Interwencja, część 3
- Ukradłeś go?... Nie mogę w to uwierzyć! – wyrwało mi się, zanim zdążyłam się powstrzymać. Na szczęście, chociaż mówiłam z mocą, to mój głos z natury raczej nie był zbyt głośny. – Co ty wyprawiasz, Michael?!
- Głupia jesteś?! – Michael uniósł dłoń, gotowy zacisnąć ją na moich ustach. – Zaraz powiadomisz o tym każdego w tym budynku! Cholera, właśnie dlatego zwykle działam sam!
Zacisnęłam wargi, wpatrując się ze złością w kieszeń przyjaciela. Byłam zła, potwornie zła; to było coś więcej niż zwykła zabawa w przebieranki. Ci ludzie byli groźni i uzbrojeni, a Michael nawet słowem nie wspomniał o tym, co zamierzał. Nie myślałam nawet o Szefie, zbyt przestraszona i wstrząśnięta rzuconą w moją stronę wcześniej groźbą.
N nagle podniósł głowę, jakby coś usłyszał. Michael otworzył usta, żeby coś dodać, ale zanim zdążył to zrobić, N nagle lekko trzepnął go w tył głowy.
- Słuchaj! – szepnął. Zdążyłam zauważyć, jak błękitne oczy przyjaciela otwierają się szerzej w zrozumieniu, zanim i do mnie dotarły dźwięki odległego wołania.
- Już? Tak szybko?!
- Naprawdę będziesz jeszcze pytać?!...
Pociągnęłam przyjaciół w dół schodów, ale nie potrzebowali zachęty, żeby zacząć nerwowo zeskakiwać co trzy stopnie. Skoczyliśmy na korytarz, podrywając stojących przy ścianie mężczyzn. Zorientowałam się, że stoją tuż przy zejściu na niższe piętro, blokując nam drogę do schodów.
Nie dotarło do nich jeszcze wołanie i nie byli wrogo nastawieni; po prostu obudziła się w nich czujność. Mimo to przełknęłam w strachu ślinę. Zapewne moglibyśmy koło nich przejść. Zapewne. Patrzyli podejrzliwie i trzymali dłonie w pobliżu broni, ale nie na broni.
Po sekundzie patrzenia na siebie wzajemnie, jednakże, Michael skręcił. Chwycił za ramię N, a on z kolei złapał mnie i wbiegliśmy w ciemny i zaśmiecony korytarz koło schodów.
- To nawet... - Boleśnie przypomniałam sobie nagle ćwiczenia z odczytywania map z Szefem. – To nawet nie w stronę wyjścia!
- Głównym wyjściem już nie wyjdziemy. – Nie widziałam twarzy Michaela, ale byłam pewna, że zaciska zęby. – Chodźcie ze mną. Nie mamy czasu.
Jakby przeciwnie do swoich słów, blondyn skręcił za róg i przestał biec – szedł tylko bardzo szybkim krokiem, za którym ledwo nadążałam.
Usłyszałam jakieś krzyki z głębi korytarza; ktoś koło kogo przechodziliśmy omiótł nas niewidzącym spojrzeniem, aż ciarki przeszły mi po plecach. Był... zaniedbany. Przez szparę w półotwartych drzwiach zauważyłam, że w pokoju z zasłoniętymi oknami takich osób było więcej.
Nagle stałam się boleśnie świadoma narkotyków ukrytych w kieszeni mojej kurtki.
Minęliśmy wyważone drzwi dawniej oddzielające chyba oddział. Od razu wyczułam, że w tej części Szpitala było coś... dziwnego. Powietrze pachniało stęchlizną i czymś dziwnym, dusznym i słodkim, a poza tym praktycznie nie widzieliśmy ludzi.
Przybliżające się z tyłu krzyki pchały nas do przodu, ale im dalej brnęliśmy w labirynty korytarzy – jak się szybko okazało, nieraz zrobionych przez mieszkańców samodzielnie (na przykład poprzez wybicie dziury w ścianie) tym bardziej za gardło łapało mnie przerażenie. Jeśli gdzieś była dzika strefa, w której nie działały żadne zasady, to miałam wrażenie, że właśnie przekroczyliśmy granicę.
