1.5.
Po raz drugi zostawiono mnie samą w czarnym, miękkim fotelu i kazano czekać. Tym razem czułam, że zbliżają się już duszności. Po tym co usłyszałam, nie byłam w stanie się uspokoić, a poziom mojego zestresowania zmierzał do punktu kryzysowego. Po prostu za dużo się działo i nie wiedziałam, jak sobie z tym wewnętrznie poradzić. Na szczęście moją uwagę odwróciło zajście na korytarzu. Siedziałam do niego tyłem, ale najwyraźniej ktoś nie domknął drzwi, bo usłyszałam kroki, a później przytłumione głosy.
— Dziewczyna siedzi tam ze złamanym obojczykiem bez żadnego opatrunku! Jak w ogóle do tego doszło?! — Mężczyzna, który ze mną rozmawiał, musiał stać dość daleko, bo jego wrzask wydał mi się odległy.
— Musiała go złamać jeszcze na Południu... tutaj byśmy do tego nie dopuścili — broniła się przerażona dziewczyna.
— A badania?!
— Nie było żadnych badań. — Tym razem usłyszałam głos młodego chłopaka. — Chcieliśmy zabrać naszą grupę, ale powiedzieli nam, że zrobią to rodziny...
— Że teraz nie ma czasu — dokończyła, niemal piszcząc.
— To chyba jakiś żart. — Przez chwilę mówili dużo ciszej i nie byłam w stanie odróżnić słów. — Przejdziecie się teraz po sali i zbierzecie wszystkie dzieci, które potrzebują pomocy medycznej. Chorobami płuc zajmą się już ich nowi opiekunowie, mówię teraz o takich, co potrzebują leczenia natychmiast — polecił ostro. Dobiegł mnie odgłos pospiesznych kroków.
— Nie tak to miało wyglądać... — westchnął mężczyzna już bliżej drzwi. — Ile rodzin jeszcze potrzebujemy?
— Co najmniej trzydzieści — odparła jakaś kobieta.
— Kurwa — mruknął tylko. — Połącz mnie z panią Donnenport.
Gdy się oddalili, dotarło do mnie, co właśnie usłyszałam. Idealne Okręgi Północne... wcale nie były takie idealne. To oczywiście miało sens, w końcu wojna wybuchła z dnia na dzień. Skąd mieliby nagle wziąć tyle osób chętnych do adopcji? Ewakuacja musiała się odbyć szybko, więc nikt nie przejmował się złamanymi kośćmi czy przeziębieniami. Z jednej strony poznanie ludzkiego oblicza tego miejsca, podniosło mnie na duchu. Ale z drugiej czułam, że to i tak nic w porównaniu z moim domem. Tutaj ludzie chcieli na nas dmuchać jak na szklane ozdoby. Czy ktokolwiek przejmował się tak kimkolwiek w Gandanie?
Kolejne godziny spędziłam, czekając. Czas dłużył się niemiłosiernie i o dziwo miałam to już wszystko gdzieś. Żadnych duszności, żadnej chęci płaczu. Siedziałam tam nieruchomo i w ciszy, bo wypłakałam już wszystkie łzy. Jakby moje ciało całkowicie się od tego wszystkiego odcięło i fizycznie nie czułam już nic. Ale nie byłam w stanie zatrzymać gonitwy myśli, więc analizowałam wszystko od początku. I jeszcze raz, i jeszcze raz, aż twarz Virtusa wydała mi się już tylko niewyraźną plamą w wyobraźni.
— Jest w tej sali, może pan wejść — dobiegł mnie głos, a po chwili również delikatne pukanie. Wstałam i obróciłam się w stronę drzwi, które właśnie się otwierały.
Przez chwilę trwaliśmy w niezręcznej ciszy, lustrując się spojrzeniami. Chłopak mógł być najwyżej kilka lat starszy ode mnie. Miał podobnie pucułowatą twarz do mojej. Te same duże oczy, usta i nos, ale przy proporcjonalnym rozłożeniu na twarzy wyglądał całkiem normalnie. Na pierwszy rzut oka powiedziałabym, że jest łysy, ale po chwili dostrzegłam krótkie, jasne włosy świecące na jego głowie.
