1.9.


 Trzeci i ostatni dzień kursu uświadomił mi, jak bardzo nie pasowałam do Północnej rzeczywistości. Niska kobieta przy kości opowiadała nam o przyszłości, jaka czeka nas po skończeniu szkoły. System nauczania był nastawiony na efektywność, więc w określonych latach wszystkie szkoły miały obowiązek prowadzić zajęcia przygotowujące do zawodów, na które istniało akurat największe zapotrzebowanie. Żeby wybrać ścieżkę kariery nastawioną na indywidualne talenty czy preferencje, należało wykazać się czymś ponadprzeciętnym. W innym wypadku młodych ludzi skazywano na wybór spośród niewielu możliwości.

Najbardziej potrzebne profesje reklamowała już broszura szkoły, kobieta wspomniała jeszcze o kilku innych. Niestety żadna z tych opcji nie pasowała mi. Czułam że jestem cholernie wybredna, bo przecież w Gandanie dalej zbierałabym śmieci, ale nie dbałam o to. To nie był mój świat i nie zamierzałam udawać, że planuję się grzecznie dopasowywać do tego, co mi się narzuca.

Przed ukierunkowaniem się na konkretny zawód, czekało nas jeszcze kilka przedmiotów ogólnych. Przynajmniej w tej kwestii dano nam dowolność. Wybrałam oczywiście wszelkie kursy dotyczące historii i jej pokrewnych, bo tak naprawdę tylko te pozycje z listy naprawdę mnie zainteresowały. Z każdego z dostępnych przedmiotów czekały już na nas krótkie testy elektroniczne, które zajęły mi niewiele czasu przez moje ogromne braki.

Po wszystkim zebrałam się na odwagę i podeszłam do kobiety. Szybko i dość kulawo opowiedziałam jej o przyjaciółce, której szukam. Na początku wydawała się niezainteresowana, ale gdy podałam nazwisko Tali, jej oczy zaświeciły się.

— O, tak, tak! Brała udział w pierwszej turze kursów. Od razu zgłosiła, że chce zostać lekarką, a po teście okazało się, że ma ogromną wiedzę na ten temat. — Kiwała głową z entuzjazmem i jeszcze dłuższą chwilę zajęło mi wyciągnięcie z niej czegoś poza pochwałami na temat Tali.

Z Południa przyjechało sporo dzieci, ale jakoś nie zdziwiło mnie, że to właśnie ona została zapamiętana. Mimo że była osobą naprawdę spokojną i pozornie zwyczajną, nie bała się zabrać głosu. A to że zdecydowała się wyjść przed szereg akurat po to by zawalczyć o zostanie lekarzem, zupełnie mnie nie zdziwiło. Właściwie nigdy o tym nie rozmawiałyśmy, ale to po prostu musiało być jej powołanie. Nie widziałam jej w innej roli.

Kobieta skierowała mnie do biblioteki, żebym zaczekała w niej, aż skończą się regularne zajęcia. Podała mi też numer sali, w której przebywała Tala. Chociaż zupełnie nie uśmiechało mi się pozostanie w tamtym budynku ani chwili dłużej, biblioteka brzmiała kusząco. Oczywiście wiedziałam, że takie miejsca zostały już w pełni scyfryzowane i prawdopodobnie nie ujrzę tam żadnej książki z prawdziwego zdarzenia, ale właściwie nigdy wcześniej nie miałam okazji odwiedzić podobnego miejsca.

Sala okazała się ogromnym, wielokondygnacyjnym pomieszczeniem. Cisza nie przypominała tej napiętej i pełnej oczekiwania, którą znałam z Gandany. To było skupienie w najczystszej postaci. Mimo że kilka osób kręciło się między regałami, nikt nie spieszył się. Spokoju nie zakłócały dźwięki rozmów ani nawet szeptów. Ostrożnie i wolno podeszłam do windy, instynktownie próbując dostać się wyżej, jakby miało mi to zapewnić bezpieczeństwo. Stopy starałam się stawiać uważnie i dopiero po chwili zdałam sobie sprawę, co właściwie wyprawiałam. Odetchnęłam głęboko i spróbowałam zachowywać się naturalniej.

