🅥🅘🅘🅘

Piłam poraną kawę, zastanawiając się co dzisiaj zrobię. Prace zaczynam po weekendzie więc mam jeszcze dwa dni spokoju. Potem to dopiero się zacznie. Picie pięciu kaw dziennie i jedzenie ze słoików i torebek. Czyli studia wersja dla dorosłych. Musiałam nieco ogarnąć kuchnie. Wczoraj Brendan robił kolację. A jak on gotuję, to nie sprząta. Bo tak według niego jest sprawiedliwie. I w sumie to ma rację, więc nawet nie próbuję dyskutować. W końcu dobry posiłek jest wart kilku umytych talerzy i pościeranych blatów.

Miałam zabrać się do roboty, kiedy zadzwonił telefon. Spojrzałam na wyświetlacz i zobaczyłam zdjęcie swojego bliźniaka. Odebrałam, czując, że coś musiało się stać.

- Świat się kończy, że dzwonisz? - Spytałam, biorąc łyk kawy.

- Trochę tak i trochę nie. - Przyznał, czym kompletnie mnie zaskoczył. - Chciałem spytać, czy Brendan jeszcze cię nie eksmitował? - Spytał, rozbawiony a ja przewróciłam oczami.

- Jeszcze nie. Jeszcze. - Dodałam rozbawiona. - No i ogólnie to żyje. Dostałam nawet te prace w urzędzie.

- Współczuje każdemu, kto będzie musiał się z tobą użerać. I tym pracującym i uciekającym. - Rzucił, a ja ponownie przewróciłam oczami. Jeszcze chwila a coś sobie zrobię.

- Nie zabawne. - Oświadczyłam, biorąc kolejny łyk kawy. Miałam ambicje wypić ją, zanim wystygnie. - Co tam u chłopców?

- Dokazują jak zawsze. - Poinformował mnie brat, a na dowód miałam w tle krzyki bratanków. - Kocham ich całym sercem, ale czasem mam już dosyć. Zresztą jak w końcu coś z Brendanem zmajstrujecie, to sama się przekonasz.

- Oj oby nie szybko. Jesteśmy z Brendnem zbyt zajęci na dzieci. To nie jest na nie dobra pora. - Wyjaśniłam, przyglądając się stosowi brudnych naczyń. Kiedy tego tyle się zrobiło?

- Też tak mówiłem, mając dwadzieścia lat. Jednak wszechświat czasem nie pyta czego chcemy, tylko podejmuje za nas decyzję. - Stwierdził, brzmiąc zupełnie jak mama. - No i Niko też szczeniaka nie planował. W naszym pokoleniu wpadki to już tradycja.

- Nawet mnie nie strasz. - Warknęłam  zakładając nogę na nogę. - W ogóle wiesz, kogo wczoraj spotkałam? Liama.

- Serio? I co tam u niego? - Dopytał, w międzyczasie walcząc z dziećmi.

- Znalazł przeznaczona i przyjechał odpocząć od watahy. Więc wygląda na to, że i jemu życie się ułożyło. - Stwierdziłam śmiejąc się lekko, ze starań brata.

- Idźcie do taty. Teraz jestem zajęty. - Zarządził w końcu wkurzuny, a chłopcy chyba poszli pomęczyć jego. - Ta wstrzymaj się z tymi dziećmi. Strasznie dużo z tym roboty. Chyba będę musiał kiedyś was odwiedzić.

- Tylko wcześniej uprzedź, żebym zdążyła posprzątać. - Poprosiłam, czując coraz większą niechęć do strerty nauczyć zalegającej w zlewie.

- Toni stało się. Jesteśmy już starzy. - Obwieścił wampir, a ja parsknęłam śmiechem.

- I to tak bardzo, że muszę kończyć, bo kuchnia sama się nie posprząta. - Stwierdziłam, dopijając kawę.

- A ja muszę ogarnąć dzieciaki i jeszcze kilka rzeczy do pracy. Ta starość nie radość. - Dodał rozbawiony. - Pa siostra.

- Hej brat. - Rozłączyłam się i położyłam telefon na wyspie kuchennej.

Szczerze nie mam pojęcia, po co nam taka wielka kuchnia. Tylko więcej do sprzątania. Zresztą to tyczy się całego domu. Myślę, że mój mate obstawił, że będziemy mieć naprawdę od groma dzieci. Co w sumie może się sprawdzić. Ponoć każdy wilkołak ma taki okres w życiu, kiedy strasznie ciśnie go na posiadanie jak największej ilości dzieci. Obym ja czegoś takiego nie przeszła.

Już miałam zabrać się za mycie naczyń, kiedu ktoś zadzwonił do drzwi. Czyżby Brendan się kogoś spodziewał? Tylko kogo? I czemu ja nic nie wiem? Całkowicie nie przejmując się tym, jak wyglądam ruszyłam w stronę drzwi. Otworzyłam je i szczerze tysiąc razy bardziej wolałabym, gdyby to był ktoś z pracy Brendana.

