1.12.
Musiałam przyznać w duchu, że po tej rosnącej w brzuchu ekscytacji spodziewałam się czegoś więcej. Czas dłużył mi się niemiłosiernie i nie miałam pojęcia, czy minęły godziny, czy może już lata. Wędrówka pustym, starym szybem była niesamowicie monotonna, odbywaliśmy ją zresztą w przerażającej ciszy. Jedynie echo naszych kroków nadawało temu pochodowi jakiś rytm, ale po pewnym czasie nawet na ten dźwięk przestałam zwracać uwagę. Dziwiło mnie, że pani Nederi nie odezwała się jeszcze ani słowem. Jednak gdy odwróciłam się na moment zobaczyłam, że obie kobiety ściskają się kurczowo za ręce, jakby w obawie że cały szyb może się im zaraz zawalić na głowy. Ich spięte, pozbawione gracji ruchy jasno wskazywały na stres, a może nawet strach. A więc jest coś, co ją ucisza, pomyślałam z przekąsem i wtedy skupiłam się na tym, co widziałam przed sobą. Bliźniaki poruszały z się wręcz z lekceważeniem, jeden z nich co jakiś czas próbował znaleźć sobie zajęcie: czasem popchnął delikatnie brata, innym razem przejechał dłonią po ścianie szybu i obejrzał osad, który zebrał się na jego rękawiczce. Mimo że nie widziałam ich twarzy, wyobrażałam ich sobie jako bardzo znudzonych podróżą, ale też zupełnie zrelaksowanych. Tak, ta nonszalancja przejawiająca się nawet w ich chodzie doskonale pasowała do opinii, jaką cieszyło się ich nazwisko na obrzeżach Gandany.
Gdy wreszcie nadeszła jakakolwiek zmiana w przebiegu naszego marszu, okazała się zupełnie nieciekawa. Czekało nas kilka , a wszystkie po kolei otwierał ręcznie Heks. Przy akompaniamencie jego stęków czekaliśmy aż upora się z metalowymi zaworami, a później udawaliśmy się dalej. Po jakimś czasie zaczęliśmy brodzić w wodzie, a pod stopami wyraźnie czułam coś o konsystencji piasku. Chociaż nie czułam zapachów, bo mój strój skutecznie je tłumił, miałam wrażenie, że wszystko dookoła nas nie mogło pachnieć zbyt przyjemnie. Nawet ściany zdawały się lepić od jakiegoś dziwnego brudu, również brak kolorów i światła nie przeszkodził mi w dostrzeżeniu, że wodzie, sięgającej już powyżej naszych kostek, wiele brakowało do krystalicznej czystości.
W końcu dotarliśmy do kolejnej komory przejściowej i niemal poczułam jak wspólnie wstrzymaliśmy oddech. To miejsce również było opuszczone i to bez dwóch zdań, ale w zupełnie inny sposób. Poprzedni przystanek przypominał zwyczajne, puste pomieszczenie, które kiedyś prawdopodobnie tętniło życiem. Ten musiał przejść naprawdę wiele. Praktycznie całą prawą część przykrył piasek, a nad lewą widniała niewielka dziura w suficie, z której sączyło się leniwie światło z atmosfery. Gandana była pełna takich budynków: starych, zaniedbanych i opuszczonych. Jednak przeskok z okręgu Północnego do takiego miejsca wywarł na mnie ogromne wrażenie, jakbym zapomniała, że jeszcze niedawno pracowałam między podobnymi zabudowaniami.
— Niech ktoś spróbuje hełm ściągnać — zagroził Kalder i ruszył do wyjścia. Niepewnie podążylismy za nim i żadne z nas nie przygotowało się na to, co czekało na zewnątrz.
Pustynia. Bezkresna przestrzeń pokryta nierównomiernie piaskiem aż po sam horyzont. Tknięta dziwnym przeczuciem spojrzałam w niebo i rozdziawiłam usta ze zdumienia.
Sklepienie miało jednolicie niebieską barwę i był to kolor tak żywy, tak prawdziwy jak czysta woda w Valei. Zdawało się zdecydowanie bardziej odległe niż jakakolwiek atmosfera, a co więcej nie dostarczało światła w taki sposób jak w okręgu. Blask wydobywał się z jednego punktu, a właściwie ogromnej kuli o rozmazanych konturach. Czułam też parzące gorąco, które zdawało się napierać na ubrania i szczypać mnie w skórę. Tak bardzo różniło się od duchoty w Gandanie czy ciepła w Valei o niezidentyfikowanym źródle.