W kilku miejscach stały przezroczyste stoliki służące do wyszukiwania książek. Gdy podeszłam do jednego z nich, ukazała się przede mną prosta wyszukiwarka haseł, autorów i tytułów. Zagryzłam wargę, zastanawiając się, ale odkąd przekroczyłam próg biblioteki, wiedziałam, że ostatecznie się nie powstrzymam. Arka, wpisałam szybko, a ekran wyświetlił dwie pozycję i dość spory napis: Przykro nam, że znaleźliśmy tak niewiele. Spróbuj sprecyzować swoje wyszukiwanie. Ponieważ nie miałam pojęcia, jak to zrobić, uznałam, że to i tak lepsze niż nic. Znalazłam regał z odpowiednim numerkiem i przyjrzałam się temu, co na nim leżało.

Grzbiety książek miały identyczną grubość i połyskiwały na niebiesko. Tylko jedna z nich świeciła na czerwono, dając najwyraźniej sygnał, że to jej szukałam. Gdy sięgnęłam po nią, grzbiet okazał się tylko płaskim dyskiem. Obróciłam go w dłoniach w poszukiwaniu jakiejś instrukcji obsługi czy chociaż tytułu, jednak zmienił kolor na niebieski i taki już pozostał. Po znalezieniu drugiej pozycji, niepewnie podeszłam do jednego z kilkuosobowych biurek. Wybrałam to całkiem puste, ale miałam z niego niezły widok na inne, stojące kilka regałów dalej. Siedziała przy nim dziewczyna i wkładała inny dysk do jakiegoś pudełka. Na swoim blacie nie dostrzegłam podobnego urządzenia, ale szybko zorientowałam się, że kilka ukryto w schowkach pod nim. Dziewczyna założyła je na nos niczym kańciaste okulary, a one zasłoniły jej całe oczy. Rozsiadła się wygodnie i wyglądała na maksymalnie zrelaksowaną. Z wahaniem spróbowałam tego samego, a przed oczami ukazał mi się najprawdziwszy tekst.

To nie tylko wyglądało zupełnie jak papierowa książka, ale nie męczyło oczu i nie zmuszało do przyjmowania żadnej określonej pozycji. Widziałam wszystko pod dokładnie takim samym kątem, niezależnie od ułożenia ciała. Co więcej, strona zdawała się reagować na ruch moich gałek ocznych. Zmieniała się, gdy kończyłam czytać i zmieniała wielkość czcionki, gdy mrużyłam oczy. Zachwycona tym niezwykłym wynalazkiem, skupiłam się na treści.

Równie tajemniczym projektem jest oczywiście legendarna Arka, czyli tajna misja zorganizowana przez rząd Illi. Spośród zaledwie kilkunastu ochotników wybrano dziesięć osób, następnie wyposażono ich w niezwykle zaawansowany ekwipunek i wysłano poza atmosferę. Należy wspomnieć, że była to pierwsza taka misja od czasu, gdy ukończono budowę ostatniego okręgu. Wszelkie dane dotyczące projektu utajniono, a do mediów dotarła tylko jedna informacja - nikt z tej wyprawy nie powrócił.

Adnotacja na dole strony głosiła, że wyszukiwane przeze mnie słowo nie pojawia się już więcej w tej publikacji. Zmieniłam płytkę.

Arka - przestarzałe określenie osoby zupełnie niepasującej do otoczenia.

Westchnęłam ciężko, czując się zupełnie niezaspokojona. Przez chwilę bezmyślnie obracałam urządzenie w dłoniach, gdy nagle poczułam na sobie czyjś wzrok. Dokładnie naprzeciwko mnie stała Linda. Była oddalona o kilka regałów, więc na moje szczęście nie miała jak się odezwać, bo musiałaby zagłuszyć idealną ciszę. Przez krótki moment patrzyła na mnie z pogardą, po czym jej usta zacisnęły się, tworząc wąską i prostą linię. Odeszła szybkim krokiem i zniknęła z mojego pola widzenia. Jeszcze przez jakiś czas gapiłam się przed siebie. Czyż nie od tego się zaczęło?

