupka D. Tak od poprzedniego dnia postanowiły nazywać byłego Mackenzie o imieniu Dylan. Mac nie chciała słyszeć jego imienia, a żeby było wiadomo o którym dokładnie dupku mówiły, to dodały pierwszą literę imienia.
- Było całkiem fajnie, o ile nie skończy się to zwolnieniem.
- To oczywiste, że nas nie zwolnią. Gdzie znajdą dwie tak rozgarnięte wielozadaniowe i sympatyczne osoby jak my?
Joy zaśmiała się w odpowiedzi. Mac zrobiła im świetną reklamę. Chociaż rzeczywiście w kwestiach związanych z firmą, nie miały sobie co zarzucić. Wywiązywały się ze swoich obowiązków w terminach i były wyjątkowo komunikatywne jak na standardy tego domu mody.
- Jak by ci to powiedzieć? Większość mieszkańców Nowego Jorku spełnia te kryteria...
Mac nie zdążyła w żaden sposób na to odpowiedzieć, ponieważ zza rogu wyłonił się Clayton. Mniej więcej trzydziestoletni blondyn, którego mina wiecznie sugerowała niezadowolenie. Miał na sobie czarną koszulkę z krótkim rękawem i garniturowe spodnie w kratkę. Był tak jakby ich przełożonym. Nie był właścicielem firmy, ale nadzorował pracę większości osób w domu mody na polecenie szefa. Jego faktyczne stanowisko nie było znane, przynajmniej jej i Mac.
- Skończcie na moment tę prawdopodobnie pozbawioną sensu dyskusję- rzucił Clayton zamiast przywitania. On po prostu nie potrafił być uprzejmy, w dziewięćdziesięciu dziewięciu na sto przypadków, czyli niemal zawsze.- Wiem, że się spóźniłyście. Żeby tak imprezować w środku tygodnia? Zero profesjonalizmu.
Joy wymieniła zaniepokojone spojrzenie z Mac. Wiedział o ich spóźnieniu? O nie, teraz będzie im to wypominał przy każdej możliwej okazji przez najbliższy miesiąc. Po prostu świetnie.
- A skąd wiesz o imprezie?- zapytała tymczasem Mac, która najwidoczniej zwróciła uwagę na inną część wypowiedzi rozmówcy. W zasadzie dobre pytanie.
Clayton skrzywił się z niesmakiem jakby wyjaśnienie było poniżej jego godności.
- Macie mnie za idiotę?- odparł brunet. Na szczęście potraktował to jako pytanie retoryczne i nie czekał na ich odpowiedź tylko ciągnął dalej.- Spóźniłyście się obie. Ona wygląda jak zombie z tymi okropnie podkrążonymi oczami, a poza tym w pracowni znalazłem to.
Joy nie zdążyła oburzyć się ze względu na komentarz skierowany pod jej adresem. Owszem, miała dość widoczne wory pod oczami, ale bez przesady. Nie przypominała żadnego zombie! Po prostu nie zdążyła się pomalować, bo starała się zredukować czas spóźnienia do absolutnego minimum.
W każdym razie uwagę obu przykuł telefon w brokatowym etui. Mac wyciągnęła od razu rękę po swoje urządzenie.
- Czyli tam zostawiłam telefon. Dzięki, Clay. Szukałam go. Już myślałam, że zgubiłam go gdzieś w klubie.
Clayton obrzucił ją kolejnym zdegustowanym spojrzeniem. Nie potrafił jak normalny człowiek odpowiedzieć "nie ma za co".
- Ciężko było go nie słyszeć. Od rana wydzwania do ciebie jakiś "dupek D". Próbowałem pracować, ale co chwilę słyszałem tę idiotyczną melodyjkę... Aż szału można było dostać. Drobna sugestia. Zablokuj go zamiast podpisywać "dupek D".
