Rozdział 13

- Wybuchnie afera, jak nic- oceniła Mac takim tonem jakby co najmniej zbliżał się koniec świata, a ona stała i patrzyła jak wielki meteoryt uderza w ziemię, nie robiąc absolutnie nic, aby temu zapobiec. Raczej napawała się spektaklem.

Rudowłosa tuż po jej telefonie postanowiła do niej przyjść. Nie byłoby w tym nic złego, gdyby nie wpadła na inny "genialny" pomysł i nie zaprosiła do niej innych osób.

- Mówisz o mojej reakcji na sproszenie do mojego mieszkania ludzi? Owszem, będziesz miała aferę. Tak się nie robi- syknęła Joy.

Usłyszała, że przychodzą do niej Jace, Wolfie i na dodatek Milo. Przez tego ostatniego miała niedawno taki mętlik w głowie. Nie podobał jej się ten emocjonalny rollercoaster z byle powodu. Jeden jego uśmiech sprawiał, że szczerzyła się jak idiotka i miała ochotę śmiać się z byle czego. Z kolei jego zdawkowe "cześć" bez żadnego komentarza sprawiło jej niewyobrażalny zawód. Od razu miała ochotę zakopać się pod kołdrą i spać aż wszystkie jej problemy się rozwiążą. Wiedziała, że to wcale tak nie działało, ale można sobie pomarzyć, prawda?

Mac teatralnie przewróciła oczami.

- Mówisz jakbym zaprosiła co najmniej kilkanaście osób i zorganizowała imprezę, a to będzie jedynie kameralne grono. Przyniosłam trochę alkoholu i zamówiłam pizze. Wszyscy potrzebujemy się trochę wyluzować przy tych ostatnich rewelacjach.

Joy doskonale to rozumiała, ale dlaczego u niej w mieszkaniu?! Przyjaciółka chciała organizować wydarzenia towarzyskie, proszę bardzo, tylko u siebie w mieszkaniu! Tak właśnie robili wszyscy normalni ludzie.

- Nie no jasne. Jeśli to tylko kilka osób, to dlaczego miałaby mnie obchodzić ich obecność u mnie w mieszkaniu- prychnęła Joy. Jej głos wręcz ociekał sarkazmem, ale Mac chyba tego nie usłyszała albo jawnie to zignorowała, ponieważ skierowała się do jej kuchni. Wsadziła alkohol do lodówki, żeby się schłodził. W takich chwilach brunetka nabierała chęci mordu i zastanawiała jak to się stało, że utrzymywały tak dobry kontakt z Mac przez tyle czasu.- Dlaczego nie zaprosiłaś ich do siebie?

- Wiesz jak wygląda moje mieszkanie. Nieład artystyczny porównywalny do pracowni Theo wszędzie, a u ciebie zawsze jest tak czysto. Właściwie nic nie musisz sprzątać, a ja musiałabym zrobić generalne porządki- wyjaśniła rudowłosa jakby wcale nie widziała najmniejszego problemu w całej tej sytuacji.

W każdym razie musiała przyznać przyjaciółce rację. Ona w miarę dbała o porządek, a ostatnio większość czasu spędzała w pracy, jedynie śpiąc w domu. Nie miała czasu na zrobienie bałaganu, a niewielka ilość kurzu jeszcze nikogo nie zabiła. Z kolei mieszkanie Mac rzeczywiście wyglądało jakby przeszło przez nie tornado. Szczególnie w szafie i w jej okolicach. Tam panował ogromny chaos.

Brunetka nie zdążyła przemówić przyjaciółce do rozsądku, ponieważ dyskusję przerwał im dzwonek do drzwi. Ciekawe kto to. Pizza czy zaproszeni przez Mac goście? Pomimo całej swojej irytacji na przyjaciółkę, podeszła do drzwi. Chciała mieć choć namiastkę kontroli nad sytuacją, chociaż i tak została już wrobiona w organizację przyjęcia, imprezy czy cokolwiek to właściwie było. Ze względu na spontaniczność tego przedsięwzięcia nie miała czasu ani na przygotowanie siebie, a tym bardziej mieszkania. Na widok Wolfie'ego w drzwiach odetchnęła z ulgą.

