Prolog

Wracaliśmy z naszej wędrówki, podążając niewielką ścieżką w stronę wioski. Wokół rozciągała się połać traw i niskiej roślinności. Dwoje młodych ludzi w skwarze letniego słońca, pośród niemal dosłownie niczego.

Westchnęłam i założyłam na głowę kaptur kurtki, którą wcześniej niosłam w ręce. Szef spojrzał na mnie, unosząc brwi.

- Ale wiesz, że tak będzie ci tylko bardziej gorąco? – upewnił się z lekko wyczuwalnym rozbawieniem. – To nie jest białe, nie odbije promieni słonecznych. Ciemne rzeczy tak nie działają.

- Mówi ktoś, kto chodzi w czerni – odgryzłam się. W rzeczywistości nie miałam już siły nieść kurtki w ręce. – Jest zielone, może słońce mnie nie znajdzie. Czy coś.

Szef parsknął cicho. Nie mogłam się oprzeć i zerknęłam na niego kątem oka. Był wysokim, dziewiętnastoletnim mężczyzną z szarymi oczami i czarnymi włosami. Nie nazywał się Szef, co było dość oczywiste, taki przydomek przylgnął do niego po prostu w dzieciństwie. Już w wieku kilku lat był zaskakująco poważny i próbował rozstawiać rówieśników po kątach. W tym mnie.

- To co myślisz? – spytałam. – Twoim zdaniem umiem już posługiwać się mapą?

- Na pewno jest lepiej, niż gdy zaczynaliśmy. – Szef z namysłem podrapał się po głowie. – Nieźle czytasz mapy, nie zrozum mnie źle, ale...

- Ale?

Szef odwrócił spojrzenie. Wpatrzyłam się z uporem w bok jego twarzy. W końcu westchnął.

- Masz mało wyczucia kierunku – dokończył. – Przeczytasz mapę, ale to, tak samo jak nawigowanie, wymaga od ciebie strasznie dużo wysiłku.

Cóż, była to prawda. Brakowało mi tego czegoś, co charakteryzowało sporo znanych mi osób, które potrafiły niemal z zamkniętymi oczami wskazać wschód. Nie mogłam nic z siebie wydusić, więc tylko westchnęłam z rozczarowaniem.

Szef zauważył mój smutek i zmarszczył z namysłem brwi.

- Nie przejmuj się – dodał pocieszająco. – Jak będzie ci to potrzebne, to spróbuję cię jeszcze podszkolić. To po prostu kwestia ćwiczeń.

Skinęłam głową. Od dłuższego czasu prosiłam znajomych o lekcje z rzeczy, w których byli dobrzy. Niby wiedziałam, że marzenie, które miałam, było dość nierealne... Nie mogłam jednak powstrzymać się od zdobywania potrzebnych mi umiejętności.

Tak już chyba miały "dzieci wojny", jak czasem żartobliwie nas nazywałam. W rzeczywistości nie jestem już ani dzieckiem, ani nie przeżyłam w życiu żadnej wojny. Mam osiemnaście lat, mówią na mnie Zimna i mieszkam w małej wiosce na północy trzeciego kręgu, o godzinę drogi samochodem od Nowej przystani. I chociaż może nie przeżyłam wojny, ta miała znaczący wpływ na to, dlaczego urodziłam się akurat tu.

To wszystko przez Obszar. Czasem, gdy myślę o tym w ten sposób, mam wrażenie, jakby Obszar był wręcz żywą istotą – jednak, tak naprawdę, nie jest. Jest tylko pustym, tundro-podobnym okręgiem o średnicy około stu siedemdziesięciu kilometrów. Jeśli chodzi o to, skąd się wziął, to tu właśnie zahaczamy o temat wojny.

Jeszcze w trakcie jej trwania, w 1944 roku na północnym wschodzie Polski, w okolicy puszczy Białowieskiej, prowadzono tajemnicze badania. Pobliskich mieszkańców wysiedlono, a ogromny teren zaczęto otaczać pogłębianym stopniowo rowem.

