🅧🅘🅥

Dotarcie na miejsce nie zajęło mi wiele czasu. Szybkość hybrydy naprawdę bywa super przydatna. Do tego po użyciu jej mogę zjeść jeszcze więcej niż zazwyczaj, także na ten moment to było idealne rozwiązanie. Podeszłam do drzwi niewielkiego domku i do nich zapukałam. W powietrzu unosił się intensywni zapach należący do wilkołaków, który informował mnie, że dobrze trafiłam. Kiedy drzwi się otworzyły ujrzałam szeroko uśmiechającą się blondynkę, o bursztynowych oczach. Niemal od razu rzuciła mi się na szyję i otarła się o mnie policzkiem. W ten sposób okazała mi swoją sympatię i radość z tego, że mnie widzi.

- Na księżyc Toni ile to już czasu. - Rzuciła, nieco się ode mnie odsuwając. - Nic się nie zmieniłaś. - Stwierdziła, przyglądając mi się z uwagą.

- Moje zamiłowania do alkoholu też się nie zmniejszyło, więc liczę na godne ugoszczenie. - Poinformowałam, na co ta zaśmiała się lekko.

- Tak nic się nie zmieniłaś. - Rzuciła, z trudem powstrzymując śmiech. - Wchodź nie będziemy tak stać na ganku. - Stwierdziła i odsunęła się w drzwiach, robiąc mi miejsce.

Weszłam do domu i rozejrzałam się, będąc ciekawa jak się urządzili. Jeszcze nigdy tutaj nie byłam więc zżerała mnie ciekawość co do wystroju wnętrza. Ten był dosłownie minimalny. Proste meble. Ściany w stonowanych odcieniach i brak dodatków. Typowy prosty domek letniskowy.

- Gdzie twój brat i jego przeznaczona? - Spytałam usadawiając się na kanapie w salonie otwartym na kuchnie.

- Pojechali do rodziny Miley. - Wyjaśniła wyjmując z, szafki wino i dwa kieliszki. - Więc mamy dom w całości dla siebie. - Zapewniła i usiadła obok mnie, podając mi kieliszek.

- Więc możemy być niegrzeczny. - Rzuciłam, kompletnie nie przejmując się tym jak dwuznacznie to zabrzmiało. - Miło wreszcie wyrwać się z domu.

- Przecież jesteś tutaj od niedawna. - Zauważyła, otwierając butelkę za pomocą pazura. Te jak się okazało, mają naprawdę wiele zastosowań.

- Wiem. Jednak przez ten tydzień żyje życiem swojego przeznaczonego. Ja nie mam tutaj znajomych. Więc albo zawracam tyłek Brendanowi, albo siedzę w pracy. - Westchnęłam cicho, zdając sobie sprawę jak beznadziejni to brzmi.

- No tak. Słynny Brendan Walker słyszałam o nim dużo dobrego. - Stwierdziła, nalewając wino do kieliszków. - Ponoć to dobrze wychowany i bardzo profesjonalny facet. Z pewnym urokiem, który jest niepodrabialny.

- Od kogo te opinie? - Spytałam, czując bezpodstawne ukłócie zazdrości.

- Od zadowolonych klientek. Nawet nie wiesz, ilu on ma klientów. Niektórzy śmieją się, że on wybudował połowę budynków na kontynencie. - Zaśmiała się lekko, upijając łyk wina. - No, ale nie bądź zazdrosna. Ponoć zawsze zachowuje się bardzo profesjonalnie i nigdy nie podrywa klientek.

- Wiem, że nie powinnam być zazdrosna. - Przyznałam, zakładając nogę na nogę. - W końcu on tylko pracuje. Jednak fakt, że jakaś inna kobieta mogłaby spojrzeć na niego, jak ja napawa mnie pewnym niepokojem.

- Daj spokój. Ile wy się znacie? Dziesięć lat? Poza tym, gdyby mu nie zależało zostawił, by cię gdy byłaś w akademi. I już pewnie zakładałby pierścionek sekretarce. - Oświadczyła, a ja westchnęłam cicho wiedząc, że ma rację. - Poza tym zapominasz o jednym. One mogą patrzeć na niego tak jak ty. Jednak on nigdy nie odwzajemni tego spojrzenie. Bo patrzy tak tylko na ciebie.

- Ty to jednak umiesz poprawić mi humor. - Stwierdziłam a kącich moich ust, powędrował ku górze. - A jak sprawa z twoim przeznaczonym?

- Dalej ani widu, ani słychu. - Stwierdziła zrezygnowana, biorąc kilka większych łyków wina. - Mogę mieć do ciebie proźbę? - Spytała patrząc na mnie błagalnie, jakby zamierzała prosić mnie o nerkę.

Wiedziałam, że Liana powoli zaczyna wkraczać w desperację. Im wilki są starsze, tym bardziej obsesyjnie poszukują swoich przeznaczonych. To taki nasz instynkt. Każde z nas chce czuć się kochane. Mieć osoba, z którą będzie go łączyło coś bardzo bliskiego. A im dłużej nie możemy tego kogoś znaleźć, nasza wilcza strona robi się niespokojna. Dlatego w duchu modliłam się by Liana, nie wpadła na realizację jakiegoś gównianego pomysłu ociekającego desperacją.

- Wal. - Rzuciłam, nie będąc pewna czy jestem gotowa, na to co zaraz usłyszę.

- Chodź ze mną w piątek na jakąś imprezę. Siedząc w domu bez wątpienia, nie uda mi się go odnaleźć. - Poprosiła niemal błagalnie, a ja nie miałam serca jej odmówić.

