Rozdział 21

Profesor Colden podeszła do niego z uśmiechem na ustach.

- Twój przyjaciel poszedł na spotkanie z Amelią. Wróci wieczorem - Max prychnął. To wszystko było niedorzeczne. Jak można zmuszać dwunastolatka do ślubu. Zwłaszcza Christhopera! Nie mógł uwierzyć, że Chris tak potulnie się na to zgodził.

Ciepła ręka na jego ramieniu przypomniała mu o obecności Colden. Przyjrzała mu się z wesołymi ognikami w złotych oczach.

- Chciałabym z tobą porozmawiać. Chodzmy na wieżę Astronomiczną. Mam dość tego dusznego gabinetu - pokiwał głową. Kątem oka zauważył jakiś cień. Czyżby... Nie. To już jakaś paranoja. Nikt go nie śledził. Razem z nauczycielką OPCM podreptał w stronę wieży.

******************************

Opierał się o balustradę. Już wiedział o co chciała go wypytać. O jego sny. Odwrócił się do niej twarzą. Po chwili przemówił cichym, ale wyraźnym głosem.

- Moje sny... To moja prywatna sprawa Profesor Colden.

Wydawała się zawiedziona.

- Więc... Nie zmieniłeś zdania?

- Nie. Nie chcę się tym dzielić - ton jego głosu był twardy i stanowczy.

Colden wzięła głęboki oddech.

- Mój przyjaciel był taki sam jak ty. Tyle, że on widział głównie przyszłość.

Max podniósł brwi.

- I co? Ma pani nadzieję, że zaraz po tym co pani powiedziała, magiczne się przed panią otworzę i zaczniemy się wymieniać wyznaniami? Przykro mi, że cię rozczaruję, ale tak się nie stanie - na twarzy brązowowłosej pojawiła się złość, jednak po chwili zastąpiła ją obojętność. Nagły powiew wiatru rozwiał jej włosy. Podniosła prawą rękę, aby je odgarnąć. Rękaw jej szaty podwinął się ukazując okropną bliznę układającą się w słowa.

"Nie będę krzyczeć. Będę znać swoje miejsce."

Głos Max'a uwiązł w gardle. Jak... Kto mógł jej coś takiego zrobić? Mimo wszystko poczuł współczucie.

Zmarszczył brwi, odwracając się do balustrady. Ta blizna... Była znajoma... Max pamiętał każdy ze swoich snów... A w jednym z nich widział coś takiego... Te same słowa.

Nie będę krzyczeć. Będę znała swoje miejsce.

Ojciec?! Spójrz ty idiotko! - Zakasała rękaw ukazując szkaradną ranę. Nie będę krzyczeć. Będę znała swoje miejsce.

Max zacisnął swoje dłońe na poręczy. To ona. To była ona. Warga zaczęła mu drżeć. Na Merlina. Powoli odwrócił się do Colden, próbując się uspokoić, jednak na próżno.

Jego oczy automatycznie powędrowały do prawej ręki. Najwyraźniej to zauważyła, bo jej wyraz twarzy pociemniał. Spojrzała mu prosto w oczy. Obleciał go strach. Wiedział co próbowała zrobić. Legilimecja. Poczuł ją. Próbowała się wedrzeć do jego umysłu.

Nie!

Zaczęła oglądać jego wspomnienia. Obrazy przelatywały mu przed oczami. Kiedy doszła do jego wizji o niej samej, zaczął walczyć.

- WYŁAŹ! - ryknął. Upadł na kolana ciężko dysząc. Udało mu się. Jej obecność w jego umyśle, była niewyczuwalna.

- Wiem kim jesteś! Jesteś Katarzyną Zabłocką! Czarną Panią! - wysyczał przez zacisnięte zęby. Wzrok miał cały czas wbity w podłogę ze strachu, że znowu go zaatakuje. Nie miał siły się podnieść. Poczuł rosnącą panikę. Co ona z nim zrobi?

- Jakim cudem żyjesz? -
Usłyszał zimny chichot. Patrzyła się na niego drwiąco. Jak drapieżnik na ofiarę. W dłoniach przewracała różdżkę. Max mógł wyczuwał tą bijącą potęgę od Katarzyny. Cholera jasna.

- To nie jest moje ciało. To jest ciało prawdziwej Katherine Colden - powiedziała, jakby zadowolona z siebie.
Zmarszczył brwi.

- A blizna? Skoro to jej ciało? - spytał się drżącym głosem.
Z jej gardła wydarł się wściekły warkot.

- Tak. Ta szkaradna blizna, którą zrobił mi mój ojciec - warknęła, szczędząc zęby. ' Została zrobiona przeklętym ostrzem. Blizna połączyła się z moją duszą. Mogłabym posiąść nawet ciebie, a pojawiłaby się na prawym ramieniu.

- Opętałaś tylko dwa ciała - powiedział chłopiec. - Wiem o tym. Każdy opętany ma złote oczy.

Na twarzy Katarzyny pojawił się uśmiech.

