3.4

Powietrze dzisiejszego ranka było rześkie i pobudzające. Elena przymknęła oczy, wychylając się lekko w stronę otwartego okna. Siedziała na łóżku, zawinięta pościelą w ochronny kokon. Jedynie jej twarz była odsłonięta, przyjmując delikatne podmuchy wiatru. Wbiła wzrok w wschodzące słońce. Przed oczami stanął obraz jej brata. Wzięła głęboki oddech, zaciskając dłonie w pięści. Nie mogła o nim myśleć. Nie wolno jej było. Jedyne czym się to kończyło to potok łez, wszechogromny ból i bezsilność. Mimo wszystko nie mogła tego powstrzymać.

Wstała, wygrzebując się z kołdry, po czym wyszła na korytarz. Powitały ją ponure portrety jej przodków. Przełknęła ślinę idąc w stronę schodów. Schodziła powoli, starając się nie skrzypieć. Weszła do kuchni, a serce podskoczyło jej do gardła. Teddy siedział przy stole, pijąc herbatę. Jego oczy były podkrążone, a policzki zapadnięte.

– Boże drogi! – wysapała Elena. – Wystraszyłeś mnie!

Teddy wzruszył ramionami.

– Nie chciałem.

– Dlaczego nie śpisz? – spytała się
półszeptem.

– Mógłbym cię zapytać  o to samo – odpowiedział, przenosząc wzrok na rudowłosą. Elena otworzyła usta, czując znajome pieczenie w oczach.

– Wiem, że nie powinnam o nim wspominać... Terapeuta mi tak powiedział. – Lupin westchnął, spuszczając wzrok.

– Eleno...

– Nie! Daj mi dokończyć! Przez te miesiące jedna rzecz nie daje mi spokoju. Co takiego powiedział Max'owi Amarys? Chris mówił, że zachowywał się jak nie on, kiedy wyszedł z tego cholernego domu... Chcę pójść do Thornhill, do tej posiadłości–

– Elena. Przestań. Max odszedł i nie wróci. – Jego słowa były niczym cios w twarz. Młoda Blackthorn cofnęła się, potrząsając głową.

– Nie znasz go tak dobrze, jak ja. Nikt nie zna – powiedziała dobitnym głosem. Nikt Nikt. Nikt! – Zaniosła się płaczem, chowając twarz w dłoniach. Teddy zacisnął zęby, podchodząc do niej i obejmując ramionami.

Przez następne pół godziny uspokajał ją. Zrobił jej herbaty, do której wlał eliksir słodkiego snu, o którym Elena oczywiście nie wiedziała. Po wypiciu niemalże natychmiast zasnęła. Lupin podniósł ją z krzesła, po czym zaniósł do sypialni. Ułożył ją na łóżku i przykrył puchatą pościelą. Pokręcił głową, widząc okno otwarte na oścież. Ile razy Elena dostanie takiego ataku? Chłopak nie wiedział. Był już tym zmęczony. Podobnie jak reszta rodziny. Wszyscy zachodzili się w głowę czemu Elena, aż tak przeżywała odejście Max'a. Nie mieli do niej pretensji, jednak jej trauma była niepokojąca. Terapeuta nie mógł dojść do sedna problemu. Jedynie Chris, Teddy i Dorota znali prawdę. Sobowtór narobiła poważnych szkód w jej umyśle. Chris i Dorota nalegali, aby powiedzieć o tym reszcie rodziny, zważywszy na jej stan, jednak Elena stanowczo odmówiła. Twierdziła, że poradzi sobie z jej demonami.

Teddy wyszedł z pokoju Eleny, wzdychając ciężko. Przetarł oczy, ziewając. Kiedy je otworzył omało nie wyskoczył ze skóry, widząc Conana DeCerto. Chłopak stał na końcu ciemnego korytarza z świecą w dłoni. Miał na sobie jedynie piżamę i szlafrok. Otworzył usta, jednak po chwili je zamknął.

– Podsłuchiwałeś? – spytał szorstkim tonem Lupin. Francuz pokręcił głową.

– To był czysty przypadek. Przechodziłem obok kuchni i usłyszałem krzyki. Przysięgam, że cię nie szpiegowałem – powiedział Conan. Jego twarz miała szczery wyraz, jednak mimo tego Teddy mu nie ufał. DeCerto miał złowrogą aurę.