- Czemu tu jest tak pusto? – zapytał N, gdy skręcaliśmy po raz drugi. – To wygląda źle, Michael.
- Shhh. – Chłopak nie zwolnił. – To... taka dzika część Szpitala. Mało kto tutaj przebywa. Mieszkańcy są przesądni, a ta okolica...
Podskoczyłam słysząc, że ktoś za nami zawył głośno. Pościg był blisko; szczerze mówiąc bardzo dziwiłam się, że nie zostaliśmy jeszcze złapani. Michael kluczył jednak z wprawą i determinacją. Zerknęłam w klaustrofobiczną ciemność korytarza, który mijaliśmy po prawej. Czułam się, jakby całość się nade mną zamykała, zapadała się, pochłaniała mnie w ciemności. To miejsce za mocno przypominało labirynt albo pułapkę, a ja byłam zbyt przerażona. Potknęłam się o coś rozłożonego na ziemi... I dopiero wtedy zorientowałam się, że to wygląda jak...
Następne, co pamiętam, to N ciągnący mnie za sobą po korytarzu i Michael przeklinający coraz gorszymi słowami. Mrugałam, ale widok ohydnej, martwej dłoni nie chciał mnie opuścić. Zauważyłam, że N patrzył na mnie z niepokojem w brązowych oczach schowanych za okularami.
- Zimna... - Czułam jego oddech na policzku. Włosy łaskotały mnie w ucho. Poprawił chwyt. – To nie czas umierać. Idziemy. Uciekamy.
Bolało mnie gardło. Krzyczałam?... Zerknęłam na Michaela, który wyglądał na wręcz spanikowanego. Zerkał co chwilę za siebie, prowadząc nas, blond włosy kleiły mu się do mokrego czoła.
- Dobra, zmieniamy plany – warknął, gdy głosy były tuż za nami. Świat kręcił się wokół mnie... Ale Michael wyraźnie stracił całą odwagę. Najwyraźniej nie tylko mi puszczały hamulce. – W dół. Szybko.
Odzyskałam nad sobą nieco panowania i odsunęłam N. Spojrzał na mnie z troską i obawą, ale pokręciłam tylko głową i razem zaczęliśmy zeskakiwać po dwa schody.
Michael wyczarował latarkę praktycznie znikąd. Wzdrygnęłam się i omal nie potknęłam, gdy ktoś za nami strzelił; głośny dźwięk odbił się echem w tej przeraźliwie pustej przestrzeni.
Przez chwilę były tylko okrutne groźby za naszymi plecami, dźwięk naszych przyspieszonych oddechów, bicie serc, uderzenia podeszw butów o schody, chwiejne światło latarki pod stopami. Zbiegliśmy w ten sposób jedno piętro, a potem drugie i chwyciliśmy za zimny, metalowy uchwyt stalowych drzwi do piwnicy.
Michael nie marnował czasu. Wręczył N latarkę i zaczął dłubać przy zamku. Obejrzałam się przez ramię, słysząc radosne przekleństwa.
- Mamy ich w pułapce – krzyczał ktoś. – Stąd nie wyjdą! Biorę dziewczynę!
Przełknęłam ślinę i zacisnęłam palce na ramiączku plecaka. Dalej miałam przed oczami niewidzące oczy trupa z korytarza i jego rozpadające się cało.
W momencie, gdy mój żołądek odmawiał posłuszeństwa, nagle rozległ się potworny zgrzyt i drzwi do piwnicy stanęły otworem. Zanim zdążyłam coś powiedzieć, chłopcy zgodnie chwycili mnie za ramię i wciągnęli w zupełną ciemność. Stałam tam, drżąc lekko, kompletnie zdezorientowana przez mrok, podczas gdy N świecił latarką, a Michael starał się zamknąć drzwi od środka.
Udało się. Szczęknął zamek.
Niemal jednocześnie, ktoś uderzył w drzwi z taką siłą, że rozległ się głośny, metaliczny brzęk. Krzyknęłam; N upuścił latarkę. Michael sięgnął za siebie i nagle, zanim ktokolwiek zareagował, wyciągnął pistolet i wymierzył je w drzwi w nikłym świetle latarki.
