Filozofia Lucyfera - Black0River

Łaska Castiela delikatnie zalśniła w półmroku, przypominając aniołowi,  że przecież on sam wciąż istnieje. Jego jaźń, wczepiona gdzieś w najgłębsze zakamarki umysłu Jimmiego Novaka (teraz pustego i przeraźliwie zionącego chłodem), pulsowała miarowo, nie pozwalając Casowi umrzeć, choć ten bez wątpienia przyjąłby koniec z ulgą. Nie mógł jednak przyzwolić sobie na odpoczynek, ponieważ wiedział, że nie może okazać słabości...

bo wówczas ON wygra.

Pokusa śmierci, lęk i wątpliwości stanowiły dla Casa największe niebezpieczeństwo. Jeśli się złamie, Lucyfer przejmie całą jego moc i wykorzysta ją najpierw do pokonania Amary, a następnie do przejęcia władzy w niebie. To pierwsze było wprawdzie celem Castiela, gdy powiedział bratu "tak", ale na pewno nie zamierzał dać nikomu przyzwolenia do ogłoszenia się nowym Bogiem. Szczególnie Bogiem tak okrutnym i pozbawionym skrupułów, jakim był Lucyfer.

- Co jest, Casie? - Usłyszał nagle, więc drgnął gwałtownie. - Przecież wiesz, że opór nic nie zmieni. Jesteś słaby! Mały, bezbronny aniołek!

Głos Lucyfera był pełen rozbawienia, w enochiańskim brzmiał niczym miedziany dzwoneczek. Nic dziwnego, że Ojciec tak go kochał, pomyślał Cas.

- Kochał? Ojciec żadnego z nas nigdy nie kochał, Castielu. Gdyby tak było, nie stworzyłby sobie tych śmierdzących, bezsilnych karaluchów, jakimi są ludzie. Jesteśmy od nich o wiele lepsi, a mimo to Tata wybrał ich!

- Moc nigdy nie była miarą wielkości, bracie.

- Tak? - Diabeł zachichotał. - Co w takim razie, według ciebie, jest miarą wielkości? Zbuntowanie się przeciw rozkazom, ucieczka z nieba, a potem zdrada przyjaciół?

Archanioł z satysfakcją wyliczał grzechy, jakich dopuścił się Czwartkowy Anioł. Cas słuchał ich z zasępieniem. Kiedyś może by się poddał, zgodził z Lucyferem i stwierdził, że przecież rzeczywiście jest niczym. Teraz natomiast było inaczej - w jego pamięci istniała jedna osoba, która nauczyła go, że każde przewinienie możemy naprawić i to właśnie z tego powinniśmy być dumni.

- Owszem. Miarą wielkości nie jest potęga, ale sposób w jaki zmieniamy nasze błędy. Ludzie są słabi, ale w tej słabości drzemie ogromna siła. Są niczym trzcina, która ugina się pod porywistym wiatrem, lecz się nie łamie. Człowiek jest wielki właśnie dlatego, że mimo bólu i świadomości własnej marności jest wstanie dosięgać nieba. Świat może go zgnieść, ale nigdy go nie przewyższy, bo on sam wie, kim jest i NIGDY SIĘ NIE PODDA!

- Piękne słowa, bracie, ale cóż im po tych cechach, skoro ich życie zostanie zakończone? Można ich zabić tak łatwo! Zakażenie, choroba - niewielki drobnoustrój i umierają. - Lucyfer pstryknął palcami i Castiel stanął w wejściu do kuchni bunkra,  wyobrażonej w umyśle ich naczynia. Znów miał formę. Przed sobą ujrzał włączony telewizor.

Archanioł rozejrzał się ciekawie dookoła.

- Interesujące. To jest miejsce, do którego chcesz najbardziej wrócić, bracie? A więc, dobrze. Jako przyszły Bóg, dam ci prezent. Możesz tu zostać i obserwować, jak staje się panem tych nędznych istot!

I zanim Castiel zdążył cokolwiek powiedzieć, brat zniknął w  rozbłysku światła. Anioł został sam w pustym pomieszczeniu, patrząc smętnie na obrazy przewijające się na ekranie telewizora:

Polana.

Ot, zwykły skrawek gruntu z przeoraną, na wpół spłowiałą trawą; nieróżniący się zbytnio od innych łąk, ale pozbawiony witalności i wszystkich kolorów.  Prócz jednego...

...szkarłatu...

Tysiące ciał, morze krwi.

Swąd rozkładu, wrzask cierpienia.

ŚMIERĆ

Na tej polanie życie powoli umierało. Wydawała się zapadać w mrok, jedynie kilka promieni słońca zdołało się przebić przez grubą warstwę chmur, oświetlając ciemną postać w centrum. Wśród trupów stał Lucyfer z twarzą Jimmiego. Nie, z twarzą Castiela. Uśmiechał się łobuzersko, trzymając jakiegoś mężczyznę za włosy. Castiel z przerażeniem rozpoznał w nim Deana. Winchester bezsilnie spoglądał w ziemię, jakby godząc się z własną śmiercią.

- Cas, proszę... - wychrypiał zrezygnowanie łowca, tylko siłą woli utrzymując przytomność.

Jego kurtka lepiła się od krwi, spodnie były podarte. Popatrzył jeszcze szybko w stronę Sama, który leżał nieopodal. Ciało długowłosego zostało poskręcane w nienaturalny, okrutny sposób. Z ust młodszego z braci kapała krew, twarz stała się blada. Nie żył - świadomość tego faktu uderzyła w Casa niespodziewanie niczym fala tsunami i odebrała mu oddech.

Szatan spojrzał Castielowi w oczy (był tego pewien, bo ekran zafalował nieznacznie). Wiedział, że ten ogląda "jego małe show". Potem skierował wzrok na swoją ofiarę. Czwartkowy Anioł przymknął powieki. Nie chciał na to patrzeć!

Z głośników telewizora doszedł go krzyk rozpaczy i głowa starszego Winchestera potoczyła się przez łąkę, zostawiając za sobą szkarłatne smugi. Kwiaty dookoła zabarwiły się wściekłą czerwienią, która stawała się coraz bardziej wyrazista.

Do uszu Castiela doszedł kolejny wrzask, ale tym razem nie miał on źródła w urządzeniu - dopiero po paru sekundach ciemnowłosy zorientował się, że to on sam krzyczy.

- Widzisz? Przypatrz się dobrze! Tym właśnie są ci twoi ukochani ludzie! - Zaśmiał się jeszcze Lucyfer, wychylając głowę w tył.

----

*W opowiadaniu wykorzystałam fragmenty filozofii Blaise Pascala (tak, ten od ciśnienia):

Pascal stwierdził, że: "człowiek jest trzciną - najsłabszą na wietrze, najwątlejszą w przyrodzie, ale trzciną myślącą". W swojej myśli uważał, że człowiek jest kimś bardzo ważnym wobec otaczającego go świata, ponieważ jako jedyna istota na ziemi posiada rozum. W ten sposób wyróżnia się z pośród innych stworzeń dlatego, że potrafi myśleć i stanowić o sobie.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top