2.10

Elena westchnęła, przecierając oczy. Gdy zerknęła na zegarek, jej serce wykonało salto. Była 23! Już dawno powinna być w dormitorium!

Biegnąc przez korytarz modliła się, aby żaden prefekt nie patrolował. Nie uśmiechało jej się dostać szlaban w pierwszym tygodniu, od rozpoczęcia roku szkolnego. Całe szczęście, że pani Pince, szkolna bibliotekarka jej nie zauważyła. Ta to dopiero mogła narobić aferę. Jak na złość wszystkie książki, wysypały jej się z torby. Jęknęła, nachylając się, aby je podnieść. Gdy zebrała się do porządku, zauważyła postać zmierzającą w jej stronę.

Kiedy zbliżyła się, Elena o mało nie wrzasnęła. Dziewczyna miała rude włosy, bladą cerę i czarne oczy, niczym bezdenna pustka. Na swoim wiotkim ciele, miała białą, koronkową suknię, sięgającą do kostek. Na jej ustach igrał diaboliczny uśmiech.

Sobowtór Eleny przyglądał jej się z drwiną. Blackthorn cofnęła się pod ścianę, czując strach.

- Nie... Nie zbliżaj się... - wymamrotała, zamykając oczy.

- Elena? Co się stało? - dobiegł ją drżący głos. Otworzyła oczy, patrząc się w szoku na stojącą przed nią dziewczynę. Luisa Cross, prefekt Ravenclaw'u, posyłała jej zmartwione spojrzenie.

- Przecież... Przed chwilą byłaś mną! - wyszeptała, czując przerażenie. Luisa patrzyła się na nią z zaniepokojeniem. Podeszła do rudej, łapiąc ją za łokieć.

- Powinnyśmy pójść do skrzydła szpitalnego... Dostaniesz eliksir uspokajający i... Pani Pomfrey będzie mieć na Ciebie oko. Po prostu nie denerwuj się. - Elena nie protestowała, gdy Cross zaciągnęła do pielęgniarki. Była zbyt zdezorientowana. Co to było?

******************************

Max głaskał po głowie Elenę, gdy ta opowiadała mu o tym jak widziała swojego sobowtóra.

- Eeee... Jesteś pewna, że niczego nie brałaś? - dziewczyna gwałtownie wstała, posyłając mu wściekłe spojrzenie.

- Nie żartuj sobie!

- Ekhm... Eleno... Wybacz, ale trudno mi uwierzyć, że Luisa Cross zamieniła się w twojego sobowtóra - powiedział Max z przepraszającym uśmiechem. Rudowłosa zacisnęła swoje dłonie w pięści, czując niewyjaśnioną złość.

- Ha! Bo tylko tobie można mieć wizje i inne rzeczy! - warknęła, podnosząć się z łóżka. Blackthorn cofnął się, marszcząc brwi.

- Nic takiego nie mówiłem...

Ruda westchnęła, pocierając swoje czoło.

- Przepraszam... Jestem jakaś przewrażliwiona... Myślę, że powinieneś już iść.

- Ale...

- Max, po prostu idź - powiedziała stanowczym tonem, unikając jego wzroku.

- Jeśli tego chcesz - wymamrotał, odwracając się na pięcie. Szybkim krokiem skierował się do wyjścia, trzaskając dzrzwiami.

Elena z ponurym wyrazem twarzy, oparła się o poduszki. O mało nie krzyknęła, gdy zobaczyła kto stał u nóg jej łóżka. To była ona. W jej czarnych oczach błyszczały drwiące ogniki.

- Kim ty do cholery jesteś?! - jej sobowtór zaśmiał się, okrążając łóżko. Stanęła obok niej, wyciągając swoją bladą dłoń. Jej długie palce przeczesywały rude loki Eleny. Blackthorn zadrżała pod jej dotykiem. Ona to czuła. To nie była zwykła halucynacja.
Nachyliła się, a jej zimny oddech drażnił jej twarz.

- Jestem tobą - wyszeptała, z ustami przy jej uchu. I zniknęła. Po wypowiedzeniu tych słów, rozpłynęła się w powietrzu.

******************************

Delphi upiła łyk czarnej herbaty z miodem. Momentalnie ciepło napoju zaczęło rozchodzić się po jej ciele.

Andromeda krzątała się po kuchni, szykując obiad. Za jednym machnięciem różdżki, na stole pojawiły się talerze. Młoda Riddle siedziała w kącie, wszystko obserwując.

