3.2
Parę miesięcy później
- Do Hogwartu?
Lorcana westchnęła, siląc się na wymuszony uśmiech. Patrzyła się na swojego młodszego syna. Jego piwne oczy posyłały jej zaskoczone spojrzenie.
- Czemu?
- Tata i ja stwierdziliśmy, że tak będzie bezpieczniej. Przenosimy się do Londynu. Nie chcemy, żebyś został sam we Francji.
- Nie będę sam - odparł. - Będę w Beauxbatons.
- W Hogwarcie będziesz bezpieczniejszy.
- Bezpieczniejszy? - zaśmiał się bez humoru. - Mamo! W tamtym roku uczeń uciekł z Hogwartu razem z zbiegłymi przestępcami. Nie sądze, aby Hogwart był bezpieczny.
- Nikt nie spodziewał się, że Max Blackthorn przejdzie na stronę Czarnej Damy. Poza tym Farkas i Dravulia zostali wpuszczeni na teren szkoły przez ucznia. Nikt nie podejrzewałby, że któryś z uczniów zrobiłby coś takiego... Tak czy inaczej nie możesz zostać we Francji. Chodzą słuchy, że Francja jest nowym celem Czarnej Damy. Nie ma mowy, żebyś tu został. Katarzyna straciła zainteresowanie Hogwartem odkąd Blackthorn uciekł - dodała szybko widząc jego minę. - A teraz pakuj się. Ty i Alexa resztę wakacji spędzicie na Grimmuald Place.
Christopher uniósł twarz ku słońcu. Siedział w ogródku Weasley'ów. Obok niego Teddy czytał mugolskie komiksy, a Elena w ciszy patrzyła się na niebo.
Trójka nastolatków odpoczywała, wylegując się na kocu. Lupin sięgnął po szklankę mrożonej herbaty, którą przyniosła im pani Weasley.
- Słyszeliście? - zapytał się metamorfomag.
- Co? Kolejny atak szalonej suki?
- Christopher! Zważ na słowa - syknęła ruda.
- Oj no dobra! - sarknął się Avenque. - Mów o co chodzi Ted.
- Młodszy brat Alexy będzie w Hogwarcie od września. Na trzecim roku. Babcia mi mowiła, że w następnym tygodniu on i Alexa przyjeżdżają na Grimmuald Place. Ich matka należy do Zakonu... Jest ciotką Delphi. - Jego twarz miała podejrzliwie ponury wyraz.
- Delphi? Delphini Morensten? - spytała się zdziwiona Elena. Delphi była nowym nabytkiem Hogwartu. Delphini pojawiła się w szkole zaraz po przerwie świątecznej... Zaraz po odejściu Max'a. Elena zacisnęła usta. Od ponad pół roku próbowała nie myśleć o jej bracie bliźniaku. Nie mogła w to uwierzyć! Zostawił ich wszystkich! Zostawił ją! Zwłaszcza w tak trudnym dla niej momencie!
O dziwo od tamtego czasu sobowtór zniknęła. Dorota i Chris nie mieli pojęcia jak mogło do tego dojść. Przecież to była bardzo silna klątwa. Zbyt silna, żeby rozpłynęła się na pstryknięcie palców. Elena poprosiła Dorotę, aby nie powiadamiała Weasley'ów o klątwie. Nie chciała ich obarczać kolejnym problemem. Nawet jeśli sobowtór jakimś dziwnym trapem wróci - to młoda Blackthorn będzie gotowa. Nie była już dłużej tą niewinną dziewczynką z Gryffindor'u. Obecne czasy jej na to nie pozwalały.
- Tak. Ciotka tej Delphi - powiedział cierpko Teddy. - Na pewno o niej słyszeliście. - Christopher uniósł wyczekująco brwi.
- Lorcana Steelforest. - Christopher zachłysnął się powietrzem, a Elena otworzyła usta w szoku.
- Czekaj, czekaj, czekaj! Matka Alexy TO Lorcana Steelforest?! Była śmierciożerczyni?! Do tej pory się zastanawiam, czemu ta wiedźma nie jest w kiciu! - wykrzyknął Christopher.
