🅧🅥🅘
Siedziałam w biurze, przeglądając kolejne zgłoszenia. Mój jakże kochany szef wrzucił mnie i mojego partnera do sprawy nadprzyrodzonych, którzy się objawiają. Dlatego miałam teraz masę papierów do przejrzenia. Chociaż to może nawet i lepiej. Aktualnie wolałam nie wchodzić Brendanowi w drogę. Atmosfera między nami była napięta. Czułam to za każdym razem, kiedy przebywaliśmy w jednym pomieszczeniu. Dlatego dotarliśmy do momentu związku, w którym ja byłam w pracy lub to on był w biurze. A jeśli chodzi o noce, to przeniosłam się do pokoju gościnnego. Co oznaczało, że było między nami bardzo źle. Kiedyś nie umieliśmy bez siebie wytrzymać, a teraz nie byliśmy w stanie wytrzymać w jednym pokoju. Jednak dorosłe życie i poważny związek nas przerosły. Może powinnam przeprowadzić się do domu watahy Ameryki i zamieszkać osobno? Może powinniśmy dać sobie czas by poznać się na nowo?
- Ziemia do Rooker. - Limike pomachał mi ręka tuż przed oczami, co wyrwało mnie z zamyślenia. - Co ci An?
- Po prostu się zamyśliłam. Wybacz wiem, że mamy dużo pracy. - Rzuciłam łapiąc w ręce pierwsza kartkę, której siegłam.
- Co jest? I mi nie ściemniaj, bo widzę, że nie możesz się skupić. A jak się nie skupisz to i za dwadzieścia lat tego nie skończymy i będziesz popełniała błędy. A Twoje błędy mogą kosztować kogoś życie. - Stwierdził, krzyżując ramiona na piersi. - No i jesteś moją partnerka, a niektórzy twierdzą, że partnerzy wiedzą o sobie więcej niż małżeństwa.
- Jeśli już w tematyce małżeństw jesteśmy. - Wypuściłam powietrze z cichym świstem. - To kłócę się z Brendanem. I jest coraz gorzej. Nie wiem co mam zrobić, żeby było lepiej. - Jęknęłam brzmiąc pewnie, cholernie żałośnie.
Odchyliłam się do tyłu, chowając twarz w dłoniach. Czułam się po prostu okropnie. Przez sprawę z Brendanem nie umiałam się skupić na niczym innym. Poza tym nie umiałam sobie z tym poradzić, co spędzało mnie w jeszczs większy dołek. Byłam dorosła, a nie radziłam sobie z własnymi problemami i musiałam radzić się kolegi z pracy. Jestem tak gotowa na samodzielne życie.
- Na tyle na ile znam waszą sytuację, to wydaje się być dosyć normalne. Już nie jesteście beztroskimi dziećmi, tylko dorosłymi ludźmi... To znaczy dorosłym człowiekiem i hybrydą. - Naprostował, na co przewróciłam oczami rozbawiona. - Do waszych problemów dochodzi jeszcze stres związany z pracą i całym tym gównem związanym z dorosłym życiem.
- Więc panie specjalisto doradź mi coś. - Poprosiłam, obracając się do niego przodem na fotelu.
Limike dosyć dobrze znał naszą historie. Zdołałam mu już nieco opowiedzieć. Głównie dlatego, że on również opowiadał mi wiele o swojej rodzinie. No i jego żona często wpadała w drodze do pracy. Czasem wpadała, z którymś z dzieci a mi to jakoś nie przeszkadzało. Zwłaszcza że kobieta była bardzo miła, a dzieciaki były po prostu kochane. No i przede wszystkim wydawało się szczęśliwi. Porozumiewali się niemal bez słów i znali się na wylot. Dlatego liczyłam, że coś mi doradzi.
- Spędź z nim miły wieczór. Przyda wam się odpoczynek od pracy i całego stresu życiowego. Może właśnie tego wam trzeba. Wieczoru spędzonego jak za starych dobrych czasów. - Stwierdził, a ja skinęłam głową.
To serio mogło być rozwiązanie. Może nie wszystkich problemów, ale jeden bezstresowy wieczór bez wątpienia się przyda. A kiedy już odpoczniemy, łatwiej będzie nam rozmawiać o problemach i znaleźć jakieś rozwiązanie.