- Cześć, wchodź. To ja skoczę się szybko przebrać, a ty rozgość się w salonie albo dołącz do Mac buszującej u mnie w kuchni. Rób co chcesz- powiedziała Clarke.

Miała zaufanie do Wolfie'ego. Przegadali już z fotografem mnóstwo czasu w pracy i poza Luciano. Poza tym był dużo spokojniejszy i bardziej przewidywalny niż Mac, co uważała za jego zasadniczą zaletę. On na przykład nigdy nie użyczyłby sobie czyjegoś mieszkania do organizacji przyjęcia.

- Wydaje mi się czy ktoś tutaj zorganizował spotkanie towarzyskie nie u siebie w domu?- rzucił Wolfie z kuchni.

- Dokładnie tak- potwierdziła Joy. Weszła do sypialni, podeszła do szafy i szybko wybrała jakiś sensowny komplet do ubrania. Jak chyba każdy miała kilka zestawów ubrań, które według niej pasowały do siebie wręcz idealnie. Wybrała jeden z nich, który wydał jej się ładny, podkreślał jej sylwetkę, ale ciągle czuła się w nim komfortowo.

Słyszała, że w kuchni toczyła się rozmowa. Nie skupiała się zbytnio na jej przebiegu. Jej myśli skierowały się na zupełnie inne tory. Niedługo będzie tutaj Milo i Jace. O ile obecność tego drugiego po prostu ją cieszyła, tak wiadomość, że przyjdzie do niej ciemnoskóry była również stresująca. Nie planowała w najbliższym czasie, o ile w ogóle, zapraszać go do siebie. Powtarzała sobie, że to jedynie spotkanie w przyjemnej atmosferze w grupie znajomych, więc na pewno nie będzie dziwnie.

Zdążyła przebrać się, poprawić włosy i zrobić naprawdę delikatny makijaż, składający się z tuszu do rzęs i eyelinera, kiedy usłyszała po raz kolejny dzwonek do drzwi.

Tuż po wyjściu z łazienki stanęła jak wryta, wpatrując się w trzy osoby, które przyszły. Miały być jedynie dwie. Jace i Milo. Tymczasem w ich towarzystwie przyszła również naprawdę piękna dziewczyna. Miała długie do łopatek proste czerwone, ewidentnie farbowane włosy. Była bardzo szczupła i tylko minimalnie niższa niż towarzyszący jej faceci. Do tego ubrana była w ładną, bordową sweterkową sukienkę z paskiem i czarne rajstopy. Kim ta laska była, do jasnej cholery?

- Przepraszamy za spóźnienie. Trochę nam zeszło- oznajmiła wesoło nieznajoma, puszczając oczko do Milo.

Jeśli do tej pory Joy miała jeszcze wątpliwości czy polubi tego intruza wpraszającego się do cudzego domu, właśnie straciła wszelkie złudzenia. Kim ona była i dlaczego puściła oczko do Milo, a ten odpowiedział jej uśmiechem?! Nie podobało jej się to. Brunetka na ogół nie miała problemu z poznawaniem nowych ludzi, ale ta sytuacja to zupełnie co innego. Przyszła niezapowiedziana do jej mieszkania. Nawet Mac wydawała się zaskoczona.

- Nie mam bladego pojęcia kim ona jest. Nie zapraszałam jej- szepnęła do niej rudowłosa, wskazując lekko głową na czerwonowłosą.

- Nie przedstawiłam się jeszcze. Jestem Adele- odezwała się z przyjaznym uśmiechem, po czym po kolei wymieniła z wszystkimi uściski dłoni, przy okazji poznając imiona.- Postaram się pamiętać, ale z góry ostrzegam, że mam kiepską pamięć do imion.