- Zastanowię się nad tym- odpowiedziała blondynka, tłumiąc złość. Joy od razu zauważyła, że tamta miała ochotę wygarnąć mu co o nim myśli jak skrytykował jej dzwonek, ale, o dziwo, powstrzymała się. Clarke była z niej dumna.
Swoją drogą, ksywka dla byłego Mac wzięła się z tego, że blondynkę wkurwiało jak widziała jego imię na wyświetlaczu. Finalnie podpisała go jako dupek D, ponieważ już miała jakiegoś innego dupka w kontaktach i musiała ich jakoś rozróżniać.
- Widziałyście Theo albo Lisę?
Joy zaprzeczyła, po czym spojrzała na przyjaciółkę i ta również wzruszyła ramionami.
- Niedawno przyszłyśmy. Nie widziałyśmy go. Nie wiemy jaki ma nastrój. Jeszcze nikt na niego nie narzekał, ale to pewnie kwestia czasu.
Clayton westchnął teatralnie, unosząc ręce w geście irytacji. Za jego plecami zawsze śmiały się z Mac, że robiąc takie gesty, pewnie rzuca zaklęcia, a konkretnie klątwy. Nawet jako czarodziej musiał być wyjątkowo kiepski, bo żadne jego klątwy ich jeszcze nie dosięgły.
- To po co jesteście w pracy? Przydajcie się do czegoś, znajdźcie go i do mnie przyprowadźcie.
Tym akcentem doszczętnie zirytowany Clay zakończył rozmowę. Poszedł w tylko sobie znanym kierunku prawdopodobnie chcąc wyrazić swoje dogłębne rozczarowanie innym osobom. Joy nigdy się nim szczególnie nie przejmowała. Był dziwny, ale niegroźny.
- Widziałaś te ruchy? To chyba jakieś nowe zaklęcie- stwierdziła Mac, naśladując te dziwne ruchy rękami Claya. Zaraz po tym obie wybuchnęły śmiechem.
Brunetka cieszyła się, że jej przyjaciółka miała dobry nastrój. Nie powinna przejmować się swoim byłym, zwłaszcza, jeśli okazał się takim dupkiem. Zdradził Mac, a później jak to wyszło to próbował ją przeprosić. Jakby słowa "to nic nie znaczyło" wszystko naprawiały.
- Wiesz co? Clay ma rację- odezwała się po chwili Joy. Blondynka zmarszczyła brwi z niezrozumieniem.
- Że przesadziłyśmy z tą imprezą? Wcale nie. Założę się, że mu też nie raz zdarzyło się przychodzić do pracy po imprezie. On tylko udaje takiego porządnego.
- Nie o to mi chodziło. Może rzeczywiście warto byłoby zablokować dupka D?
Clarke nie zamierzała naciskać ani tym bardziej mówić przyjaciółce, co powinna robić. Jednak sam pomysł wydał jej się rozsądny. Dzięki temu Mac mogłaby definitywnie odciąć się od Dylana. Pod warunkiem, że ten nie zacznie nachodzić jej w mieszkaniu... Zdecydowanie wiedział, gdzie mieszkała, ponieważ był tam mnóstwo razy. Tak czy siak, zablokowanie go byłoby dobrym początkiem. Przyjaciółka nie widziałaby cały czas nowych połączeń od niego i wiadomości. Joy znała Mac na tyle, żeby wiedzieć, że wykrzyczenie jej byłemu prosto w twarz, że ma się odpieprzyć nie było trudne. Nie po tym jak się dowiedziała, że ją zdradził... W każdym razie teraz Mać musiała przyzwyczaić się do braku jego obecności i pewnie przez jeszcze jakiś czas będzie za nim tęsknić w pewnym stopniu.
- Fakt, przydałoby się. Znowu dzwoni. Dupek- prychnęła blondynka, spoglądając na widniejący na ekranie napis z wyraźną niechęcią.- Tylko nie mów Clayowi, że posłuchałam jego rady. Facet i tak już ma za duże ego.
- Jasne sprawa.
Mac przesunęła kilka razy palcem po ekranie, po czym pokazała Joy listę zablokowanych numerów.