— Miko, patrz. — Jeden z braci pociągnął drugiego za rękaw i spojrzeli w lewo. Wszyscy obrócili się razem z nimi, by dostrzec ogromną, srebrną ścianę, której pojedyncze panele odbijały światło na wszystkie strony.
— Valeja od zewnątrz, proszę państwa — rzucił Fandorin.
— To jakaś sztuczka — wyszeptała Kalia z niedowierzaniem. — Nie... to nie... — szeptała przez chwilę, po czym chwyciła hełm, próbują go zdjąć. W mgnieniu oka zjawił się za nią Heks i złapał za ręce, odciągając od głowy. Był od nas wszystkich znacznie wyższy i umięśniony, co doskonale podkreślał kombinezon.
— Nie — warknął tylko gardłowo i było w tym coś nieludzkiego, jakby wypowiedział to słowo z ogromnym wysiłkiem.
— Mówiłem, żeby nie ściągać hełmu, do cholery jasnej — zagrzmiał Kalder.
— Pani Nederi — wtrącił szybko Fandorin opanowanym głosem. — Wdychanie tego powietrza nie jest bezpieczne. To tylko dla pani dobra. — Uniósł dłonie w uspokajającym geście i powoli podszedł do niej. Heks górował wciąż nad nią w gotowości, a ona wręcz wyraźnie drżała. — Spokojnie. Niedługo będziemy mogli je zdjąć. — Odwrócił się do nas. — Teraz widzicie już kolory, ale nie możecie dostrzec, że powietrze jest niemal szare od zanieczyszczeń. Uwierzcie mi, żadne z was nie chce tego sprawdzić. — Odczekał chwilę, ale jego słowa dotarły do każdego. Nikt nawet nie drgnął by zdjąć hełm. — Ruszajmy.
— To komin, prawda? — zapytał nagle Rolf. — On naprawdę istnieje?
— Oczywiście, że tak. — W tonie Kaldera pobrzmiewała kpina, ale mówił zadziwiająco spokojnie.
— Nie wygląda, jakby rzeczywiście szkodził — wtrąciła łagodnym głosem Zula.
— Tak jak powiedziałem, masz na sobie hełm i nie możesz tego dostrzec. A teraz chodźmy. — Fandorin wyszedł na prowadzenie, ale bliźniaki cofnęły się.
— Ktoś ma zamiar wyjaśnić, o co chodzi? — zapytał jeden z nich.
— To nie jest odpowiednia pora. — Kalder wyraźnie się niecierpliwił.
— Nigdzie nie idę. Chcę wiedzieć. — W powietrzu pojawiło się dziwne napięcie, jakby dowództwo Kaldera i Fandorina było niesamowicie kruche. Miałam wrażenie, że kilka osób szykowało się do rzucenia się reszcie do gardeł.
— Okej, spokojnie. Będę mówił w trakcie marszu, w porządku? Usłyszycie mnie przez mikroporty, ale musimy iść dalej. Teraz.
Chociaż kompromis zadziałał, zszokowanie większości z nas zdawało się nie do przeskoczenia. Septimus poruszał się wręcz jak we mgle, zupełnie nie patrząc na innych. Pani Nederi milczała już do końca marszu, a ja nie mogłam oderwać wzroku od nieba.