Joy robiła dobrą minę do złej gry i udawała, że obecność Adele bynajmniej jej nie przeszkadzała, chociaż ciągle nie wiedziała co tutaj robiła i co łączyło ją z Milo.

Mac od razu wrobiła Jace'a w przygotowywanie drinków. Jace nie opierał się czy to ze względu na Mac, której nie potrafił odmówić czy po prostu hobbystyczne zainteresowanie robieniem drinków. Już po chwili obydwoje zniknęli w kuchni, zostawiając ich czwórkę w niezręcznej ciszy. Przynajmniej Joy czuła się tutaj niezręcznie.

- Więc wszyscy pracujecie w Luciano, tak?- zapytała Adele.- Milo jest modelem. To już wiem. A wy? Czym się zajmujecie?

Clarke tym bardziej się to nie spodobało. O zajęciu Milo powiedziała tak jakby to było oczywiste. Jakby znali się całkiem dobrze, a właściwie nawet lepiej. Nurtowało ją pytanie co ich łączyło.

- Pracuję w recepcji. Zajmuję się wszelkiego rodzaju organizacyjnymi sprawami. Nic specjalnego- odpowiedziała Joy, starając się brzmieć normalnie, chociaż wcale nie miała ochoty uśmiechać się sztucznie, rozmawiając z intruzem, który wkroczył do jej domu. Dokładnie tak postrzegała Adele.

- A ja jestem fotografem- odezwał się Wolfie. Chętnie zaczął opowiadać o tym, czym się zajmował. Fotografia była jego pasją i uwielbiał o tym mówić. Tym bardziej, kiedy Adele oznajmiła, że również zajmuje się fotografią, choć dużo bardziej amatorsko. Wolfie zadowolony z tego, że znalazł osobę o podobnych zainteresowaniach jeszcze bardziej się nakręcił. Adele to bynajmniej nie przeszkadzało. Milo stał z boku i raz nawet próbował ją o coś zapytać, ale szybko stwierdziła, że pójdzie do kuchni sprawdzić jak idzie im przygotowywanie drinków. Była świadoma jak to wyglądało. Niezbyt dyskretna ucieczka, ale jak miała zachowywać się w sytuacji, gdy dosłownie przed momentem Adele zaczęła opowiadać o swoich początkach w fotografii? Położyła dłoń na ramieniu Milo i zaczęła ze śmiechem opowiadać jak to jej kiedyś pozował do zdjęć. Najwidoczniej znali się dłużej niż sądziła. Była między nimi widoczna więź.

- Jak wam idzie? Pomóc wam?- zapytała Joy, siląc się na nieco bardziej autentyczny uśmiech. Jace i Mac byli pogrążeni w rozmowie, a przy okazji ten pierwszy robił drinki. Wiedziała, że pewnie im przeszkodziła, ale musiała uciec od towarzystwa w salonie. Szczególnie od Adele.

- Możesz to zanieść na stół- odpowiedziała Mac, która oczywiście rozgościła się u niej w kuchni i wyciągnęła wszelkie przekąski jakie znalazła. Przy okazji przyjaciółka bezgłośnie wyszeptała "nie mam pojęcia skąd ta laska się tutaj wzięła", co tylko potwierdziło jej przypuszczenia.

Joy zrobiła dwa kursy. Najpierw z przekąskami, a później pomogła zanieść drinki. Chciała jeszcze wrócić po jakieś soki, ale przejście pomiędzy kuchnią, a salonem zablokował jej Milo. Ciemnoskóry stał niby nonszalancko, opierając się o framugę i blokował jej tym samym wyjście. Mogłaby się założyć, że to było celowe działanie, mające skłonić ją do rozmowy, której chętnie by uniknęła, wracając do gości.

- Właściwie nie ma już nic do zabrania. Chodźmy do gości- mruknęła brunetka, mając nadzieję, że może jednak przeliczyła się, co do intencji Milo. Może jednak wcale nie chciał z nią rozmawiać i uznał, że zaproszenie Adele jest całkowicie w porządku?

