Koniec? - ArfFromMars

Wszystko było stracone w momencie gdy Lucyfer stanął twarzą w twarz Amarą. Osobno byli potężni, kiedy walczyli świat zaczął powoli pogrążać się w chaosie, niszczyli wszystko na swojej drodze. Całe Stany Zjednoczone były spustoszone, w Kanadzie nikt nie przeżył. Siła uderzeniowa powodowana dwoma najpotężniejszymi istotami na świecie przeniosła się na tereny Europy. Bóg wciąż się nie pojawiał. Wszyscy stracili już nadzieję. Bo czy mogło być jeszcze gorzej? Oczywiście, że tak! Amara i Lucyfer, po kilkugodzinnej rozmowie na temat korzyści takiego obrotu spraw, postanowili zawrzeć pokój i razem zniszczyć dzieło zwane Ziemią, potem stworzyć coś własnego, straszniejszego, ich zdaniem wspanialszego. Coś idealnego. 

I wtedy wybuchło coś, czego nikt, nigdy wcześniej się nie spodziewał. Rządy Lucyfera w Piekle nie podobały się większości demonów, przyzwyczajonych do lekkiej dyscypliny i pedantycznego uporządkowania Crowleya. Nowy władca był zbyt... w zasadzie to nawet nie potrafili określić jaki. Wyluzowany? W każdym razie kompletnie nie obchodziły go sprawy i interesy Piekła. W ten sposób zrodziła się rebelia. Były archanioł cały czas spędzał poza Podziemiem, nie było więc jakoś specjalnie trudno uwolnić Crowleya i sprowadzić tam Winchesterów. Tak, dwóch łowców, którzy przeżyli. I którzy to wszystko spowodowali. 

Ale czy mieli jakiekolwiek szanse? Większość aniołów i tak została już wymordowana, Cas został zagnany w najodleglejszy kraniec swojego umysłu i szczelnie tam zamknięty przez Lucyfera, który nie chciał aby sytuacja z nieudanym morderstwem Sama się powtórzyła, byli więc kompletnie bez wsparcia z Nieba. Z resztą siedziba główna aniołów w ogóle pogrążyła się w jeszcze większym chaosie niż ten na Ziemi.

Podszepty o rebelii dotarły do uszu Amary i Lucyfera, którzy zgodnie postanowili stłumić bunt w zarodku. Natarli więc na Piekło, jeszcze wciąż nie przygotowane. Demony rozbili w drobny mak w przeciągu kilku minut. Lucyfer znów zrobił z niegdyś potężnego Króla Piekła swojego pieska. Amara przygwoździła Sama do ściany, z której wyrosły kamienne pnącza, które skutecznie unieruchomiły młodszego z Winchesterów. Starszego spotkało to samo, ale spowodowane przez Lucyfera. Wiadomo było, że pierwszy książę ciemności ma nad ciałem całkowitą kontrolę, nawet nie mrugnął robiąc krzywdę Deanowi.

Akurat po przemowie Lucyfera, kiedy na Crowleya miał paść cios, który miał zadać mu śmierć, drzwi do piekielnej sali tronowej otwarły się z głośnym hukiem. Stanęło w nich kilka zakapturzonych postaci, które wolno zaczęły podążać w stronę walczących. Wszyscy na chwilę zamarli. Wtedy postać, która szła na przedzie sięgnęła do kaptura i zrzuciła go, a po bokach jej głowy rozlały się rude, lekko poskręcane kosmyki włosów. Spoglądała na Lucyfera z wyższością wypisaną na szlachetnych rysach twarzy. Wyglądała jak dumna, potężna królowa i sam jej widok wprawił byłego archanioła w nieme zakłopotanie.

-Jak? -wypowiedział tylko. Crowley, szykujący się na śmierć, otworzył oczy i uśmiechnął się lekko.

-Czy ty naprawdę myślałeś, że dam ci się oszukać? Tobie? I że dam się tak po prostu zabić? Że dam sobie skręcić kark? Jestem najpotężniejszą czarownicą wszech czasów, kochanieńki. A ty stoisz zdecydowanie zbyt blisko mojego syna. -jednym ruchem ręki rzuciła w Lucyfera fioletowym workiem Złego Uroku, który w zderzeniu z celem rozwinął się i uwięził byłego pana Piekła.