— Spora większość mieszkańców Federacji wyobraża sobie okręgi jako idealne, półkoliste sklepienia. Wielu wie, że naturalnie tak nie jest, bo były dobudowywane do tych już istniejących. Chodzi o to, że taka wizja, bezpiecznej, zamkniętej strefy jest szalenie wygodna dla władz. Nikt nie czuje zagrożenia, więc nikt nie zadaje pytań. Sytuacja ma się najbardziej skomplikowanie w sercach, gdzie przynajmniej część pracowników musi wiedzieć o kominach. Produkcja jedzenia, a właściwie wszystko, co tworzone jest w sercach nie powstaje przecież z niczego. Zanieczyszczona woda wylewana jest poza atmosfery najniższym kominem, zanieczyszczenia powietrza wydostają się na zewnątrz najszczerszym, tym tuż nad centrum okręgu. — Fandorin urwał, ale nie zatrzymał się. Nikt jednak nie poganiał go, a on kontynuował po dłuższej chwili. — Wszyscy są przekonani, że można żyć w takiej idealnej bańce bez wyjścia. Niektórzy czują się bezpieczni, odcięci od zniszczeń wojennych sprzed setek lat. A inni marzą o takim kominie, bo są ciekawi, czy na zewnątrz rzeczywiście jest aż tak źle. Dlatego informacje, o tym jak wyglądają atmosfery w rzeczywistości, są ściśle tajne. Każda wątpliwość w kwestii doskonałości okręgów zrodziłaby problem. I muszę wam powiedzieć, że żyją tacy, dla których to zupełnie nie ma znaczenia. — W jego głosie pobrzmiewało szczere niedowierzanie. — Ale wiem, że wybrałem właśnie was, bo dla was ma.
— Skoro istnieje jakiś komin na brudne powietrze — zaczął jeden z bliźniaków — dlaczego na obrzeżach Gandany praktycznie nie widać własnej dłoni przez pył?
— Bo Serwan to idiota — wtrącił Kalder. — Nie obchodzi go, czy komin działa i czy jest dobrze użytkowany. Jeśli na jego podwórku jest czysto, a dewolci stanowią najgroźniejszy oddział na Południu, dla niego wszystko gra. — Wydał z siebie dźwięk przypominający ciche parsknięcie z kpiną. — Czy wasze nazwisko nie zobowiązuje do trochę większej wiedzy?
— Nie, ale zobowiązuje całą resztę do szanowania nas — odciął się drugi z braci i wysłyszałam, że jego głos był nieco niższy i bardziej męski.
— O! — Kalder niemal zaśmiał się. — Ktoś tutaj ma gadane.
— To tutaj — przerwał Fandorin z ulgą w głosie i wskazał jedną z wydm piaskowych. Wyróżniała się na tle całej reszty znacznie większym rozmiarem. Zdawała się wręcz chować coś w swoim wnętrzu. Jednak mimo że rysowała się przed naszymi oczami wyraźnie, dotarcie do niej zajęło nam sporo czasu.
Niejednokrotnie odwracałam się za siebie, podziwiając masywną ścianę. Światło napierało na nią tak intensywnie, że dłuższe patrzenie promieniowało bólem aż po czaszkę, a ona sama zdawała się rozpływać pod naciskiem gorąca. Kusiło mnie, by zdjąć hełm i sprawdzić, czy powietrze jest naprawdę aż tak złe.
Ostatnie odcinki drogi przebyliśmy niemal potykając się o własne nogi przez zmęczenie i temperaturę. Wnętrze kombinezonu okazało się istnym piekarnikiem. Szczególnie nieporadnie poruszał się Septimus, a obie panie Nederi zostały dość daleko w tyle. Heks zwolnił, jakby specjalnie chciał stale zamykać nasz pochód, co w pokrętny sposób podniosło mnie na duchu.
W głowie kłębiło mi się tyle pytań, moje wnętrze szalało z ekscytacji i, choć umysł podejrzliwie przyjmował do świadomości to, co się działo, czułam, że wreszcie coś zmienia się na lepsze. To przekonanie zachwiało się na moment, gdy Septimus potknął się i upadł na kolana z cichym stęknięciem. Nie powiedział ani słowa, gdy pomogłam mu wstać, co mogło świadczyć o jego skrajnym wyczerpaniu, więc zaczęłam wątpić w jakiekolwiek zalety tej wyprawy.
Przez właz, niemal całkowicie przysypany piachem i z daleka zupełnie niewidoczny, dostaliśmy się do przestronnego pomieszczenia. Warunki nie zakrawały nawet na standardy Północne, więc przez moment zmartwiłam się, czy moja wymarzona Arka jest tylko pustym pokojem ukrytym na środku pustyni. Podłużne lampy rozświetlały przestrzeń wokół nas światłem o dziwnym zabarwieniu, ściana była niepokojąco nierówna, odchodził z niej też tynk. Po lewej stronie leżała sterta materacy, do których rozkładania niezwłocznie zabrał się Heks. Prawą część pokoju zajmował rząd szaf o różnorakiej wielkości i kształcie.
