Rozdział 5
- Helena! Czekaj! - Blondwłosa dziewczyna miała zrozpaczony wyraz twarzy.
- Odejdź! - syknęła brązowowłosa.
- To szaleństwo! - krzyknęła. - Nie możesz, to nasz ojciec!
Brązowowłosa zacisnęła dłonie w pięści, a jej szare oczy rozbłysły gniewem.
- OJCIEC! - wrzasnęła. - Spójrz ty idiotko!
Podwinęła rękaw ukazując bliznę,układającą się w dwa zdania.
Nie będę krzyczeć. Będę znać swoje miejsce.
- Nie dbam o takiego ojca - warknęła Helena, odwracając się.
- Nie jesteś taka jak on. Nie zniżaj się do jego poziomu. To nie jest tego warte. Zatraciłaś się już w czarnej magii - powiedziała, niemalże płacząc. - Opanuj się!
- Wracaj do męża! Przysięgam, staniesz mi na drodze, a zrobię coś, czego będziesz żałować!
- Anna miała rację! Zmieniłaś się. Nie pozwolę... Nie - blondynka wymamrotała, łapiąc siostrę za ramiona.
- Nie dajesz mi wyboru. - Uniosła różdżkę. - Crucio!
Z gardła Róży wyrwał się rozdzierający krzyk. Upadła na ziemię. Jej ciałem wstrząsały drgawki, a gałki oczne wywróciły się w głąb czaszki.
Helena przerwała zaklęcie. Zauważyła, że dziewczyna zemdlała. Z chłodnym wyrazem twarzy, odwróciła się. Po chwili deportowała się. Ułamek sekundy i była pod rezydencją Zabłockich. Jej szaty powiewały na zimnym powietrzu. Wolnym krokiem podeszła do mosiężnych dzrzwi.
- Alohomora - wyszeptała. Wolnym krokiem przeszła przez próg domu.
Znalazła się w znajomym holu.
Starsza kobieta zachłysnęła się powietrzem, na widok córki.
- Witaj mamo - powiedziała drwiąco.
- N - nie... Helena!
- Już nie zwą mnie tym imieniem. Od teraz mówią na mnie Katarzyna. Jestem Czarną Dama. - W jej szarych oczach, pojawiła się sadystyczna radość.
- Nie udawaj, że cię obchodzę. Od zawsze byłam pomywaczką w tym domu. I pozwalałaś mu to robić. Nie jesteś moją matką.
- Miej litość! - Kobieta zaszlochała, potwornie się trzęsąc.
- Litość? - Zaśmiała się bez cienia wesołości - Zawsze mi mówiłaś, że jestem niczym. Pozwól, że teraz się odwdzięczę.
Staruszka upadła z jękiem na podłogę, łapiąc się za gardło. Z jej oczu i nosa, sączyła się krew. Próbowała podczołgać się do drzwi.
Katarzyna skierowała różdżkę na twarz matki.
- Accio język.
Z ust kobiety trysnęła fontanna czerwonej cieczy. Krzyczała łapiąc się za usta.
- Silencio - syknęła szarooka - Jak ci się podoba nic?
Całe szczęście jej skomlenia ustały.
- Wykrwawisz się i umrzesz ze świadomością, że zmiażdżyłam cię jak karalucha i jesteś dla mnie niczym. - Na jej pięknej twarzy pojawił się okrutny uśmiech.
- Gdzie on jest ? No tak, przecież pozbawiłam cię możliwości mówienia - ciągnęła beztroskim tonem - Tak czy inaczej dowiem się. Legilimens! - syknęła, przełamując bariery jej matki.
Zobaczyła jej wspomnia. W końcu natrafiła na odpowiednie. Wróci wieczorem. Więc poczeka. To niedługo.
Zimny śmiech rozbrzmiał w rezydencji.
Max obudził się z krzykiem. Wydał zdławiony dźwięk. Przeczesał włosy palcami. Co to do cholery było?!
- Mm... Gdzie one są...? Te wile? Stary, to ty. - Chris ziewnął, przecierając oczy. - Wrzeszczałeś, jakby obdzierali cię ze skóry - wymamrotał.
- Cicho. Jest pierwsza w nocy - powiedział Max.
- Co?! Serio? Blackthorn, do cholery! Przez ciebie nie zasnę!
- Zamknijcie te mordy leszcze! - warknął Andy Jugson - Chcę spać!
