3.1
13 sierpnia, 1998 rok
Blondwłosy mężczyzna zamrugał, patrząc na kartę pacjenta.
Veronica Amatis Blackthorn
Veronica? Siostra Klausa?
Poczuł ogromny szok. Veronica urodziła dwójkę dzieci. Bliźniaki.
Nie miał pojęcia, że młoda Blackthorn była w ciąży. Podejrzewał, że Klaus także nie zdawał sobie z tego sprawy. Tym bardziej szurnięta Vivanne.
Westchnął, pocierając oczy. Odłożył kartkę na stolik, po czym skierował się do sali, w której się znajdowała. Leżała na szpitalnym łóżku, a jej niegdyś połyskująca skóra, zlewała się z pościelą. Była nieprzytomna.
Podszedł powoli do czarnowłosej, wyciągając przy tym różdżkę. Wymamrotał zaklęcie, machając magicznym patykiem nad ciałem dziewczyny. Po kilku sekundach, jego oczom ukazała się słaba aura sił witalnych.
Spuścił głowę, wzdychając ciężko. Nie zostało jej za wiele czasu.
- Moje dzieci... One żyją? - Blondyn zachłysnął się powietrzem. Jakim cudem miała siłę, aby cokolwiek powiedzieć?! Zwłaszcza w jej stanie! Spojrzał się w jej twarz, napotykając liliowe oczy. Wydawała się walczyć z samą sobą, aby nie odpłynąć. - Max i Elena to wszystko co mi zostało - wycharczała.
- Tak - odparł, posyłając jej słaby uśmiech. - Jednak muszą tu zostać nieco dłużej, niż dzieci urodzone normalnie. Są wcześniakami... Muszą nabrać wagi. Nie musisz się martwić, zrobimy wszystko co w naszej mocy, aby rozwijały się prawidłowo.
- Powinnaś teraz odpoczy-- zamarł, wbijając wzrok w spokojną twarz Veronici Blackthorn. Odeszła. To była zaledwie chwila. W jednej sekundzie coś mowiła, a w drugiej...
Kilka godzin później
- O co chodzi Gloria?
- Przeprowadzałam standardowe badania na bliźniakach Blackthorn, tych wcześniakach. Zaniepokoiła mnie jedna rzecz... - Wzięła drżący oddech. - Aura chłopca jest... Zbyt potężna, jak na jego wiek. Bardzo intensywna. Niemalże mroczna...
- Intensywna? Mroczna? To dziecko to wcześniak. Jest słabsze od dzieci urodzonych o czasie, których aury także nie są silne - powiedział, nie odrywając wzroku od dokumentów. - Jesteś pewna, że nie popełniłaś błędu przy rzucaniu zaklęcia...
- Vince, do jasnej cholery! Nie zrobiłam błędu - syknęła, uderzając dłońmi o blat biurka. - Na początku też nie mogłam w to uwierzyć. - zniżyła głos do szeptu. - Postanowiłam poszperać w archiwach szpitala. Na początku grudnia 1926 roku, młoda kobieta błagała personel, o przebadanie jej nienarodzonego dziecka. Nie miała grosza przy duszy... Zlitowali się nad nią. Aura dziecka była potężna, podobnie jak małego Blackthorn'a! Wiesz jak nazywała się ta kobieta? Meropa! Meropa Gaunt! - Vince wybałuszył oczy.
- Matka sama wiesz kogo?!
- Tak! Czy ty wiesz, co to oznacza? Ten dzieciak jest podobny do Voldemorta! Co jeśli stanie się kimś takim, jak on?! - Avenque pokręcił głową.
- Nie masz tej pewności...
- Voldemort od małego dysponował wielką mocą Vince! Już na starcie był potężny! Skąd wiesz, czy Max Blackthorn nie będzie taki sam? Zwłaszcza, że jego rodzice nie żyją! Podobnie jak Voldemort został osierocony!
- Max nie będzie sam! Ma siostrę! Czemu z góry zakładasz, że będzie zły? Równie dobrze może być, jak Albus Dumbledore - odwarknął, zirytowany.
- Dumbledore w swojej aurze nigdy nie miał mroku, jak Voldemort i Max! - Vince westchnął.
- Nie rozumiem do czego zmierzasz.
- Powinniśmy zabić to dziecko...
- Oszalałaś?! - przerwał jej, zszokowany.
- ...Zatuszowanie tego nie będzie trudne - powiedziała z przekonaniem. Z każdym słowem wypowiedzianym przez kobietę, oczy Vince'a poszerzały się do wielkości galleonów. - Jest wcześniakiem. W papierach można napisać, że nie przeżył. Nikogo to nie zdziwi...
- Przestań. Po prostu przestań - wyszeptał, czując obrzydzenie. - Jak możesz tak spokojnie o tym... - wziął głęboki oddech. - Przecież to dziecko! - Wstał, omało nie wywracając krzesła. Gloria przegryzła wargę, przeczesując swoje włosy palcami.
- Nie powiedziałam Ci najgorszego. Veronica nie umarła z powodu powikłań po porodowych. - Vince zamarł. - Ten chłopiec pochłaniał jej magię. Esencję życiową. Podobnie, jak bliźniaczki. To cud, że jego siostra przeżyła!