— Mam dwie wiadomości, obie dobre — oznajmił Fandorin z zadowoleniem. — Najtrudniejszy odcinek trasy już za nami. Możecie też zdjąć hełmy.
Z lekkim rozczarowaniem odkryłam, że właściwie nie poczułam żadnej różnicy we wdychanym powietrzu. Zmieniło się jednak coś w mojej psychice, a sądząc po przyciszonych rozmowach reszty, naszej psychice. Było coś niepokojącego, a może nawet krępującego w świadomości, że przy ustach mieliśmy zamontowane mikroporty. Całą drogę spędziliśmy w ciszy, bo zwyczajnie nieswojo byłoby odezwać się chociażby do osoby idącej obok, wiedząc, że usłyszą to wszyscy. Hełmy wykluczały zupełnie rodzinne pogaduszki, ale, gdy wreszcie się ich pozbyliśmy, pani Nederi zaczęła szeptać coś z przejęciem do córki, a bliźniaki śmiali się z czegoś pod nosem. Jedno spojrzenie na Septimusa wystarczyło, żeby dostrzec, jak fatalnie wyglądał.
— Wszystko w porządku? — zapytałam i sama zdziwiłam się, jak prawdziwe i pełne szczerej troski było to pytanie.
— Odzwyczaiłem się od wysiłku fizycznego — odparł, siląc się na uśmiech. — Wszystko okej — dodał. Kalder chrząknął gniewnie, najwyraźniej zirytowany naszym brakiem dyscypliny. Staliśmy rozbici na maksymalnie dwuosobowe grupki, a on wraz z Zoią czekali przed nami, niczym dewolci zwróceni twarzą do szeregu przestraszonych dzieci.
— Bardzo dziękuję wam za współpracę podczas tego przejścia — kontynuował Fandorin, gdy sugestywny sygnał zadziałał na nas wyciszająco. — Czeka nas jeszcze długa droga, ale od tego punktu nie musimy już pokonywać jej pieszo. To miejsce nie jest może luksusowe, ale wyśpimy się tutaj i najemy. Potem możemy ruszać dalej. — Wtedy dotarło do mnie jeszcze jedno: odkąd zdjęłam hełm, mój żołądek wręcz ssał, błagając o jedzenie. Idąc, gdzieś z tyłu głowy miałam świadomość, że nie jadłam cały dzień, ale fizycznie uderzyło mnie to dopiero wtedy.
— To miejsce jest nienamierzalne, prawda? — zapytał jeden z bliźniaków i uderzył delikatnie pięścią w ścianę. Rozległ się metaliczny pogłos, a Kalder pokiwał głową z uznaniem.
— Zgadza się.
— Czad. — Byłam niemal pewna, że jego głos był odrobinę bardziej dziewczęcy. Nawet z twarzy wydawał się delikatniejszy niż jego brat.
— Gdy tylko dotrzemy na miejsce, zawiadomię odpowiednie służby — obiecała pani Nederi. Nie wyglądała najlepiej, a głos, choć wciąż złowieszczy, trząsł się jej nieznacznie. — To wszystko jest nie do przyjęcia — syknęła i zajęła miejsce na jednym z oddalonych materacy. Wyraźnie potrzebowała odpoczynku. Jej córka posłała reszcie przepraszające spojrzenie i pomogła się jej położyć. Aż do dalszej wędrówki nie ruszały się już stamtąd, może z wyjątkiem załatwiania potrzeb fizjologicznych czy odbierania swoich przydziałów jedzenia.
Przebrani i względnie odświeżeni usiedliśmy na materacach niemal w kółku i zjedliśmy w ciszy. Pochłonęłam swoją porcję łapczywie i zlustrowałam spojrzeniem Septimusa. Wciąż potrzebował snu, ale jego twarz wróciła przynajmniej do dawnego kolorytu. Na nasze usta wyraźnie cisnęły się pytania, więc wiedziałam, że żadne z nas nie położy się akurat teraz.
— Wielu uciekinierów marzy o odnalezieniu Arki — zaczął Rolf. — Nie śniłem nawet, że ją odnajdę. Prawdziwy ruch oporu! — Uśmiechnął się z niedowierzaniem i ekscytacją, eksponując przy tym imponujące braki w uzębieniu.