To właśnie ostrzeżenie Lindy zapoczątkowało całą lawinę zdarzeń, która tak brutalnie mnie przygniotła. Czy i tym razem postępowałam źle? Przecież Valeja miała być inna. Nie powinnam się bać, że szukam słowa, które zgubiło mnie w Gandanie. W teorii nie miało to żadnego znaczenia. To tylko kilka liter. Niegroźnych, całkowicie legalnych. Rozumiałam, że Linda czuła potrzebę obserwowania mnie. Nie tylko przez wścibskość. Zagrożenie, które wisiało nad nami w domu, zniknęło, ale żadna z nas nie mogła przecież zapomnieć, że kiedyś istniało. Że to przez moje szperanie w rzeczach, które mnie nie dotyczyły, ucierpiał Virtus. I że brnęłam w to wszystko dalej, mimo jej gróźb. Czy i tym razem miała rację?

Zdałam sobie sprawę, jak irracjonalne rzeczy rozważałam. Przecież Lindzie nigdy nie zależało na moim bezpieczeństwie. Tamtego dnia w Gandanie dbała tylko o siebie, a za jej dzisiejszym spojrzeniem kryła się wyłącznie wrogość. Stwierdziłam, że czegokolwiek bym teraz nie zrobiła, to nie może mieć wpływu na nią. Nie sprzątałyśmy już razem, nie łączyły nas relacje rodziców. Nasze ścieżki rozeszły się. Tak mi się przynajmniej wydawało.

Zupełnie nie przejmując się odłożeniem książek na półkę, wyszłam z biblioteki. Gdy Tala skończyła zajęcia, bez słowa rzuciłyśmy się sobie w ramiona. Znalazłyśmy ustronne miejsce przed budynkiem i pozwoliłam jej mówić. Dziewczyna zdawała się tryskać energią, bił od niej optymizm.

— Nie raz pomagałam przecież mamie! — mówiła z entuzjazmem. — Tutaj technologia jest dużo bardziej zaawansowana, ale i tak wiem bardzo dużo, nawet w porównaniu do reszty grupy. Ćwiczymy różne rzeczy na modelach, uczymy się o ciele człowieka... Mówię ci, Kora, to wszystko jest niesamowite! A ty? Myślałaś już o czymś?

— No w sumie to jeszcze nie... — zaczęłam niezbyt przekonująco.

— Ten cały projektant organów też wygląda całkiem nieźle — stwierdziła z przekonaniem.

— Ja się chyba nie najlepiej czuję w jakimś projektowaniu — odparłam, chcąc uciąć ten temat.

— A jak twoja rodzina? — dopytywała się. Opowiedziałam jej pokrótce o swoim dalekim krewnym, który przygarnął mnie pod swój dach. Nie wplatałam jej już w całą tę intrygę dotyczącą mojego ojca i jego relacji z różnymi kobietami. O samym Septimusie mówiłam szczerze, nie szczędząc pozytywów, bo naprawdę doceniałam, że trafiłam akurat do niego. Tala również wychwaliła swoich nowych opiekunów i niespodziewanie skończyły nam się tematy. Próbowała jeszcze przez chwilę zachwycać się samą Valeją, ale nagle przerwała.

— Nie patrz tak na mnie — poprosiła z wyrzutem w głosie.

— Jak?

— No tak jakby... — próbowała znaleźć odpowiednie słowa — jakbym robiła coś złego, bo nie mówię tylko o tym, jak tęsknię za domem. — Głos załamał się jej, a ona spuściła głowę. — Tęsknię, naprawdę strasznie brakuje mi rodziców, ale... próbuję się zaklimatyzować.

— Nic ci nie zarzucam, Tala i cały czas cię słucham. Ja tak chyba po prostu nie potrafię — przyznałam.

— Dalej się tak patrzysz — powiedziała, ale tym razem z uśmiechem, jakby chcąc rozpocząć przyjacielskie przekomarzanie. Po chwili spoważniała. — To nie tak że zapomniałam albo mam to wszystko gdzieś. Tylko że... myślę, że to jedyne, co możemy zrobić, Kora. Pamiętać ich zawsze, to jasne, ale też... iść do przodu. Moja mam na pewno nie chciałaby, żebym tutaj tylko płakała. Mogę pójść w jej ślady, mogę pomagać ludziom — zakończyła, jakby próbując mnie do czegoś przekonać.

