🅧
Rozsiadłam się w recepcji. Przeszłam już cały budynek i szczerze nie było co oglądać. Wszystko jest bardzo ładnie i dobrze urządzone jednak ile można oglądać skórzane kanapy i innye takie? Dlatego pozostało mi mieć tylko nadzieję, że szybko to skończą i będę mogła wrócić do domu. Zwłaszcza że sekretarka patrzy na mnie, jakby miała mnie zabić. A ja chętnie bym jeszcze pożyła. I chyba pożyje. Mój telefon zawibrował, a ja go odblokowałam. To z pracy.
Miller: Przyjedź do biura. To pilne. Tylko ubierz się lepiej niż ostatnio.
Zmarszczyła brwi zdziwiona. Przecież miałam zacząć od poniedziałku. No cóż i tak mi się nudzi. Poza tym im szybciej zacznę, tym szybciej przejdę do pracy w terenie. No, ale mógł sobie darować komentowanie mojego wyglądu. No, ale nieważne.
- Wilow. - Zwróciłam się do blondynki stojącej za recepcją. - Przykaż Brendanowi, że musiałam wyjść do pracy.
- Oczywiście. - Kobieta posłała mi w miarę naturalnie wyglądający uśmiech, który ja niechętnie odwzajemniłam.
Szybkim krokiem pokonałam korytarz i wsiadłam do windy. Zjechałam na parter i opuściłam budynek. Wampirzy urząd na moje szczęście nie znajdował się daleko. Dlatego dotarłam tam w miarę szybko. Weszłam do środka, a przy recepcji spotkałam te samą kobietę. Która wydawała się dużo bardziej zapracowana niż ostatnio.
- Dzień... - Zaczęłam, jednak nie dane mi było dokończyć.
- Żadne dzień dobry. Jestem Elini, wiem dziwne imię no, ale wiesz. Wampiry i te ich imiona.
- To ja jestem Antwanette, więc rozumiem w czym rzecz. - Stwierdziłam rozbawiona. - No, ale mów mi Toni.
- To ty mi El. - Wampirzyca uśmiechnęła się do mnie szeroko, po czym wróciła wzrokiem do papierów. - Szef czeka na ciebie w biurze. Wybacz, że cię nie zaprowadzę, ale jestem zawalona robotą.
- Nie ma sprawy. Zobaczymy się później.
Od razu udałam się do ganinetu szefa, licząc, że się nie zgubię. Akurat to jest jedna z tych rzeczy, które idą mi całkiem sprawnie. A szłam tą drogą tylko raz. No, ale nie była jakaś skomplikowana. To może się nie zgubię. Ku swojej uldze szybko odnalazłam odpowiednio podpisane drzwi. Zapukałam lekko i nie musiałam długo czekać na pozwolenie. Weszłam do środka i od razu zobaczyłam szefa siedzącego za biurkiem.
- Rooker. - Zwrócił się do mnie w ramach przywitania. A przynajmniej takie odniosłam wrażenie. - Wiem, że miałaś zacząć od poniedziałku jednak z pewnych przyczyn mamy ogrom pracy. I potrzebujemy ludzi.
- Co się dzieje? - Spytałam, darując sobie uprzejmości.
- Wampiry i wilkołaki stwierdziły, że mają dosyć samokontroli. I teraz niemalże przemieniają się i żywią na oczach ludzi. Przestają pytać o pozwolenie na przemianę. Przez to zrobił się ogromny chaos.
- Czyli to nie pojedyncze przypadki? Myślałam, że to tylko jeden debil. - Stwierdziłam, przypominając sobie sytuację z przed dwóch dni.
- Niestety. Dlatego przejdziesz przyspieszone szkolenie z prawa i od razu ruszysz w teren. - Wyjaśnił i podał mi jakąś teczkę, którą ja przyjęłam. - Limike pokaże ci, co i jak.
Nim zdążyłam spytać kto to taki, do gabinety wszedł wampir. Miał rude krótkie włosy i szare oczy. Był mniej więcej mojego wzrostu, a ubrany był w czarną koszulkę i czarne spodnie wojskowe. Do tego buty wojskowe i pas z przypiętym pistoletem i pewnie jeszcze paroma innymi zabójczymi sprzętami.
- Chodź. - Zwrócił się do mnie i wyszedł z gabinetu.
O nic nie pytając, ruszyłam za nim. Ten pokonał korytarz oraz rząd schodów. Nawet nie zawracał sobie głowy tym by sprawdzić, czy się nie zgubiłam. A skubany naprawdę chodzi bardzo szybko. W końcu otworzył jedne z drzwi na korytarzu. Puścił mnie przodem, a ja uśmiechnęłam się do niego lekko w ramach podziękowania.
Pomieszczenie nie było dużo. Ściany miały odcień idealnej bieli. Dokładnie tak jakby ktoś niedawno je pomalował. Podłoga wykładana panelami miała odcień jasnego drewna. Podobnie jak dwa biurka stojące centralnie obok siebie. Przy nich stały dwa skórzane fotele a naprzeciw nich znajdowało się ogromne okno z widokiem na ulicę.