— Nie jesteśmy rebeliantami, panie Koen — odparł Kalder spokojnie, nie zaszczycając go nawet spojrzeniem. Od kilku minut majstrował coś w skupieniu przy dziwnej, długiej broni. — Nie stanowimy żadnej opozycji dla Federacji i nie mamy w planach rewolucji.
To ostudziło mój zapał. Właściwie największe nadzieje związane z Arką dotyczyły uwolnienia Gandany spod tyranii czy zakończenia wojny; widziałam ich głównie jako tych, którzy zechcą walczyć przeciwko niesprawiedliwości. Niby jak inaczej miałam odbić Virtusa? Albo znów zobaczyć mamę?
— Czym właściwie się zajmujecie? — Nie mogłam się powstrzymać.
— To dobre pytanie. — Zdawało mi się, że wyłącznie głos Kaldera uczestniczy w tej konwersacji. Całe jego ciało w pełni skupiało się na rozkręcaniu broni i szukaniu czegoś w jej wnętrzu.
— Nie chcemy, żebyście spodziewali się, że prowadzimy was do.. no właśnie, ruchu oporu. — Fandorin uśmiechnął się przepraszająco do Rolfa, po czym przybrał poważną minę. — Dla Federacji Światowej nie ma już ratunku. Jest nas zbyt mało, żeby zmienić cokolwiek na Południu, a Północ jest zbyt zadufana w swojej świetności, by dostrzec, że okręgi są po prostu... złe. Dopóki ludzie zechcą tkwić pod kopułami, nie możemy nic zrobić. Ale staramy się stopniowo zabierać ludzi, którzy mogą dostrzec — przez moment szukał słowa, wspomagając się gestami — szerszy obraz. — Jego słowa wybrzmiały z taką powagą, niemal grozą, że przez chwilę trawiliśmy je w ciszy.
— To żadna odpowiedź — przerwał ją niespodziewanie jeden z bliźniaków, na co drugi parsknął krótko. O dziwo, Fandorin również się uśmiechnął.
— Nie próbuję was nabrać na wielkie słowa. Tak naprawdę wygląda sytuacja. Ale rzeczywiście, to żaden konkret. — Spojrzał na mnie, jakby jeszcze raz chciał odpowiedzieć na pytanie, które zadałam. Miałam nadzieję, że nie oblał mnie widoczny rumieniec. — Na Arce mamy dwa główne zadania. Po pierwsze, zajmujemy się odzyskiwaniem przeszłości. Po drugie, próbujemy zbudować sobie lepszą przyszłość z dala od okręgów. Ludzkość dawno zapomniała, że te dwie rzeczy nie mogą istnieć pojedynczo. Są ze sobą ściśle związane, jakkolwiek podniośle to brzmi. Po wychowywaniu się w Federacji, która tak skutecznie minimalizuje rolę przeszłości, zajęło mi wiele lat, by to zrozumieć. Jednak bycie częścią Arki pozwala zrozumieć o wiele więcej i tego nie będę wam w stanie opowiedzieć, bo sami musicie tego doświadczyć.
— Zaraz się wzruszę — prychnął Kalder, na co Fandorin zareagował westchnieniem.
— A gdzie te konkrety? — Bliźniaki wyglądały na całkiem ubawione, co Zoia postanowił już zignorować.
— Życie toczy się tam trochę inaczej. Dla każdego z was znajdzie się jakieś zajęcie. Na przykład Septimus będzie odpowiedzialny za budowanie przyszłości... dosłownie i w przenośni. Pan Koen - jak najbardziej przyszłość. Pańska wiedza o wszelkich ukrytych połączeniach między okręgami będzie nieoceniona przy organizowaniu ostatnich rzutów.
— Ostatnich? — zainteresował się Septimus. To jakby obudziło Kaldera. Podniósł wzrok, a jego odpowiedź okazała się nienaturalnie szybka.
— Starczy nam ludzi. Arka jest prawie pełna. — To zabrzmiało zaskakująco ostro, nawet jak na niego.
— Chyba pora odpocząć — zarządził Fandorin chwilę później, przerywając ciszę, która nastała po słowach siwowłosego. Nikt nie zaprotestował.