Wraz z końcem wojny zarówno laboratorium, jak i dziwaczna budowa zostały wstrzymane. Powracający ludzie osiedlali się w dawnych wioskach, czasem tylko bez zrozumienia i z zaskoczeniem zerkając w stronę dziwnego obszaru. Wydawał się niepokojący, ale Sowieci nie zamierzali udzielić ludności na jego temat żadnych informacji.

Niemal dwadzieścia lat później, gdy dziwne, zarośnięte rowy zostały już tylko miejscową legendą, spomiędzy drzew zaczęły się wyłaniać dziwaczne stworzenia. Cokolwiek zostało stworzone w laboratorium, postanowiło wydostać się na zewnątrz.

Wyszukiwanie tych informacji przypominało układanie puzzli. Szukałam ich w nielicznych książkach, z jakimi miałam styczność w życiu, historiach opowiadanych przez mieszkańców naszej wioski i tych jeszcze rzadszych momentach, gdy udało mi się uzyskać dostęp do Internetu. Ciekawość jednak nie dawała mi spokoju i nie umiałam nie interesować się swoim pochodzeniem. Było to po prostu zbyt kuszące.

- Ktoś jedzie.

Drgnęłam i odwróciłam się nerwowo. Szef oderwał od oczu lornetkę i wyciągnął ją w moją stronę, nawet nie patrząc.

- Chyba Michael i jego ojciec wracają z targu – dodał. – Ale nie mam pewności. Sprawdzisz?

Wyglądało na to, że znowu pogłębiła mu się wada wzroku i w swoich okularach nie widział wystarczająco daleko... Przyłożyłam lornetkę do oczu. Chwilę mi to zajęło, ale w końcu udało mi się dostrzec przemieszczające się w oddali auto. Wiedziałam jednak, że odległość jest złudna. Wzrok potrafił nieźle oszukać.

- Tak – oznajmiłam, gdy rozpoznałam znajomą sylwetkę pickupa. – Myślisz, że się zmieścimy?

- Myślę, że tak. – Szef zatrzymał się. – A przynajmniej na pewno dobrze by było sprawdzić, bo... - ku mojemu zaskoczeniu położył rękę na mojej głowie. - ... wnioskując po temperaturze twojego kaptura, słońce jednak i ciebie dorwało.

Pokazałam mu język.

***

Nie musieliśmy nawet dużo machać. Gdy tylko nas zobaczył, kierowca pickupa skierował się w naszym kierunku i już niedługo zatrzymał się tuż obok.

Zbliżyłam się do drzwi błękitnego samochodu i zapukałam delikatnie.

- Dzień dobry – odezwałam się głośno. – Możemy się zabrać, proszę pana?

Cyryl Grodzki, ojciec naszego wspólnego przyjaciela, kiwnął nam głową z życzliwym uśmiechem. Wyglądał na zamyślonego, ale nie wyglądało na to, żebyśmy robili mu kłopot. W ostatnich latach zaobserwowałam, że zaczął się starzeć - na jego blond włosach siwe pasma nie były zbyt widoczne, ale zmarszczki na twarzy kryły się już słabiej.

- Jasne, dzieciaki. – Wskazał za siebie. – Na pace siedzi już Michał, ale nie mam za dużo zakupów, to może się zmieścicie. Na szczęście już niedaleko, nie wytrzęsiecie się bardzo. Za chwilę będziemy na miejscu.

Podziękowaliśmy grzecznie, a później skierowaliśmy się w stronę tylnej części pojazdu. Zgodnie ze słowami pana Cyryla, wśród worków – a właściwie częściowo na nich – ktoś już leżał.

Chłopak zamrugał błękitnymi oczami, a później odrzucił na plecy półdługie blond włosy, jakby budził się z drzemki. Uśmiechnął się na nasz widok.