- Chris - Elena przymknęła oczy. - Nikt nie wie jak było z nią naprawdę. Voldemort więził jej matkę w Malfoy Manor. Możliwe, że nie miała wyboru, a ty tak pochopnie ją oceniasz - powiedziała szorstko.
Blondyn położył się na kocu, marszcząc brwi.
- Wydaje mi się to trochę niedorzeczne. Co Voldemort chciałby od jakiejś nastolatki? Pozycji nie miała, poza nazwiskiem. Nie miała żadnych wtyk w Ministwrstwie, jak taki Lucjusz Malfoy. Podobnie jej matka.
- Steelforestowie słynęli z tego, że w ich rodzinie wysępował rzadki dar - powiedział Teddy, a Chris i Elena natychmiast zesztywnieli. - Być może Voldemort z jakiegoś powodu był przekonany, że Lorcana była animusem, jak Max.
- To jest... Prawdopodobne... Skoro pochodzi z tego rodu - wyszeptała Elena. - O Jezu, ona jest moją kuzynką! I Alexa! I Delphini Morensten! - Czarne oczy były przepełnione przerażeniem.
- I brat Alexy - dodał Lupin.
- Albo to bajeczka, żeby nie trafić do Azkabanu. Dołączyła do Riddle'a z własnej woli.
- No nie wiem - Lupin pokręcił głową. - Tak czy inaczej powinniśmy zachowywać się normalnie wobec Alexy i jej brata. To co robili ich rodzice, nie ma z nimi nic wspólnego. - Jego twarz przybrała srogi wyraz. - Słyszałeś Avenque? Beż żadnych żartów i uwag na temat śmierciożerców przy tej dwójce. Zrozumiano? - Christopher przewrócił oczami.
- Chyba coś ci utknęło w gardle huncowocie. Przełknij ten kij, bo sztywny jesteś.
- CHRIS!
Teddy wymusił uśmiech, gdy Andromeda przedstawiała mu Conan'a DeCerto. Był przystojnym chłopakiem o czarnych włosach i piwnych oczach z drobinkami złota. Miał wysokie kości policzkowe i w przeciwieństwie do siostry - rumianą cerę. Nie był blady jak ściana, jednak śniadym też można było go nazwać. Jego cienkie i ładnie wykrojone usta układały się w miły uśmiech. Był tego samego wzrostu co Lupin, a Teddy nie był niskim chłopakiem. Tym bardziej, iż DeCerto miał tylko trzynaście lat.
Drań był cholernie przystojny. Poczuł złość, gdy widział jak Victorie wpatrywała się w niego maślanymi oczami. Głupi francuz. Nawet Elena nie mogła powstrzymać się od ukradkowych spojrzeń.
- On jest od ciebie młodszy! - syknął w stronę rudej. Dziewczyna zamrugała oczami, a na jej policzki wpłynął rumieniec.
- Tylko o dwa lata - wymamrotała, wbijając wzrok w podłogę Teddy prychnął. W tym samym czasie do salonu weszła Alexa. Za nią stała brązowowłosa kobieta. Teddy rozpoznał ją odrazu. Wcześniej nie spotkał jej osobiście, jedynie widział jej twarz w "Proroku codziennym" i "Czarownicy". Już wtedy nie mógł się nadziwić jak bardzo piękną kobietą była Lorcana Steelforest. Najwyraźniej jej syn odziedziczył po niej wszystko, co najlepsze.
- Witaj Andromedo - powiedziała melodyjnym głosem. Jej malinowe usta ułożyły się w uśmiechu. - Widzę, że młodzież się poznała. Alexy chyba już wam nie trzeba przedstawiać - dodała ze śmiechem w głosie. Teddy posłał jej napięty uśmiech.
- Ed, Vicky Eleno! Pokażcie Alexie i Conanowi ich pokoje. Muszę porozmawiać z Lory. - Teddy nie przeoczył spojrzeń, którymi wymieniły się kobiety.
- Dobrze babciu - wymamrotał Lupin. Wyszedł na korytarz skąpany w półmroku.
