Rozdział 4

Max i Elena stali na peronie 9 i 3/4. Oczy dziewczyny promieniały radością. Ściskała rączkę kufra.
W tym samym czasie spojrzeli się sobie w oczy. Kiwnęli głowami. Oboje podbiegli do pociągu.

- Chodźmy szukać przedziału.

- Dobrze.

Wszystkie były zapełnione, oprócz jednego, w którym siedział chłopiec o turkusowych włosach.

- Czy tu wolne? - spytał się Max.

- Jasne! Siadajcie. Jestem Edward Lupin, ale wszyscy mówią na mnie Teddy. - Jego włosy zmieniły się na kolor balonowej gumy. Oczy błyszczały wszystkimi kolorami.

- Max i Elena Blackthorn. Bliźniaki. Pierwszy rok.

- Tak samo jak ja!

- Max i ja jesteśmy wcześniakami - powiedziała Elena. - Urodziliśmy się w szóstym miesiącu ciąży. Tak naprawdę powinniśmy się urodzić w listopadzie, a nie w sierpniu. W ogóle nie powinniśmy iść w tym roku do Hogwartu.

-  Musieliście być... Eee... No mali - wymamrotał Lupin.

- Oczywiście szybko nabraliśmy na wadze. Magia. - Zaśmiała się cichutko.

- Mieszkam z babcią Andromedą. Spakowakła mi dużo słodyczy! Czekoladowe żaby, wybuchające kociołki - mówił, grzebając w torbie.

- A co z rodzicami?

Nastała cisza. Bardzo niekomfortowa.

- Nie żyją. Zginęli w Bitwie o Hogwart.

Elena spuściła wzrok a, Max niezręcznie poruszył się w miejscu.

- Nasi też nie żyją. Mieszkamy w Sierocińcu dla magicznych, niepełnoletnich dzieci.

- Oh... Do jakiego domu chcecie należeć? Ja chciałbym Gryffindor, ale myślę, że trafię do Huffelpuff'u.

- Sami nie wiemy.

Wdali się w dyskusję o tajemnicach Hogwartu, psikusach oraz kolekcjonerskich kartach, gdy nagle...

- Psia krew! Durni brytyjczycy!
Ekhm. - Wysoki chłopak o złocistych blond włosach i zielonych oczach, wparował do ich przedziału. Lekko utykał, posyłając miażdżące spojrzenie starszym rocznikom. Odwrócił się w ich stronę z przepraszającym wyrazem twarzy.

- Sorry za zamieszanie... Mogę się dosiąść?

- Jasne. Max Blackthorn, to moja siostra Elena, a to Teddy Lupin, a ty?

- Christhoper Avenque. Jestem dopiero drugi raz w Anglii. Ojciec jest brytolem, a mama polką. Mieszkałem w Polsce. We Wrocławiu - powiedział beztroskim tonem. Opadł na miejsce obok Lupina - Rodzice nie są razem. Czaicie... Te sprawy. A i jeszcze - dodał z uśmiechem. - Jestem totalnym rakiem, więc nie miejcie pretensji, jeśli zryję wam berety.

- Coś z wózka kochaneczki?

Grzecznie odmówili, jednak Chris miał inne plany. Zaczął komplementować siwe włosy kobiety oraz jej przekrwione oczy. Wymienili między sobą spojrzenia. Niepokojący chłopak. Może wszyscy polacy tacy byli?
Kiedy kobieta odeszła, uśmiechał się zadowolony pod nosem.

-Niezły z ciebie zawodnik. Tylko nie wiem czy ci klaskać, bo właśnie zarywałeś do stuletniej letniej babci - Max powiedział rozbawionym tonem.
Blondyn roześmiał się.

- Luz - powiedział przeciągle - To tylko żarty.

Odpakował czekoladową żabę. Oczywiście uciekła.

- Mam Harrego Pottera! U nas w Polsce często o nim mówią. Voldek nie za bardzo lubił polaków. Dziwadło bez nosa...

Po raz kolejny wymienili spojrzenia. Ten chłopak był dziwny, ale fajny.

- Moim ojcem chrzestnym jest Harry Potter - powiedział, po chwili Teddy.

-Rany! Ale super! Masz wybrańca w rodzinie! - wykrzyknął Chris

Przez następne parę godzin rozmawiali o wszystkim i niczym, aż w końcu dotarli do Hogwartu.

- Pirszoroczni! Pirszoroczni do mnie! - Wielki mężczyzna nawoływał pierwszaków. Poważnie. Max w życiu nie widział takiego giganta.

- Hagrid - powiedział z delikatnym uśmiechem Lupin.

