🅧🅘🅘🅘
Kiedy wróciłam do domu, dochodziła pierwsza w nocy a ja padałam z nóg. Dlatego od razu wzięłam prysznic i położyłam się do łóżka. I mimo tego, że poszłam spać tak późno, zmusiłam się do wcześniejszego wstania. Chciałam jeszcze raz porozmawiać z Brendanem. I tym razem nie chciałam, by to skończyło się sprzeczką. Dlatego wszystko sobie zaplanowałam. Po cichu zeszłam do kuchni i zrobiłam naleśniki. Brendan kocha je jak mało kto zwłaszcza te z nuttelą. Dlatego właśnie takie mu zrobiłam. Licząc, że w ten sposób nieco wejdę w jego laski.
Dlatego przygotowałam dwie porcje naleśników i posprzątałam po swoich wyczynach kulinarnych. Naprawdę nie chciałam go dzisiaj niczym wkurzyć. Bo atmosfera między nami nadal była napięta. A przynajmniej była taka wczoraj, kiedy wychodziłam. I bałam się, że każdy błąd może przelać czarę goryczy. A nie potrzebowałam tutaj wojny domowej.
Dlatego, kiedy Brendan wszedł do kuchni, powitałam go lekkim uśmiechem. Początkowo nic nie mówiłam, oczekując jego reakcji. On również w milczeniu usiadł przy wyspie kuchennej i zabrał się za jedzenie naleśników.
- Wiem, że jesteś zły. - Zaczęłam ostrożnie, tak by nie wyprowadzić go z równowagi. - Jednak taką mam pracę i tego nie zmienię.
- Wiem. Jednak nie uważasz, że takie mijanie się będzie frustrujące? Ty w domu ja w pracy i na odwrót? - Spytał, przerywając na chwilę jedzenie.
- Nie zawsze będą mnie wzywać tak często. Czasem będę siedzieć w domu tydzień lub dwa. Ta praca ma pewien urok. A mianowicie taki, że pracujesz tylko, kiedy naprawdę jesteś potrzebny.
- Jakoś w końcu się z tym pogodzę. - Zapewnił, biorąc mnie za rękę. - Zwłaszcza jak zawsze będziesz mnie tak przepraszać.
- Oj nie licz na to. To tylko tak jednorazowo. - Zapewniłam i uniosłam jego dłoń, całując jej grzbiet. - Niestety taka jest dorosłość. Oboje pracujemy i już nie będziemy spędzać razem tyle czasu.
- Jak kiedyś dadzą Ci wolne, to spędzimy razem jakiś weekend. - Zapewnił, a ja uśmiechnęłam się lekko.
- Dadzą. Jednak pewnie, dopiero kiedy nieco ogarniemy ten cyrk z wyzwoleńcami.
- Myślę, że ich uspokoi tylko oddanie im wolnością. Nie chcę się już ukrywać i w sumie to nawet nie powinni. W końcu ten świat należy do was w równym stopniu co do nas. - Stwierdził, czym naprawdę mnie zaskoczył.
- Może ty masz takie zdanie, ale większość ludzi go nie podzieli. Będą na nas polować i eksperymentować. Nie jestem pewna czy to dobry pomysł, by się ujawnić.
- Jednak to w końcu się stanie. Co by nie było w świecie internetu, zdjęć i filmów ciężko ukryć coś takiego. - Zauważył, a ja musiałam przyznać mu rację.
- Ukrywamy się od średniowiecza. Może jeszcze trochę nam się to uda. - Rzuciłam, zabierając się za jedzenie. - Jak ty sobie z tym wszystkim poradziłeś?
- Uderzyło mnie to, mocno niszcząc mój światopogląd. Jednak to jest rzeczywistość, z którą musiałem sobie poradzić. No i jakoś się udało. Nie od razu i do teraz wiele rzeczy mnie dziwi. Mimo to już godzę się z tą rzeczywistością. - Przyznał, uśmiechając się do mnie lekko. - A dzięki temu, że poznałem ciebie, twoją rodzinę i watahę nie myślałem o was o tym, jak o potworach. Wiedziałem jacy jesteście i to pomogło mi zrozumieć, że wilkołaki i wampiry są jak ludzie z drobnymi dodatkami.
- Cieszę się, że wtedy wpadłam na ciebie w klubie. - Przyznałam, biorąc go za ręce. Brakowało mi go przez te wszystkie lata i bardzo chciałam teraz spędzić z nim maksymalną ilość czasu.