— Jestem Septimus — powiedział w końcu i uśmiechnął się nieśmiało.
— Kora — odparłam tylko. Do sali wszedł młody wolontariusz.
— Przepraszam pana, potrzebujemy tej sali dla następnej osoby.
— Jasne, już się zbieramy — odpowiedział i wyszedł. Poszłam za nim, nie bardzo wiedząc, co innego mogłam zrobić. Wspólny spacer przez budynek aż po samo wyjście okazał się równie niezręczne. Chłopak wyraźnie szukał tematu, który mógłby poruszyć, ale ostatecznie nie zdecydował się na żaden.
Komora przejściowa była pełna ludzi. Wszyscy pędzili w pośpiechu w różnych kierunkach. Nikt nie zwracał na nas uwagi. Septimus skasował nasze bilety i puścił mnie przodem. Znów znalazłam się w komfortowym pojeździe i znów po kilku sekundach musiałam go opuścić.
— Mieszkam w dość głośnej okolicy. Nie wiem, czy ci to odpowiada — zauważył, jakby chcąc mnie za to przeprosić. — Ale w mieszkaniu nie słychać hałasu z zewnątrz.
Sens jego słów jakoś do mnie nie docierał. Próbowałam ogarnąć tę nierealną rzeczywistość, w której się znajdowałam. Byliśmy otoczeni przez wieżowce i budynki, które jeszcze niedawno stanowiły tylko element krajobrazu. Zadarłam głowę, ale nie widziałam końca większości z nich. Chaos i hałas wcale mnie nie zaskoczyły, ale wciąż się nie byłam do tego przyzwyczajona. Od jakiegoś czasu towarzyszyło mi dziwne uczucie, że wszystko wokół mnie jest iluzją; nie dzieje się naprawdę. Nie było to wyraźne i dobitne otumanienie zmysłów tylko delikatne uczucie. Nie wiem czemu, ale wydało mi się to wtedy istotne.
Weszliśmy do jednego ze szklanych wieżowców i znaleźliśmy się w obszernym holu, standardowo pełnym ludzi. Stało tam mnóstwo okrągłych stolików, w większości zajętych. Ludzie krzątali się dookoła, inni po prostu siedzieli. Tym razem kilka osób spojrzało na mnie i wyraźnie widziałam ich zainteresowanie moją osobą. Żadne z nich nie miało włosów wypalonych przez atmosferę aż do białości. Septimus jakby przyspieszył. Zaprowadził mnie do jednej z dziesięciu wind, które jak wściekłe zamykały się i otwierały na przemian. W miarę wznoszenia się ludzi zaczęło ubywać, aż zostaliśmy w niej sami.
— Mój apartament jest niewielki, ale za to widok mam z niego nieziemski — powiedział, jakby za wszelką cenę starając się uczynić mój pobyt tam znośniejszym. Bez skutku, niestety. Chwilę później winda zatrzymała się płynnie i jej drzwi rozsunęły się, ukazując przed nami długi korytarz. Idąc nim, minęliśmy wiele drzwi, ale dopiero te ostatnie okazały się właściwe. Otworzył je w dobrze znany mi sposób - wpisując kod. Jednak nie wszystko jest tu lepsze, przemknęło mi przez myśl. Wejście do jego apartamentu było jednak jak przekroczenie bram raju. Nie wiem, dlaczego wywarło to na mnie tak ogromne wrażenie. Widziałam już o wiele bardziej niesamowite rzeczy i to tego samego dnia. A jednak fakt, że można żyć w takim miejscu, okazał się dla mnie niepojęty. Znajdowaliśmy się w obszernym salonie. Jedna z jego ścian była ze szkła i choć jeszcze niewiele widziałam z tej odległości, bez wątpienia widok musiał być niesamowity. Pozostałe ściany były w kolorze beżowym. Na środku stała jaskrawo-zielona kanapa i fotel, a naprzeciwko wisiał duży telewizor z wielkimi głośnikami. Tuż przy drzwiach po prawej stała półokrągła lada, dyskretnie zasłaniając kuchnię w kącie. Septimus wszedł do środka i pospiesznie zaczął zbierać z kanapy jakieś papiery.