- Postarajcie się nie wydawać hałasu. Obudzicie ciotkę.
- Ciotkę? - spytał się Conan. - Nie wiedziałem, że jest tu jeszcze jakaś ciotka.
- Portret Walpurgii Black - wyjaśnił Ted. Szedł ostrożnie po schodach, starając się nie skrzypić. Podobnie jak czwórka nastolatków idąca gęsiego za nim. - Minęło wiele lat od jej śmierci i od tamtej pory jej portret znajduje się na Grimmuald Place. Nikt nie ma pojęcia jak go się pozbyć. Jest nieznośna. - Chłopak umilkł, gdy znaleźli się przy portrecie starej wiedźmy. Ostrożnie przeszli obok pani Black, po czym podążyli w głąb korytarza.
- Conan, stara sypialnia Regulusa od teraz będzie twoim pokojem - powiedział Ted. - Mój pokój znajduje się na końcu korytarza. Jeśli będziesz czegoś potrzebować, to po prostu zapukaj. Twoje rzeczy znajdują się w środku. Możesz się rozpakować. - Lupin odwrócił się, kierując się w przeciwną stronę skąd przyszli. Alexa podążyła za Lupinem, posyłając mu nieprzychylne spojrzenie. Zauważyła jak bardzo chłodny był wobec jej brata. Elena i Victorie posłały mu przepraszające uśmiechy.
Conan wzruszył ramionami. Nie miał pojęcia o co chodziło Lupinowi. Jeśli go nie lubi - to trudno. Nie miał zamiaru rozpaczać. Prychnął, po czym otworzył drzwi od swojej sypialni. Jego oczom ukazał się pokój urządzony w ślizgońskim stylu. Był posprzątany. Mimo to można było stwierdzić, że należał do kogoś innego. Zmrużył oczy. Nad biurkiem znajdowały się przyklejone wycinki gazet. Były głównie o działalności śmierciożerców w latach siedemdziesiątych. Próbował je odkleić, jednak najwidoczniej były umocnione zaklęciem przylepca. Sprytne. Jak na ślizgona przystało.
Chłopak jeszcze raz zerknął na wycinki gazet. Wiedział, że nie powinien ich czytać. Matka by go za to zrugała, ale nie mógł nic poradzić na jego fascynację osobą Voldemorta. Tylko głupiec niedoceniłby geniusza, jakim był Czarny Pan. Conan czuł pewnien żał, że nie wykorzystał swojego potencjału nieco inaczej. Popełniał tak rażące błędy! Największym z nich było targnięcie się na życie Harry'ego Pottera. Sam stworzył wybrańca, który później go zabił.
Westchnął, przecierając oczy. Jego wzrok powędrował do torby leżacej przy łóżku. Skoncentrował swoją magię, po czym przelewitował ubrania do stojącej nieopodal szafy. Nie był pewnien jakie bariery miał dom Blacków. Wolał nie ryzykować użyciem różdżki i tym samym zawiadomić Ministerstwo, że używał jej poza szkołą. Wiedział, że magia bezróżdżkowa nie była, aż tak namacalna jak zaklęcia, które rzuca się za pomocą różdżki.
Uśmiechnął się złowieszczo. Nic nie zaszkodzi jeśli użyje małej klątwy na Lupinie. Tak, żeby wiedział tylko on i nie mógł mu nic udowodnić. Oczywiście jeśli dalej będzie nie okazywał mu szacunku. Conan zachichotał, po czym ułożył się na wielkim łożu. Wystarczy, że wywali wielkie oczka i słodki uśmiech, a każdy będzie mu jadł jak z ręki. Zauważył spojrzenia, które posyłały mu dwie Weasleyówny. Były nim zachwycone. Jego babcia też. Metamorfomag nie był dla niego żadnym zagrożeniem.
Gábriel zmarszczył brwi, przyglądając się młodemu Blackthornowi. Chłopak zdecydowanie się zmienił od czasu przyłączenia się do Czarnej Damy. Katarzyna kazała mu go szkolić. Animus na nic się jej nie przyda, jeśli nie będzie znał podstaw czarnej magii. Zastosował się do jej poleceń. Poza czarną magią, uczył go także elementów żywiołów. Przez ostatnie tygodnie postanowił wziąć się za nieco większy kaliber. Zaklęcia niewybaczalne.
