Sens - Julenenka

Zostałem obudzony. Na twe żądanie. Próbuję uciec, ale trzymasz mnie swą żelazną ręką. Nie puszczasz. Nie chcesz mnie puścić. Patrzysz mi w oczy, próbujesz zrozumieć, jakie emocje mnie trawią, jakie emocje trawią ciebie. Na darmo. Nie nauczysz się tego w ciągu jednego dnia. Nie wykujesz tego, bo to czujesz. Spadasz, spadasz, spadasz w dół i uderzasz o ziemię, bądź lecisz wysoko, wysoko, wysoko do góry i tam zostajesz. Nie ma nic pomiędzy. Raz się zniżasz, raz lecisz do góry. Bo na tym polegają emocje.

Twoja twarz marszczy się w niezrozumieniu. Nie rozumiesz, co próbuję ci powiedzieć. Próbuję się wyszarpnąć, twoja obojętność ponownie powraca na twarz. Mam ochotę się uśmiechnąć, zaśmiać się. Ja nie żyję. Przestałem żyć w chwili, gdy to wszystko zaczęło się sypać, kiedy po prostu się poddałem. Umierałem, umierałem, umierałem ciągle od nowa, z nową ilością bólu, z jednorazową ulgą, że wreszcie to się skończyło. Ale to dalej trwało, nie chciało przestać, tonąłem, tonąłem w bólu. Haki przebiły moje mięśnie, z ran płynęła krew. Moich krzyków nikt nie słyszał. Każdy pogrążony we własnych cierpieniach.

Każdy błagał o odrobinę światła. Kiedy ono do nas zeszło, wszyscy wrzeszczeli, po czym powoli prosili o litość. O mniej bólu. O więcej światła.

A światło bolało, sprawiało nam ból. A wy po prostu przyszliście i zaczęliście głosić tę Dobrą Nowinę. Każdy płakał, ja się śmiałem. Dobra Nowina? Sprawialiście nam tylko ból. Wywołaliście fałszywą wiarę i nadzieję.

Mam ochotę krzyczeć, że jesteście niczym! Niczym! Zwykłymi lalkami z dopinanymi skrzydłami na plecach, wysokimi, ale dalej za niskimi. Nie patrz tak na mnie. Och, czyżbym uraził twoje uczucia? Czyżbyś był aż tak złamany, aż tak zdeterminowany?

Nie mów mi, że tak trzeba. Nic nie trzeba. Mogę tu zostać, przyjąć kolejne czterdzieści lat. Nie dałem rady. Ojciec nie byłby ze mnie dumny, ale te bydlaki tutaj? Oni zasłużyli na ten ból. Ja również. Ale nie chcę już go czuć.

Więc podniosłem nóż.

Och, nie płacz, aniołku. Nie wyszło tak, jak chcieliście. Ale czy tak nie jest u was? My, głupie małpy spieprzymy wszystko, a to wam dane jest posprzątać po nas? A może jest na odwrót? Może to my, cholerni ludzie sprzątamy po was? Nie patrz na mnie z wyrzutem, aniele. Może uświadamiamy siebie nawzajem?

Tak. Uderz mnie jeszcze raz, aniele. I jeszcze raz. Dopóki nie poczujesz prawdziwego bólu, który ja ciągle czuję, chociażby wydawało się, że u mnie jest w porządku. Tak, tak, zbieraj swoje złamane kawałki, to ja pomogę ci je poskładać. Dobrze, aniołku. Tak. Poskładamy się nawzajem.

Co robisz? Czemu mnie łapiesz za ramię? Nie, nie możemy stąd uciec. Alastair zaraz powróci, stąd nie ma wyjścia!

Pragniesz, żebym ci zaufał?

Ciągniesz mnie bez odpowiedzi ku górze, ku światłu, a ja czuję się coraz bardziej martwy, martwy, martwy, niedziałający prawidłowo. Skończymy tak jak zawsze – tutaj. Niebo upadnie, kochanie. Piekło zostanie tutaj na zawsze. Nie wierzysz? Och, przekonasz się. Jeszcze nie wiesz. Proroctwa? Może nie do końca. Ale te napisy dookoła? Nie widzisz ich? One mówią dokładnie – Koniec.

Koniec nie będzie na Ziemi, nie będzie w Niebie, nie będzie w Czyśćcu.

Będzie dokładnie tutaj.

A ja będę czekać. Wraz z tobą, aniołku. Pozabijamy się, chociaż będziemy przyjaciółmi. Ja oszaleję, mój brat zwariuje z frustracji i ciągłego zamartwiania się, a ty się poddasz.

Jeden upadły anioł, jeden były demon, jeden ćpun demonicznej krwi.

Wszyscy skończymy tutaj. Nieważne, jak czyste nasze dusze będą. Nieważne, że Niebo uznaje się za Koniec, chociaż to tylko Przejście, Przystanek przed Końcem.

Upadniemy, Castielu, tak nisko.

Moja pobudka była na darmo. I tak skończymy tutaj. Bo ja już nie wierzę, że uprzątniemy cały bałagan. Bo to już nie ma sensu.

Nic już nie ma sensu.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top