- Miło was widzieć. – Gdy podniósł się na nogi, przekonałam się, że naprawdę spał. Cały tył ciemnej bluzy ubrudzony miał mąką ze sporego, leżącego z boku worka. Założyłam ręce w wyrazie dezaprobaty.

- Dałeś radę usnąć w trzęsącej się furgonetce, leżąc na składniku czyjegoś chleba? Michael...

- Nikt i tak się nie zorientuje. – Młodzieniec wyszczerzył zęby, a potem machnął na nas dłońmi. – Wchodźcie, gołąbeczki.

Szef potrząsnął głową, a potem wskoczył do środka i pomógł mi wejść. Nie byliśmy parą, a przynajmniej żadne z nas nic o tym nie wiedziało. Rozum swoje, serce swoje, skwitowałam w duchu, odpychając od siebie emocje, które budziły się we mnie podczas podobnych insynuacji. Jak będzie cię chciał, sam ci to powie, Zimna...

Gdy już ułożyliśmy się w ciasnej przestrzeni, Michael postukał w okno obok kierowcy.

- Trzymajcie się! – rzucił.

Jazda na pace pickupa nie należała może do najprzyjemniejszych rzeczy pod słońcem, ale z pewnością była szybsza od pokonywania tej odległości pieszo. Z pewnością miłe było za to uczucie wiatru rozwiewającego włosy i schładzającego nieco skwar. Ściągnęłam z głowy swoją kurtkę.

- Jak było na targu? – spytałam głośno Michaela.

- Nudno jak zawsze – odparł tamten, zamykając leniwie oczy. Nawet nie wiedział, jak zazdrościłam mu tych porannych wypraw. Zawsze chciałam pojechać na targ, ale zdarzało mi się to bardzo rzadko. – A jak nauka map?

Kątem oka spojrzałam na Szefa, ale jego pokerowa twarz nie zdradziła mi, co zamierza powiedzieć.

- Ćwiczymy – odparł po prostu. – Ciągle do przodu.

- Ach. – Michael skinął głową. – Czyli średnio... Nie wiem, czy zostaniesz tą Kurierką, Zimna.

Skinęła głową, obejmując kolana ramionami. Marzenie o zostaniu Kurierką, czyli członkinią stowarzyszenia podróżującego po Obszarze i rozwożącego listy, była takim moim dziecięcym marzeniem. Zawsze wyobrażałam sobie, że jestem odważną, wyćwiczoną kobietą, która bez cienia niepokoi podróżuje wszędzie, gdzie ją nogi poniosą...

Zerknęłam na zewnątrz. Dojeżdżaliśmy do wioski.

- To i tak nierealne – mruknęłam cicho. – Ot, tak to robię dla własnej przyjemności.

- W każdym razie! – Szef chyba postanowił zmienić temat. Byłam mu za to wdzięczna. – Jutro rano obiecałem zorganizować małe podchody dla miejscowej dzieciarni – mrugnął do mnie. – Takiej młodszej niż my. Przyłączycie się? Miłoby było mieć towarzystwo kogoś doroślejszego.

Spojrzeliśmy po sobie z Michaelem. Tamten wzruszył ramionami.

- Wszystko, co powstrzyma mnie od wstawania na targ o czwartej nad ranem – odpowiedział szczerze. – Tylko wezmę N, dobra?

Zgasł silnik. Rozejrzałam się – staliśmy pod sklepem pana Cyryla, w samym środku naszego małego miasteczka.

Michael wstał pierwszy i zeskoczył z paki.

- Kto normalny jedzie na targ o czwartej rano... - wymruczał jeszcze raz, wyciągając jak najlżejszy worek. – I czemu to ja zawsze muszę pomagać?

Przewróciłam oczami i wyskoczyłam z samochodu. Michael lubił narzekać i robił to bardzo często. Odnosiłam wrażenie, że czasem zapominał, jak łatwe życie może wieść, mając za ojca miejscowego sprzedawcę.