- Mam wrażenie, że zachowujesz się tego wieczoru jakoś inaczej- zaczął ciemnoskóry. Miała ochotę powiedzieć mu, co rzeczywiście myśli, ale nie wypadało robić sceny, kiedy w salonie znajdowali się ich znajomi.

- Nie. Wydaje ci się- odparowała Joy niejako wbrew sobie. Przy okazji odłożyła soki na blat. Nie zamierzała trzymać ich przez całą rozmowę, bo to byłoby niewygodne. Miała ochotę wykrzyczeć mu prosto w twarz, że ma rację. Miałaby zachowywać się w pełni naturalnie, skoro najpierw ją podrywał, a potem postanowił sprowadzić do niej do mieszkania swoją dziewczynę?! To był szczyt chamstwa. Myślała, że mimo tej otoczki sympatycznego i czarującego faceta, miał jakieś zasady. Myślała, że te wszystkie komplementy i uprzejmości znaczyły coś więcej, a nie były jedynie pustymi słowami, ale najwidoczniej się pomyliła.

- Widzę jak zachowujesz się w towarzystwie Adele...

W tym momencie Joy pomyślała, że chrzanić fakt, iż miała gości. Jeśli zamierzał zwrócić jej uwagę, żeby zachowywała się milej, to zdecydowanie się przeliczył. Nie będzie jej mówił co ma robić.

- No wybacz, że nie potrafię dogadać się z twoją dziewczyną, skoro bez mojej wiedzy została zaproszona na przyjęcie z moimi znajomymi- przerwała mu Clarke. Być może zabrzmiała trochę za ostro, ale przemawiała przez nią złość. Nie podobało jej się to jak została potraktowana. Myślała, że ich relacje zmierzała w inną stronę.

W odpowiedzi Milo roześmiał się. Zamrugała powiekami jakby liczyła, że to nie działo się naprawdę. Serio?! On się roześmiał?! Co to za reakcja?! Jak miała to odebrać? Wyśmiał to jaka była naiwna? Po prostu zajebiście, pomyślała.

- Przepraszam, nie mogłem się powstrzymać. Nie widziałem cię jeszcze tak zazdrosnej- rzucił ciemnoskóry, a ona tym bardziej czuła się skonsternowana. Zachowywał się jakby cała ta sytuacja wcale nie była dziwna, a dla niego wręcz zabawna.- Adele jest moją kuzynką. Wybacz, pewnie powinienem był wcześniej o tym wspomnieć oraz nie zapraszać jej bez pytania.

Joy omal się nie zapowietrzyła. Adele była kuzynką Milo?! Teraz to dopiero zrobiła przedstawienie, a konkretnie scenę zazdrości o kuzynkę. Z jednej strony odetchnęła z ulgą. Z kolei z drugiej miała ochotę zapaść się pod ziemię. Dlaczego nie zachowała się jak normalna cywilizowana osoba i wprost nie zapytała, co ich łączy? Było jej niezmiernie głupio.

- Ja... Eee... Nie wiedziałam. Jasne, nie mam problemu z tym, że zaprosiłeś swoją kuzynkę. Nie o to chodzi- wyrzuciła z siebie brunetka, nieporadnie próbując się tłumaczyć.

- Wiem, że nie wyglądamy zbyt podobnie- stwierdził Milo.

Nie sposób było się z nim nie zgodzić. Milo miał ciemniejszą, jasnobrązową karnację i choć krótkie to i tak ciemne oraz kręcone włosy. Z kolei Adele miała jasną karnację i prawdopodobnie jaśniejsze proste włosy, chociaż nie można było tego stwierdzić z całą pewnością, ponieważ obecnie były czerwone. Dodatkowo miała błękitne albo zielone, z pewnością jasne oczy. Nie byli do siebie ani odrobinę podobni.

- W ogóle- potwierdziła Clarke.

- Adele jest spokrewniona z częścią rodziny pochodzącą ze Stanów, a nawet z Nowego Jorku.

