2.6
Delphi patrzyła się na zdemolowaną recepcję. Ściskała różdżkę, czując łzy w oczach.
- Mamo! Mamo obudź się! Proszę! MAMO! - krzyczała zapłakana dziewczynka, potrząsając nieprzytomną kobietą.
Młoda Riddle przegryzła dolną wargę. Nienawidziła ataków. Dokładnie półtora roku temu pierwszy raz wzięła w nich udział. Na początku była podekscytowana. Dużo ćwiczyła i uczyła się, więc wzięła to za wykazanie się. Gdyby wtedy wiedziała, jak bardzo się myliła. Kiedy wróciła do domu, zamknęła się w pokoju. Przepłakała całą noc, gorzko żałując. Za drugim razem próbowała uniknąć jakiegokolwiek krzywdzenia ludzi. Nie udało jej się. Zanim Czarna Dama przystąpiła do kolejnego ataku, minęło kilka miesięcy. Każdy z nich dostał informacje. W szpitalu znajduje się Max Blackthorn. Mają go znaleźć i porwać. Gdzieś w oddali usłyszała wrzask i świst zaklęć. Skrzywiła się z obrzydzenia. Ludzie Heleny korzystali z okazji, aby dać upust swoim sadystycznym potrzebom. Cudownie.
Oparła się o ścianę, biorąc głęboki oddech. Tak miało wyglądać jej życie? Będzie płaszczyć się przed Mroczną Królową? Może gdyby uciekła... Ale gdzie? Malfoy'owie byli jej jedyną rodziną... Z tego co jej powiedziano. Z pewnością oni jej nie przyjmą. Będą bać się jej sprzeciwić. Nagle usłyszała kroki. Gwałtownie obróciła się wokół własnej osi. Uniosła różdżkę, będąc w gotowośći. Dostrzegła czwórkę nastolatków. Człapali w stronę wyjścia, rozglądając się dookoła. Rudowłosa dziewczyna lewitowała blondwłosego chłopaka. Na jej bladej twarzy, były zauważalne ślady łez. Z przodu kroczyli dwaj chłopcy. Jeden z nich był metarmoformagiem. Był ubrany w zwykły t-shirt i jeansy, całe we krwi. Drugi miał gęste,czarne włosy sterczące we wszystkie strony, wydatne kości policzkowe i duże, liliowe oczy. Na sobie miał postrzępioną marynarkę, ciemne spodnie i mugolskie glany. Był piękny. Tacy... Faceci istnieli tylko w książkach, które ona czytała.
Ich uwaga skierowała się na nią. Automatycznie skierowali swoje różdżki w jej stronę. Gdy przyjrzeli się jej uważniej, odetchnęli z ulgą. No tak. Nie wyglądała na więcej jak piętnaście lat. Nie spodziewaliby się, że ktoś tak młody byłby w szeregach Czarnej Pani. Delphi przeniosła swój wzrok na liliowookoego. Jej źrenice się rozszerzyły. To był Max Blackthorn. Ten, którego tak desperacko pragnęła Helena. Poczuła jak jej serce przyśpiesza.
- Musisz uciekać! - syknął metarmoformag. - Ludzie Katarzyny mogą pojawić się w każdej chwili! Chodź z nami! - do jej oczu napłynęły łzy. Co robić? Jeśli zaraz go ze sobą nie zabierze, to on ucieknie... Ale ona tego nie chciała... Miała dość robienia tych strasznych rzeczy, w imię magii. Nie mogła skazać Max'a... Nie mogła pozbawić go wolności.
- Nie - powiedziała słabym głosem. - Mój brat poszedł znaleźć, naszą młodszą siostrę. Obiecał, że wróci. - skłamała gładko. - ruda obdarzyła ją spojrzeniem, pełnym żalu. Niebieskowłosy pokiwał głową.
- Idziemy - powiedział Blackthorn.
Upadła na kolana, gdy drzwi zamknęły się z hukiem. Z jej gardła wyrwał się szloch. Właśnie zdradziła Katarzynę. Już po niej.
******************************
Teddy dopadł do samochodu, otwierając drzwi od strony kierowcy. Max usiadł, z przodu. Posłał Lupinowi niepewne spojrzenie.
- Umiesz jeździć... Samochodem?
- Harry próbował mnie uczyć. - Max zrobił przerażoną minę.
- Próbował?! Na Boga Teddy...
- To nie jest skomplikowane ok? - wtrącił pośpiesznie Ted. Z tyłu rozległ się jęk pełen bólu. Chris.
Max obrócił się. Avenque leżał na brzuchu. Był lekko skulony, a jego głowa leżała na kolanach Eleny. Jego zielone oczy były szeroko otwarte.
- Ta suka zaatakowała szpital...- powiedział chropowatym głosem. Max uśmiechnął się do niego słabo.
- Trzymaj się stary. Już jedziemy na Grimmuald Place. - Christopher zachłysnął się powietrzem.
- Mój ojciec! On tam został! Teddy zawracaj! - Lupin pokręcił głową.
- Musimy odstawić cię do kwatery.
- Mam to gdzieś! Zawracaj! ZAWRACAJ! - Chris próbował przewrócić się na plecy, ale Elena przytrzymała go w miejscu.
