Hospital For Souls - ArfFromMars

- Nieważne, ile razy próbujemy. Zawsze upadamy. Za każdym razem nie mamy dość siły, by się podnieść, powoli się zapadamy. Z każdym dniem jest z nami coraz gorzej, choć boimy się do tego przyznać.
Dni są życzeniem śmierci.
Boję się zamykać oczy, bo właśnie śmierć widzę. Wszyscy, których kiedykolwiek kochałem. Bracia. Siostra. Przyjaciele. Ona.
Polowaniem na czarownice, bez wyjścia.
Zieleń.
Wszystko, o czym potrafię myśleć, to zieleń. Taka trochę trawiasta. Taka trochę jak pana oczy. Byłaby ciekawym wyłomem wśród otaczającej mnie bieli. Wszystko jest białe. Ściany, sufity, podłoga, meble, ubrania. Biel mnie ogarnia. Nienawidzę tego koloru, przyprawia mnie o mdłości.
Jestem bezsilny.
Nie mogę się stąd wydostać. Nie mogę zapomnieć. Wspomnienia wciąż są zbyt wyraziste. Widzę ogień, boleśnie powoli trawiący Annę. W jakiś ironiczny sposób kolory zlewają się w jedno. Jej włosy były płomiennorude, tak idealnie pasowały do jej śmierci.
Delikatni, złamani.
Nie to powinno ją spotkać. Widziałem strach w jej oczach. Wciąż go pamiętam. Strach. Przerażenie. Błaganie. I płomienie. Żar buchający od płonącego pomostu. Dlaczego ja też nie zginąłem w tych dokach? Dlaczego pozwoliłem jej na uratowanie mnie, poświęcenie siebie? Dlaczego pozwoliłem jej na kontynuację mojej egzystencji w zamian za śmierć?
Siedzą w kręgach i pozostają milczący.
A Gabriel? Czym on zasłużył sobie na śmierć? Doskonale pamiętam tę noc. Było zimno, na chodniku leżał śnieg. Wracaliśmy z jakiejś imprezy. On się śmiał. To był taki ciepły, serdeczny śmiech, który kojarzył się z domem i bezpieczeństwem. Ktoś wyszedł z cienia. Gabe nawet nie zdążył krzyknąć.
Jesteśmy bezsilni.
Pamiętam krew własnego brata na rękach. Pamiętam śnieg zabarwiony na czerwono. Pamiętam dźwięk wystrzału. Wciąż czuję łzy, które spływały mi po twarzy. Pamiętam postać w czerni, uciekającą ile sił w nogach. Tuliłem jego zwłoki, błagałem, żeby ze mną został. Dlaczego zasłonił mnie przed strzałem? Dlaczego wolał moje życie od własnego?
Ponieważ wszyscy chodzimy samotnie po pustej klatce schodowej.
Zniszczyłem tych, z którymi mógłbym teraz przebywać. Pamiętam łzy Balthazara. Łzy spowodowane bólem. Jego oczy, w kolorze lodowca, błagające o litość. Krew na rękach. Ponownie była to krew brata. Pamiętam połysk srebra. Życie, powoli z niego umykające.
Cichymi korytarzami, mijając twarze pozbawione imion.
Dlaczego trzymałem tamten nóż? Czemu jedna kłótnia aż tak wprowadziła mnie z równowagi? Wciąż szukam odpowiedzi na te pytania. Czasem próbuję wmówić sobie, że to nie była moja wina, to tylko jakiś atak, ktoś inny to zrobił albo chociaż miałem poważny powód. Wszystko to kłamstwa. Oto kim jestem.
Jestem bezsilny.
Może dlatego taką przyjemność sprawiło mi pozbawienie tej siły kogoś innego? Pamiętam moje własne łzy, gdy zobaczyłem, co zrobiłem. Szorowanie dłoni, z których krew nie chciała zejść. Zmiana ubrań, wyrzucenie tych, na których pozostała krew mojego własnego brata. Bieg do jedynej osoby, która wydawała mi się odpowiednia.
Wszyscy chcą iść do Nieba, ale nikt nie chce umierać.
Pomogłem mu w tej misji. Wciąż się usprawiedliwiam. Samandriel również to robił. Podzielił się ze mną częścią swoich leków i starał się wmówić mi, że wszystko będzie dobrze. Że to nie była zbrodnia. Że nie była morderstwem. Ale wiedziałem, że zadzwonił po policję.
Nie mogę dłużej obawiać się śmierci.
On również nie musiał. Spotkał się z tasakiem. Nie wiem, dlaczego to zrobiłem. Tym razem nawet nie kłopotałem się zmywaniem krwi. Czułem, jak mojego młodszego kuzyna, tego, dla którego zawsze byłem wzorem, opuszcza życie. Co ja robiłem? Dlaczego sprawiało mi to taką dziką przyjemność?
Sam umarłem tysiące razy.
Musiałem uciekać. Ale była jeszcze jedna osoba, z którą koniecznie chciałem się pożegnać. Pamiętam jedwabiste włosy koloru gorzkiej czekolady, radosny uśmiech i oczy. Tak, miała przecudowne oczy. I jej głos. Delikatny, chociaż mówiła nim rzeczy zazwyczaj okrutne, złe, niegodziwe. Mój osobisty demon. I największą miłość mojego życia.
Dlaczego odkrywamy kosmos, skoro nie znamy samych siebie?