- Gotowe. Niech się pieprzy z kim chce. Mnie już to nie obchodzi.
Brunetka pokiwała głową z uśmiechem. Mac już wykonała pierwszy ruch w kierunku wymazania Dylana ze swojego życia. Dobrze, że nie miała skrupułów. Już raz ją zdradził. W większości przypadków tacy goście robili to ponownie, tylko czekali jakiś czas, żeby sytuacja się unormowała. Jej przyjaciółka zasługiwała na kogoś lepszego.
- To co robimy? Szukamy Theo?
- Naprawdę chciałabyś go znaleźć?- zapytała sceptycznie blondynka. Gdyby to od niej zależało, oczywiście, że nie chciałaby tego. Joy zaczynała podejrzewać, że główny projektant ma chorobę dwubiegunową. Jego nastroje przeskakiwały z jednej skrajności w drugą, od stanu kompletnej beznadziei do wręcz narkotykowej euforii. Podobno Theo nie ćpał, ale zachowywał się jakby było inaczej. Z nim nigdy nic nie wiadomo.
- Nie, ale jesteśmy w pracy. Wypadałoby coś zrobić- mruknęła brunetka.- Albo chociaż spróbować.
- Ty i to twoje poczucie obowiązku- skonstatowała Mackenzie, kręcąc głową.- Zróbmy tak. Ja tu zostanę przy recepcji, a ty przyniesiesz nam kawę i w międzyczasie popytasz o Theo.
Właściwie to był całkiem dobry pomysł. Przyjaciółka przypomniała jej tym samym, iż nie wypiła jeszcze tego dnia ani jednej kawy. Najwyższy czas to nadrobić. Tak bardzo jej się chciało spać. Kompletnie się nie wyspała, ponieważ późno wróciły.
- Okej, zaraz wracam.
Nie musiała pytać Mac jaką kawę lubiła. Wiedziała to od dawna. Karmelowe latte na odtłuszczonym mleku. Osobiście nie przeszkadzało jej zwykłe mleko. Kiedyś Mac również. To właśnie przez pracę w domu mody zaczęła pić odtłuszczone mleko i uznała, że jest lepsze.
Joy udała się w kierunku kawiarni. Mieli kawiarnię w budynku, co było świetnym pomysłem. Pracownicy mieli za darmo kawę w dowolnych ilościach. Nie z automatu, a z profesjonalnego ekspresu obsługiwanego przez kogoś specjalnie po to zatrudnionego. Niektórzy projektanci i inne osoby z ważnych stanowisk podobno miały numer do baristy i wystarczył jeden telefon i już dostawali kawę do pracowni. Większość pracowników jednak nie miało tego luksusu, ale i tak miło było mieć kawiarnię na miejscu bez wychodzenia z firmy.
Brunetka postanowiła po drodze zajrzeć do pracowni Theo. Nie słyszałam co prawda żadnych głosów dobiegających z pomieszczenia, ale to nie znaczyło, że nikogo tam nie było. Czasami echo poleceń projektanta roznosiło się po korytarzach i wszyscy w okolicy wiedzieli na jakim etapie były jego prace albo co aktualnie mu się nie podobało. Nie tym razem.
Joy zapukała lekko, po czym ostrożnie otworzyła drzwi. Stwierdziła, że co najwyżej przekaże projektantowi, iż szuka go Clay. Czy Theo rzeczywiście się tam uda? Ciężko powiedzieć, ale nie zamierzała go niańczyć.
Brunetka zatrzymała się raptownie. W pomieszczeniu panował ogromny bałagan. Zupełnie jakby przeszło tędy tornado. Kartki z projektami walały się dosłownie wszędzie. To samo tyczyło się materiałów i powywracanych manekinów. Ponadto w pracowni nie było Theo. Zamiast niego znajdował się tam wyjątkowo przystojny mężczyzna, prawdopodobnie model. Pierwszy raz widziała go w Luciano, a przez swój już trzymiesięczny staż w tej firmie kojarzyła niemal wszystkich. Przynajmniej z widzenia, bo w życiu nie zapamiętałaby tyle imion i nazwisk.