– Czy ona często ma takie napady? – Lupin otrząsnął się z namysłu, po czym zmrużył oczy wbijając je w ciemnowłosego.

– To nie twoja sprawa – odparł zimno. – Jesteś tylko gościem w tym domu. Nie ingeruj w sprawy naszej rodziny – powiedział dobitnie. Przez twarz Conana przemknął cień, jednak po sekundzie wyglądał na lekko zranionego.

– Rozumiem... Nie chciałem być wścibski. – Teddy posłał mu chłodne spojrzenie. Przepchnął się obok chłopaka, idąc w stronę swojej sypialni. Na plecach czuł palący wzrok Conana. Zaciskając zęby skręcił w prawo, zagłębiając się w kolejnym z mrocznych korytarzy w posiadłości Black'ów.

Następnego ranka Christopher nie mógł uwierzyć swoim oczom. Zakon podejrzewał, że Czarna Dama postanowi podbić Francję, jednak widok Max'a na głównej stronie Proroka Codziennego był niemałym wstrząsem. Z niemalże wstrętem odrzucił gazetę na drugi koniec stołu. Wciągnął powietrze przez nozdrza, próbując opanować złość.

– To jakiś obłęd - wyszeptał, kręcąc głową.
Andromeda podniosła gazetę, po czym spaliła ją w piecu.

– Lepiej, żeby Elena tego nie widziała - powiedziała, siadając przy stole.

– Tak czy inaczej się dowie – wymamrotał Chris. – Nie możemy pozwolić na to co się dzieje. Trzeba zwołać spotkanie Zakonu!

Andromeda w milczeniu wpatrywała się w blondyna poważnym wzrokiem.

– Po raz kolejny obserwuję pełne zapału, młode pokolenie. Zawsze rwiecie się do walki, poświęcając swoje życia... Zakon postanowił was odciąć.

– Co?! Chyba żartujesz!

– Chris, masz 15 lat. Podobnie jak Elena, Teddy, Delphini i Elena. I Max...
Najlepszym przykładem jest Elena. Zobacz co się z nią stało. Jesteście za młodzi!

– Polemizowałbym – odparował, po czym niemalże wybiegł z kuchni. Wpadł do sypialni Teddy'iego niczym opętany. Lupin siedział na łóżku całkowicie rozbudzony, czytając Proroka Codziennego.

– Andromeda powiedziała mi, że Zakon nas za przeproszeniem wywalił – warknął Avenque. Teddy wzruszył ramionami, odkładając gazetę z obojętnym wyrazem twarzy.

– Może to i dobrze. Mam dość słuchania o tym wszystkim.

– Ted–

– Nie. Chris mam do cholery dość! Chcę jechać do Hogwartu, by w spokoju skończyć piąty rok - Wziął głęboki oddech, po czym spojrzał się z  żalem na Chris'a. – Nie patrz się na mnie jak na zdrajcę, ja próbuję tylko żyć. Wiem, że ci trudno.

– Za cholerę nie wiesz. Tylko Andy mnie rozumie w tym wszystkim! On tam ze mną był.

– On nie wróci.

Chris oparł się o ścianę. Wbił wzrok w dłonie, próbując ostrożnie dobrać słowa.

– Wiem jak to zabrzmi, ale ja go kochałem.

– Wiem. My wszyscy.

Zapadła niezręczna cisza. Chris syknął, po czym gwałtownie uderzył pięścią w ścianę, wydając wrzask.

– Chris! Opanuj się!

– Nienawidzę go! Dopadnę go, przysięgam! I wtedy go zabiję! – Walił pięściami, aż do momentu kiedy pojawiła się krew. Teddy stał, niczym zmrożony nie wiedząc jak zaareagować. Chris tępo wpatrywał się w zakrwawione dłonie, próbując brać głębokie oddechy.

– Proszę - wyjąkał blondyn. – Nie mów o tym nikomu. ‐ powiedział, po czym ulotnił się, unikając spojrzenia Lupina.

Teddy dziwił się sam sobie, że na takie wyskoki reagował ze spokojem. Jednak w środku czuł ukłucie wściekłości i żalu. Nie ważne jak będą próbowali zapomnieć, jak bardzo będą starali tworzyć pozory i iluzje normalności, to i tak ohydna i szkaradna prawda ich dogoni.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top