-Niezła sztuczka Roweno, ale chyba nie sądzisz, że mnie pokonasz? -uwolnił się jednym pstryknięciem palców. Amara stanęła za nim, również gotowa do walki.

-Sama? Nie. Ale z nimi, to już zupełnie inna sprawa. -roztoczyła wokół siebie rękami i osoby stojące za nią również odrzuciły kaptury. Lucyfer z lekkim przerażeniem dostrzegł tam Gabriela i Michała, jedyne istoty, poza Bogiem, które były w stanie go pokonać. Jego braci.

-Jak to możliwe? Zabiłem cię! A ty powinieneś siedzieć w klatce! -krzyknął, rozzłoszczony, wskazując na swoich braci. 

Krzyk sprawił, że zbolały Dean Winchester otworzył oczy. Przed sobą zobaczył całą zgraję ludzi, którzy powinni być martwi, w tym swojego przyrodniego brata, którego zostawili w klatce z Lucyferem i Michałem, archanioła Gabriela, którego zwłoki widział na własne oczy, Rowenę, która była pierwszą ofiarą Lucyfera po tym gdy przejął on ciało Castiela i tych, którzy powinni byli polec podczas tej nowej apokalipsy: Claire, Alex, szeryf Jody i Donnę.Czy to możliwe żeby ta siódemka przedostała się do Piekła i starała się pokonać Ciemność i Szatana we własnej osobie?

-Ktoś naprawdę uwierzył w to, że umarłem? -zdumiał się Gabriel.

-Wiesz, widzieliśmy twoje zwłoki... -odezwał się Sam, który również odzyskał już przytomność.

-Czy to naprawdę ważne? Możemy odłożyć wasze braterskie sprzeczki na bok? Zajmijmy się może rozwaleniem ich, Lucyferze, to oni stoją nam na przeszkodzie do zawładnięcia tym ziemskim padołem! -odezwała się Ciemność. Ten, do którego zostały skierowane te słowa, skinął ze spokojem głową.

-Michale, cóż się dzieje? Nie próbujesz rozwalić mnie od razu, gdy tylko mnie widzisz? -skierował swoje słowa to istoty, z którą spędził tak wiele czasu w zamknięciu, w tej przeklętej klatce.

-Po tylu latach nauczyłem się go kontrolować. -wyjaśnił mu spokojnie. Ale to nie Michał przemawiał. To Adam, syn Johna Winchestera, prawdziwy właściciel tego ciała. Ponoć nie dało się okiełznać archanioła, który opętywał twoje ciało, ale jak już dowiódł Sam, wrzucając samego Lucyfera do klatki, był to tylko mit, który najwidoczniej Winchesterowie kochali łamać.

-Co się stało, Lucusiu? Nie podobają ci się nasze sztuczki? -Rowena się cicho zaśmiała i machnęła ręką, uwalniając łowców i swojego syna. Amara w przypływie złości chciała się rzucić na czarownicę, ale przeszkodził jej w tym jej własny poplecznik.

-Chce nas tylko zdenerwować. Uspokój się. -warknął. Sam stanął na przeciw matki Crowleya i uśmiechnął z wyższością. -Masz jakieś warunki? Wiesz, zanim zamienię ciebie i twoich żałosnych popleczników w proch?

-Opuść ciało Castiela, wypuść ich wszystkich i napraw wszechświat to może rozważę to czy twoja śmierć będzie bezbolesna. -syknęła w odpowiedzi Rowena. I właśnie w ten sposób oboje się na siebie rzucili. Czarownica, młoda łowczyni, licealistka i dwójka szeryfów przeciwko Lucyferowi. Archanioł i człowiek z mocą archanioła przeciwko Ciemności. Ta walka była wyrównana. Przynajmniej początkowo. Wkrótce szala zwycięstwa zaczęła się kiwać i powoli przechylać na stronę zła. Ciało szeryf Donny leżało bezwładnie z boku, zaklęcia Roweny powoli przestawały działać, Claire i Alex szybko opadły z sił, Gabriel i Adam nie mogli sobie poradzić z siostrą Boga. Na szczęście do walki wkroczyli łowcy i najpotężniejszy z demonów.