— Nie mam dla ciebie żadnych ubrań, więc na razie będziesz musiała zostać w tych, chyba że dam ci coś mojego... — mówił i odniosłam wrażenie, że to go odstresowywało. Nagle spojrzał na mnie i przerwał. — Wejdź — powiedział zdumiony, że wciąż stoję w progu. — Zgaduję, że chcesz się od razu położyć. Albo może najpierw odświeżyć! — sprostował szybko, jakby powiedział coś bardzo złego. W normalnych okolicznościach mogłabym go nawet polubić. Bez dwóch zdań była to dla niego sytuacja niezręczna, ale za wszelką cenę starał się o mnie troszczyć. Odniosłam też wrażenie, że wciąż karcił się w myślach - za gadanie, za brak ubrań dla mnie, za zbyt późne zaproszenie mnie do środka... Przez to sprawiał wrażenie jeszcze bardziej sympatycznego. Ale nie byłam wtedy w nastroju do... czegokolwiek. Szczególnie do zawierania znajomości i okazywania pozytywnych emocji.
— Skorzystam z toalety i pójdę spać — odparłam beznamiętnie.
— Jasne.
Drzwi do łazienki znajdowały się na prawo od drzwi frontowych. Działanie samej toalety, śmiertelnie mnie przestraszyło. Gdy tylko wstałam, deska zaczęła się sama obracać, zaświeciła się czerwona lampka i wszystko samo się spłukało. Wyszłam stamtąd dość roztrzęsiona. Sypialnia znajdowała się dokładnie naprzeciwko. Łóżko było ogromne i przypominało pudełko bez lewej i prawej ściany. Nie bardzo wiedząc, co zrobić położyłam się. Septimus już coś przy nim majstrował.
— Za sekundkę system oceni twój stan fizjologiczny — dobiegł mnie jego głos — i wybierze program usypiania z odpowiednią temperaturą i muzyką relaksacyjną. W nocy będzie mierzyć twój puls, ciśnienie, temperaturę i... no właśnie. — Na "suficie" łóżka wyświetlił się kontur ludzkiego ciała. W jego piersi regularnie biło serce, a wokół wyświetlało się mnóstwo napisów. Aż nagle wszystko zgasło, pogrążając nas w kompletnej ciemności. — No to... dobranoc — powiedział Septimus, ale pożegnało go tylko ciche kliknięcie zamykających się drzwi. Poczułam jak materac nagle stał się miękki, ale nie zapadłam się w nim całkowicie. Nie przypominałam sobie, żeby kiedykolwiek było mi wygodniej. Okryłam się szczelnie kołdrą i zamknęłam oczy. Po chwili uderzył mnie jakiś przyjemny zapach. Zasnęłam.
Dewolci. Mama. Góry śmieci, które zasypują Gandanę, a ona tonie w nich bezradnie. Krzyk. Virtus. Światło słoneczne odbija się od ostrza, które opada na jego szyję...
Ciemność.
Dłuższą chwilę zajęło mi oddzielenie snu od jawy. Virtus nie został ścięty, powtarzałam sobie w duchu jak mantrę, ale wcale nie było mi z tego powodu lepiej. Łóżko, jakby reagując na moją pobudkę, nagle zaczęło delikatnie wibrować i kołysać się. Poczułam się okropnie senna. Moje oczy nagle zrobiły się mokre od łez. Nie chcę zasypiać, uświadomiłam sobie. Jeszcze niedawno wydawało mi się, że sen będzie doskonałą ucieczką od rzeczywistości. Ale kiedy przypomniał mi się widok błyszczącego w słońcu ostrza...
— Septimus! — Mój wrzask okazał się dużo bardziej desperacki niż planowałam. Chłopak wpadł do pokoju niczym torpeda i zapalił światło. Rozejrzał się w popłochu, poszukując powodu mojego krzyku. — Da się to wyłączyć?
Wydawał się zbity z tropu.
— Tak... jasne.
— Która godzina? — spytałam, gdy już to zrobił.
— Yyyy... nie wiem. Za chwilę włączą słońce. — Musiał więc być bardzo wczesny poranek. — Zdrzemnąłbym się jeszcze, ale jeśli ty nie chcesz... — Uniósł wskazujący palec do góry, jakby każąc mi na coś czekać i wyszedł z pokoju. Po chwili wrócił, taszcząc dość duże pudło.