Leżąc na zatęchłym materacu w ukrytej piwnicy na pustyni, nie mogłam się nadziwić, jak dziwnie potoczyło się moje życie. Brzuch rozsadzała mi ekscytacja, sumienie bezustannie zżerało poczucie winy, a mój umysł zaprzątało analizowanie wydarzeń tak wnikliwe, że niemal bolesne. Taka mieszanka w moim wnętrzu wręcz wyczerpywała fizycznie, bo to wszystko zaczęło się zapętlać: coś złego działo się z mojej winy, więc nie mogłam przestać o tym myśleć i obwiniać się. Później nadchodziły dobre wydarzenia, więc starałam się czerpać z nich radość, ale to również sprawiało, że czułam się winna, jakbym na nie nie zasłużyła. A gdy dobre emocje mieszały się ze złymi, mieszanka okazywała się wybuchowa i popełniałam błąd, a koło zaczynało się toczyć od początku.
Po przebudzeniu nie potrafiłam nawet powiedzieć jaka to pora dnia. Kilka osób krzątało się już nad śpiącymi, ale nikt nikogo nie poganiał. Kalder i Fandorin czekali cierpliwie, aż wszyscy obudzą się sami, a później pomagali im w przygotowaniach bez większego pośpiechu. Nie było to jednak oczekiwanie bierne. Heks w skupieniu przeglądał zawartość sporej szafy i przepakowywał różne przedmioty, niepokojąco podobne do broni. Fandorin podpisywał papiery, po czym pomagał Kalderowi w liczeniu porcji jedzenia i picia. Wyglądali jak najprostsi obywatele zatrudnieni w magazynie. Zupełnie jakby ostatnie dni kompletnie nie miały miejsca, nagle segregowali wspólnie różne rzeczy do toreb, porządkowali zawartość szaf, łudząco przypominając szarych pracowników znudzonych swoim zajęciem.
Do kolejnego pomieszczenia przeszliśmy zwykłymi drzwiami i okazał się zwyczajnym garażem. Samochód, którym mieliśmy dotrzeć do Arki, przypominał trochę te, którymi jeździli dewolci, a jakich nie używa sięjuż na Północy ze względu na dużo lepszą komunikację kapsułami. Był jednak znacznie większy i bardziej nowoczesny niż te z Gandany. Jego podwozie znajdowało się dobre pół metra nad ziemią wsparte stabilnie na czterech ogromnych kołach. Przód wyglądał trochę jak kapsuła przez podobne nachylenie szyb, ale tył przypominał metalowe pudło.
Kalder i Heks zajęli miejsca na siedzeniach tuż za kierownicą, a reszta usadowiła się w zamykanej skrzyni na ławkach naprzeciwko siebie. Kilka toreb położyliśmy na ziemi między nogami, ale wciąż mieliśmy wystarczająco dużo miejsca, żeby siedzieć wygodnie. Zupełnie odcięta od tego co na zewnątrz ledwo zorientowałam się, że ruszyliśmy. Czasem szarpało nami przy hamowaniu czy większych nierównościach, ale poza tym trasa była niemal nieodczuwalna.
— W tej torbie miałam pamiątki rodzinne! — Oburzony głos pani Nederi stał się już niemal elementem stałego krajobrazu.
— Tłumaczę pani po raz kolejny — uspokajał ją cierpliwie Fandorin — że wszystko, co spakowała pani na wyjazd, w końcu zostanie zwrócone. Po prostu chcieliśmy oszczędzić wszystkim dźwigania tych toreb przez szyb i pustynię. Zresztą pani bagaż nie był chyba nawet możliwy do przeniesienia, ot tak. Spokojnie, wszystko wróci do właścicieli w Arce.
— Jak zamierzacie wynieść tyle toreb z Valei? — zapytał Septimus, wciąż jakiś nieswój. Nie odezwał się do mnie słowem od momentu przebudzenia.
— Mamy swoje sposoby. — Zoia uśmiechnął się tajemniczo.
— O tak — odparł jeden z bliźniaków sarkastycznie. Byłam niemal pewna, że nauczyłam się ich rozpoznawać. Obstawiałam, że słuchałam Miko z jego niskim głosem i bardziej muskularnej sylwetce.
— Tata też miał swoje sposoby na różne rzeczy — wtrącił Yettu. — Na przykład jak do jego biura przychodziły rzeczy aresztowanych ludzi, dewolci przeszukiwali je na jego polecenie.
Krótki moment ciszy przerwało westchnienie Fandorina.