- Mądry chłopiec. Moja pierwsza ofiara. Kim była? -
Max zdusił syk. Spojrzał się na nią z obrzydzeniem.

- Anabell Belacourt. - Czarna Dama klasnęła w dłonie. Jej złote oczy jarzyły się, jak ogniki.

- Och tak ‐ wymruczała z zadowoleniem. - Nie dziwię się, że trafiłeś do Slytheriniu.

- Miałaś 600 lat na to, aby odbierać niewinnym ludziom ich ciała... Ich życie. Czemu zrobiłaś to dopiero w "43? - jego głos drżał. Czarna dama syknęła, bawiąc się różdżką.

- Przed moją śmiercią znalazłam sposób, aby powrócić do życia. Wystarczy do tego magia krwi. To dlatego pozostawiłam przy życiu mojego syna. I tak był już zepstym chłopakiem, z tą manią czystości rodu. Tak jak jego ojciec. Anastazja, ta ruda szmata zabiła mnie, a ja pociągnełam ją za sobą - wywarczała. - Nawet po śmierci krzyżowała moje plany. - Na jej twarzy pojawiła się czysta furia - To dlatego przez 600 lat nikogo nie opętałam. Przez Anastazję Pieprzoną Castellan. Dopiero w 1943 udało mi się wyrwać z jej sideł. Znalazłam doskonałą osobę. Młoda, utalentowana i na dodatek miała posadę w Hogwarcie. Była dla mnie idealna.
Zaczęłam wtedy szukać moich potomków. I ich odnalazłam, a raczej wspomnienia po nich. Rodzina Gaunt. Moi jedyni potomkowie nie żyli. Meropa umarła przed laty. Marvolo tak samo, a Morfin był w Azkabanie. Nawet nie masz pojęcia jaka byłam rozczarowana. Byli żałośni - powiedziała okrutnie. - Przez cały rok, kiedy uczyłam w Hogwarcie planowałam wydostanie Morfina. Była potrzebna mi jego krew, a ja byłam zdeterminowana. Oczywiście nie miałam pojęcia, że to czego tak bardzo pragnęłam miałam tuż przed nosem. - Max poczuł mdłości. Nie... To niemożliwe. Spojrzał się na nią jeszcze bardziej przerażony, niż przedtem.

- Tom Riddle. Lord Voldemort był twoim wnukiem. -
westchnęła.

- Tak. Widziałam tylko w młodym Tom'ie Riddle'u utalentowanego czarodzieja. Bardzo mi go przypominasz. - przerwała, posyłając mu zaciekawione spojrzenie. - Czułam jego moc. Bardzo wielką jak na zwykłego siedemnastolatka. Już wtedy wiedziałam, że będzie kimś wielkim w przyszłości, ale na pewno nie spodziewałam się tego. Nie przywiązywałam wagi do młodego Voldemorta. Był dla mnie po prostu uczniem.
Kiedy już miałam wcielić mój plan w życie, na drodze stanęła mi Anastazja. Zostałam wyrwana z ciała Anabell. Byłam wściekła. Cały plan poszedł na marne. Przez kilkadziesiąt lat byłam po drugiej stronie i walczyłam. W końcu udało mi się. Kiedy byłam już Katherine Colden dowiedziałam się, że Morfin od dawna nie żyje, a Voldemort był moim ostatnim potomkiem i on także jest martwy. Zdruzgotana straciłam jakiekolwiek nadzieje na prawdziwy powrót...
I wtedy do moich uszów doszła plotka. Voldemort miał dziecko. - przerwała, pozwalając przyswoić mu tą szokującą informację.

- Miałam wiele szczęścia. Kto by pomyślał, że on spłodził potomka. Czarny Pan, bezlitosny morderca, który nie zna miłości .- zachichotała, najwyraźniej rozbawiona. - W międzyczasie zbierałam popleczników, a moja prawa ręka znalazła dziecko. - Max nie mógł uwierzyć swoim uszom. Voldemort miał... Dziecko? Na jego twarzy powoli pojawiało się niedowierzenie.

- I co? Zabijesz mnie?- wypowiedział to niemalże szeptem. Jego nogi lekko drżały.

- Nie. Max nie zabiję cię. Chcę abyś do mnie dołączył. Chcę ci pomóc. Twój dar jest bardzo przydatny i jednocześnie niebiezpieczny - mówiła słodkim głosem.

Zauważył za jej plecami cień. Po chwili odparł słabym głosem.

- Nie. W życiu nie przystanę do kogoś, kto macza palce w czarnej magii.

- Nie istnieje coś takiego jak czarna magia. Ten przydomek wymyślili ludzie, którzy nie wiedzieli czym ona tak naprawdę jest - powiedziała twardo. - Którzy nie umieli nad nią zapanować. Ze strachu przed nieznanym zakazano tego rodzaju magii. Ja chcę uwolnić tę potęgę. Do tego dążę. - Nagle za jej plecami pojawiła się sylwetka. Kiedy podeszła bliżej, twarz była dostrzegalna.