— Co to? — zdziwiłam się.
— Twój bagaż — odparł równie zdumiony, że tego nie wiem. Ziewnął. — To ja się jeszcze prześpię — dodał szybko, po czym opuścił pokój.
Na samym wierzchu rzeczy zapakowanych do pudła leżał list.
Kochana córeczko!
Przed chwilą dowiedziałam się, że możesz wziąć bagaż. Pojedzie inną kapsułą i ktoś ci go później dostarczy. Miałaś rację. Nie dostanę przepustki. Złożyłam wniosek, ale nie łudźmy się. Ciężko mi pisać ten list. Chciałabym ci w nim wszystko powiedzieć, ale to za trudne. Po prostu miej nadzieję, że jeszcze się kiedyś zobaczymy. Kocham Cię.
Mama
Ostatnia część listu była napisana dużo mniej starannie.
W ostatniej chwili doszła jakaś paczka do ciebie. Nie wiem od kogo jest - wrzucam ją do bagażu.
Nie powstrzymując łez, zabrałam się za penetrowanie paczki. Pierwszą rzeczą była niewielka lalka, którą mama uszyła mi kilkanaście lat wcześniej. Nie była zbyt ładna - praktycznie bez szyi, z odstraszającą twarzą i prostą sukienką w okropnym odcieniu różu. Zamknęłam ją w dłoni, starając się nie zacząć wyć, a ona idealnie się w nią wpasowała. Schowałam ją do kieszeni spodni. Kilka ubrań, prawdopodobnie bezużytecznych w tym klimacie, szczotka do włosów, krem do rąk, który ostatnio kupiłam... paczka. Nieduża, szczelnie zapakowana i niepozorna. Gdy już skończyłam się mocować z rozpakowaniem jej, od razu poczułam zapach starego papieru. Zamknęłam szybko pudełko i odskoczyłam od niego jak oparzona. W tej paczce bezkarnie leżał sobie powód... no właśnie. Czego? Nie spowodowały wojny. Nie zabrały mi mamy ani taty. Virtus zginął z mojej winy. Znów próbowałam uniknąć odpowiedzialności za swoje błędy. Delikatnie wyjęłam "kilka drobiazgów" Aurei, czując, że źle robię. Powinnam je spalić, wyrzucić! Chociażby przez szacunek do przyjaciela. Ale nie mogłam.
Pierwsza z książek była w wyjątkowo kiepskim stanie. Nie miała okładki, a żółte, podarte strony ledwo tworzyły całość. Mimo to jej zapach przyprawiał mnie o przyjemny dreszcz. Starałam się z nią obchodzić delikatnie w obawie, że zaraz rozsypie mi się w dłoniach. W środku znalazłam karteczkę z notatką: "znaleźć autora". Powróciły do mnie wspomnienia.
Przypomniałam sobie te kilka godzin po pracy, które praktycznie codziennie spędzałam w domu Aurei. Przekopywałyśmy się przez tony rzeczy, które jakimś niezwykłym sposobem udawało się jej nagromadzić. W każdej z książek zostawiała krótkie adnotacje: sprawdzić aktualność, znaleźć autora, poszukać więcej na ten temat... Wszystko sprowadzało się do jednego - Aurea uwielbiała historię. Przeszłość była jej pasją i nie mogła przyjąć do wiadomości, że świat powstał taki, jakim jest. Miała mnóstwo notesów, w których wszystko spisywała i wiele z nich mogłoby posłużyć za pomoce w szkole. Nie wiem, skąd brała tyle książek; praktycznie się ich już nie używa. Wśród swoich zasobów miała również wiele innych rzeczy, ale do nich ciągnęło mnie znacznie mniej. Czytałyśmy więc wszystko i każdym nowym odkryciem - informacją, którą zatajono przed ludźmi lub zwyczajnie zapomniano - ekscytowałyśmy się równie mocno.
Postanowiłam tylko przejrzeć książki, a za wnikliwszą analizę zabrać się później.