To możliwe, pomyślała. Jeśli część rodziny miał stąd, a część z Afryki, konkretnie Tunezji, to nic dziwnego, że nie wyglądali podobnie. On zdecydowanie odziedziczył geny po tej nie nowojorskiej części rodziny. Ciągle czuła się wyjątkowo idiotycznie, że posądziła go o sprowadzanie dziewczyny. Chciałaby, żeby dało się cofnąć czas, aby zapobiec tej kompromitacji, której właśnie doświadczyła.

- Przepraszam za to co mówiłam. Myślałam... Zresztą nie ważne co. Nie, nie mam problemu z Adele. Możemy o tym zapomnieć?

Milo uśmiechnął się do niej ciepło. Miała nadzieję, że się nie zarumieniła. W jego towarzystwie zdecydowanie zbyt często czuła się zakłopotana. Zwłaszcza w takiej sytuacji.

- Jeśli chcesz. Według mnie nic takiego się nie stało. Naprawdę. Nie przejmuj się tym.

To urocze, że tak mówił, ale jak miała się tym nie przejmować?! Zrobiła z siebie kompletną, zazdrosną bez powodu idiotkę. Jeśli Milo do tej pory miał jeszcze jakiekolwiek wątpliwości, co do jej uczuć, właśnie koncertowo je rozwiała.

Joy uśmiechnęła się wymuszenie i chciała minąć ciemnoskórego, ale ten chwycił ją za rękę i spojrzał jej głęboko w oczy. Jej tętno momentalnie skoczyło, a ona automatycznie zatrzymała się, wpatrując się w jego ciemne tęczówki jak zahipnotyzowana.

- Mówię całkowicie poważnie. Nic się nie stało i już pomijając moją kuzynkę, nie masz o kogo być zazdrosna. Jestem zainteresowany tylko i wyłącznie jedną osobą, która właśnie tutaj przede mną stoi- poinformował Milo, a jego dłoń wylądowała na jej policzku.

Joy nigdy w życiu nie słyszała czegoś tak słodkiego, a przynajmniej nic takiego sobie nie przypominała. Ciemnoskóry pochylił się w jej kierunku, a ona kompletnie zapomniała, gdzie się znajdowali. A przynajmniej nie pamiętała o tym do czasu aż w korytarzu pojawiła się Adele, psując moment.

- Przepraszam. Już wracam do salonu i wam nie przeszkadzam. Nie chciałam- rzuciła kuzynka Milo, gwałtownie obracając się na pięcie.

Milo westchnął z wyraźnym niezadowoleniem. Brunetka tymczasem skorzystała z okazji i odsunęła się, jednocześnie wychodząc z korytarza łączącego przedpokój z kuchnią. Teraz brunet nie mógł zablokować jej wyjścia. Po fakcie przypomniała sobie, że zostawiła w kuchni soki, ale trudno. Najwyżej za chwilę po nie pójdzie.

- To nie jest odpowiedni moment- mruknęła Joy, starając się uspokoić oddech. Serce biło jej tak mocno, że zaczęła zastanawiać się czy za chwilę nie wyskoczy jej z piersi. Czy tego chciała? Oczywiście, ale może nie kiedy w salonie czekali na nich goście i kiedy prawie zostali przyłapani na całowaniu przez jego kuzynkę. Gratulacje Clarke, pomyślała. Cudowne wyczucie czasu.

- Może masz rację, ale gwarantuję, że do tego wrócimy.

Brunetka skinęła głową, po czym wróciła do salonu. Adele nie powiedziała ani słowa na temat tego, czego omal nie była świadkiem. Z kolei Joy starała się być dla niej miła, ale również trochę krępowała się w jej towarzystwie. Nie wiedziała jaki stosunek do sytuacji miała Adele.