Pani Tonks z wesołym uśmiechem, odwróciła się do swojej siostrzenicy. Gdy pierwszy raz ją zobaczyła, uderzyło ją, jak bardzo ta dziewczyna była podobna do Bellatrix. Jedyne czym się z nią różniła to kolor oczu i włosów. Lestrange była kobietą o czarnych jak heban włosach i w tej samej barwie oczach. Jednak jej córka miała blond włosy i czekoladowo brązowe tęczówki. Swoją jasną czuprynę mogła zawdzięczać Narcyzie. Była także wyższa od swojej matki. Bellatrix miała metr 50 ,,w kapeluszu", a Delphi mierzyła conajmniej 180 cm wzrostu.

- Niczym się nie martw. Katarzyna nie dosięgnie cię tutaj. Zakon Feniksa o to zadba. - Mimo woli wzdrygnęła się na imię mrocznej czarownicy. Zaledwie dzień po znalezieniu się na Grimmuald Place Zakon Feniksa przesłuchał ją, kiedy była pod wpływem Veritaserum. Delphi nie dziwiła się takim działaniom. Niby skąd mogli mieć pewność, że to nie była podpucha?

- Dzisiaj poznasz kogoś... Kto jest twoim najbliższym krewnym poza mną i moją siostrą. - Blondynka posłała pytające spojrzenie Tonks, jednak była już odwrócona do niej tyłem. Niby o kogo mogło chodzić?

******************************

- Jaka ona jest? No, wiesz... Z zachowania... - Harry przeczesał swoje czarne włosy palcami, wypuszczając powietrze z płuc.

- Zamknięta w sobie. Dość cicha i... Smutna. Akurat to mnie nie zaskakuje. Z Rowle'ami nie miała łatwego dzieciństwa, tym bardziej z nią... - Zerknął na ciemnowłosą kobietę. Jej brązowo czekoladowe oczy były zmartwione.

- Nie miałam o tym pojęcia - wyszpetała. - Voldemort z Bellatrix dobrze to ukrywali...

- Narcyza Malfoy i mąż Bellatrix wiedzieli. Tylko oni. Nawet najbardziej zaufany śmierciożerca zdaniem Voldemorta, czyli Snape o tym nie wiedział.

- Byli ostrożni - stwierdziła.

- Nic dziwnego. Voldemort miał od groma wrogów. Niejeden mógłby zrobić krzywdę Delphi, by się zemścić. - Oboje upili łyk ognistej whiskey.

- Boję się. Katarzyna... Zadaję się niebezpieczna. Voldemort nienawidził mugoli, a ona... Traktuje ich tak, jakby nie byli ludźmi - powiedział Potter. - Nie wiem co jest gorsze. Coraz więcej niewinnych osób umiera.

- Jak na każdej wojnie Harry. Nieważne, czy czarodziejska albo mugolska. Na każdej wojnie ginie tysiące ludzi.

******************************

Delphi przełknęła ślinę. Siedziała w kuchni na Grimmuald Place czekając na Harry'ego Potter'a i tajrmniczego krewnego. Andromeda co jakiś czas pocieszała ją, albo mówiła jakieś dowcipy. Jednak nawet pokrzepiające słowa ciotki nie uspokajały.

Po jakimś czasie usłyszały dźwięk otwierających się drzwi.

- Andromedo? - to był Harry. - Już jesteśmy - powiedział, wchodząc do kuchni. Za nim stała kobieta o kręconych, brązowych oczach i w tym samym kolorze oczach. Niemal identycznych, które miała młoda Riddle. Delphi z lekką zazdrością zauważyła, że przybyła miała bladą, porcelanową skórę.

Niepewnie wstała, podchodząc do kobiety. Na ustach szatynki pojawił się lekki uśmiech.

- Hej Delphi. Jestem Lorcana DeCerto. - Miała melodyjny głos. Miły dla ucha - Jestem twoją siostrą. - Blondynka zassała powietrze, czując jak miękną jej nogi.

- C- o? - wyjąkała. - Vo - Voldemort miał jeszcze jedną córkę? - Harry położył jej dłoń na ramieniu.

- Może usiądziesz? - złapał ją pod ramię, prowadząc do krzesła. Pani Tonks postawiła przed nią kubek gorącej herbaty.

- To Melissa. Nieco mocniejsza... Wiedziałam, że będziesz jej potrzebować. - Otępiała upiła łyk napoju, nie spuszczając wzroku z Lorcany. Jej siostra usiadła naprzeciwko niej.