Zaczęłam wertować pierwszą. Nie było w niej obrazków ani spisu treści, tylko ciągły tekst. Przeczytałam więc pierwszą stronę, ale nic z niej nie zrozumiałam. Musiała być naprawdę bardzo stara, bo słownictwo i sposób budowania zdań były mi obce. Druga książka wyglądała dość przyzwoicie; była oczywiście wyraźnie stara, ale świetnie się zachowała. Opowiadała o planie miasta pod wodą. Miało być idealnie zabezpieczone przed zniszczeniem przez żywioł. Kilka rysunków objaśniało dokładnie, jak miało działać efektywniejsze nawadnianie pól albo jak wyglądałyby tamtejsze budynki. Adnotacja Aurei brzmiała: "sprawdzić wiarygodność". Postanowiłam, że się tym wszystkim zajmę. Liczyłam, że pobyt w Valejii będzie dla mnie korzystny przynajmniej pod tym względem. Na dźwięk cichego pukania, pospiesznie pozbierałam wszystko z ziemi i niedbale wrzuciłam do pudła.
— Głodna? — zapytał Septimus serdecznie. Pokiwałam lekko głową i podążyłam za nim. — Nie jestem najlepszym kucharzem — wyjaśnił, drapiąc się po głowie. — Nie będę cię skazywał na moją kuchnię. Chodź.
Po tych słowach opuściliśmy mieszkanie i windą zjechaliśmy na sam dół. Ludzi było znacznie mniej niż poprzedniego dnia. Septimus usiadł przy jednym z niewielkich, okrągłych stoliczków. Zajęłam miejsce naprzeciwko. Dosłownie chwilę później podjechało do nas coś przypominające metalowe pudło. Na jednej ze ścian miało dotykowy ekran.
— Masz ochotę na coś konkretnego? - zapytał i sam wybrał żółtą potrawę, której zdjęcie na ekranie wyglądało bardzo zachęcająco.
— To samo — odparłam z zająknięciem, nie bardzo wiedząc, co serwuje się na Północy. Pudło odjechało. Już wiedziałam, że jesteśmy skazani na tę niezręczną ciszę. Postanowiłam pokazać się z trochę bardziej komunikatywnej strony. — Dlaczego mieszkasz sam?
— Praktycznie jestem już dorosły. — Wzruszył ramionami i zrobił obojętną minę. Nagle coś w jego wyrazie twarzy się zmieniło. — Powinniem ci coś powiedzieć - oświadczył stanowczo. Nie odpowiedziałam. — Nie wiem, od czego zacząć. — Nerwowo podrapał się po głowie. — Ile lat twój tata jest starszy od mamy?
— Nie jestem pewna - odpowiedziałam ze zdumieniem. To było bardzo dziwne pytanie. — Dosyć dużo. Koło dziesięciu?
Pokiwał powoli głową i skupił wzrok na jakimś punkcie na stole.
— Nie chcę cię do siebie zrazić. Pewnie mi nie uwierzysz i pomyślisz, że zwariowałem.... Jestem twoim bratem. Biologicznym. — Nie przerwałam mu i nie dałam po sobie nic poznać. Sama nie wiedziałam, co powinnam odpowiedzieć. To było szalone. Zwyczajne "co?!" wydało mi się wtedy zbyt banalną reakcją. — Wychowałem się w Gandanie. Mój ojciec zostawił nas, kiedy miałem sześć lat. Przez długi czas myślałem, że nic się za tym nie kryje. Po prostu odszedł, bo był nieodpowiedzialny. Mimo to bardzo chciałem go znaleźć. Długo potem mamie udało się załatwić nam przepustki. Nie wiem... nie chcę myśleć jak. Musiała zrobić coś strasznego, bo zabiła się rok później. Zostałem sam — wzruszył ramionami. — Ale byłem już dorosły, więc jakoś dałem radę. Skończyłem szkołę, znalazłem pracę... Tylko że ciągle nie mogłem o nim zapomnieć i wtedy skontaktował się ze mną stary znajomy. Zawsze był dobrym przyjacielem i dobrym człowiekiem, ale nie spodziewałem się, że nadal pamięta... — zaśmiał się krótko, jakby wciąż nie mógł w to uwierzyć. — Powiedział, że spotkał ludzi o moim nazwisku. Matkę i córkę, które wystawiały obrusy na straganie. Udało mu się znaleźć wasz adres i potem sprawa była prosta. Wpisałem to wszystko w bazę danych w Valeji. Dowiedziałem się, że został... aresztowany. — To słowo z trudem przeszło mu przez gardło. — Mieszkałem tam. Wiem, co to znaczy — dodał szybko. — Kiedy dowiedziałem się o wojnie... rozumiem, że nie czujesz się moją siostrą. Nie znamy się, ale... nie wiem. Poczułem się w obowiązku, żeby cię przygarnąć.