— Nie spodziewaliście się chyba, że pozwolimy wam zabrać do Arki coś groźnego? — To pytanie okazało się zapalnikiem wywołującym błyskawiczną eksplozję. Septimus rozdziawił usta ze zdumienia, Koen poruszył się niespokojnie na ławce, a bracia prychnęli jednocześnie.
— PRZESZUKUJECIE MOJE WALIZKI?! — Gdyby sufit znajdował się wystarczająco wysoko, na pewno poderwałaby się z miejsca. — TOŻ TO JEST KARALNE!
— Pani Nederi...
—Tak chyba trzeba — bąknął Rolf, chyba nawet bardziej próbując pocieszyć samego siebie. Przestrzeń była jednak za mała, żeby czyjkolwiek komentarz nie został usłyszany.
— Tak trzeba? TRZEBA?!
— Mamo, błagam cię... — Tym razem szept jej córki zabarwiony był czystym przerażeniem. Patrzyła wprost na matkę, jakby w obawie, że ta zaraz autentycznie eksploduje. Wcale mnie to nie dziwiło, kolor jej twarzy stał się nagle naprawdę niepokojący. Nie do końca rozumiałam jej wzburzenie. Oczywiście, grzebanie w cudzych rzeczach nigdy nie figurowało w mojej świadomości jako rzecz dobra, ale w niektórych przypadkach mogła się okazać przydatna. Niejednokrotnie ludzie przywozili do Centrum wielkie, puste torby, po czym próbowali zabrać je stamtąd wypełnione kradzionymi rzeczami. Gdyby tego pilnowano, poziom kradzieży znacznie by spadł. Przed każdym wejściem do szkoły sprawdzano czy nie wnoszę do środka szkodliwych substancji albo rzeczy, których zwyczajnie nie powinnam mieć przy sobie. I chociaż Gandana kojarzyła mi się po prostu z czymś dogłębnie zepsutym, niektóre rzeczy robiono dla bezpieczeństwa i niektóre przeszukiwania, jakich doświadczyłam, uważałam za uzasadnione i potrzebne. Wtedy jednak nie miałam siły ani odwagi wypowiadać tak skomplikowanych myśli, a chciałam po prostu zrozumieć źródło jej oburzenia i nawiązać jakiś kontakt z Septimusem, którego niezdrowy wygląd i wyjątkowo ciche zachowanie zaczynało mnie niepokoić.
— Nie przeszukuje się bagaży przy podróży? — szepnęłam do niego, nie myśląc nawet, jak dziecinnie to brzmi. Trafiłam jednak idealnie w przerwę między krzykami, więc zabrzmiało to trochę, jakbym chciała podzielić się tym pytaniem na forum. Paradoksalnie to uspokoiło panią Nederi. Prychnęła z pogardą.
— To jest właśnie punkt widzenia dzikuski. Jesteście siebie warci.
— Rozumiem, że pani wrzaski reprezentują ludzi cywilizowanych? — zapytał Yettu bez cienia zawiści w głosie. Jego twarz nie zdradzała właściwie nic, podczas gdy Miko uśmiechał się kpiąco pod nosem.
Wtedy Septimus stracił przytomność i osunął się bezwiednie na podłogę, ucinając wszelkie dyskusje.
Cóż, nie ma co ukrywać, że Projekt nie bije rekordów w częstotliwości dodawanych rozdziałów. Także wybaczcie za to wakacyjne opóźnienie, ale musiałam zwyczajnie odpocząć. Mam nadzieję, że ktoś tu jeszcze zagląda :) Na razie Projekt nie funkcjonuje za bardzo w blogosferze. Dodawanie rozdziałów jest tam dużo bardziej pracochłonne, bo nie jest to platforma przystosowana do publikowania prozy, więc akapity, jakieś interlinie, kolory i rozmiary czcionki... wszystko szaleje. Na razie kolejne rozdziały będą publikowane tutaj, a przy blogu będę musiała usiąść w najbliższym czasie bardziej. Zgłosiłam się również po opinię do ekipy z Wspólnymi Siłami (link w komentarzu), bo dziewczyny piszą naprawdę wyczerpujące i trafne recenzje, a chcę też wrócić do społeczności blogspota nie tylko samym blogiem, ale też jakąś aktywnością :) Mam nadzieję, że korzystacie z ostatnich dni wakacji tak jak ja, a jeśli już musicie zasuwać do szkoły to... cóż. Współczuję! :D
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top