— Przepraszam — odparłam po chwili. — Może rzeczywiście przemknęło mi przez myśl, że... no wiesz. Ale ja się tutaj nigdy nie zaklimatyzuje. — Pokręciłam głową, unikając kontaktu wzrokowego. Dziewczyna jak zwykle idealnie mnie rozgryzła. Odczekała chwilę, zagryzając wargę, ale już wiedziałam, że czeka nas poważna rozmowa.

— Widzę to codziennie przed snem — zaczęła wolno. — Kiedy tylko zamykam oczy, przypomina mi się, jak wychodzi przed szereg. Potem was biją, związują go... a on patrzy tylko na ciebie. Czy nic ci nie jest, czy żyjesz. Nawet kiedy go wywlekają, obserwuje cię, dopóki może. I tak, to jest potworne, straszne, niesprawiedliwe... — wyliczała trzęsącym się głosem. — Bo przecież, gdyby zaczekali kilka dni, wyjechałby z nami. Nie zabraliby nikogo, wciąż byłby przy tobie. Ale im dłużej o tym myślę, tym jaśniejsze jest to, że roztrząsanie tego nie ma już sensu. To się stało i nic nie możemy z tym zrobić. Ja też za nim tęsknię i na pewno nigdy w życiu tego nie zapomnę, ale dostałyśmy szansę, Kora. Obie — podkreśliła stanowczo. — Pomyśl przez chwilę: gdybyś mogła, uratowałabyś go, prawda? Zrobiłabyś wszystko, żeby go odzyskać. — Pokiwałam wolno głową, nie hamując łez, które bezgłośnie spływały po moich policzkach. — Więc zrób coś, żeby to miało sens. Wykorzystaj, że zgłosił się wtedy dla bezpieczeństwa reszty. I zobacz, jesteśmy bezpieczne! Także dzięki niemu! Nie możesz go uratować, bo gdybyś mogła, zrobiłabyś to bez wahania. Ale możesz zrobić coś innego. Możesz się uczyć, możesz poznawać ludzi, możesz być szczęśliwa. I to wszystko możesz zrobić właśnie dla Virtusa. Okej? — zakończyła, trzymając mnie za ramiona i zmuszając, bym patrzyła w jej oczy.

— Okej — szepnęłam i rozpłakałam się na dobre.

Chociaż w normalnych warunkach jej przemowa wydałaby mi się pewnie wręcz śmiesznie podniosła, w tamtej sytuacji bardzo dotknęły mnie jej słowa. Zdałam sobie sprawę, że kolejna osoba uświadamiała mi, jak bardzo się mylę. Linda wiedziała, że użalanie się nad sobą nic nie zmienia. Septimus wiedział, że nie wolno nikogo oceniać, ot tak. A Tala wiedziała, że trzeba po prostu wziąć się w garść. I po tych kilku dniach na Północy dowiedziałam się o tym wszystkim również ja, chociaż pozornie wydaje się to takie oczywiste. Jej słowa okazały się jednak przełomowe. Wreszcie poczułam w sobie prawdziwą siłę by ruszyć naprzód.

Przez kolejne kilkanaście dni starałam się robić wszystko tak, jak mówiła, myśląc nieustannie o poświęceniu Virtusa. Pomagałam Septimusowi przy domowych obowiązkach i momentami odnosiłam wrażenie, że stajemy się w pewnym sensie rodziną. Coraz częściej rozmawialiśmy o sprawach zupełnie błahych. On opowiadał mi o swoich projektach, ja mówiłam mu o szkole. Chwilowo nie wracaliśmy do tematu taty i Gandany. Prawdopodobnie również przez naszą emocjonalną rozmowę, której wspomnienie sprawiało, że czułam się niezręcznie. Ale wiązało się to też z tym, że tak naprawdę niewiele więcej mogliśmy zrobić. Przejrzeliśmy te akta, które nas interesowały i do niczego więcej nie mieliśmy dostępu.