*****

Kilka drinków później atmosfera zrobiła się luźna i przyjemna. Adele bez problemu wtopiła się w towarzystwo. Wydała się naprawdę sympatyczna. Być może od początku sprawiała takie wrażenie, ale Joy tego nie dostrzegła przez błędną interpretację sytuacji. Już nie czuła się głupio z powodu sceny, którą bezsensownie zrobiła. Prawdopodobnie było to spowodowane wypitymi procentami, ale w tym momencie kompletnie się tym nie przejmowała. Miała wyśmienity nastrój, uśmiechała się i czuła ogromną sympatię do wszystkich znajdujących się w pomieszczeniu osób. Jak mogła wcześniej mieć coś przeciwko temu spotkaniu? Obecnie nie potrafiła znaleźć ku temu żadnych logicznych argumentów.

- Nie uwierzycie co widziałam- odezwała się w pewnym momencie Adele. Zrobiła przerwę, żeby wychylić na raz shota. Joy chwilę temu przerzuciła się z powrotem na drinki. Nie chciała aż tak bardzo się upić. Na obecną chwilę ciągle potrafiła iść prosto, choć wymagało to od niej nieco wysiłku.

- No. Co takiego?- zainteresowała się Mac, która opierała się o klatkę piersiową Jace'a, który obejmował ją jednocześnie ramieniem. Ciężko stwierdzić czy było to spowodowane alkoholem czy nie. Ciągnęło ich do siebie praktycznie od pierwszego spotkania w barze.

- To było straszne. To ja znalazłam tego doktoranta. Musieliście o nim słyszeć.

- Tego ze strony Skylight?- spytała Mac. Adele potwierdziła.

Clarke wytrzeszczyła oczy. Zresztą nie była jedyną osobą zaskoczoną tą informacją. Nawet kuzynowi o tym nie powiedziała.

- I dopiero teraz o tym mówisz?- wyrzucił z siebie zszokowany brunet. W jego głosie pobrzmiewała autentyczne troska. Jaki on był słodki, pomyślała Joy. Martwił się o swoją kuzynkę. To dobrze o nim świadczyło.

- Tak wyszło. Nie mogę wyrzucić tego obrazu z głowy. Wyszłam z klatki, a tutaj patrzę i widzę, że ktoś leży. Podeszłam bliżej. Chciałam wezwać pomoc, bo może się źle czuł czy był ranny, pijany... A zamiast tego zobaczyłam mnóstwo krwi.

Jeszcze chwilę temu Adele uśmiechała się, ale na to wspomnienie od razu posmutniała. Brunetka stwierdziłaby, że nawet zbladła. Atmosfera gwałtownie zmieniła się z radosnej na znacznie poważniejszą. Zapadła cisza i wszyscy czekali na to co powie czerwonowłosa.

- Przestraszyłam się. Stwierdziłam, że pewnie nie żyje, ale wolałam sprawdzić tętno. Zobaczyłam coś jakby ruch jego klatki piersiowej. Myślałam, że oddycha i wtedy stało się coś przerażającego. Ruszyłam go i z jego piersi wypełzły czarne robaki. Odskoczyłam do tyłu i więcej go nie ruszyłam. Wezwałam policję. To było straszne. Te wielkie okropne czarne robaki wychodzące ze zwłok. A potem ujrzałam zakrwawiony nóż w jego ręce.

- Myślisz, że się zabił?

- Wątpię, ale nie jestem specjalistką.

Joy wzdrygnęła się mimowolnie, chociaż nie widziała tego na własne oczy. To musiało być doprawdy przerażające i wstrząsające doświadczenie. Biedna Adele. Że też musiała trafić na coś takiego.

*****

Corrie jak zwykle podczas istotnego śledztwa lub dwóch, nie mogła zasnąć. Paradoksalnie była potwornie zmęczona, ale kiedy tylko kładła się do łóżka, w jej głowie kotłowało się tysiąc myśli. Owe myśli krążyły jej po głowie, przeskakując z jednego wątku do drugiego. Czasami po chwili takiego zamyślenia, snem nie śmiała tego nazywać, bo jej mózg działał na najwyższych obrotach, ciężko było jej odtworzyć tok myślowy. Dlaczego z aktualnego śledztwa przeskoczyła do wspomnień z dzieciństwa czy czegokolwiek innego równie niezwiązanego z tematem? Nie miała pojęcia.