Imperio poszło mu całkiem nieźle, podobnie jak Crucio i Avada. Tyle, że na zwierzętach. Przed młodym Blackthornem stała klatla z rodziną mugoli. Chłopak wpatrywał się w nich z obojętnym wyrazem twarzy, jednak Farkas dostrzegł błysk przerażenia w jego liliowych oczach.
- Jakiś problem? Przecież już zabiłeś. Tą sobowtór.
- Tak - wycedził czarnowłosy. - Jednak to był przypadek... I ona nie była człowiekiem. Nie prawdziwym.
- Czy ja wiem. - Farkas uniósł dłoń, przyglądając się paznokciom. - Krwawiła, kiedy ją torturowałem. Płakała. Jak człowiek. Wmawiaj sobie co chcesz. I oczywiście musiałem po tobie sprzątać jej ciało. - Przewrócił oczami. Machnął różdżką. Drzwiczki od klatki otworzyły się ze skrzypem. Mugole przerażeni wyszli z niej pośpiesznie, biegnąc w stronę drzwi od sali treningowej. Mężczyzna zachichotał widząc ich przerażone miny, kiedy próbowali je otworzyć. Na próżno.
- Możesz zabić ich odrazu, albo będą cierpieć katusze, zanim nastąpi koniec ich marnych żywotów. Wybieraj Max. - Chłopak pokręcił głową.
- Dobrze wiesz, że nie dam rady!
- Spoko. - wzruszył ramionami. Skierował różdżkę na blondwłosego nastolatka. Usłyszał jak Blackthorn ze świstem bierze oddech. Na ustach Farkasa pojawił się sadystyczny uśmiech. Blondyn był łudząco podobny do Christopher'a Avenque. Wiedział o tym. Głównie dlatego wybrał tą rodzinkę.
- Ignis derma! - Mugol wrzasnął, padając na podłogę. Jego rodzice zaczęli krzyczeć. Próbowali do niego podbiec, jednak Gábriel leniwym ruchem ręki przyczepił ich do równoległej ściany. Będą to oglądać. Pomyślał złowieszczo. Niech brudni mugole patrzą na cierpienie swojego syna.
Widząc, że skóra chłopaka była poparzona wystarczająco, przerwał zaklęcie.
- Avix. - Chłopak wrzasnął, a po sali rozległ się trzask łamanych kości. Matka zawyła, krzycząc jego imię.
Chris
To on!
Max widział swojego przyjaciela. Czuł jak jego oddech staje się płytki. Nie mógł mu pozwolić cierpieć. Nigdy więcej. Widok łez, kiedy odchodził z Farkasem i Dravulią był straszny. Nie mógł patrzeć na jego łzy po raz kolejny.
Stałem za tobą murem! Prawie zginąłem dla ciebie!
- AVADA KEDAVRA! - Zielony promień pomknął w stronę mugola. Krzyki ucichły. Max opuścił różdżkę, podchodząc w do chłopaka. Wbił wzrok w jego niewidome oczy. Po chwili poczuł zdezorientowanie. Niebieskie oczy? Chris nie miał niebieskich oczu! Co się dzieje? Kogo zabił?
- MORDERCA! ZABIŁEŚ MOJEGO SYNA! MIKE! MIKE! - Matka mugola krzyczała. Jej mąż szlochał. Liliowooki odgarnął ciemne blond loki z czoła chłopaka, po czym zamknął mu oczy. Wstał z klęczków, jak w amoku. Posłał zrozpaczonym rodzicom delikatny uśmiech.
- Nie ma sensu, żebyście cierpieli dłużej, niż konieczne - powiedział jedwabistym głosem. Na jego policzkach lśniły stróżki zaschniętych łez.
Jeszcze dwa razy salę oświetlił zielony blask.
- Powiedz jej, że jestem gotowy.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top