2.7

Aria przeszła przez mroczny hol, prowadzący do salonu. Jedynym źródłem światła były świece, postawione w różnych miejscach.

Przy długim, mahońowym stole siedziało dziesięciu czarodziejów. Był to wewnętrzny krąg Heleny. Jej zaufani ludzie. Delacruz podeszła wolnym krokiem do swojego miejsca, które znajdowało się po prawej stronie Czarnej Pani.

Helena obracała różdżkę w palcach, wbijając wzrok w srebrnowłosą dziewczynę. Klęczała ze spuszczoną głową, wyraźnie się trzęsąc. Aria mogła stwierdzić, że została potraktowana Crucio. Po jej bladych policzkach płynęły łzy. Jednak nikt z obecnych nie był poruszony stanem córki Voldemorta. Katarzyna skrzywiła się, zaciskając swoje krwistoczerwone usta. Na jej twarzy malowało się rozczarowanie.

Wstała, stukając obcasami. Czarny tren sukni wił się na marmurowej podłodze. Pokręciła głową, jakby współczując nastolatce. Znienacka machnęła ręką, a młoda Riddle odleciała na parę metrów uderzając o ścianę. Może jakieś dwa lata temu, czułaby żal... Wtedy Aria nie była tak... Obojętna jak teraz. Czarna Dama westchnęła, głośno i przeciągle. Nieskalani lekko zadrżali, widząc ten niebiezpieczny błysk w jej oczach.

- Dałam ci wszystko - powiedziała delikatnym tonem - Uwolniłam Cię od Rowle'ów, przyjęłam Cię pod swój dach - ciągnęła spokojnym głosem - Dlaczego?! - krzyknęła, ukazując swój gniew. - Czemu pozwoliłaś uciec animusowi?! CZEMU POZWOLIŁAŚ MU UCIEC?! - Podeszła do niej zamaszystym krokiem, łapiąc ją za włosy. Delphi zaszlochała, próbując się wyrwać. Zabłocka prychnęła, odpychając ją od siebie agresywnym ruchem. Na jej twarzy pojawiło się obrzydzenie.

- Jest taka słaba. Czego się spodziewałam po piętnastolatce. - prychnęła. Skierowała różdżkę na przestrszoną dziewczynę. Rozglądała się po salonie, szukając pomocy wśród innych, jednak każdy patrzył się na nią bezlitośnie.

- Crucio. - Wrzask wyrwał się z jej gardła. Uderzyła bokiem o podłogę. Wiła się krzycząc i prosząc. Helena uśmiechnęła się.

- Co? Proszę co? - Delphi jęknęła, przewracając się na brzuch. Czarna Dama, zirytowana kopnęła ją.

- O co prosisz? Powiedz! - zażądała.

- Zabij... Proszę... Zabij mnie! - krzyknęła.

- No cóż - powiedział rozbawiony mężczyzna. Siedział obok Arii. - Zdaje się, że nie wdała się w rodziców. - wszyscy obecni zaśmiali się szyderczo, oprócz Delacruz i Zabłockiej.

- Tak... Tak. Jak to trafnie spostrzegłeś, nie przypomina swojej matki i ojca. Z jednej strony to dobre... Nie jest tępa i potrafiła zrozumieć czym tak naprawdę jest magia. - Przechadzała się, machając różdżką - Ale... Jest słaba. Nie ma w sobie siły. Nie potrafi walczyć o nasze przekonania. - Wbiła wzrok w swoją potomkinię - Co powinniśmy z tobą zrobić Delphi? - dziewczyna zapłakała gorzko, ukrywając twarz w dłoniach.

******************************

Karolina siedziała rozmawiając z Niną. Obie zostały zaproszone na ślub do Brodowskich. W sali znajdowało się wiele znakomitych rodów czarodziejskich. Wszyscy pili wino dyskutyjąc, co chwila parskając śmiechem.

Głowa rodu Gutowskich przeniosła swój wzrok na kuzyna Adama, który wżenił się w tą rodzinę. Brodowscy wyglądali na bardzo zadowolonych z tego małżeństwa pomiędzy nimi, a Jaśkiewiczami. Zwłaszcza,że byli oni krewnymi Gutowskich. Przynajmniej tak myślała Karolina. Po jakimś czasie para młoda udała się do swoich komnat. Jednak nie wszyscy wyszli z wesela. Zostali Kochanowscy, Przygodzcy, Brodowscy, Jaśkiewicze oraz Pijanowscy.