— Nikt nigdy nie pytał nas o nazwisko ani adres. Nie w Centrum, chyba że... — Dewolci, olśniło mnie.
— Wiem, jak to brzmi. Mam na to papiery, ale pewnie to nie jest dla ciebie żaden dowód...
— Wierzę ci — powiedziałam ku własnemu zaskoczeniu. — Nie masz powodu, żeby kłamać. — Na to przynajmniej liczyłam. Zrobił minę, jakby nie mógł uwierzyć, że naprawdę tak myślę. — Tylko co to zmienia?
— Nic — odpowiedział szybko, jakby chcąc mnie za coś przeprosić, ale po chwili kontynuował. — To znaczy miałem taki pomysł...
Podjechało do nas kolejne metalowe pudło, tym razem najzwyklejsze. Nagle fragment jego ściany wsunął się w górę i ukazał przed nami wnękę z naszym jedzeniem. Półka, na której stało, wysunęła się i Septimus bez problemu przełożył talerze na stół.
— Smacznego. — Pierwszy kęs włożył do buzi tak zapalczywie, że wyglądało to niemal, jakby próbował się nim zatkać i nie powiedzieć już nic więcej albo zapomnieć o tym, że się w ogóle odezwał.
Spojrzałam podejrzliwie na potrawę. Chłopak pochłonął ją w rekordowym tempie, podczas gdy ja skubałam ją niepewnie. Wyglądała jak żółta papka i choć smakowała nieziemsko, rozpływała się w ustach tak szybko, że praktycznie nie czułam jej w buzi. Nie wiedzieć czemu bardzo mnie to denerwowało. Porcja była jednak nieduża, więc po dłuższych zmaganiach, zjadłam ją całą i wcale nie zaspokoiła mojego głodu. Nie poprosiłam jednak o więcej.
— Moja znajoma podrzuci nam niedługo trochę ubrań swojej córki. Pójdziemy wtedy na obowiązkowe badania i załatwić formalności. — Na tym nasza rozmowa zakończyła się i wróciliśmy do apartamentu. Nie należałam do osób pewnych siebie, dlatego zawsze postrzegałam wracanie do jakiegoś tematu po dłuższym czasie za przywilej osób, które już dobrze się znają. I przez to dziwne przekonanie, nie zapytałam go o jego "pomysł", mimo że bardzo chciałam.
Kobieta przyjechała po około godzinie. Wymówiłam się wcześniej sennością, bo jakoś lepiej przebywało mi się wtedy samej. Siedziałam więc wtedy w sypialni, ale słyszałam wszystko przez delikatnie uchylone drzwi.
— Za dużo na siebie bierzesz, Septimusie. Myślisz, że się utrzymacie? Poza tym to nastolatka. Wychowywałeś kiedyś nastoletnie dziewczyny? — To nie brzmiało jak wyrzut. Kobieta po prostu martwiła się o niego, starała się doradzić. Przypomniał mi się Virtus. Przełknęłam szybko bolącą gulę w gardle.
— Tłumaczyłem ci to przecież. Poza tym już za późno, podpisałem wszystkie papiery. Nie stój tak. Siadaj. Chcesz kawy?
— Spieszę się. Wciąż nie skończyłam tych projektów...
— Daj spokój, ja nawet ich nie zacząłem.
Parsknęła cicho śmiechem i usłyszałam delikatne skrzypienie fotela.
— Więc co zrobisz? — zainteresowała się. Po dobiegających mnie dźwiękach obstawiałam, że Septimus krzątał się za blatem. — Wychowasz ją jak córkę? Gdzie ona w ogóle jest?
— Nie tak głośno. Obudzisz ją. Śpi w mojej sypialni.
— Masz przecież dźwiękoszczelne ściany — powiedziała, ale już dużo ciszej. — Nadal parzysz kawę tym antykiem? — spytała poirytowana. Westchnął. Rozległo się krótkie piknięcie, kroki i dźwięk filiżanki stawianej na stole.