Momentem przełomowym było to kiedy Lucyfer zamachnął się anielskim ostrzem na Claire. To nie Cas się przebudził. To ciało samo wyczuło, że nie może tego zrobić. Że ta osoba jest kimś blisko z nim związanym. Ciało opierało się zadaniu ciosu. Tą też szansę wykorzystał Castiel, który jakoś wydostał się z więzienia we własnym umyśle i przejął kontrolę. Walczył zacięcie z wrogim umysłem w naczyniu, ale nie mógł przejąć kontroli. Nie do końca.

-Zabijcie go! Mnie! Nas! -wydarł się anioł, upadając na posadzkę. Pierwszy przy nim znalazł się Dean. Jak zawsze przy swoim aniele.

-Cas! Wytrzymaj, znajdziemy jakiś sposób, żeby...-zaczął zielonooki. Rowena rzuciła jednym z woków w Amarę i szybko podeszła do nich.

-Nie ma sposobu. Spędziłam nad tym ostatnie trzy miesiące. Musimy go zabić. -rzuciła i ponowiła atak na Ciemność. Dean już to wiedział. Ale nie potrafił choćby znieść myśli o utracie Castiela, nie mówiąc już o zabijaniu go.

-Dean, proszę... On zaraz odzyska kontrolę... -po tych słowach anioł zwinął się z bólu. Starszy łowca klęczał przy nim na posadzce, kompletnie ignorując trwającą wokół walkę. Liczył się dla niego tylko ten jeden anioł. Ten, który wyciągnął go z Piekła. Uratował mu życie tyle razy, bez niego nigdy nie osiągnął by nawet połowy tego wszystkiego.

-Cas... To ty jesteś prawdziwym bohaterem. -odezwał się, patrząc na wyciągnięte w jego stronę anielskie ostrze. Musiał to zrobić. I nie liczyło się to jak bardzo tego nie chciał. Jak bardzo go to zdruzgocze.

I wtedy poczuł, że ostrze przeszywa jego. Lucyfer odzyskał kontrolę. Spojrzał po raz ostatni w te błękitne oczy, które teraz lśniły złem, pragnieniem zemsty. To już nie był Cas. To już nie był jego anioł stróż.

-Koch... -nie zdążył wypowiedzieć nawet tych ostatnich słów. Poczuł, że umiera. Tym razem na zawsze, tak jak obiecała kosiarka Billie.

Sam poderwał się i pobiegł w stronę brata. Nie wierzył w to co się właśnie dzieje. Lucyfer pochylał się nad jego umierającym bratem. I wtedy stało się coś niespodziewanego. Adam rzucił swoją broń Claire, a młoda łowczyni, zasłaniając sobie oczy, wbiła ją w ciało swojego ojca. Jedna z niewielu rzeczy, które mogły go zabić.

W ostatnich sekundach swojego życia Castiel ponownie odzyskał kontrolę nad ciałem. Czuł, że umiera, wiedział, że ginie z ręki Claire. Był z niej dumny. Dziewczyna właśnie zabiła Lucyfera, będą z niej ludzie. I wtedy też uświadomił sobie, co uczyniły jego ręce. Jego ostrze. Zabił Deana. Zabił człowieka, którego kochał najbardziej na świecie. Powód jego wszystkich decyzji, jego buntu. Tego, który go ocalił, który dał mu nowe życie, który pokazał mu co to wolna wola.

Sam mógł co najwyżej patrzeć jak dwójka najbliższych mu osób umiera. Widział to, że Claire zalewa się łzami z powodu tego co zrobiła. Słyszał, że bitwa z Amarą wciąż trwa, ale jakoś przestało to do niego docierać. Jego brat. Jego starszy brat, podpora całego jego życia, ktoś kto go wychował, kto zawsze był przy nim, odszedł. Tym razem bez szans powrotu.

