Rozdział 2
Max pośpiesznie szczotkował zęby. Właśnie dziś było ich wyjście na ul. Pokątną. Elena wstała o świcie z uśmiechem na ustach. Podśpiewywała pod nosem popularną piosenkę Jęczących Wiedźm. Pokręcił głową. Umył twarz i przeczesał włosy. Ellie zawsze mu mówiła, że będzie łamaczem serc ze swoimi niebiesko liliowymi oczami i czupryną hebanowych włosów. Jego skóra była blada bez piegów, czy też pieprzyków, a rysy twarzy przywodziły na myśl czystoktwistych arystokratów.
Założył na siebie niebieskie jeansy, czarny t-shirt oraz czerwone trampki.
- Max! Maxie! Już nasza pora!
- Idę! - odkrzyknął.
Jego siostra stała już w beżowym saloniku Sierocińca. Rude loki miała zaplecione, w uroczego warkocza. Ubrała sukienkę w kwiaty, która była rozkloszowana i sięgała jej przed kolano. Do tego różowe baletki. Wyglądała bardzo dziewczęco. Max zmarszczył brwi jednak postanowił tego nie komentować. Elena nigdy nie dbała o takie rzeczy, jak ładny strój. Być może chciała zrobić dobre wrażenie.
Sieć Fiuu była już otwarta. Pani Gilbert kazała im nabrać proszku. To Max najpierw przedostał się, a dopiero potem Elena. Znaleźli się w Dziurawym Kotle. Barman Tom otworzył im przejście, uśmiechając się serdecznie. Ich oczom ukazały się kolorowe witryny sklepów i czarodzieje w idealnie skrojonych szatach, którzy śpieszyli się do pracy.
- Ell... idziemy do Gringota - powiedział stanowczym tonem.
Elena pokiwała głową.
Poczłapali w kierunku wysokiego budynku. Przeszli przez drzwi, podziwiając wnętrze banku. Podłoga wykonana z marmuru, odbijała światło rzucane przez kryształowy żyrandol, z którego zwisały nici pajęczyn. Gobliny zawzięcie skrobały piórami i liczyły monety, mamrotając pod nosem.
Niepewnie podeszli w kierunku jednej z kreatur. Miał czarne ślepia oraz szpiczaste uszy. Nie wydawał się zbytnio przyjazny.
Max odchrząknął.
- Chciałbym odwiedzić skrytkę. Nazywam się Maxon Blackthorn. - Zmierzył chłopca chłodnym spojrzenjem.
- A czy pan Blackthorn ma klucz? - Elena uniosła kluczyk.
- Skrytka 520.
- Za mną proszę - powiedział, skrzekliwym głosem.
Chwilę później jechali wagonikiem w ciemność, w dół i w dół, aż w końcu zatrzymali się z przeciągłym zgrzytem.
- Skrytka Veronici Blackthorn. - Wyciągnął rękę z długimi paznokciami. Elena podała mu klucz. Po kilku sekundach otworzył ją. Zobaczyli wysoki stos monet.
- Och na Dumbledore' a! Max to nasza mała fortuna! - wykrzyknęła rudowłosa.
Goblin zakasłał. Bliźniacy posłali mu pytajce spojrzenie.
- Jesteście Blackthorn'ami. Macie prawo także do rodowej skrytki.
Elena wybałuszyła oczy, wyraźnie zaskoczona. Max podszedł do kupy monet, biorąc z niej przyzwoitą garść. Czuł się pewniej dysponując ich pieniędzmi. Nie ufał swojej roztrzepanej siostrze z tak dużą ilością złota. W pierwszej kolejności pobiegłaby do sklepu z psikusami.
- Możemy już wracać na górę - oznajmił, wkładając sakiewkę pełną monet, do kieszeni spodni.
***********************
Z tego czego dowiedzieli się później, ich ilość galleonów w skrytce rodzinnej dorównywała Black'om czy też Malfoy'om. Odziedziczyli cztery posiadłości. Trzy należący do ich szlachetnej rodziny i jedną do matki bliźniaków.