Wszyscy wstrzymaliśmy oddech.
- To by było na tyle, dzieciarnia! – krzyknął ktoś. – Stamtąd nie ma drugiego wyjścia. Wystarczy, że tu poczekamy. Myślicie, że tak łatwo ominie was kara?...
- Wolelibyśmy nie wywlekać stamtąd waszych trupów, ale jeśli tak wolicie to załatwić, to wolna wola. – Ten głos był inny; damski i bardziej bezlitosny, wręcz szyderczy. – Z tej piwnicy nikt nie wychodzi... Nie będziecie wyjątkiem!
Padło jeszcze kilka gróźb i przekleństw czasem akcentowanych uderzeniem o drzwi.
A potem zapadła cisza.
***
Adrenalina opadła ze mnie tak nagle, że zachwiałam się na nogach i po prostu opadłam na posadzkę.
N przyskoczył dla mnie, przyłożył dłoń na ramieniu i spojrzał poważnie w oczy, aż ponownie potrząsnęłam głową. Ledwo widziałam w półmroku jego twarz, ale był przeraźliwie blady i widziałam, że się bał. Z naszej trójki to on był tym, który zawsze najmniej lubił ryzykowne zachowania i stresował się każdą gwałtowniejszą zmianą. To, że to on opiekował się mną, podczas gdy założyłabym, że będzie na odwrót, dodało tylko ognia do kotłujących się we mnie uczuć.
- Wszystko dobrze – wymamrotałam słabym głosem, chociaż oboje wiedzieliśmy, że to nieprawda. Odsunęłam od siebie wizję tamtego martwego ciała. Ciągle powracało. – Jesteśmy cali, N. Cali.
Gdy położyłam rękę na jego dłoni, odkryłam, że N się trząsł. Chciałam to skomentować, ale zanim to zrobiłam, mój przyjaciel wstał, odwrócił się i wspólnie zerknęliśmy w stronę Michaela.
Chłopak chodził w te i we wte koło świecącej się na ziemi latarki, jedną dłonią ciągle nerwowo przeczesując włosy, a drugą zaciskając na pistolecie wystającym częściowo z kieszeni. Mamrotał pod nosem przekleństwa, wyraźnie wytrącony z równowagi.
Gdy N wstał, zerknął w naszym kierunku. Wyglądał strasznie, podświetlony tylko od dołu, w większości wraz ze swoją ciemną, skórzaną kurtką skryty w mroku.
- Ja nie chciałem, Zimna – oznajmił żałośnie. – Nic ci nie jest?
Nie wiedziałam już, czy jestem bardziej zszokowana, zła czy przerażona, ale miałam ochotę tylko podejść do Michaela i porządnie nim potrząsnąć, aż odzyska zmysły. Na szczęście nie byłam chyba jedyna, bo N przyskoczył do przyjaciela i rzeczywiście złapał za klapy jego kurtki.
Nie mógł nim potrząsnąć, nie do końca. Był za chudy i za drobny, żeby osiągnąć tym jakikolwiek efekt przy dość postawnym koledze, ale nie było mi do śmiechu, gdy na nich patrzyłam.
- Jesteś... durniem – wysyczał N z mocą. Michael odwrócił wzrok, jakby ktoś go uderzył. – Naraziłeś nas... Zimną... Na takie niebezpieczeństwo, że nigdy ci tego nie zapomnę. Czy ty w ogóle potrafisz przewidywać jakiekolwiek konsekwencje swoich czynów z wyprzedzeniem?!
- Przepraszam. – Słowo wyraźnie ciężko przeszło Michaelowi przez gardło. – Bywam porywczy.
- Porywczy?! Por... - N nagle puścił blondyna, cofnął się i wziął głęboki oddech, przyciskając palce do czoła. – Masz szczęście, że jesteś nam potrzebny. Czy oni mówili prawdę? Czy te drzwi to jedyne wyjście z tego miejsca? W tak dużym szpitalu? To by było nielogiczne. Jakkolwiek nie jestem na ciebie zły, nie wierzę, że celowo prowadziłeś nas w pułapkę. O co więc chodzi?
