🅧🅘🅧

Leżałam na boku, przyglądając się Brendanowi. Ten po wczorajszej imprezie spał jak zabity. A mnie to całkiem cieszyło. Należał mu się odpoczynek. Zwłaszcza że ostatnio naprawdę się zaniedbuje. Chodzi cały zdenerwowany i czepia się o każdy szczegół. Co znaczyło tylko tyle, że jest tym wszystkim zmęczony i zestresowany. A ze mnie było żadne wsparcie. Doskonale wiedziałam, że powinnam się zmienić. Jednak nie potrafiłam tego zrobić. Coś w głębi mnie desperatko trzymało się nastoletniego okresu życia i mało poważnego podejścia do związku. Co naprawdę powinnam w końcu zmienić. Nie byłam już nastolatką. A dorosłą kobieta, której było już bliżej do trzydziestki jak dalej. Chyba naprawdę wypadało w końcu się zmienić.

Pocałowałam Brendana w ramię i zaciągnęłam się jego pięknym zapachem. Zapach mojego mate zawsze działał na mnie uspokajająco. Nic tak mnie nie uspokajało, jak myśl o tym, że Brendan jest bezpieczny. Mimo moich potknięć i tego, że byłam kompletną idiotką, zależało mi na nim. Ostatnio zrozumiałam, że to dla niego chce się zmienić. By być lepsza dziewczyną i zasłużyć sobie na to, by kiedyś powiedzieć mu to jedno magiczne tak które zmieni wszystko.

Wygrzebałam się z pościeli, a przez moje ciało przeszedł mało przyjemny dreszcz. Nie przypuszczałam, że tutaj może być aż tak zimno. Szybko podniosłam się z łóżka wiedząc, że tylko to mnie rozgrzeje. Niemalże zbiegłam ze schodów i weszłam do kuchni. Tam zaparzyłam kawę i zrobiłam kapapki. W podlizywaniu się akurat jestem dobra. Wrzuciłam to wszystko na tace, by jakiś się zabrać i wróciłam do sypialni.

- Zawsze jak coś przeskrobiesz, to będziesz mi przynosić śniadanie? - Spytał zaspanym głosem. - Nie zawsze mnie tak przekupisz.

- Zawsze warto spróbować. - Stwierdziłam i usiadłam obok niego, na łóżku podając mu kubek kawy. - Postaram się być lepsza. No, ale pewnie jeszcze nie raz zjebie.

- Ja pewnie też. Żadne z nas nie nadaje się do dojrzałego związku. - Stwierdził, biorąc pierwszego łyka kawy. - No, ale możemy już o tym nie gadać?

- Koniec tematu. - Oświadczyłam, zabierając się za jedzenie. - Idziesz dzisiaj do biura? - Spytałam, przenosząc na niego spojrzenie.

- Chyba nie mam wyboru. Zarząd stwierdził, że dzisiejszy dzień będzie idealny, by urządzić spotkanie. - Wyjaśnił krzywiąc się lekko. - Jednak już się starzeje.

- Jeszcze powiedz, że cię plecy bolą, bo leżałeś w złej pozycji. - Zasugerowałam nie umiejąc powstrzymać uśmiechu, który cisnął mi się na usta. - Nie jesteś stary. Masz dwadzieścia sześć lat.

- Zaraz dobije trzydziestki. Już nie jestem taki młody. - Stwierdził a ja jedynie przewróciłam oczami rozbawiona. - A ty idziesz do pracy?

- Mam zmianę na trzynastą. Teraz mamy taki zapierdol, że nie należy mi się wolne. - Poinformowałam go, wzdychając ciężko. - Witaj dorosłe życie.

- Gadamy o takich rzeczach, a ty śmiesz twierdzić, że jeszcze nie jesteśmy starzy.

Przewróciła oczami, rozbawiona nic już nie mówiąc. Szybko skończyłam śniadanie. Zostały mi niecałe dwie godziny, do rozpoczęcia pracy dlatego musiałam już powoli się zbierać. Niechętnie podniosłam się z łóżka, przeszłam do łazienki. Tam wzięłam szybki prysznic. Następnie stanęłam przed lustrem, walcząc z włosami które za nic nie chciały się ułożyć. Dlatego upięłam je w końcu w wysokiego kucyka. To i tak chyba najodpowiedniejsza fryzura do tej roboty.

Przeszłam do garderoby i szybko wybrałam ubrania. Ubrałam na siebie zwykłe czarne rurki i czarną obcisłą koszulkę. Do tego ubrałam czarne trampki i tak wyszłam z domu. Nie wiem dlaczego, ale do tej roboty wszyscy chodzą ubrani na czarno. A mi jakoś nie uśmiechało się wyróżniać na tle reszty. Wsiadłam do auta i rzuciłam kilka teczek na sąsiedni fotel. W końcu odzyskałam swój samochód. I byłam niezmiernie szczęśliwa z tego powodu.