Ku ich zdziwieniu posiadali jednego, żyjącego krewnego. Siostrę Veronici, Vivanne. Krew w żyłach chłopca zamarzła, gdy usłyszał, iż ciotka znajduje się w Azkabanie, ponieważ była śmierciożercą. Czyli, że oni też mogli być...?
- Musimy się z nią spotkać - powiedziała Elena, gdy wychodzili z Gringotta.
Powoli odwrócił głowę.
- J - jesteś pewna? - wyjąkał.
- Tak. To jedyna szansa na dowiedzenie się czegoś o rodzicach.
- Przecież to już jasne, że...
- Nawet tak nie mów Maxon! - Wzdrygnął się na dźwięk swojego pełnego imienia.
- Porozmawiamy o tym później okej? Powinnyśmy iść do Madame Malkin. - Zmrużyła swoje orzechowe oczy.
Tak im zleciały dwie godziny na kupywaniu szat, książek oraz innych akcesorii, potrzebnych do Hogwartu.
Zakupili także dwie śnieżne sowy. Max nazwał swoją Nyx a Elena, Idris. Postanowili pójść do sklepu Weasley'ów zaraz po zdobyciu różdżek.
Kiedy weszli do Ollivandera, różdżkarza nie było w zasięgu wzroku. Niektóre półki uginały się pod ciężarem zakurzonych pudełek.
Nagle jakby z nikąd zamterializował się przed nimi Ollivander.
- Ach... Tak myślałem, że złożycie mi niedługo wizytę. Oboje łudząco przypominacie matkę. - Przeniósł swój zamglony wzrok na Max'a. - Ty chłopcze masz te jej słynne oczy. Może ty pierwsza panno Blackthorn. - Machinalnie odwrócił się w kierunku półki. Po kilku sekundach, wrócił z podłużnym pudełkiem. Otworzył wieczko, ukazując długą różdżkę.
- Myślę, że ta będzie odpowiednia, winorośl i włos z ogona jednorożca. No, machnij!
Jednym ruchem nadgarstka zdemolowała połowę sklepu.
- Nie, nie zdecydowanie nie ta. Mhm... Może ta? Jabłoń i włókno ze smoczego serca.
Tym razem Ellie nie narobiła szkód. Wraz z zetknięciem się jej palców z podłóżnym przedmiotem stało się coś dziwnego. Elena patrzyła się urzeczona na różdżkę.
- Tak, odpowiednia. 14 i pół cala. Potężna różdżka dla osób z niezwykłym urokiem osobistym, ciekawa będzie z ciebie czarownica. - Uśmiechnął się promiennie. - A teraz ty chłopcze.
Tym razem nie było tak łatwo. Max czuł jeszcze większe zażenowanie gdy po raz kolejny różdżki w powietrzu odgrywały jakieś dzikie tańce, a pudełka uderzały o ściany czy półki. Jakieś pół godziny później, Ollivander z niepewnym wyrazem twarzy podszedł do chłopca.
- Proszę... - Chwycił ją i nagle przez jego ciało przeszło ciepłe, nieznane mu uczucie.
- Niesłychane - Ollivander wymamrotał, patrząc się na Blackthorn'a. - Cis, włos z ogona testerala 13 i 3/4 cala. Dość potężna i trudna do opanowania. Rdzeń jak i drewno niezwykle rzadkie. Spodziewam się po tobie niezwykłych rzeczy. - Obdarzył go dziwnym spojrzeniem. Czyżby wypełnione strachem?
Zapłacili za różdżki, po czym podążyli w stronę sklepu z żartami.
************************
Garric Ollivander śledził wzrokiem ciemnowłosego chłopca. Ostatnim właścicielem różdżki z cisem był Tom Marvolo Riddle. Znowu miał wrażenie, że z jego sklepu wychodzi ktoś zdolny do wielkich czynów. Strasznych czy też szlachetnych. Ktoś zdolny do rewolucji.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top