Po chwili weszli do łódek. Widok był niesamowity. Przed nimi rozpościerał się wielki zamek. Na tle nocnego nieba zdawał się jeszcze bardziej magiczny. Jego nowy dom. Elena złapała go za ręke. Ich nowy dom, poprawił się w duchu.

Po kilkunastu minutach byli już przed drzwiami Wielkiej Sali. Mężczyzna o blond włosach i przyjaznym wyrazie twarzy przemówił.

- No już cisza. Nazywam się Profesor Neville Longbottom. Za chwilę zostaniecie przydzieleni do domów. Zastąpią wam w szkole rodzinę. Są cztery domy. Gryffindor - którego jestem opiekunem - Ravenclaw, Huffelpuffe i Slytherin.

Rozległy się niezbyt przyjazne chichoty.

- No dobrze, spokój. Kiedy będę wyczytywał was z listy, podchodzicie i siadacie na stołek. A te wraz za mną. - Mrugnął.

Drzwi otworzyły się. Wielka Sala. No cóż była wielka. Znajdowały się w niej cztery stoły. Przy każdym z nich siedzieli uczniowie. Patrzyli się na nich oceniająco.

- Abraham Nina - powiedział Longbottom, zerkając znad listy.

Dziewczyna o ciemnych włosach i oliwkowej skórze podeszła do stołka. Tiara już znajdowała się na jej głowie.

- Ravenclaw! - wykrzynęła stara czapka. Max westchnął, przestępując z nogi na nogę. Tak bardzo się denerwował!

W końcu nadeszła pora na Chrisa.

- Avenque Christopher.

Chwila ciszy.

- SLYTHERIN!

Aplauz ze strony ślizgonów.

- Blackthorn Elena. - Rudowłosa podeszła niepewnie. Tym razem tiara przez ponad dziesięć minut zastanawiała się, gdzie powinna być panna Blackthorn. I w końcu przydzieliła ją do Gryffindoru.

- Blackthorn Maxon.

O rany. Och na gacie Merlina. To ta chwila. Nogi miał jak z waty. Powoli podszedł do Longbottoma. Usiadł na stołku. I zdarzyło się coś dziwnego. Ledwo co stara czapka dotknęła jego głowy, a już wykrzyknęła...

- SLYTHERIN!

Czyli jednak dom węża. Gdy już wstał zobaczył machającego do niego dziko, Chrisa. Usiadł przy nim. Paru ślizgonów podało mu serdecznie dłoń. Jego uwagę przykuł czarnowłosy chłopiec o ciemnych oczach i bladej skórze. Otaczała go aura tajemniczości. Chłopak uparcie wpatrywał się w swoje dłonie, aż podniósł wzrok, kierując go na liliowookiego. Przyłapał go na gapieniu się! Max pośpiesznie odwrócił swoje spojrzenie, czując zdradziecki rumieniec na policzkach.

Jego siostra uśmiechała się do niego. Ku jego uldze Teddy machał do niego i Chrisa. Nie był uprzedzony. No i miał rację. Przydzielono go do Huffelpuffu.

Avenque paplał radośnie o tym jakim jego kuzyn był idiotą, ponieważ miał felix felicis, który wypił i nie poszedł w tym czasie do żeńskiego dormitorium. Max zakrztusił się sokiem dyniowym. Jego starsi koledzy zaśmiali się poruzumiewawczo.

Dyrektorka gawędziła wesoło z młodą, brązowowłosą kobietą.

- Kim ona jest? Ta co rozmawia z dytektorką - spytał się ślizgona, siedzącego obok niego.

- To Katherine Colden. Uczy Obrony przed czarną magią. To będzie jej drugi rok. Kokietka z niej, no nie? - Szóstoroczny patrzył się rozmarzonym wzrokiem. Cokolwiek znaczyło ,,kokietka", z pewnością była pięknością. Kręcone włosy opadały na ramiona, pełne, czerwone usta układały się w uśmiech. Delikatny nosek i złote oczy przywodzące na myśl szampana. Jej uroda kojarzyła się dla Maxa z Heleną z Troi. Kiedy patrzył w te oczy miał ochotę podpalać miasta.

Odwrócił wzrok. Jego oczy spoczęły na tajemniczym chłopaku. Patrzył się na Colden z mrocznym wyrazem twarzy. Zaciskał pięści tak mocno, że jego knykcie zbielały. Nie lubił jej. On jej nie znosił. Coś tu było nie tak. Max wbił wzrok w talerz. Może postawiła mu trolla z jej przedmiotu. Ale żeby, aż tak? Ku jego zdziwieniu Colden odwzajemniła to spojrzenie, uśmiechając się drwiąco. Otworzył usta. Gdyby spojrzenia mogły zabijać. To z pewnością nie tylko zły stopień.

Potrząsnął głową i wdał się w dyskusję z resztą uczniów.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top