Brunet wyróżniał się już na pierwszy rzut oka. Miał ciemniejszą karnację. Nie oliwkową czy latynoską, ale brązową, nie czarną, kilka odcieni jaśniejszą. Miał krótkie czarne włosy i gdyby się im przejrzeć z bliska, można byłoby dostrzec, że trochę się kręciły. Szczękę okalał mu lekki zarost kończący się nad jego górną wargą. Był nieznacznie od niej wyższy i szczupły. Ubrany był w zwykłą czerwono czarną bluzę i czarne jeansy z dziurami na kolanach. Joy miała okazję wiedzieć naprawdę wielu modeli w swojej pracy, ale ten facet był inny, automatycznie przykuwał wzrok. Biły od niego pewność siebie i luz.
- W czym ci mogę pomóc, piękna?- zapytał brunet, posyłając jej wyjątkowo czarujący uśmiech.
Joy w pierwszej chwili totalnie nie wiedziała co powiedzieć. Ten facet miał taki głęboki męski głos z naleciałościami obcego akcentu, chociaż jego angielski był świetny. Ten akcent sprawiał, że wydawał się jeszcze atrakcyjniejszy, o ile to było możliwe. Jednak jej konsternacja wynikała z czegoś innego. Pierwszy raz widziała tego faceta na oczy i nazwał ją "piękna". Oczywiście nie raz słyszała komplementy zaadresowane do niej, ale nie od kogoś takiego. Nie wiedziała ile miał lat, ale mógł mieć zaledwie kilka więcej od niej. Dałaby mu z dwadzieścia sześć maksymalnie. Sama miała dwadzieścia dwa.
- Co tu się stało? Gdzie jest Theo? To wygląda jakby co najmniej go porwano i przeszukano jego pracownię- odpowiedziała Joy, uznając że najlepszą reakcją na ten absolutnie niespodziewany komplement, był brak reakcji. Mimowolnie zaczęła się zastanawiać, skąd ten gość się urwał. To był podryw, a może on tak miał, że rzucał komplementy na prawo i lewo?
- Nie mam pojęcia, gdzie jest. Też na niego czekam. Słyszałem, że wyszedł tylko na chwilę. Poza tym widziano go dzisiaj w firmie, więc raczej go nie porwano.
Nieznajomy cały czas się uśmiechał, wyglądał obłędnie i do tego patrzył się centralnie na nią. Nawet nie krył się z tym, że zlustrował ją wzrokiem od góry do dołu, po czym ponownie skupił uwagę na jej twarzy i nie odrywał od niej wzroku. Clarke totalnie nie wiedziała jak zachowywać się w stosunku do kogoś takiego.
- To dobrze- wymamrotała Joy, jednocześnie w myślach wyzywając się od idiotki. Serio? "To dobrze"?! Przecież ona żartowała z tym porwaniem. Theo z reguły rzadko robił porządki, a poza tym twierdził, że w jego pracowni panuje artystyczny chaos i nikt nie ma prawa niczego ruszyć, bo później nic nie będzie mógł znaleźć. Projektant utrzymywał, że wie co gdzie jest w tym bałaganie.- Skoro i tak na niego czekasz, to mógłbyś mu przekazać, że Clayton go szuka? W trybie natychmiastowym.
- Jasne. Jeszcze zanim pójdziesz, skarbie, może zdradzisz mi swoje imię?
- Joy- rzuciła, mając nadzieję, że wcale się nie zarumieniła. Tym razem wyleciał z tekstem "skarbie" i mówił to w taki sposób... To wszystko przez jego akcent, prawda?
- Piękne imię, Joy. Jestem Milo- przedstawił się ciemnowłosy.