W pracy byłam jakoś piętnaście minut wcześniej. Szczerze pewnie nic mi to nie dało, bo pracy było tyle, że im wcześniej się zaczęło tym lepiej, jednak przynajmniej nikt nie będzie mógł narzekać, że wiecznie się spóźniam. Weszłam do budynku i przywitałam się skinieniem głowy z Meli, która ledwo wyrabiała się z odbieraniem telefonów. Ruszyłam w stronę swojego gabinetu, po drodze wpadając na Limike.

- No proszę nawet przed czasem. - Rzucił zdziwiony wampir, teatralnie kładąc dłoń na klatce piersiowej. - Przyszła do ciebie poczta. Leży na biurku.

- Tutaj? - Spytałam zdziwiona nie mniej niż on moim wcześniejszym przybyciem.

- To oficjalny list od Alfy Ameryki Północnej. Zgodnie z prawem nie może przyjść na adres, na który zameldowany jest człowiek - Wyjaśnił a ja musiałam przyznać, że nie znałam tego prawa. Lub przynajmniej o nim nie pamiętałam. - Idę do stołówki. Przynieść ci coś?

- Możesz mi przynieść worek krwi. - Poprosiłam a ten skinął głową, idąc dalej.

Ja weszłam do gabinetu, który dzieliłam z partnerem i usiadłam na krześle przy biurku. Wzięłam kopertę do rąk i szybko otworzyłam ją przy pomocy pazura. Wyjęłam list i zaczęłam go czytać coraz bardziej zdziwiona jego treścią. Sytuacja na, świecie musiała się robić coraz bardziej poważna, skoro zwołują wszystkie Alfy kontynentu. Z tego, co doczytałam zostałam zaproszona jako siostra, jednego z nich i królowa alf. W zasadzie nic nie stało za tym tytułem jednak, by ogarnąć cały ten rozpierdol który zrobili nadprzyrodzeni, którzy nie chcieli dłużej kryć się z tym kim są trzeba było sporo osób. Nie wiem, co chcieli z tym zrobić. W końcu chyba nie istniało dobre wyjście z tej sytuacji. Jednak zamierzałam się stawić. Ta jakbym jeszcze miała jakiś wybór.

- Czego od ciebie chcą? - Spytał rudowłosy, wchodząc do gabinetu. Podszedł do mnie i podał mi worek krwi, który ja bez wahania przyjęłam.

- Muszę się stawić na naradzie wielkich przywódców. Będą obradować w sprawie buntowników czy jak ich tam nazywają. - Wyjaśniłam, okładając list na blat biurka. - Problem w tym, że nie za bardzo mogę jechać. Nie pasuje mi to, jednak nie mam większego wybory.

- Niby dlaczego? - Dopytał, zajmując swoje miejsce.

- Bo mnie potrzebujecie. W komplecie ledwo wyrabiamy, a co dopiero jak wyjadę. Poza tym powinnam zająć się tym, co między mną a Brendanem. - Oświadczyłam wbijając zęby do torebki z krwią.

- My i tak możemy działać tylko w pojedynczych przypadkach. Potrzebujemy rozwiązania, który wyeliminuje problem. Dlatego musisz jechać. - Stwierdził a ja musiałam się z nim zgodzić, chociaż i tak nie chciałam ich tutaj zostawiać z tym wszystkim. - A co do Brendana to nie mam pojęcia. Nigdy nie byłem w takiej sytuacji.

- Może mnie nie zabije. - Rzuciłam zrezygnowana, pocierając twarz dłonią. - Nie no on mnie zabije. Ostatnio bez przerwy się kłócimy a teraz mam bez niego wyjechać? To przecież będzie nasz koniec. Jednak ja przecież nie mogę tego olać. Tutaj chodzi o bezpieczeństwo tysięcy. W tym też jego.

- Pogadaj z nim. Rozmowa jest najważniejsza. - Oświadczył, jakby to wcale nie było takie oczywiste.

- Pójdę do niego po pracy. Może jakoś mu to wyjaśnię. I jeszcze szefowi. Jeśli oni mnie nie wymordują, to będzie cud.

- Jakby nie było to rozkaz od kogoś ważniejszego niż on. Więc on ma tutaj mało do powiedzenia. - Stwierdził, a ja westchnęłam cicho.

- Módl się za mnie, na pewno mi się przyda. - Poprosiłam dopijając resztę krwi.

- Będę, ale teraz do pracy. - Pogonił mnie wskazując na stertę papierów, leżących obok mnie.

Spojrzałem na stos teczek i westchnęłam cicho. Czeka mnie ciężkie osiem godzin. Zresztą ostatni czas mocno dawał mi się w kość. Starałam się znaleźć czas na wszystko i na razie jakoś mi to wychodziło. Tylko pytanie, jak długo dam radę tak funkcjonować?

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top