- Dzięki skorzystam. - Zapewniłam, uśmiechając się cwaniacko.
- A teraz do pracy. To się samo nie zrobi, a szefostwo nas wybije jak się nie wyrobimy w terminie. - Oświadczyła, wpychając mi do rąk jedną z teczek.
- Popierdoliło ich, jeśli myślą, że wyrobimy się w tydzień. - Warknęłam, przeglądając zawartość teczki.
Raporty były tak bardzo szczegółowe, jak tylko było to możliwe. Uwzględniały opis całego zdarzenia i jego sprawcy lub też sprawców. Gatunek, opis wyglądu i dopasowanie do rangi. Pisali w nich co tylko mogli, a my jakimś cudem mieliśmy na tej podstawie stwierdzić kto stanowi realne zagrożenie. A jak dla mnie zagrożeniem jest każdy kto ma dosyć systemu, który robi z nas niewilmików. Każdy z nadprzyrodzonych, który się zbuntował pokazał brak zgodny na zabijanie w nas prawdziwej natury. A ja poniekąd ich rozumiałam. W końcu sama przez jakiś czas żyłam muszą ukrywać, to kim jestem i z narzuconym milionem zasad. Który zabijał we mnie to, kim jestem. To było okropne. Jednak może właśnie przez to wydarzenie rozumiem butowników?
- Gdyby mogli, kazaliby nam to zrobić na wczoraj. - Stwierdził, zabierając się za przeglądanie kolejnych dokumentów. - Co mówi twoje zwierzęce przeczucie? - Dopytał, a ja spojrzałam na niego kątem oka.
Jedna rzeczy, która łączyła nas nadprzyrodzonych ze zwierzętami był instynkt. Byliśmy pod tym względem bardzo podobni. Mieliśmy swoje przemyślenia i coś w głębi nas podpowiadało nam jak powinniśmy postąpić. I jaka może być prawda.
- Nie jesteśmy w stanie określić, kto jest podatny na, zostanie buntownikiem. To może być każdy... Nie zatrzymany tego. Nikt już tego nie zatrzyma. Wilkołaki i wampiry w końcu ujawnią swoje istnienie, a ludzie będą musieli zmierzyć się z tą brutalną prawdą. - Stwierdziłam, przeglądając dokument z ataku na mnie i Lianę. - Oni mają dosyć takiego życia. Chcą w końcu być naprawdę wolni.
- Wiesz, co różni mnie i ciebie? - Spytał jak mi się wydawało, kompletnie odbiegając od tematu. Dlatego spojrzałam na niego, posyłając mu pytające spojrzenie. - Ty naprawdę możesz coś zmienić. Masz dostęp do władzy ja nie. Więc może któregoś dnia rządzący cię posłuchają.
- Czyli się ze mną zgadzasz? - Dopytałam, przekrzywiając lekko głowę.
- Widzę, co się dzieje i ciężko mi się nie zgodzić. - Stwierdził, w końcu zabierając się za dokumentację.
- Oni myślą jak ty. Też wierzą, że ich prośby nie zostaną wysłuchane, dlatego robią to co robią. To jest ich strajk. Sposób na zwrócenie na siebie uwagi rządzących. - Podsumowałam, a wampir skinął głową.
- Więc weźmy się do pracy i czekajmy aż w końcu, rządy nie będą mogły ich ignorować i ich wysłuchają.
Skinęłam głową i skupiłam się na pracy. A przynajmniej próbowałam to zrobić. Czułam się głupio z myślą, że żyje w świecie, w którym głos mają tylko wysoko postawione osoby. W końcu on nie należy tylko do nich. Wszyscy w nim żyjemy. Zarówno Alfy, jak i omegi. Wampiry klasy złotej, jak i srebrnej. I każdy z nich powinien mieć tyle samo do powiedzenia. Jednak tak nie było. W naszym świecie nadal panowało coś, co mogłabym porównać wręcz do dykatury. Decyzję alfy i króla były niepodważalne. I, mimo że wampiry miały skłonności do buntów, to te rzadko coś przynosiły. Życie jest jednak cholernie niesprawiedliwe. To, kim się rodzisz decyduje, o tym czy będziesz się liczył, czy też nie. Gdybym mogła to bym to zmieniła. I kto wie, może kiedyś będę mogła coś z tym zrobić?
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top