Cokolwiek tu się działo Clarke musiała to przerwać. To był pierwszy raz od kiedy pamiętała, żeby facet aż tak ją onieśmielał. Nie wiedziała, z czego to wynikało. Okej, był zabójczo przystojny, ale brunetka nigdy nie należała do osób, które rozpływają się na widok lepiej wyglądającego faceta. Zazwyczaj potrafiła zachowywać się normalnie, ale nie przy Milo najwidoczniej.
- Muszę wracać do pracy. Miło było cię poznać- tymi słowami i nieznacznie wymuszonym uśmiechem Joy zakończyła rozmowę. Usłyszała jeszcze dobiegające zza jej pleców "do zobaczenia".
Joy wychodząc z pracowni zastanawiała się, co właśnie się wydarzyło. Jej nogi były miękkie jak z waty, a Milo... Aż brakowało jej słów, żeby opisać to co czuła. Zrobił na niej piorunujące wrażenie. Nie przypominała sobie, żeby kiedykolwiek w życiu usłyszała tyle komplementów podczas tak krótkiej rozmowy. Co więcej, nawet jej imię w ustach tego faceta brzmiało tak miękko. Ten akcent, wygląd... Ale to nie wszystko. Cokolwiek do niej mówił, jak się zachowywał... To brzmiało zaskakująco szczerze i prawdziwie, jakby to nie były jedynie puste komplementy i Milo rzeczywiście tak myślał.
Brunetka poszła po kawę, starając się w międzyczasie ochłonąć i przestać myśleć o dopiero co poznanym mężczyźnie. Kiedy dotarła kawiarni i wmontowanego na jej potrzeby baru, zauważyła poruszenie po drugiej stronie. Daisy, nie przejmując się powiększającą się kolejką rozmawiała z kimś przez telefon.
- Cholera. Jesteś pewna? To straszne- mówiła barmanka do telefonu z autentycznym przyjęciem, nerwowo przechadzając się od jednej strony kontuaru do drugiej. Zdawała się w ogóle nie dostrzegać coraz bardziej niecierpliwiących się pracowników domu mody. W końcu jeden z nich nie wytrzymał.
- Mogłabyś na chwilę odłożyć ten telefon i poplotkować z przyjaciółeczką później? Za chwilę mam sesję do NY Vogue. Nie chciałbym się spóźnić- prychnął z irytacją pewien wysoki i przystojny blondyn. Jego uroda była dość klasyczna, ale czasami właśnie tego poszukiwał fotograf. Dla porównania, jego uroda kompletnie nie robiła na niej wrażenia, a pod koszulą gość ewidentnie ukrywał sześciopak. Zresztą właśnie udwodnił, że zachowywał się jak dupek, skoro myślał, że sesja do Vogue robi z niego ważniejszą osobę od innych czekających w kolejce pracowników.
Daisy odsunęła telefon od ucha, spiorunowała modela spojrzeniem i wyjaśniła, dlaczego była aż tak pochłonięta rozmową. Tego absolutnie nikt z obecnych się nie spodziewał.
- Trochę empatii idioto. Właśnie znaleziono Lisę. Martwą przy East River. Ona tutaj pracowała, znałam ją i właśnie pocieszam koleżankę, która ją... Znalazła. Okropny widok. To nie była śmierć naturalna, że tak powiem.
Tymi słowami Daisy wszystkim zatkała usta. Szczególnie temu modelowi, który zrobił się blady. Czyżby znał Lisę? Joy kojarzyła ją jedynie z widzenia, ale i tak to nie mieściło jej się w głowie. Lisa nie żyła?! Ale co się stało?! Wypadek?! Jakby wyjmując jej te słowa z ust ktoś zapytał, co się stało. Daisy ponownie na moment oderwała się od telefonu, a jednak ciągle nie zakończyła rozmowy.
- Morderstwo. Tylko tyle wiem.
Joy osunęła się na najbliższe krzesło. Przeklęła pod nosem. Morderstwo przy East River?! To brzmiało tak nieprawdopodobnie.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top