- Wiesz, że mam pojęcie, dlaczego przeszedłem wtedy do klubu? Po prostu poczułem, że powinienem tam przyjść. I wtedy poznałem ciebie i wręcz ścięło mnie z nóg. - Stwierdził rozbawiony, a ja zaśmiałam się lekko. - Byłem nierozpakowany i podniosłem się z łóżka pół godziny wcześniej. Jednak czułem, że muszę tam iść.
- To się nazywa przeznaczenie vir. Mieliśmy się tam spotkać. Właśnie tam i właśnie wtedy. - Uśmiechnęłam się szeroko, nie umiejąc opisać własnego szczęścia dla tego, że jakoś udało nam się dogadać.
- Muszę iść do pracy. Jest jakiś problem z projektem. Znowu. - Rzucił, zrezygnowany kończąc śniadanie.
- Kolejne? Wyjątkowo problematyczny klient. - Stwierdziłam, zgarniając talerze. - Jemu cokolwiek pasuje?
- Obawiam się, że nie. Jest cholernie wymagający. I bez przerwy zmienia zdanie, jakby chciał zrobić wszystkim na złość. Chociaż poniekąd go rozumiem w końcu płaci ogromne pieniądze, za ten budynek. Więc wymaga, by wszystko było idealnie.
- Jestem ciekawa czy postawisz ten budynek w tym roku. - Rzuciłam, rozbawiona myjąc talerze.
- Po prostu moja Toni żona roku. - Stwierdził rozbawiony przytulając mnie od tyłu. - Co ty wyjeżdżasz na pół roku, że tak się starasz?
- Po prostu chciałam cię udobruchać. I nie zniosę więcej wrednych komentarzy twojej matki. - Warknęłam i odłożyłam jeden talerz na bok.
- Po tym, jak ostatnio jej zwialiśmy, pewnie nie szybko wróci. Przepraszam cię za nią. Czasem po prostu nie umie się zachować i ma nieco za duże ego.
- Nieco to mało powiedziane. - Stwierdziłam, kończąc mycie naczyń.
- Dobra ma bardzo przerośnięte ego. Kiedy się pobierzemy, to jej przejdzie. - Zapewnił i pocałował mnie w policzek.
- To były oświadczyny? - Spytałam, obracając się do niego przodem.
- Jeszcze nie. Oświadczę Ci się w nieco bardziej romantyczny sposób niż przy zlewie. - Zapewnił i skierował się do wyjścia.
- Trzymam cię za słowa. - Rzuciłam, a ten ten wrócił do kuchni jakby o czymś zapomniał.
- Zapłacisz rachunki za prąd? Ja nie miałem na to ostatnio czasu i tak odkładałem i kończy się termin. - Wyjaśnił, a ja skinęłam głową.
- Rachunki. O słodka dorosłości. - Rzuciłam, śmiejąc się lekko. - Gdzie są te papiery?
- W moim gabinecie. Czerwony segregator podpisany rachunki. Na pewno znajdziesz. - Zapewnił i ruszył w stronę wyjścia. - Kocham cię!
- Ja ciebie też kocham!
Od razu ruszyłam do gabinetu mojego mate, wiedząc, że jeśli nie zrobię tego teraz, to zapomnę. Weszłam do pomieszczenia i podeszłam do regału, na którym stały wszystkie segregatory. Nigdy nie wyjdę z podziwu dla tego, jaki ten facet jest uporządkowany i ogarnięty. A mówią, że to kobiety dojrzewają szybciej.
Odnalazłam segregator i wyjęłam go z półki. I kiedy miałam zacząć szukać zadzwonił mój telefon. Wyjęła go i zobaczyłam numer, który już dawno do mnie nie dzwonił. Zdecydowanie za dawno.
- Hej Liana. - Rzuciłam, odkładając segregator na biurko.
- Na księżyc Toni tak dawno nie rozmawialiśmy, że o mało bym cię nie poznała po głosie. Mój durny braciszek w końcu raczył mi powiedzieć, że teraz mieszkasz w Ameryce razem z tym swoim. Dlatego pomyślałam, że się spotkani i wszystko mi opowiesz.
- Super. Kiedy i gdzie? - Spytałam, wychodząc z gabinetu.
- Chodźmy teraz. Wyślę Ci adres. Ja mam wolne więc czasu mam aż zbyt wiele.
- Za chwilę będę. - Oświadczyłam i się rozłączyłam.
Wybiegłam na górę i zmieniłam dres na zwykle dżinsowe spodenki i szary top. Na stopy ubrałam białe trampki a włosy upięłam wysoko by się nie ugotować. A kiedy tylko dostałam wiadomość z adresem, opuściłam dom.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top