Z każdym kolejnym zdaniem i pytaniem Michael coraz wyraźniej kręcił się w miejscu, bawił sznurkiem od bluzy, uciekał wzrokiem. Zawsze to robił, gdy się denerwował, było to po nim widać jak na dłoni. W końcu machnął rękami.
- No dobrze! – warknął. – Oczywiście, że dobrze się domyśliłeś. Jest więcej wejść do podziemi i spokojnie mogliby z nich skorzystać. Ale tego nie zrobią. Boją się piwnicy, taka jest prawda. Wierzą, że żyje tu potwór.
Nerwowo rozejrzałam się wokół, ale czułam tylko laminat na posadzce pod palcami, widziałam kawałek metalowych drzwi i sypiącą się farbę z kawałeczka ściany. A przynajmniej wydawało mi się, że taki typ podłogi nazywa się laminatem – widziałam taką nazwę na jednym z drogich stoisk na Targu. Serce boleśnie ścisnęło się we mnie na tę myśl, aż zacisnęłam pięść. Nie mogłam powiedzieć, co czaiło się w otulającym nas mroku. Opanowałam kolejną falę strachu, wdychając zapach kurzu i starości. Po raz kolejny zacisnęłam palce na plecaku.
Jestem Zimna, pomyślałam. Córka Jadwigi i Damiana, urodzona i wychowana w Zaścianku. I wpakowałam się po uszy. Trzeba się teraz wygrzebać.
Tymczasem N założył wymownie ręce.
- Czy mają – zaakcentował – powody, żeby wierzyć, że w tej piwnicy naprawdę mieszka potwór?
- Cóż...
- Mają?
- Czasem słyszano dziwne odgłosy, osoby, które tu zeszły, zazwyczaj już nie wracały. – N znów zaczął otwierać usta, ale Michael podniósł dłoń. – Większość twierdzi, że to jakiś Odmieniec.
N zasłonił oczy dłonią, wyraźnie myśląc intensywnie.
- Odmieniec, który zjada wszystko na swojej drodze, nawet zmilitaryzowany oddział. – Przez chwilę miałam wrażenie, że coś słyszę, ale to tylko od wsłuchiwania się w ciszę tylko mi się wydawało. – I wziąłeś tu nas?
Michael skinął głową, już nieco spokojniejszy, a potem zerknął prosto na drzwi.
- Wiedziałem, że tu nie zejdą – wyjaśnił. – Są straszliwie przesądni. Miałem nadzieję, że będziemy mogli poczekać tutaj, aż im znudzi się czekanie, a potem się przemknąć.
- Czyli nie wierzysz w tego potwora, który rzekomo tu grasuje?
Michael westchnął, a potem wzruszył ramionami.
- Myślę choć raz realistycznie – wyjaśnił. – Nikt go nigdy nie widział. Równie dobrze możemy natknąć się na kult miłośników jogurtu. Ci wszyscy ludzie mogli po prostu wyjść jednym z innych wyjść. Albo zostać zabici przez innych ludzi, przeciwny gang albo rywali. Z pewnością ktoś zyskałby na przekonaniu, że w tym miejscu grasuje bestia. Nie wiem, ile w tym wszystkim prawdy.
Wzięłam głęboki oddech, podczas gdy Michael i N rozmawiali. Stopniowo wracała mi zdolność do działania, a z nią – wstyd.
No trudno, pomyślałam. Nie jestem odważna tak, jak chciałam. Ale to nie czas na rozważania.
Wstałam i sięgnęłam po latarkę schowaną w plecaku. Chłopcy wodzili za mną wzrokiem, gdy błądziłam światłem po korytarzu. Najpierw w górę, na niski sufit, na ziemię, pokrytą kiczowatym niebieskim laminatem, na ściany pokryte obłażącą farbą.