- Pewnie masz wiele pytań. Cholera, każdy by miał! Postaram się teraz wszystko ci wyjaśnić... O świecie magii dowiedziałam się mając 15 lat. Dotychczas mieszkałam z moją adopcyjną matką, Amatis Steelforest w Londynie. Chodziłam do mugolskiej szkoły, ściślej mówiąc żyłam jak mugol. W żadnym wypadku nie spodziewałabym się, że moim ojcem jest ktoś taki jak Voldemort. - Delphi ścisnęła kubek. - Śmierciożercy porwali moją matkę, gdy nie było mnie w domu. Tak naprawdę przyszli po mnie, ale byłam w szkole... Więc zabrali ją. Całe szczęście, że Zakon Feniksa krótko po tym, zainterweniował. Chodź muszę przyznać, że się stawiałam. - zachichotała - Biedna Tonks.

- Dumbledore powiedział mi prawdę. I wiesz... Czułam się okropnie, ale wtedy powiedział mi mądre słowa: To czyny określają kim jesteśmy, a nie pokrewieństwo. - Westchnęła, przeczesując dłonią swoje długie włosy. - Stary dropsiarz miał w zanadrzu rękawa złote myśli, na każdą okazję. - Delphi zdusiła śmiech, a Harry i Andromeda wymienili rozbawione spojrzenia.

- Później mieszkałam w tym domu przez cały rok z Syriuszem Black'iem. Z pewnością o nim słyszałaś. Syriusz uczył mnie magii. Był moim nauczycielem, a także zastępował mi ojca. W pewnym momencie to sobie uświadomiłam. Był dla mnie jak ojciec... A później zabiła go twoja matka. - W jej ciemnych oczach pojawiła się rozpacz i wściekłość. - Nie darzyłam jej sympatią. To logiczne. Podczas mojego "pobytu" w posiadłości Czarnego Pana poznałam ją. Dogłębniej. Nie zamierzam kłamać. Była totalną fanatyczką. Bezgranicznie wierna naszemu ojcu i... Ślepo zakochana. - Delphi uniosła brwi. - Tak, Bellatrix kochała go. Zresztą nie tylko ona. Moja matka Esme Black, była w nim zakochana, ale zrozumiała, że go nie zmieni. Uciekła od niego razem z dzieckiem. Matka oddała mnie Dumbledore'owie w nadziei, że zapewni mi bezpieczeństwo. Dyrektor stwierdził, że charłaczka wydziedziczona z rodu Steelforest będzie najlepszym wyborem. I miał rację. Amatis zapewniła mi szczęśliwe dzieciństwo - przerwała wpatrując się niewidzącym wzrokiem w blat stołu. - Będąc w Hogwarcie na moim szóstym roku wdałam się w romans z Draco Malfoy'iem. - Delphi zakrztusiła się herbatą. - Zaszłam w ciążę i w '98 roku na świat przyszła moja córka Alexa... Po wojnie Malfoy'owie nie chcieli mieć nic wspólnego z Voldemortem, czyli również ze mną. Naprawdę chciałam być z Draco, ale on był zbyt słaby, by przeciwstawić się rodzicom - prychnęła, zaciskając dłonie w pięści. - Krótko po tym zaręczył się z Astorią Greengrass. Palant... Alexa nosiła nazwisko po mnie i Draco, w związku z tym, że nie byliśmy małżeństwem. Alexa Steelforest Malfoy...
Kiedy poznałam swojego obecnego męża i wyszłam za niego, zmieniłyśmy obie nazwisko na DeCerto. Alexa postanowiła, że oficjalnie będzie używać nazwiska Leo, a w myślniku Malfoy. Nie mogę jej za to winić. Leo jest dla niej bardziej ojcem, niż Draco... - przerwała, wbijając wzrok w ścianę. -Rozgadałam się. - zaśmiała się, nieco sztucznie.

- Z tego co słyszałam... Mogę stwierdzić, że jesteś bardzo odważna Delphi. - Obdarzyła ją ciepłym uśmiechem. Młoda Riddle zaskoczona, wpatrywała się w Lorcanę.

- Przeciwstawiłaś się Czarnej Damie. Kazała wam złapać Max'a Blackthorn'a, a ty miałaś szansę, aby wykonać misję. I mimo tego nie zrobiłaś tego, czego ona chciała... Dlaczego?

- Nie... Nie mogłam! Wiedziałam co się z nim stanie! Wiedziałam co ona z nim zrobi... Wykorzystałaby go do okropnych rzeczy... - po twarzy Delphi płynęły łzy. - Nie chciałam... Żeby kazała mu robić te złe rzeczy jak... Jak mi! - Zaniosła się płaczem. - Byłam taka naiwna! Myślałam, że znalazłam rodzinę! Myślałam, że Katarzyna będzie dla mnie jak rodzina. A w rzeczywistości ona... Ona potrzebowała ciała. Potrzebowała mojej krwi. A potem... Pomyślała, że mogę być użyteczna. Wykorzystała mnie - powiedziała niemalże szeptem. - Jestem głupią, małą dziewczynką.