- Siadaj. - Zarządzie wampir i sam usiadł za biurkiem, które musiało należeć do niego. Ja zajęłam miejsce przy drugim. - Jestem Limike i pracuje jako łowca. Będziemy jeździć na misję razem, z czasem pewnie dadzą Ci kilka własnych. Jednak to raczej z rzadka zwłaszcza teraz przy podniesionym ryzyku. Przede wszystkim prosił bym cię, byś raczej mnie słuchała i nie robiła nic pochopnie.
- Jestem Antwanette, ale mówią mi Toni. Nikt nie mówi do mnie pełnym imieniem. Jestem hybrydą, więc współpracę idzie mi dobrze. No i jestem alfą, więc ze słuchaniem rozkazów idzie mi nieco gorzej, ale będę się starać. - Obiecałam, zakładając nogę na nogę.
- Masz przeznaczonego? - Dopytał i uprzedzając moje pytanie, pokazał mi oznaczenie na obojczyku.
- Też mam. Jednak to człowiek więc mnie nie oznaczył. - Wyjaśniłam, na co ten skinął głową.
- Więc uprzedź go, że możemy cię wzywać o naprawdę różnych godzina w każdy dzień tygodnia. Niestety taki jest minus tej pracy.
- Byłam na niego przygotowana. - Przyznałam zgodnie z prawdą.
- To dobrze. - Oświadczył ,wyciągając jakiś druk z szuflady. - Z każdej misji trzeba zdać szczegółowy raport. I wypełnić odpowiednie druki. Dzisiaj pokaże ci trochę tej papierkowej roboty. Może jutro dadzą ci odpocząć a w poniedziałek pierwsze zadanie.
- Wolna niedziela cóż za łaska. - Stwierdziłam rozbawiona, przeglądając papiery od Millera.
- Oj An ty jeszcze nie znasz ich okrucieństwa. - Oświadczył ,chyba próbując mnie nastaszyć. - No, ale tej roboty nie da się nie kochać. Pod warunkiem, że lubisz czasem obić komuś mordę i zatrzymać parę nadpobudliwych wampirów.
- Coś czuję, że będę uwielbiać tę robotę. - Stwierdziłam, przenosząc spojrzenie na wampira. - Jesteście po ślubie. Macie dzieci? I tak jestem cholernie wścibska.
- Nie jesteś. - Stwierdził, rozsiadając się w fotelu. - Tak mamy dzieci. Czwórkę tak konkretnie. Trzech chłopców i dziewczynkę.
- O kurwa poszaleliście. Więc długo się znacie? - Dopytałam, a ten podał mi jedno ze stojących zdjęć na których był on, jakaś kobieta pewnie jego żona i czwórka ich dzieci.
- Wzięliśmy ślub zaraz na osiemnaste urodziny. Oboje chcieliśmy mieć nieco większą rodzinę, więc od razu zaczęliśmy się o nią starać.
- Nie martwi się o ciebie? - Spytałam, przyglądając się zdjęciu. Wszyscy wydawało się bardzo szczęśliwi.
- Oczywiście, że się martwi. Jednak mnie kocha i szanuje to, że kocham to robić. To mnie uszczęśliwia, więc ona mi tego nie zabrania. A ten twój szczęściarz?
- Myślę, że jeszcze nie do końca rozumie, na czym to wszystko polega. Jednak pozwolił mi odejść na sześć lat, bym mogła studiować więc pewnie i to przecierpi.
- Prawdziwa z ciebie szczęściara. - Stwierdził z szerokim uśmiechem. - Nie każdy facet by na to poszedł. Ci zwykle traktują kobiety jak rzeczy, które należą do nich. A nie żywe iststy, które mają prawo żyć własnym życiem.
- Wiem i to jest irytujące. - Oświadczyłam, w cale nie odkrywając Ameryki. - Wiesz co? Jesteś całkiem spoko. Bałam się, że okażesz się zwykłym chujem.
- Jeszcze nie widziałaś mnie, kiedy pracuje. Wtedy potrafię być tak okropny, że niewielu wytrzymało ze mną dłużej niż miesiąc.
- To wyzwanie? - Spytałam, uśmiechając się cwaniacko.
- Może. - Rzucił nieco tajemniczo rudowłosy. - No a teraz zabieramy się do roboty, bo w życiu stąd nie wyjdziemy.
- To pokazuj co i jak.
Spędziliśmy chyba z trzy godziny nad głupimi papierami. Naprawdę nie sądziłam, że wszystko trzeba tak dokładnie opisać. No, ale jak trzeba, to trzeba. Nie chciałabym mieć potem kłopotów przez głupie papiery. Dlatego słuchałam uważnie, a na koniec wyszłam z urzędu ledwo żywa. W tym momencie chciałam już tylko wrócić do domu i położyć się do łóżka. Oby inne dni były nieco mniej nudne i męczące.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top