W każdym razie, miała problemy ze snem. Nie mogła zasnąć, podczas gdy w jej głowie panował taki zamęt, a myśli krążyły z prędkością światła w dziwnym stanie. To nie był ani sen, ani całkowita jasność umysłu, tylko coś pomiędzy. Nie potrafiła znaleźć adekwatnego określenia.

Ciemnowłosa przewracała się w łóżku z boku na bok, starając się zatrzymać natłok myśli. Bezskutecznie. W końcu zmęczona próbami snu, wstała z łóżka. Pewnie jutro będzie żałować tej decyzji i tego że nie zaliczyła co najmniej kilku godzin snu. No cóż, pozostawały jej następujące opcje: kawa, energetyki, może jakaś drzemka w przerwie. To będzie musiało jej wystarczyć. Może następnej nocy będzie tak zmęczona, że bez problemu zapadnie w sen.

Corrie okryła się szlafrokiem, od razu dostając gęsiej skórki. Miała na sobie cienką piżamę i kiedy wychynęła spod kołdry, już nie było jej tak ciepło. Na noc przeważnie otwierała wszelkie możliwe okna w mieszkaniu, więc nic dziwnego, iż było chłodno. Do spania taka temperatura była w porządku, o ile oczywiście się spało... Nie zawsze ma się to, czego się chce.

Martin wiedziała, jakie to idiotyczne, ale miała wrażenie, że coś przegapiła. Owe coś sprawiało, że jej myśli kierowały się ku prowadzonym przez nią śledztwom i nie pozwalało jej zasnąć. Postanowiła, że jeszcze raz zerknie do akt, które wyniosła z komisariatu. Pewnie nie powinna była tego robić. Miała na myśli wynoszenie ich z miejsca pracy. Teoretycznie nie było to zabronione, ale gdyby Everest chciał spojrzeć na efekty ich pracy i nie zastałby dokumentów na komisariacie, mogliby mieć problemy.

Corrie mimo wszystko słynęła z dość lekceważącego podejścia do życia. Właściwie do ludzi. Miała głęboko gdzieś co o niej myślą i przeważnie była szczera, nie przebierając przy okazji w słowach. Ale przy szefie to inna sprawa. Nie chciała zrazić do siebie Everesta, bo mogłaby wylecieć z pracy albo nie dostać awansu przez najbliższe dziesięciolecie... Obie opcje były równie kiepskie.

Tak czy siak, akta wróciły z nią do domu. Nie mogła ich zostawić, skoro te sprawy nie dawały jej spokoju. Albert o niczym nie wiedział i choć wydawał się w miarę bezproblemowy, wolała go nie wtajemniczać w swoje na pół legalne działania. Od pewnej agentki specjalnej FBI nauczyła się, że czasami trzeba naginać zasady dla wyższego dobra. Przecież nie robiła nikomu krzywdy, biorąc trochę makulatury, prawda?

Ciemnowłosa zapaliła lampkę. Automatycznie zamrugała powiekami. Światło na moment ją oślepiło. Było późno, ale jeszcze nie świtało. Całe mieszkanie spowijała klimatyczna ciemność, gra cieni. Lubiła tę porę. Szczególnie spacery po zmroku. Rześkie powietrze, gra cieni, cisza i spokój. W przeciwieństwie do większości ludzi, czuła się bezpiecznie. W końcu miała w kieszeni swojego glocka i wiedziała jak się nim posługiwać. Na strzelnicy miała naprawdę dobre wyniki w strzelaniu.