— Nie wiem, jak będzie — powiedział po krótkiej chwili ciszy. — Ale nie żałuję, że to zrobiłem. No i... to nie dziecko. Nie mam zamiaru być dla niej ojcem.
— Pieniądze, Septimus, pieniądze. O to się teraz martw.
Wydał odgłos, jakby chciał pokazać, że się z nią nie zgadza.
— Dużo odkładałem, a ona nie przyjechała przecież z Riataji! — żachnął się. — Na pewno wie, co to znaczy żyć oszczędnie.
— No dobrze, dobrze... wpadniemy kiedyś z Kornelią. Może się zaprzyjaźnią.
— Dobry pomysł.
Usłyszałam siorbnięcie i kaszel.
— Nie obrazisz się, jeśli wyleje to paskudztwo? — wykasłała kobieta.
— Nie obrażę się nawet, jak zafundujesz mi nowy ekspres. — Zaśmiała się i chyba rzeczywiście wylała kawę. — Do kiedy mamy termin?
— Do jutra. Radzę ci zacząć jak najszybciej, bo to żmudna robota. Szczególnie twoim sposobem pracy. Dobra, muszę iść. Ubrania są czyściutkie i prawie nieużywane. Dzięki za kawę — zakończyła z rozbawieniem.
— Dzięki za pomoc. Do jutra.
Postanowiłam jeszcze chwilę poleżeć nieruchomo i dopiero później wstać. Zamknęłam oczy, kompletnie nie spodziewając się, że rzeczywiście zmorzy mnie sen. Była to tylko krótka drzemka, z której szybko się wybudziłam. Przez przezroczyste ściany łóżka widziałam, że naprzeciw mnie siedzi Septimus. Był odwrócony plecami do mnie i robił coś przy urządzeniu, na które wcześniej nie zwróciłam uwagi. Nie chciałam mu przerywać, ale uznałam, że to lepsze niż bezkarne podglądanie, gdy myśli, że śpię.
— Co robisz? — Odwrócił się i gdyby nie to, że kompletnie nie miałam wtedy humoru, zaśmiałbym się. Na nosie miał okulary, a je przysłaniała szyba prawie na całą twarz. Dość komicznie powiększała mu oczy, usta i nos.
— Pracuję. Chcesz zobaczyć?
Wygramoliłam się leniwie z pościeli i podeszłam do niego. Siedział przy niewielkim stoliku z blatem pochylonym w naszą stronę. Nad nim sterczało kilka metalowych ramion zakończonych pisakami, a on trzymał ołówek, którym kreślił coś na kartce. Wstał z krzesła i zachęcił mnie ręką, po czym zdjął okulary połączone z szybką i podał mi je. Niepewnie założyłam śmieszny sprzęt i spojrzałam przed siebie - nic się nie zmieniło. Po prostu patrzyłam na ścianę przez przezroczystą szybę.
— Popatrz na projekt. — Spuściłam głowę na kartkę. Zwykłe kreski nagle zmieniły się w trójwymiarowy obraz budynku. Był niekompletny, wyraźnie nieskończony. Jednak jego złożoność mnie zadziwiła. Bezsensownie zakreskowana kartka zmieniła się w wielopoziomowy budynek. Po prawej stronie wyświetlały się obliczenia na czerwono lub zielono. Zmieniały się za każdym razem, gdy spojrzałam na inną część rysunku.
— Tutaj będę musiał zmienić rozkład pokoi, żeby estetyczniej to wyglądało. — Wskazał palcem na fragment budowli, który rzeczywiście jakby nie pasował reszty. — No i myślę też nad jakimś efektownym zwieńczeniem, chociaż... nie wiem czy to dobry pomysł.
— Czemu? — zdziwiłam się.
— Moda na proste bryły — wzruszył ramionami.
— Więc tym się zajmujesz? Projektowaniem budynków? — zapytałam, ustępując mu miejsca. Potaknął i założył okulary. — Czemu z tego nie korzystasz? - Wskazałam na metalowe ramiona. — Nie mogłyby rysować za ciebie?