Położył się. Jednak nie mógł zmrużyć oka. Po wcześniejszym śnie nie miał ochoty. Wcisnął twarz w poduszkę.
*********************
Przy śniadaniu uświadomił sobie, że nie pamiętał twarzy Katarzyny. Przetarł czoło ze zmęczeniem.
Poczłapał na eliksiry z gryfonami. Wraz z Chrisem zszedł do lochów.
Slughorn z uśmiechem na twarzy, wpuścił ich do klasy.
- Witam was na pierwszym roku. Na tych zajęciach dowiecie się wielu rzeczy, nawet jak zapobiec śmierci - zakończył tajemniczym tonem.
Jasne, udało mu się wywrzec na nich wrażenie.
- Dziś będziecie przygotowywać eliksir. Jaki chcecie. Może to być nawet wytwór waszej fantazji. -
Uczniowie wymienili uśmiechy - Czas start!
Max zdecydował się przygotować amortencje.
Na koniec lekcji, przelali swoje eliksiry do podpisanych fiolek.
- Lekcja była nawet spoko. Sluggie też.
Max parsknął śmiechem.
Reszta dnia zleciała mu w zadziwiającym tempie. Po kolacji wraz z Chrisem i Jugsonem byli w salonie wspólnym, odrabiając pracę domową.
- Jutro obrona przed czarną magią z Colden. Nie mogę się doczekać - wymruczał Andy.
- Tak.Wszyscy chłopacy na nią lecą. Słyszałem, że nawet Slughorn... No wiesz ona mu wpadła w oko... Chciałby ją pewnie w swoim...
- Dość Christhoper Vince Avenque! Nawet nie waż się tego dokańczać! - wykrzyknął zarumieniony Max. - To nasza nauczycielka!
- Zluzuj gacie Blackthorn. - zaśmiał się Rowle. - To prawda.
- Jesteście zboczeni! To jest prawdą! - Na słowa Maxa, ślizgoni ryknęli śmiechem.
- Uciszcie się - powiedział gniewnie, ciemnowłosy ślizgon. Zamknął swoją książkę z trzaskiem, posyłając mrożące spojrzenie wszystkim obecnym. - Zachowujecie się jak banda cholernych gryfonów!
Starsze roczniki zbladły. To był ten chłopak.
- Przepraszam mój pa-- Castiel.
Yaxley zbladł jeszcze bardziej, a Nott przełknął ślinę. Max usłyszał, jak Mulciber wymamrotał pod nosem "kretyni".
- Idioci. - Castiel prychnął, po czym poszedł do dormitorium.
Nastała cisza.
- Za kogo on się ma? - spytał arogancko Chris.
- Zamknij się pierwszoroczny! - syknął Rowle - I zapamiętaj sobie! To on rządzi w Slytherinie. To on jest na szczycie hierarchii. Wy jesteście na dole. Jeśli to zlekceważycie, to niech lepiej Merlin ma was w opiece.
- T - to to jest jakaś hierarchia? - spytał się Avenque, drżącym głosem.
Nott posłał mu ponure spojrzenie.
- Tak działa Slytherin. Zawsze tak było.
Jugson nie wydawał się szczególnie zdziwiony. No tak, pewnie cała jego rodzinka była w Slytherinie.
- A... No to ok. Idę spać. Max też idziesz w kimono? - Chris posłał mu znaczące spojrzenie.
- Jasne - odparł, zabierając swoje rzeczy.
Oboje pośpiesznie poszli do dormitorium.
- Stary! Słyszałes jak Yaxley chciał się do niego zwrócić?! - wymamrotał Chris gorączkowo.
- N - nie...
- Mój panie! Mój panie! Przyszli śmierciożercy. Założę się, że ten cały Castiel to przyszły Czarny Pan, a oni to jego zwolennicy! - powiedział konspiracyjnym szeptem.
- Nie rób już teorii spiskowych!
- Castiel jest dopiero na trzecim roku, a ma w kieszeni cały dom. Dziwisz mi się?
Czarnowłosy westchnął. Głowa mu pulsowała. Miał już dość. Jedyne o czym marzył to ciepłe i wygodne łóżko.
- Jutro Christhoper. Jutro. A teraz chodźmy spać.
- Ale...
- Powiedziałem jutro - powiedział stanowczym tonem.
-No dobra - odburknął Avenque.
U jednego i drugiego kłębiło się mnóstwo pytań, jednak w końcu dopadł ich sen.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top