Brendan nie był wilkołakiem. I to był gigantyczny plus. Głównie dlatego, że nie odstawiał scenek toksycznej zazdrości z byle powodu. A to niestety wilkołakom zdarzało się aż zbyt często. Więc nie sądziłam, by miał jakiś problem z tym, że pójdę ze starą znajomą na imprezę.

- Pewnie, że z tobą pójdę. - Zapewniłam na co ta przytuliła mnie mocno, nie zważając na to, że prawie rozłam wino.

- Wielkie dzięki. Poszłabym sama, ale teraz przez tych buntowników to trochę strach chodzić samemu. A też nie chce się zamykać w domu, jakby miał nadejść koniec świata.

- Jakbyśmy tak miały reagować na każdy okaz buntu, to nie wychodziłybyśmy z domu. - Zauważyłam, a ta skinęła głową na znak, że się ze mną zgadza. - Poza tym spokojnie. Nie panują nad sobą, ale nie są aż tak niebezpieczni. W przynajmniej ja póki co na jakiegoś super niebezpiecznego buntownika nie trafiłam.

- A to twoja robata, w której pewnie jesteś dobra. Urodziłaś się prawdziwą wojowniczką. - Stwierdziła, łechtając moje i tak już pewnie przerośnięte ego.

- Przystopuj z tymi komplementami, bo moje ego nie zmieści się w tym domu. - Rzuciłam, na co obie zaśmiałyśmy się lekko.

Nasz dobry humor został bezczelnie zboczony przez wycie wilka. Tylko chwilą przecież jest środek dnia. Od kiedy wilki wyją do słońca? Spojrzałam zdziwiona na Liane. I już po chwili stałyśmy na równych nogach, idąc na tył domu z którego dochodziło wycie.

Wiecie, jaki jest minus bycia silną kobietą naszego gatunku? Im jesteś silniejsza, tym samce mocniej na ciebie reagują. Twój zapach je przyciąga, przez co będąc niesparowaną ciężko uniknąć ich uwadze. A ani ja, ani Lia sparowane nie byłyśmy, za to byłyśmy dwiema jak mi się wydawało silnymi kobietami alfa. Więc razem byłyśmy jak wielki wabik na facetów. Chociaż zwarzywszy na to, że pełnia dopiero za dwa tygodnie nie powinnyśmy ich aż tak przyciągać.

Chociaż w tym momencie pomyślałam o zdziczałych. To wilki, które stosują się do naszego prawa, jednak żyją jak pierwotne wilki. Śpią w jaskiniach i jedzą, tylko to co upolują. W ich kulturze więź mate jest traktowana w bardzo specyficzny sposób. Dlatego często nim odnajdą swoich mate, mają już dzieci.

Jednak nie znajdowaliśmy się na tyle blisko lasu, by przyszło mi wierzyć, że to oni. Dlatego obstawiłam moja drugą myśl, jaką byli buntownicy. A zwarzywszy na niezbyt przyjazne nastawienie dwóch samców, które warczały na nas, jakby zamierzały nas rozszarpać miałam rację.

- Oni chyba nie przyszli po seks. - Stwierdziła blondynka, jakoś nie specjalnie przejawiając strach którego nawet nie odczuwała.

- Raczej przyszli się ponapierdalać. - Zasugerowałam, patrząc na warczących mężczyzn. - Ten z prawej jest mój.

Wiecie, jakie są minusy bycia córką kogoś wpływowego? Jeśli ktoś chce poruszyć władze i coś zmienić skupi się na skrzywdzeniu ciebie. A przynajmniej tak jest u wilkołaków i u wampirów w sumie też.

Ruszyłam przed siebie, chcąc jak najszybciej załatwić te sprawę. Liczyłam, że mój przeciwnik nie będzie zbyt dobry w walce, jednak chyba się przeliczyłam.

Wilkołak wymierzył we mnie pierwszy cios, od którego jedynie cudem się uchyliłam. Jak jednak szybko się przekonałam, zabrakło mi czujności. Mężczyzna szybko wszymierzył kolejny cios tym razem w moje żebra. Wypuściłam powietrze ze świtem blokując kolejny cios. Złapałam jego nadgarstek i zamierzałam wykręcić mu rękę w tył, on jednak wykonał salto do tyłu w ten sposób unikając bólu.

Ja jednak nie zamierzałam się poddać tak łatwo. Szybko przysunęłam się do niego i z całej siły wymierzyłam mu coś w twarz. Ten wykonał chwiejny krok do tyłu jednak nie stracił równowagi. Wykonał pół obrót, próbując go kopnąć. On jednej złapał moją kostkę i odrzucił moją nogę do góry tak bym upadła. Ja jednak wykonałam przejście na rękach w tył i całkiem przez przypadek kopłam go w żuchwę.

Ponownie go zaatakowałam tym razem próbując opleść nogi wokół jego szyi. Liczyłam, że uda mi się go poddusić i skończyć ten cyrk. On jednak rzucił mną o ziemię. Złapał moje włosy i z dużą siłę uderzył moją twarzą o swoje ugięte kolano. Wykorzystałam ten moment i wbiłam pazury w jego udo, zostawiając na nim spory ślad.

Wyplułam ślinę wymieszaną z krwi i podciągnęłam mężczyzna. Kiedy ten wylądował na ziemi usiadłam na nim okrakiem i uderzyłam go kilkukrotnie w twarz, by nieco go ogłuszyć. Następnie zacisnęłam ręce na jego szyi. Ten nadal próbował się bronić, dlatego wbił pazury w moje ramiona. Na niewiele mu się to jednak zdało. Dlatego już po chwili leżał nieprzytomny.

Podniosłam się z ziemi i spojrzałam na Liane która również poradziła sobie z napastnikiem. Wzięłam kilka głębszych wdychow, by dostarczyć organizmowi niezbędnego tlenu. I otarłam czoło z potu.

- Muszę się napić.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top