Karolina upiła łyk szampana rozglądając się za Niną, jednak jej kuzynka gdzieś zniknęła. Spostrzegła, że obecni dziwnie się jej przypatrują. Zauważyła także, że drzwi były zamknięte. Odstawiła złoty pucharek, mając złe przeczucia. Posłała uśmiech rodzicom panny młodej.

- Niestety, wszystko co dobre, szybko się kończy. Elżbieto, Janie bawiłam się cudownie. Przekażcie Adamowi i Krystynie, że życzę im wszystkiego dobrego. - Odwróciła się w stronę wjścia. Oczywiście drzwi były zamknięte.

- Alohomora - mruknęła, używając magii bezróżdżkowej. Zacisnęła zęby. Nie zadziałało. Zasadzka. Gwałtownie się odwróciła, już z różdżką w dłoni, jednak oni byli już na to przygotowni. Walczyła z nimi zażarcie. Było ich zbyt wiele. W końcu, po po kilkunastu minutach wytącono jej magiczne drewienko z ręki. Jej zielone oczy płonęły. Czuła się... Zdradzona! Te rody od pokoleń były wierne Gutowskim. Co było przyczyną zdrady? Przygryzła dolną wargę. Skurwysyny. Nie mogła w to uwierzyć, że wpadła w ich pułapkę. Zerknęła w stronę Jaśkiewiczów, jej krewnych. Stali patrząc się beznamiętnie, najwyraźniej nie zamierzając jej pomóc. Zaklnęła żałując, że nie wzięła ze sobą jakiś paru Gutowskich. I gdzie do cholery była jej durna kuzynka?!

Nagle z cienia wyszła Nina. Miała nikczemny uśmiech. Karolina poczuła gorzki smak w ustach. Mogła się tego spodziewać. Wszyscy schodzili jej z drogi. Głowę miała dumnie podniesioną. Stanęła naprzeciwko blondynki. Zacmokała ustami.

- Co to ma znaczyć? - Po sali rozniosły się salwy śmiechu. Karolina syknęła czując furię. - Jak śmiesz... Jestem Lordem.

Obdarzyła Ninę ciężkim spojrzeniem. W ręce brunetki coś zalśniło. Zanim zorientowała co się dzieje, miała wbite ostrze w brzuch. Sapnęła, niemalże wywracając się. Nina przekręciła nóż, powodując jeszcze większy ból. Nachyliła się w stronę Karoliny. Poczuła jak jej ciepły oddech owiewa jej twarz. Wyszeptała cztery słowa, które spowodowały, że obleciał ją strach.

- Czarna Dama przesyła pozdrowienia. - Pchnęła ją, przez co boleśnie uderzyła o marmurową podłogę. Ostatnie co usłyszała to gwizdy i szydercze śmiechy. Przegrała. Popełniła jeden fałszywy błąd. Nie doceniła swojej drogiej kuzynki. Zlekceważyła ją, a ona ją zabiła. Wzięła drżący, chrapliwy oddech, po czym umarła. A Helena wygrała.

****************************

Max grał w eksplodującego durnia na Grimmuald Place razem z Ted'em i Chris'em. Przy okazji popijał wiśniową colę, która była jego ulubionym napojem. Nawet kremowe piwo nie było dla niego, aż tak dobre.

Pani Tonks krzątała się w kuchni, robiąc obiad wraz z pomocą Stworka. Cała ta sceneria wydawała się normalna. Zwykła, spokojna niedziela. Jednak zawsze wszystko musiało się spieprzyć. W pewnej chwili poczuł... Zimny ucisk w piersi. Wybałuszył oczy, sapiąc. Chris i Teddy dopadli do Maxa, pytając czy wszystko dobrze. Nie odpowiedział im, czując te lodowate uczucie. Był przerażony. Otworzył usta, łapiąc powietrze niczym ryba.

- Śmierć. Czuję śmierć. - Chris posłał Lupinowi te spojrzenie.

- Co ty mówisz... - wyszeptał zdumiony metarmoformag.

- Zabili ją. Zaczyna się - powiedział nieprzytomnym głosem Blackthorn.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top