Szef poszedł podziękować panu Cyrylowi za podwózkę, a ja założyłam na ramię drugą rączkę plecaka. Ojciec Michaela podwiózł nas w samo centrum wioski, na które składał się sklep, niewielka lecznica i równie nieokazały kościół. Wszystko zbudowane było na wpół z kamienia, na wpół z drewna i ozdobione przeróżnymi ozdobami.

Chociaż centrum Obszaru stanowiła prawie wyłącznie puszcza, jego obrzeża cierpiały na wieczny niedostatek drzew. Zasłoniłam oczy przed słońcem i zerknęłam w kierunku szklarni i niewielkiego lasku, naszej własnej, starannie pilnowanej uprawy. W wiosce z kilkuset mieszkańcami wszystko wydaje się własne. Nawet jak trzeba za coś zapłacić, każdy przedmiot metaforycznie dalej zostaje w rodzinie.

Wyobraziłam sobie Drugą Warszawę, potężną stolicę Obszaru. Zawsze marzyłam o tym, żeby postawić w niej stopę. Znałam tylko historie, mgliste strzępki informacji. To między innymi dlatego tak pragnęłam stać się Kurierką. Kurierzy podróżowali po Obszarze, unikając niebezpieczeństw i rozwożąc ważne informacje, a sercem ich działalności oczywiście było miasto szkła, Druga Warszawa.

- To co, chyba koniec wojaży? – Szef nagle pojawił się tuż obok mnie. – Odprowadziłbym cię do domu, ale obiecałem pomóc w rozładowywaniu. Aleksy Cześniak chyba się rozchorował... To co, do jutra?

Potwierdziłam, na moment tonąc w tym inteligentnym spojrzeniu. Nasza wioska nie posiadała szkoły, ale mimo to daleko było nam wszystkim do ludzi niewykształconych. Każdy dorosły na czymś się znał i każdy zadbał o to, żeby jego dzieci wiedziały jak najwięcej zarówno o Obszarze, jak i o świecie zewnętrznym. Już kilka lat temu stało się jednak jasne, że niewielu dorównuje bystrością Szefowi i N. Oboje szczycili się niezwykłą łatwością w łapaniu pewnych dziedzin wiedzy, które dla mnie pozostawały poza zasięgiem... Wyciągnęłam dłoń, żeby przybić piątkę Michaelowi, który minął mnie śpiąco, zmierzając po kolejny worek. Potem odwróciłam się i chwyciłam za rączki od plecaka, zerkając z namysłem na drobną, tak mi znajomą ulicę.

Od kiedy podkochiwałam się w Szefie?... Zapewne od momentu, gdy oboje byliśmy mali. Wtedy świat wyglądał jeszcze inaczej, wszystko było prostsze. Jego rodzice jeszcze żyli, moi pozwalali mi na więcej. Justyna, moja starsza siostra, ciągle była wtedy z nami.

Niedługo potem uciekła z domu w pogoni za marzeniem.

Czasem miałam wrażenie, że ciągnie mnie ten sam zew, to samo wołanie o coś więcej, ale wtedy przypominam sobie zdruzgotanie mamy i taty. Wspomnienie ich twarzy natychmiast zatrzymywało mnie w miejscu. Jak daliby radę przejść przez to ponownie? Jak mogłabym ich w ogóle na to narażać?... Westchnęłam ciężko pod nosem i ruszyłam dróżką przez wioskę, mijając do bólu znajome, luźno rozsiane domostwa. Uśmiechałam się machinalnie do sąsiadów, tych samych zajętych ludzi, wspominając czas, gdy oboje z Szefem byliśmy młodzi i niewinni. Tak długo czekałam na jego ruch, że zaczynałam robić się już zmęczona. Przestawałam wierzyć, że i on coś do mnie czuje.

Wtedy nie miałam jeszcze pojęcia, że to uczucie będzie tym, co wygna mnie na podróż mojego życia.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top