- Jeśli go zabijesz, to nie będziesz niczym się różnić od Voldemorta - powiedział szybko. Twarz Glorii wykrzywiła się w grymasie.
- Jak śmiesz... - wysyczała, biorąc krok do przodu. Jej niebieskie oczy ciskały pioruny.
- Dobrze wiesz, że mam racje - powiedział twardo. - Zaślepia Cię niemawiść do Voldemorta i strach. Nie myślisz racjonalnie.
Jednakże, jeśli twoja teoria może być prawdziwa... To musimy jakoś temu zaradzić. Są inne sposoby, niż zabicie chłopca. Nie możemy dopuścić, aby dzieci trafiły do mugolskiego sierocińca. On nie może wychowywać się w nienawiści do mugoli... Dobrze wiesz, jacy oni potrafią być w stosunku do czarodziei, jakby wyczuwali naszą inność.
- Co proponujesz? - spytała się, unosząc swoje ciemne brwi.
- Wiesz, że Bridget Smith założyła dom dziecka dla magicznych niepełnoletnich...
- Nie - pokręciła gwałtownie głową. - Zamierzasz podrzucić jej małego potwora i narazić na niebezpieczeństwo dzieci?
- On nie jest potworem. Wbij to sobie do głowy. Poza tym, jeśli nie chcemy drugiego Voldemorta - przewrócił oczami. - To lepiej, niech Max Blackthorn wychowuje się w magicznym sierocińcu. Nie mugolskim - odłożył filiżankę po kawie. Wstał, wygładzając przy tym kitel. - To moje ostatnie słowo. A teraz wybacz. Mam pacjentów.
Vince westchnął, patrząc się bezsilnie na nagłówek gazety.
Animus przechodzi na ciemną stronę !
Młody Max Blackthorn, syn Veronici Blackthorn i Fred'a Weasley na początku grudnia uciekł z Hogwartu. Według zeznań dwóch ślizgonów - Christopher'a Avenque i Andrew Jugson'a - zbiegł razem z Gábrielem Farkasem i Anną Dravulią, zwolenników Czarnej Damy. Zdaniem Don'a West'a, Max od zawsze miał pociąg do czarnej magii.
Nie znałem go zbyt dobrze, jednak wiele razy byłem świadkiem dziwnych wydarzeń. On i jego świta zawsze robili podejrzane rzeczy. Nie zdziwiłbym się, jeśli Avenque, Jugson i Lupin byli, także po stronie Czarnej Damy. - Mówi ślizgon. Więcej na temat Maxon'a Blackthorn'a dowiecie się na ósmej stronie!
Avenque zacisnął wargi. Być może naprawdę powinien te czternaście lat temu, pozwolić Glorii, na to co zamierzała zrobić? Czy to był błąd, że utrzymał przy życiu, najlepszego przyjacieła jego syna?
Wstał, kierując się w stronę szafy. Wyciągnął swój czarny płaszcz, po czym zniknął z cichym pyknięciem.
Harry Potter upił łyk ognistej whiskey. Potrzebował czegoś mocniejszego. Zwłaszcza po rewelacjach, o których się dowiedział.
- Mowisz mi, że jest możliwość, że Max będzie taki jak Tom Riddle? Po prostu cudownie. Właśnie tego potrzebowaliśmy! - powiedział sarkastycznie. Vince przeczesał swoje włosy dłonią.
- Dlaczego nie powiedziałeś nam tego, zaraz po urodzeniu bliźniaków? Milczałeś przez czternaście lat! - Avenque wypuścił powietrze z płuc.
- Nie wierzyłem w to, że syn Veronici jest wcieleniem zła. Nie chciałem, żeby wychowywał się z świadomością, że ludzie będą go postrzegać, jako... - zawachał się. - Reinkarnację Czarnego pana. Na początku chciałem ich zaadpotować, ale jeszcze wtedy nie zarabiałem dużo i nie utrzymałbym dwójki dzieci, gdy miałem na głowie jeszcze własne - Harry odłożył z brzękiem kieliszek na stół. Jego usta uformowały się w ponury uśmiech.
- Zapomniałeś dodać, że po prostu chroniłeś siostrzeńców Klaus'a. Zbiegłego śmierciożercy - Harry zmrużył swoje zielone oczy. - Ledwo ją znałeś. Zrobiłeś to ze względu na Klaus'a, nie na Veronicę.
- Co ty sugerujesz?
- Powiedz mi... Dalej utrzymujesz kontakty ze swoim przyjacielem śmierciojadem? Może z Max'em też? - Blondyn zerwał się na równe nogi. Jego twarz była wykrzywiona, a policzki zaróżowione ze złości.
- Ucisz się Potter. Nie wiesz nic. Rozumiesz? - powiedział, przez zaciśnięte zęby. - Nie masz prawa mnie osądzać bezpodstawnie. Nie możesz mieć do mnie pretensji, że chciałem lepszego życia dla Maxon'a.
- Zaprzeczysz? Klaus Blackthorn był twoim najlepszym przyjacielem Vince - twarz brązowookiego stała się maską. - Wiem, że pomogłeś mu uciec.
Vince skierował się w stronę ciemnego korytarza. Zignorował nawoływania wybrańca. Otworzył frontowe drzwi, po czym deportował się z Potter Manor.
Nie odpowiedział na zadane mu pytanie.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top