- Posłuchaj! - warknął Edward przez zaciśnięte zęby. - Umierasz. Jeśli nie dojedziemy jak najszybciej na Grimmuald Place to umrzesz, a uwierz mi zaklęcie, które spowalnia wykrwawianie nie będzie skuteczne wiecznie. Potrzebujesz pomocy. Andromeda będzie wiedziała co robić.
- Mój ojciec może się w tej chwili wykrwawiać!
- Wiem o tym! Andromeda wyśle patronusa do Nory. Harry i jego zespół zainterweniują!
- No tak... Oni wszyscy są w Norze... - wymamrotał Max. - Przecież w okolicy byli aurorzy. Napewno już zawiadomili Harrego albo dostali się do szpitala... TED! - wrzasnął znienacka - Cały czas lecisz bez dopalacza niewidzialności!
Metarmoformag wybałuszył oczy.
- Japierdole! - zaklął, waląc w czerwony przycisk. - Nie działa!
- Nie ważne... Jesteśmy na miejscu. - zaparkowali na chodniku, potrącając jakiś mugolski samochód. Lupin i Blackthorn wyskoczyli z auta, jak poparzeni. Elena przelewitowała Chris'a, uważając przy tym, żeby przypadkiem nim nie uderzyć o słup. Teddy podbiegł do kołatki, szybko pukając.
- Babciu! Otwórz nam! - drzwi gwałtownie otworzyły się, ukazując bladą Andromedę Tonks. Z piskiem przytuliła do siebie wnuka.
- Aurorzy są już w św. Mungu. Szukali was, ale nigdzie nie mogli znaleźć. Dzięki Bogu. - wymamrotała, całując Teda w głowę.
- Pani Tonks... - Max wskazał na Chris'a. Kobieta zatkała usta dłonią.
- Na Merlina! Przenieście go do salonu! - Christopher stęknął. Wszystko mu się rozmazywało. Słyszał spanikowane głosy... Czyżby szlochanie? Poczuł jak delilatnie położono, go na kanapie.
- Przynieś miskę gorącej wody. - powiedziała Pani Tonks, zwracając się do Eleny. Teddy zdjął skórzaną kurtkę Chris'a. Pod spodem koszulka pokryta krwią, lepiła mu się do pleców. Lupin rozerwał ją, a Max wydał zduszony okrzyk. Niektóre kawałki szkła były bardzo głęboko umiejscowione.
Andromeda skierowała swoją różdżkę, wymawiając nieznaną inkantację. Christopher krzyknął, a jego ciało wygięło się w łuk.
- Przytrzymajcie go! - krzyknęła Andromeda. Max i Ted złapali przyjaciela za ramiona, przygwożdżając go do kanapy.
- Stworek! Przynieś mi eliksir oczyszczający rany, uspokajający i uśmierzający ból. - Max podskoczył na widok skrzata domowego. Całkowicie zapomniał o jego istnienu.
Stworek ukłonił się przytakując. Zaledwie kilka sekund później pojawił się z trzema buteleczkami. Andromeda machnęła różdżką, przy czym kilka odłamków zostało wyciągniętych. Chris syknął. Przez kolejne pół godziny wyciągała szkło, a Blackthorn i Lupin szeptali do Christopher'a słowa pełne wsparcia. Kiedy kawałki szkła zostały całkowicie usunięte, Andromeda przemyła ściereczką plecy blondyna. Po chwili sięgnęła po eliskir oczyszczający rany. Spojrzała się na dwóch chłopców z poważnym wyrazem twarzy.
- Trzymajcie go. To będzie naprawdę bolało. - Andromeda odkorkowała fiolkę. Powoli wylała zawartość na plecy. W kontakcie z raną, eliksir zaczął przeraźliwie dymić. Avenque wrzasnął. Zaczął cały się trząść i wyrywać.
- Nie! Przestańcie! PRZESTAŃCIE! - po policzkach zielonookiego płynęły łzy. Max usłyszał trzask zamykanych drzwi. To była Elena. Nie mogła znieść cierpienia Chris'a.
Teddy otworzył buteleczkę z miksturą uśmierzającą ból. Wlał go do ust przyjaciela. To samo zrobił z eliksirem uspokojającym. Andromeda pogłaskała go po głowie z współczującym wyrazem twarzy. Stworek podał jej czarne pudełeczko i bandaże. Okazało się, że była to maść. Babcia Lupina wsmarowała ją w ciało Christopher'a. Po chwili zabandażowała rany, starając się robić to z ostrożnością. Kiedy pani Tonks skończyła, ubrała Chris'a w wełnianą koszulkę. Przykryli go ciepłym kocem.
Gdy zamierzali wyjść z salonu, blondyn odezwał się zachrypniętym głosem.
- C- co... Mój ojciec... Co z nim? - jego zielone oczy zdawały się płonąć. Kobieta posłała mu delikatny uśmiech.
- Nic mu nie jest. Bardzo się o Ciebie martwi. - odwróciła się w stronę metarmoformaga i Blackthorna. - Chodźmy chłopcy. Christopher musi odpocząć.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top