- Jest świetlówka; ciekawe, czy działa – mruknęłam pod nosem. Zerknęłam na światło z pewnym sentymentem. W wiosce obchodziliśmy się zwykle bez prądu, ale mieliśmy mały agregat prądotwórczy używany w rzadkich przypadkach gdy był potrzebny, zbudowany z silnika do samochodu i jakichś innych, bardzo drogich części. Mój tata użył go kiedyś, kiedy byliśmy mali, żeby wyjaśnić nam, jak działa elektryczność... Odgoniłam ciepłe wspomnienia, a potem poświeciłam w głąb tunelu. Światło zatrzymało się na mroku. Nie było widać nic głębiej. – N, zawsze jesteś mózgiem operacji. Przejmij dowodzenie. – Poświeciłam im w twarz, aż oboje skulili się i zmrużyli oczy; Michael syknął przekleństwo. – Nie kupuję planu z siedzeniem tutaj, aż po drugiej stronie zrobi się bezpiecznie i czekaniem, aż coś nas zje w ciemności. Musimy coś wymyślić.
- Zgadzam się. – Michael próbował zaprotestować, ale N potrząsnął głową. – Jesteś przegłosowany, Michael. Dobra, teraz, dajcie mi moment, muszę się zastanowić...
Zerknęłam na latarkę porzuconą na ziemi, sięgnęłam po nią i wyłączyłam ją. Uśmiechnęłam się niemrawo w stronę chłopców.
- Oszczędzanie baterii – rzuciłam w gwoli wyjaśnienia. – Nie wiemy, ile przyjdzie nam tu zostać. Chociaż mamy limit czasu w postaci strasznego potwora, który przyjdzie urwać nam głowy.
Było ciemno, ale widziałam, że Michael wyrzuca do góry ręce.
- Nie wiemy, czy jest tu jakiś!...
- Dobra, mam. – N uniósł palec. – Tak tylko dla formalności, Michael, jak ładnie ich przeprosimy i oddamy im telefon to nie poklepią nas po plecach i nie dadzą spokojnie wyjść, prawda?
Blondyn uniósł brwi tak wysoko, że zauważyliśmy to pomimo półmroku.
- Jasne – mruknął N. – A więc to będzie nasz plan D. No dobrze. Pamiętam, że w miejscach takich jak to zazwyczaj znajdują się plany budynku... Plany ewakuacyjne? Chyba tak się to nazywało. – Rzeczywiście, też słyszałam kiedyś ten termin, ale nie wiedziałam, gdzie, kiedy i dlaczego.
N miał niesamowitą pamięć... I przeczytał, jakby nie było, setki książek regularnie wymienianych ze sprzedawcami na Targu.
– Musimy obejrzeć ściany i zobaczyć, czy to tutaj jest. Znaleźć wyjścia, sprawdzić je. Ale to po kolei. Najpierw plan. Potem musimy się zastanowić, ile mamy jedzenia i broni. Próbuję wymyślić, co można zrobić, żeby zabezpieczyć się przed atakiem potwora, ale chyba nie mamy wielu opcji. Możemy chociaż sprawdzić, czy nie mają jakiegoś starego agregatu. Światło dużo by nam dało, nawet przez chwilę. Takie latarki... - zerknął w moją stronę. – Koło dwóch godzin? Mniej? Więcej? Naprawdę nie wiem, ale musimy je oszczędzać, jak to tylko możliwe. Mamy dwie, ale bez niej, jak dobrze rozumiem, jest kompletnie ciemno. Będziemy w pułapce, długo nie przeżyjemy po omacku... Chyba, że ktoś z nas ma jeszcze zapałki?...
N obniżył głos, kontynuując ciszej swoją tyradę. Zerknęliśmy po sobie z Michaelem; z zaskoczeniem zaobserwowałam, że chłopak uśmiecha się szeroko, a potem niespodziewanie położył dużo niższemu od siebie N rękę na głowie.
- No – rzucił. – Wiedziałem, że będzie się opłacało wziąć cię ze sobą! Zawsze się przydajesz... w końcu.
- Och, zamknij się. – N też się uśmiechnął, ale dużo bardziej nerwowo. – Zawsze pakujesz mnie w tarapaty... Ale za swój udział w tej farsie dostaniesz jeszcze za swoje. Poczekaj, aż rodzice się o tym dowiedzą.
Michaelowi nagle zrzedła mina. Tym razem to ja zaczęłam się śmiać.
***
W podziemiach było przeraźliwie cicho.