Pokochałam też większość zajęć, na które się zapisałam i po zakończeniu każdej lekcji, nie mogłam się doczekać następnych. Uczyliśmy się o wielu rzeczach. O tym jak ludzkość wypracowała sobie wszystko jeszcze raz, po tym jak niemal sama się unicestwiła. Ludzie żyjący w okolicach roku zerowego mogli korzystać z wynalazków, które pozostały po poprzednich pokoleniach, ale wiele ważnych osiągnięć i rozwiązań zostało bezpowrotnie utracone w wirze walki i zniszczenia. Dlatego z pewnymi problemami musieli sobie poradzić zupełnie sami, zdani tylko na własną intuicję i wzajemne wsparcie. Ostatecznie świat, w którym przyszło nam żyć, nie przypominał tego sprzed wojen energetycznych. Pokrywał się z nim pod wieloma względami, ale tak naprawdę stanowił coś zupełnie innego. Wiele dowiedziałam się również o swoim rodzimym okręgu. O dewoltach mówiono na Północy wręcz z czcią. Stanowili najliczniejszy oddział na Południu i określano ich mianem najgroźniejszej broni Gandany. Mimo że wielu członków samego oddziału przyszło właściwie z prostych rodzin, wcale nie umniejszało to grozy, jaką budzili żołnierze. Zwykle ten, kto otrzymywał czarny mundur, poszukiwał pomocy finansowej, którą taka służba mogła mu zapewnić. Przechodził brutalne szkolenia, a jeśli nie był osobą zdolną do walki wręcz, otrzymywał jakąś parszywą posadę polegającą chociażby na przesłuchiwaniu czy śledzeniu. W ten sposób dewolci stawali się coraz liczniejsi, dosłownie z dnia na dzień. Wiele dowiedziałam się również o samym dyktatorze, Oskarze Serwan. Jego rządy zaczęły się jeszcze w trakcie wojny, gdy był bardzo młody. To on został pierwszym władcą w tym okręgu, który rządził całkowicie samodzielnie. Szereg reform pozwolił mu stworzyć bardzo rozbudowaną, świetnie wyposażoną i wyszkoloną armię. Władował w nią mnóstwo pieniędzy, co naturalnie zapewniło mu bezpieczeństwo, ale obniżyło jakość życia każdego z mieszkańców. Jeden z autorów, którego cytowano nam na zajęciach, napisał nawet: Zależało mu wyłącznie na nieograniczonej władzy; nie dbał o to, jak bardzo rozwiniętym państwem będzie rządził. Potęga militarna w zupełności mu wystarczała. Byłam ciekawa, czy Oskar Serwan czytał kiedykolwiek te publikacje, bo stawiały go w bardzo niekorzystnym świetle.

W końcu pożegnałam się z problemem duszności. Krótki i bezbolesny zabieg naprostował mi również obojczyk. Czułam się niesamowicie rześka i pełna energii.

Wreszcie poczułam jakąś harmonię w tym wszystkim, co mnie spotykało.

Wreszcie poczułam, że wychodzę na prostą.

Spotykałam się z Talą i stała się dla mnie prawdziwym oparciem. Chociaż przyjaźniłyśmy się praktycznie całe życie, dopiero wtedy pojęłam, jak nieocenionym darem jest jej empatia i nieustanna chęć niesienia pomocy innym. Linda wciąż gdzieś przemykała, znajdując się momentami niebezpiecznie blisko mnie, ale ostatecznie nic z tego nie wynikało. Była czujna i wyraźnie chciała mnie na czymś przyłapać, ale tym razem naprawdę nie miałam już niczego do ukrycia.

Książki od Aurei schowałam pod łóżkiem. Mimo że nie raz wracałam myślami do Arki, nie szukałam już żadnych informacji na jej temat. Wszystko, co mogło wytrącić mnie z tej postawy zaangażowania w budowanie nowego życia, odtrącałam.

Aż pojawił się Fandorin Zoia.

Zgodnie z obietnicą staram się trzymać tempo. Rozdział dość przejściowy i może miejscami nawet nudnawy, ale w sumie całkiem go lubię. Myślę, że w następnych będzie się trochę działo :) Rozdział zadedykowany twórczyni nowej, wspaniałej okładki. Bardzo za nią dziękuję, bo jest naprawdę cudowna <3 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top