Corrie zaczęła od grubszej teczki dotyczącej Lisy. Przejrzała wszystko dokładnie po raz chyba setny. Raport z sekcji, zeznania członków rodziny i znajomych, raport z wizyty nurków w East River, co właściwie zapoczątkowało inną sprawę, która na szczęście przypadła komu innemu... Mnóstwo papierów i żadnych konkretów. Nie mieli podejrzanych. Właściwie najbardziej prawdopodobnym i obiecującym tropem był klub, gdzie dorabiała sobie Lisa, żeby opłacić dług zaciągnięty na studia. Tyle że bez solidnych podstaw nie mogli w żaden sposób ruszyć tego miejsca. Ani przeszukać, ani przesłuchać klientów, ponieważ ich tożsamość jest incognito. Żonaci frajerzy...

Ciemnowłosa aktualnie nie miała ochoty myśleć o tych skurwysynach. Już się nawyklinała na ich temat. Na nich oraz właściciela, bo ten też był istnym draniem. Pokręciła głową. To zdecydowanie nie była godzina na wkurwianie się. Miała ważniejsze zmartwienia.

Pochyliła się nad teczką niejakiego Randy'ego. Zamordowanego doktoranta, który po śmierci zyskał niebywałą sławę. Wszędzie o nim pisano. Raport z sekcji. Przejrzała go, choć żargon koronerów był dla niej na wpół zrozumiały. Nie wszystkie aspekty anatomiczno, medyczno, biologiczno były jej znane. No cóż, była policjantką. Zazwyczaj osobiście odwiedzała lekarzy medycyny sądowej i pytała na co zwrócili uwagę oraz oczywiście o podstawowe informacje. Zazwyczaj przedstawiali je w bardzo zrozumiały sposób i nie musiała męczyć się z raportem.

Mieli doprawdy niewiele informacji, co do jego morderstwa. Atak przypadkowego nożownika? Kto wie? Kamer w tym miejscu ani w okolicy nie było, a tam gdzie udało im się dotrzeć do monitoringu, nie było nic podejrzanego. Kto odnosiłby się z nożem, planując atak w okolicy? Idiota, a ten morderca raczej nie zaliczał się do tej kategorii. Nie zostawił żadnych śladów.

Zamiast tego zostawił karaluchy w stworzonej specjalnie przez niego ranie w klatce piersiowej. To było dość makabryczne, nawet jak dla niej. Chociaż byłoby gorzej, gdyby zrobiłby to na żywym doktorancie. Fisher bez cienia wątpliwości stwierdził, że tamta rana powstała pośmiertnie. Tyle dobrego dla Randy'ego.

Martin zatrzymała na chwilę wzrok na fotografii z miejsca zbrodni. Randy leżał na plecach. Z jego klatki piersiowej wychodziły karaluchy, z tyłu można było dostrzec krew... A w jego ręce tkwił nóż. Zmarszczyła brwi. Sam się nie zabił. To było pewne. Rana była w takim miejscu, że musiałby się mocno postarać, żeby wbić sobie nóż w kark. Poza tym czy umierając, nie tracił sił? Jego dłoń mogłaby zastygnąć w taki sposób? Raczej nie. Puściłby nóż.

W takim przypadku ktoś musiał mu go włożyć do ręki. W tym momencie tknęła ją pewna myśl. Poczuła, że jest blisko rozwiązania albo przynajmniej jego części. Nóż, pętla... Czyżby obie sprawy były połączone? Morderca zabijał ofiary i sugerował, że same to zrobiły, chociaż to było oczywiste, iż same się nie mogły zabić. To miało sens, chociaż nawet we własnej głowie czuła, że się powtarzała. No cóż, była potwornie zmęczona.

Spojrzała na zegarek. Zbliżała się czwarta. Było zdecydowanie za wcześnie, żeby dzwonić do Alberta. Corrie zamierzała rano wkroczyć do biura i oznajmić wszem i wobec, że te sprawy się łączą. Czuła to. Intuicja jej to podpowiadała. Zamierzała znaleźć ku temu dowody, a nie tylko opierać przypuszczenia na mglistych poszlakach.

Miała do czynienia z jednym mordercą i zamierzała tego dowieść.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top