Dokładnie słyszałam bicie swojego serca, szybkie wdechy i wydechy, szuranie butów i kurtki przy każdym ruchu. Atmosfera starego, opuszczonego miejsca oraz jakiś dziwny bezruch w powietrzy sprawiały, że wszystko wydawało się głośniejsze, nawet kroki idących koło mnie kolegów. N trzymał latarkę; Michael, pomimo swoich zapewnień, nie puścił pistoletu w kieszeni nawet przez moment.
- Musimy patrzeć na ściany – wyjaśnił nam cicho N. – Jeśli gdzieś będzie ten plan, to na ścianie. W widocznym miejscu, tak, żeby wszyscy mogli go zobaczyć.
Plan ewakuacyjny, pomyślałam, wygrzebując wspomnienie z głębin umysłu. Rzeczywiście, to mama N opowiadała mi kiedyś o wielkich budynkach i ogromnych wieżowcach. Tłumaczyła, jak one funkcjonowały i opowiadała, jak się w środku żyło i pracowało. Takie historie – strzępki wiadomości przekazane przez starsze pokolenie – były wszystkim, co czasem mieliśmy jako dzieci. Fragmentami większego świata, którego częścią jednocześnie byliśmy i nie byliśmy.
Chociaż bardzo chciałam wrócić myślami do przyjemnego czasu spędzonego na słuchaniu historii siedząc w naszej wiosce, rzeczywistość wokół mnie nie dawała mi o sobie zapomnieć. O mało nie potknęłam się o jakiś kabel, więc Michael złapał mnie za rękę.
- Ostrożnie – mruknął, przez co spiorunowałam go wzrokiem.
- To nie tak, że widzę, gdzie stawiam stopy – odgryzłam się nerwowo. Dopiero widząc jego uniesione brwi ściszyłam nieco ton i zmieniłam temat. – Strasznie dziwnie tu pachnie nie? Tak... Nieprzyjemnie.
N nic nie powiedział, ale zatrzymał się obok nas i poświecił latarką w stronę drzwi znajdujących się na ścianie korytarza. Podążył światłem latarki od kabla wyraźnie znikającego za framugą aż w mrok.
- Prowadzi do środka – mruknął z namysłem. – Ale nie wiem, czy chcemy to sprawdzić. Mogą tam być jakieś niebezpieczne chemikalia.
Chociaż N mówił spokojnie, coś w jego głosie i postawie sprawiło, że przyjrzałam się mu dokładniej. Chłopak był blady i zaciskał usta, po skroni spływał mu też pot.
- N – spytałam powoli i ostrożnie. – Czy na pewno wszystko w porządku?
Przyjaciel wziął głęboki, drżący wdech, a potem wypuścił powietrze, mrugając zawzięcie.
- Nie lubię... jak jest tak wąsko. I jeszcze pod ziemią – wydusił z siebie w końcu. – Ale dam radę. Nie pytaj. Po prostu... - Pozwoliłam złapać się za ramię. – Chodźmy.
Dopiero gdy chłopak o tym wspomniał, sama zwróciłam uwagę na opresyjność górujących nad nami ścian i to, jak w mroku niknęły szczegóły otaczającego nas świata. Wokół mogło byś wszystko, a w ciemności mógł czaić się każdy koszmar, którego nie dostrzegałam. Wzdrygnęłam się i przez to nawet nie zauważyłam, gdy, zaledwie po kilku krokach, nagle znowu stanęliśmy.
- Żadnego potwora, tak? – mruknął słabo N.
Podążyłam wzrokiem za światłem latarki. W końcu udało nam się odnaleźć plan ewakuacji; pożółkły papier za szklaną oprawką wytrzymał próbę czasu i dalej dało się odszyfrować biegnące wzdłuż linie. Tym, co zwróciło jednak naszą uwagę była ściana obok, a raczej podłużne, szeroko rozstawione szramy ciągnące się wzdłuż niej. Nie wyglądało to jak nic, co w życiu widziałam.
Przypominało to wyłącznie ślady pazurów.
***
I tak właśnie wrzucony został cały rozdział pod tytułem Interwencja! :D Dziękuję wszystkim, którzy dotarli tak daleko. Następnie: Laboratorium
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top