Harpia o idealnych blond włosach ułożonych w lekkie fale i równie idealnie nałożonym makijażem zwana również moja teściową stała, w drzwiach z kamiennym wyrazem twarzy. Ubrana była w czerwoną koszulę i ołówkową spódnicę z wysokim stanem, która podkreślała jej zgrabną sylwetkę. Na stopach miała szpilki, które dodawały jej nieco wzrostu. W nich miała może coś ponad metr siedemdziesiąt. Ta kobieta musi być kurwa wampirem. Przecież ona nic się nie zmieniła od dnia, kiedy ją poznałam. Ani jednej nowej zmarszczki, ani siwego włosa. Albo naprawdę jest nieśmiertelna, albo ma dobrego chirurga.

- Toni skarbcie tak dawno się nie widziałyśmy. - Stwierdziła, a na jej twarzy pojawił się taki uśmiech, że miałam ochotę uciekać.

Zmierzyła mnie wzrokiem od góry do dołu widocznie niezadowolona. Ta ubranie spodenek, które ledwo zakrywają mi tyłem i koszulki na ciękich ramiączkach nie było najlepszym pomysłem. Jednak kurwa jest trzydzieści stopni celsjusza. A ja w przeciwieństwie do niej nie miałam lodowatego serca, które mógłby mnie ochłodzić.

- Za dawno droga teściowo. - Oświadczyłam, zmuszając się do lekkiego uśmiechu. - Na jak długo planuje teściowa zostać?

- Na tak długo aż nie będziecie mieli mnie dosyć. - Rzuciła, widocznie chcąc mnie zirytować. Chociaż może po prostu zawsze mam takie wrażenie, kiedy o nią chodzi.

- To mam nie stawiać wody na kawę? - Spytałam, na co ta spojrzała na mnie zszokowana. A ja zaczęłam się śmiać, obracając wszystko w żart.

- Przechodziłam w okolicy i przyszłam sprawdzić, czy dbasz o mojego syna. - Wyjaśniła, ignorując mój wcześniejszy komentarz.

A co on kurwa ma pięć lat, że trzeba o niego dbać. To dorosły w pełni samodzielny facet. A jak był młodszy to jakoś się nim tak nie interesowała. Po prostu matka kuźwa roku.

- Wejdź. - Rzuciłam i ruszyłam w stronę kuchni, nie mogąc już na nią patrzeć.

A ona co? Poszła za mną. Jakby nie mogła iść jak człowiek do salonu pogapić się w ścianę. To nie ona musi przeprowadzić kontrolę. Może jeszcze niech ubierze białą rękawiczkę.

Elizabeth rozejrzała się po kuchni z wyraźną dezaprobatą. Jedno miejsce. Tylko to jedno pomieszczenie było nieposprzątane. Mogłaby zajrzeć w każdy inny kąt domu i stwierdzić, że jest czysto. No, ale ona musiała wejść akurat tutaj. Jednak mogłam posprzątać wczoraj.

- Jaką kawę pijesz? - Mruknęłam, mając jej już serdecznie dosyć. A ile tutaj jest? Pięć minut? No dobra może trochę dłużej.

- Zrób, jaką uważasz. - Oświadczyła, a ja miałam ochotę się odwrócić i wyjaśnić jej, że, akurat mocy wyrocznie nie posiadam i nie wiem, czy słodzi i czy dolewa mleka. Jednak jakimś cudem się powstrzymałam.

Zapanowała między nami cisza. Za którą dziękowała księżycowi. Działamy na siebie z teściową jak płachta na byka. Ona mnie nienawidzi i wice versa. Z tym że ja nienawidzę jej, bo obrabiała mi dupę za plecami. I to tak nieelegancko, że robiła to akurat, wtedy kiedy byłam u niej w domu. Uważała, że nie jestem dosyć dobra dla jej syna. I to nawet nie z czystej troski i miłości do niego. Dla niej liczyło się tylko to, co ludzie powiedzą. A kobieta z kolczykami i tatuażami to średni materiał na synową. Jeśli ona planuje tu tak wpadać to mnie pokurwi. My po prostu nie możemy przebywać razem w jednym pomieszczeniu. Czy będę się smażyć w piekle, jest 'przez przypadek' zgubie jej zaproszenie na ślub. I na chszciny dzieci? Zresztą nieważne. Wolę się smażyć w piekle niż znosić jej obecność.

Teściowa w końcu zaczęła stukać swoimi krwiściej czerwonymi paznokciami o blat wyspy kochanej. Widocznie była już niecierpliwiona. Tylko niech mi teraz powie pani idealna co mam zrobić, żeby woda gotowała się szybciej?

- Mama? - Brendan stanął oszołomiony, w wejściu do kuchni patrząc na nas zdziwiony.

I ma teściowa szczęście, że przyszedł, po naprawdę niewiele dzieliło mnie od wydrapania jej tych zielonych ocząt. A to miała być taka piękna sobota.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top