Gabriel obrócił się akurat, żeby zobaczyć jak Amara zachodzi załamanego młodszego Winchestera od tyłu. Może krzyknął. Nie panował już nad samym sobą. Castiel, jedyny anioł, którego naprawdę podziwiał, właśnie zginął. Dlaczego? Ponieważ jego starszy brat, którego kochał, ale jednak był skończonym dupkiem, chciał podbić świat. Gabe nie wiedział, czy mógł jakoś uratować młodszego, ale żałował, że pozwolił na taki koniec. A teraz jeszcze jego ciotka usiłowała zamordować ostatniego człowieka na Ziemi, za którego archanioł był gotów oddać swoje życie bez zastanowienia.

Gdzieś za Ciemnością mignęła blond czupryna naczynia innego archanioła, które pokonało tego, do którego kiedyś powiedziało tak. Czyli w skrócie Adam. Może i nie dało się pokonać Amary przy pomocy jego mocy, ale dało się ją osłabić, co było i tak sporym wyczynem. Siostra Boga już zaczęła tracić siły i nie atakowała tak zaciekle, co odrobinę pomagało w walce, choć archanioły również traciły energię. Ale ona wykonała ostatni cios, zadała ostatnią stratę. Ostatnią śmierć.

Nawet nie wiedział, że ona była za nim. Usłyszał tylko krzyk Gabriela i spróbował się odwrócić. Ale Ciemność była szybsza. Nie wyssała jego duszy. Wyczarowała jakiś czarny pył i dmuchnęła nim na Sama, a on przestał nagle widzieć. Potem słyszeć. Jego zmysły po kolei się wyłączały, nie wiedział nawet, kiedy runął na ziemię. Potem wyłączył się układ krwionośny. Ostatni był nerwowy.

Gabriel po prostu tam podbiegł, ignorując nawet krzyki Adama, który z nową pasją rzucił się na Amarę. Przytrzymywał głowę Sama Winchestera, widział jak umiera. Ten durny Łoś. Ten człowiek. Nigdy nikomu o tym nie powiedział, ale to on był po części powodem dla którego oparł się wtedy Lucyferowi. Bo ten mały, kruchy człowiek, prawdziwe naczynie Lucyfera, chłopak z demoniczną krwią, to właśnie on wzbudził w nim jakieś emocje. I nawet nigdy się o tym nie dowiedział. Pojedyncza łza wypłynęła na policzek archanioła i skapnęła na twarz martwego Samuela.   

I wtedy nareszcie zjawił się ktoś, kogo najbardziej wyczekiwano. Najpierw rozległ się donośny głos, każący wszystkim dobrej woli zamknąć oczy. Rozbłysło jasne światło i w komnacie zmaterializował się... Chuck Shurley. A może raczej Bóg. Amara spojrzała na niego wyzywająco.

-Teraz się zjawiasz? Po tych wszystkich miesiącach beznadziejnej walki postanowiłeś pomóc swojej kreacji? Bo co? Zabiłam twoich pupilków? Ulubionego syneczka? Oh, jakże mi przykro. -wyszczerzyła zęby w upiornym uśmiechu.

-Zamknij się, głupia kobieto. Zjawiam się, bo jeden z moich synów nareszcie zrozumiał o co mi chodziło. No, może dość pokrętnie, ale pokochał ludzkość. A ty odebrałaś mu powód dla którego to zrobił. Więc tak, generalnie to chyba jednak oberwiesz. -Bóg wyraźnie nie był w nastroju do żartów i znów wybuchnął jasnością.

Claire obudziła się na jakiejś polance. Obok niej leżała Alex, jeszcze dalej Gabriel i Adam. Rowena, Crowley, Donna, Jody, Sam, Dean, Castiel. Oni wszyscy polegli w ostatecznej walce. Ale był jeden plus. Pokonali Ciemność. I Lucyfera.

-Co teraz? -zapytała Alex.

-Nie wszystkie potwory zostały zabite. Rusz się, mamy robotę do wykonania. -odpowiedziała jej blondynka, wstając i wyciągając w jej stronę dłoń. Brunetka lekko się uśmiechnęła i również wstała.

Jakiś cudem stary Chevrolet Impala z 67' roku wciąż była w doskonałym stanie. Jakimś cudem Claire znalazła w kieszeni swojej kurtki klucze do niej. Dwie nastolatki, archanioł i chłopak, który spędził całe tysiąclecia uwięziony we własnym umyśle odjechali w stronę zachodzącego słońca.

Ale czy aby na pewno był to koniec?  

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top