Andromeda objęła ją, głaszcząc po głowie, a Harry posłał spojrzenie pełne smutku. Lorcana pokręciła głową.

- Nie jesteś głupia. Nawet tak nie myśl. To co zrobiła Katarzyna, było podłe. Pragnęłaś rodziny, kogoś kto cię zrozumie. Ona była właśnie taką osobą w twoich oczach. Wykorzystała twoją nadzieję. Nie obwiniaj się. Byłaś dzieckiem, które nie zaznało czegoś takiego jak troska, czy miłość... A ona to wykorzystała. - Lorcana spojrzała jej prosto w oczy, wyciągając do niej rękę przez stół. Ścisnęła lekko jej dłoń, uśmiechając się.

- Nikt cię nie obwinia. Trudno tu o cokolwiek obwiniać ciebie. - Harry lekko odchrząknął.

- Postanowiliśmy, że po świętach pójdziesz do Hogwartu na 4 rok. - Delphi wybałuszyła oczy. - Pod nazwiskiem Morensten. Żeby zapobiec pytań i podejrzliwości, będziesz przedstawiać się jako kuzynka Lorcany DeCerto.

- Ludzie nie wiedzą, że jesteá córką Voldemorta? - Lorcana pokręciła głową.

- Wiedzieli tylko Śmierciożercy z wewnętrznego kręgu Voldemorta, z czego wszyscy nie żyją oprócz Malfoy'ów. A oni nie pisną pary z ust. Dopilnowaliśmy tego. Nie chciałam być postrzegana źle, przez pryzmat ojca. Dlatego jestem córką Amatis Steelforest... Nigdy nie chciałam się wyrzekać Esme, ale gdybym przyjęła jej nazwisko, zaraz zaczęły by się podejrzenia. Ludzie dobrze pamiętają jej romans z Czarnym Panem. Tylko nie wiedzieli, że miała córkę...

- Ja... Bardzo doceniam to, że pozwalasz mi ukrywać się pod pretekstem bycią twoją kuzynką... Ale nie chcę uciekać od prawdy - wyszeptała blondynka. - Jestem córką Voldemorta i jego najwierniejszej zwolenniczki Bellatrix Lestrange. Nie chcę udawać kogoś... Kim nie jestem. Bez obrazy... Chcę stawić czoło prawdzie. - Delphi spodziewała się, że Lorcana obrazi się, nakrzyczy albo w najgorszym wypadku odejdzie. Jednak nie zrobiła ani jednej z tych rzeczy. Zamiast tego uśmiechnęła się.

- Naprawdę jesteś odważna! Harry, założę się o butelkę ognistej whiskey, że trafi do Gryffindoru. Kto wie... Może odziedziczyłaś coś po Syriuszu.

- Rozumiem cię Delphi - powiedziała, do tej pory milcząca Andromeda. - Jednak to dla twojego dobra. Ludzie nie przyjmą tego dobrze jak dowiedzą się, że do szkoły chodzi z nimi córka największego zbrodniarza w Czarodziejskim świecie. Tym bardziej, że trwa wojna z Czarną Damą. Taka rewelacja przeleję czarę goryczy. Będziesz szykanowana.

- Tak, Andromeda ma rację. - powiedział Potter. Jego zielone oczy były poważne.

Riddle westchnęła. Wiele razy słyszała o Hogwarcie. Zazwyczaj wszyscy byli nim zachwyceni, a niektórzy nawet nazywali go swoim domem. Nie chciała mieć złych wspomnień z tak wspaniałym miejscem. Wolałaby, spędzić te parę lat w spokoju, niż w konflikcie z uczniami.

- Dobrze. Zgadzam się. - Cała trójka odetchnęła z ulgą. Andromeda wstała, kierując się w stronę spiżarni.

- Kto ma ochotę na kremowe piwo?


Hej! Rozdział nieco wcześniej niż zapowiadałam! Ma 1958 słów bez tej notki! Najdłuższy jaki kiedykolwiek napisałam


Ta piosenka jest dla nich idealna. Wsłuchajcie się w słowa albo przeczytajcie. Specjalnie dałam lyrics. W zasadzie ta piosenka pasuje do całej sagi HP 😃

Takie mało pytanko kogo najbardziej lubicie... I kogo nienawidzicie ze wszystkich postaci?

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top