Castiel kierował różdżkę na plecy Katarzyny. Drugą dłoń przystawił do ust. Max musiał siedzieć cicho. Wziął głęboki oddech, modląc się o to, aby nic nie zauważyła. Na twarzy kobiety pojawił się uśmiech.

- Jak miło, że do nas dołączyłeś, panie Arrow. - Max wybałuszył oczy.

Castiel wykrzywił się w grymasie.

- Słyszałem wszystko! Wysłałem patronusa do dyrektorki. Zaraz cała kadra nauczycielska tu będzie. - Po wieży rozniósł się śmiech.

- Bardzo sprytnie. Obserwowałeś mnie od miesięcy. Śledziłeś mnie - powiedziała niby lekkim głosem, jednak Blackthorn wyczuł skrywaną wściekłość. -
Wygląda na to, że musimy przełożyć naszą konwersację na kiedy indziej Max. - na jej ustach pojawił się diaboliczny uśmiech. Znienacka machnęła swoją różdżką. Ostatnie co pamiętał zanim nastała ciemność, to Castiel i Czarna Dama, którzy ciskali w siebie zaklęciami.

******************************

Obudził się we skrzydle szpitalnym. Powoli wstał. Gdy jego stopy dotknęły zimnej podłogi, skrzywił się.

- Halo? Madame Pomfrey? - jego głos był szorstki. Jakby nie należał do niego.
Po chwili przez drzwi weszła profesor Mcgonagall. Jej duże oczy były podkrążone, jakby nie przespała kilku nocy. - Pani profesor! Colden to Katarzyna! - dyrektorka obdarzyła go ponurym spojrzeniem.

- Spokojnie Blackthorn. Już o wszystkim wiemy.

- Złapaliście ją? - spytał, czując przypływ rychłej nadziei.

Mcgonagall pokręciła głową.

- Zdążyła uciec. Całe szczęście, że Castiel'owi nic się nie stało. Arrow nam wszystko opowiedział.

- Ona opanowywała te ciała. - powiedział, dalej nie mogąc w to uwierzyć. Mcgonagall postarzała się jakby o 10 lat.

- Pani dyrektor... Co to oznacza? Dla nas wszystkich? - jego dłonie drżały.

- Z pewnością kolejną wojnę.

Max sapnął.

- Ludzie nie są jeszcze gotowi! Niedawno zakończyliśmy jedną!

- Wszyscy zdajemy sobie z tego sprawę. Głowa biura aurorów, Harry Potter przyszedł ci zadać parę pytań. Czujesz się na siłach? - pokiwał głową.

Mcgonagall wyszła, kierując się do drzwi. Po kilku minutach do skrzydła szpitalnego wszedł czarnowłosy mężczyzna, dość wysoki o szmaragdowych oczach, które łudząco przypominały mu tęczówki Chrisa.

Powoli podszedł do niego i uśmiechnął się sympatycznie.

- Wiem jak się czujesz Max - oznajmił mu, przwczesując ręką jego rozczchraną czuprynę. - Stanąłeś twarzą w twarz z Czarną Panią.

- W to niewątpie - odparł cicho. Blackthorn. Harry zachichotał.

- Słyszałem, że miewasz sny. - I wtedy Max powiedział mu wszystko. O tym jak od miesięcy śnił o Czarnej Pani, jak słyszał dziwną przepowiednię i o tym, że często śnił o zmarłej matce i Fredzie Weasley'u. Na wzmiankę o ostatnim Harry wydawał się być jeszcze bardziej zaciekawiony niż przedtem.

- I... - Max zawachał się.

- Mów swobodnie. Nie masz się czego bać - coś w jego głosie utwierdziło Max'a w tym, że może mu ufać.

- Śniłem o Voldemorcie. O tym jak był młody. Widziałem też jak się odradzał w '94 - przełknął ślinę. Harry pokiwał głową. Jednak Max zauważył jak zacisnął pięści na wzmiankę o czarnoksiężniku.

- Jesteś bardzo silny. Wiele osób na twoim miejscu by oszalało - wypalił Potter.

- Ee... Dziękuje. Panie Potter... Katarzyna powiedziała mi, że rodzina Gaunt to jej potomkowie. Voldemort był jej wnukiem i miał dziecko. Ona wykorzysta to dziecko aby odzyskać ciało. Nazwała to magią krwi.

- Tak... Byliśmy w szoku, gdy Castiel nam to powiedział. Pokazał nam swoje wspomnienie w myślosiedawni. Wtedy uwierzyliśmy.

Max spojrzał mu prosto w oczy.

- Naprawdę będzie wojna?

- Najprawdopodobniej. - Harry wziął głęboki oddech - Jest coś jeszcze. Ona chce ciebie Max. Jesteś animusem. Ten dar jest rzadki. Nie jesteś już bezpieczny. Czarna Dama bedzie chciała za wszelką cenę cię dopaść.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top