Meg. Była zła, ale przez to tak niemożliwie pociągająca. Mimo to nigdy nie była tak zła jak ja. Narkotyki, alkohol, wandalizm. To nic w porównaniu do podwójnego morderstwa. Gdy mnie zobaczyła, ucieszyła się. A potem zauważyła krew na moich rękach i ubraniu. Była przerażona. Powiedziałem, że muszę uciekać. Płakała. Tak, to pamiętam doskonale. Ciepłe łzy.
W naszych głowach jest pustka, której nikt nie odważy się rozważyć.
Zamknąłem ją w uścisku. Odepchnęła mnie. Cofała się w głąb swojego mieszkania. Łzy spływały jej po policzkach. Troszkę zbyt dużo było tych łez w moim życiu. Nie jestem pewien, o co się potknęła, ale gdy upadała, uderzyła głową o szafkę. Wiedziałem, że coś nie jest w porządku gdy zobaczyłem, że się nie porusza.
Wrzuć mnie w płomienie.
Meg. Moja mała, kochana demonica. Znów krew i jeszcze więcej łez. Nie wiem, ile godzin spędziłem na przytulaniu jej martwego ciała. W końcu chyba zasnąłem.
Patrz, jak płonę.
Obudziła mnie policja. Skuli mnie. Przesłuchanie trwało kilka godzin. Chyba nawet się nie odezwałem. Tego już nie pamiętam. Odezwałem się? Przyznałem do wszystkiego?
Postaw mój świat w płomieniach.
Stwierdzili, że jestem niepoczytalny. Nie byłem pod wpływem niczego, choć dalej usiłuję sobie wmówić, że było inaczej.
Patrz, jak płonę.
I tak wylądowałem tutaj.
- W skali od jeden do dziesięć jak się czujesz?
- Co proszę? Właśnie powiedziałem panu o tym, jak zniszczono mi życie. Minus nieskończoność!
- Możesz powiedzieć mi, co widzisz? Gdy zamykasz oczy, jaki jest pierwszy obraz? Nie martw się, to rutynowe pytania.
- Płomienie. Krew. I róże. Nie mam pojęcia, co one mają z tym wszystkim wspólnego. Ale tu są. Herbaciane róże. Mają kolce. Skapuje z nich krew. Płoną.
- Chcesz o tym porozmawiać?
- Nie. Nie chcę wiedzieć co mają oznaczać, panie Winchester.
- Jak to sprawia, że się czujesz, Castielu?
- Już niczego nie odczuwam. Czuję się wyprany z wszystkich emocji. Moje sumienie jest martwe.
- Czy kiedykolwiek przystawiłeś ostrze do swoich nadgarstków?
- Żeby to raz... Od śmierci Gabriela robię to prawie codziennie. Niech pan tylko spojrzy. Więcej blizn niż czystej skóry.
-Czy opuszczałeś posiłki?
-Dlaczego miałbym jeść? Po co utrzymywać się przy życiu, kiedy chce się je zakończyć? Zadaje pan te pytania, odkąd tu jestem. To już ponad tydzień. Dlaczego codziennie to samo? Dlaczego codziennie mam opowiadać tę samą historię?
- Wypróbujemy dzisiaj coś innego. Powiem ci prawdę, dobrze? Castielu Novaku, nigdy nikogo nie zabiłeś. To tylko iluzja, twój mózg sfałszowali twoje wspomnienia, bo prawda jest jeszcze bardziej bolesna. Nie możesz tego przeboleć, próbujesz się chronić przed kompletnym zwariowaniem.
Anna i Gabriel to prawda. Twoje cięcie się, choć go nie pochwalam, jest prawdą. Twój związek z Meg jest prawdą. Balthazar i Samandriel są prawdziwi. Śmierć ich trojki też jest prawdą. Ale nie jest nią twoja zbrodnia. Nie ty ich zabiłeś.
Jak się z tym czujesz?
- Kłamie pan.
- Nie, Castielu. Przypomnij sobie, co naprawdę się stało. Uwierz w swoją niewinność.
- Nic. Zabiłem ich. Z zimną krwią. Panie Winchester, to właśnie się stało. Jestem winny. I niepoczytalny.
- Możesz mówić mi Dean. Wytęż umysł. Przypomnij sobie o waszej wycieczce. O tym, co się tam wydarzyło.
- Dobrze. Chwilę, co? Byłem gdzieś z Meg, Balthy'm i Samem. Chcieliśmy coś zwiedzić... To nie ma sensu.
- Ma, ma! Kontynuuj, bardzo proszę!
- Byliśmy w lesie, gdzieś daleko. Nie wiem dlaczego, ale zeszliśmy do jakiejś wioski. Chyba usłyszeliśmy krzyk...Nie. Dlaczeg... Nie! To nie mogło się wydarzyć!
- Wróciły? Wspomnienia związane z rzeczywistością? Z wioską pogan? Tak, Cas, to prawda. To wszystko prawda. Oni zostali zamordowani, złożeni w ofierze, zjedzeni. Przez innych ludzi, istne potwory. Byłeś bezsilny. Patrzyłeś, jak ulatuje z nich życie. Płomienie to piec. Róże stały na stole. Wszędzie była krew. Tam cię znaleźli. Jako jedyny przeżyłeś, bo ci ludzie się tobą nie zainteresowali. Przyprowadzono cię tutaj. Roztrzęsionego, niekontaktującego. Oddano cię pod moją opiekę. Teraz już pamiętasz, prawda? - Dean ledwo zdążył zadać to pytanie, a Castiel rzucił się mu w ramiona, mocząc kitel psychologa łzami.
Trzymaj mnie mocno.
Nie pozwól odejść
Patrz, jak płonę.
W tym szpitalu dla dusz.  

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top