— Nie potrafię oddać własnego pomysłu za pomocą maszyny. Ręcznie wychodzi mi lepiej. Dłużej, ale tak jak ja chcę, a nie tak jak wyjdzie. Muszę to skończyć do jutra. Mogę cię na chwilę zostawić samej sobie? W salonie są ubrania, dasz sobie ze wszystkim radę?
— Jasne — odparłam i opuściłam sypialnię. Miło było choć na chwilę oderwać się od własnych wspomnień. Zaburczało mi w brzuchu. Byłam naprawdę głodna. Na szklanym stoliku stała torba wielkości jednego standarowego worka na śmieci z pracy. Wyciągnęłam wszystkie ubrania i nie mogłam uwierzyć, że będę nosić coś takiego. Postanowiłam najpierw się odświeżyć. Dość duża wanna dysponowała nieskomplikowanym panelem sterowania. Wybrać mogłam wszystko - od temperatury wody, przez ilość pary, po zapach mydła. Z tym ostatnim miałam jednak problem - prawie za każdym kliknięciem wyświetlał się napis: "pusty zbiornik". Po gorącej kąpieli zabrałam się za wybór ubrań. Bielizna wyglądała na wybitnie niewygodną przez te wszystkie koronki i ozdoby, zdecydowałam się więc na najprostszą, jaka była. Wciągnęłam bardzo obcisłe, jasnoniebieskie i niesamowicie miękkie i elastyczne spodnie oraz luźną koszulę w kwadraty w różnych odcieniach różu.
Usiadłam na fotelu i zamknęłam oczy. Znów zaczęłam rozmyślać. Czułam się okropnie - jakby ktoś nasikał na moje życie i zwyczajnie odszedł, chichocząc pod nosem. Przerażała mnie perspektywa "zaczynania od nowa". Szkoła, nowi znajomi, potem praca? Nie byłam pewna, czy jeszcze tak umiem. Nie po tym co widziałam i co zrobiłam. Na dodatek życie pod jednym dachem z niewiele starszym mężczyzną. Moim bratem? Wątpliwe, ale wierzyłam w to. Albo może po prostu chciałam w to wierzyć, bo to tak wiele ułatwiało. Nawet gdyby to była prawda, nie wydawało mi się, żeby to mogło jakkolwiek wpłynąć na moje życie. Znów zachciało mi się płakać. Poddałam się temu uczuciu, karcąc się w myślach za tę okropną słabość.
— Jeśli chcesz, możemy...
Septimus zatrzymał się nagle i urwał, widząc, że zwijam się w kłębek na fotelu cała zapłakana. Miałam ogromnę ochotę, żeby nagle jakimś cudem został oświecony i wiedział o mnie wszystko; potrafił się postawić w mojej sytuacji. Tylko po to, żeby do mnie podszedł i powiedział, że to nie moja wina. Że rozumie, jak się czuję i zna rozwiązanie. Potrafi zwrócić mi moje stare życie.
— Nie chcę tu być. — Pociągnęłam nosem, próbując opanować szloch. Nagle poczułam potrzebę usprawiedliwienia tego wybuchu. Stał tak z lekko zszokowaną miną, najwyraźniej zupełnie nie wiedząc, jak się obchodzi z rozstrojoną emocjonalnie nastolatką. — Najgorsze jest to, że powinnam być wdzięczna. Bo ja mogę teraz sobie szczęśliwie żyć mimo... mimo tego, co zrobiłam. — Zakończyłam i rozpłakałam się na dobre.
— To nie twoja wina...
Przerwałam mu głośnym płaczem. Tak wiele sprowadzało się przecież do mojej winy. Nie takiej pociechy potrzebowałam.
— Nie chcę zaczynać od nowa. Nie idę do żadnej szkoły... Zabrali go... — Musiałam wyglądać jak wariatka. Nie potrafiłam się wysłowić, a co drugie słowo zagłuszało moje wycie albo haust powietrza, którego zaczynało mi już brakować. Septimus nagle znalazł się w przy mnie. Klęczał tak, że jego twarz była na wysokości mojej.
— Myślę, że potrafię temu zaradzić — powiedział roztrzęsionym głosem. Znałam ten ton. Sama podświadomie używałam go przez długi czas. Mówił o czymś zakazanym.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top