🅥🅘🅘

Pokonywałam kolejne ulice, rozglądając się niczym dziecko w fabryce zabawek. I pewnie dla miejscowych i ludzi, którzy mieszkają tutaj od dawna, wydawało się to dziwne. Jednak ja osoba, która jest tutaj drugi dzień, byłam po prostu ciekawa tego wszystkiego. Bo za oceanem wszystko było inne. Nie mam pojęcia czy lepsze, czy też nie. Nie mi to oceniać. To było coś nowego i ciekawego na swój własny sposób. Bo i wypadałoby poznać najbliższą okolicę domu. Tak by nie zgubić się o piątej, rano idąc po kawę, bo zapominało się jen kupić dzień wcześniej. A znając mnie, to nie raz odbędę taki poranny lub też wieczorny spacer.

I pewnie nadal skupiałabym się na oglądaniu okolicy, gdyby coś nie przyciągło mojej uwagi. A mianowicie warczenie. W pierwszej chwili byłam skłonna pomyśleć, że to pies. W końcu w takich miastach psów jest od cholerny. Ludzie po prostu kochają te istoty i to czasem aż do szaleństwa. Jednak kiedy wsłuchałam, się nieco dokładniej zrozumiałam, że to nie może być pies.

Zaczęłam się rozglądać, przy okazji robiąc z siebie jeszcze większą wariatkę. Chyba ludzie z okolicy mnie nie polubią. W końcu dostrzegłam dwóch mężczyzn. Zażarcie o czymś dyskutowali co jakiś czas, warcząc na siebie. I do jasnej cholery to nie była moja sprawa. I bez wątpienia bym odeszła. Tylko że jeden z facetów zaczął się przemieniać. W środku miasta. W biały dzień.

Dlatego przyszpieszłam kroku, na koniec niemal biegnąc. Przchłam wilkołaka tak by ten znalazł się bardziej na uboczu. A na koniec zacisłam ręce na jego szyi.

- Co ty odpierdalasz? - Syknęłam, kątek oka dostrzegając jego uciejajacego rozmówcę.

- O co ci chodzi cizia? - Spytał i bez problemu mnie odepchnął. Jednak mogłam złapać go mocniej. - Ja robię tylko to, co jest dla mnie w pełni naturalne. - Zapewnił, poprawiając dżinsowa kurtkę którą miał na sobie. Zaciągnął się moim zapachem, najpewniej by lepiej określić kim jestem. I wtedy skrzywił się lekko. - Jesteś sparowana z wampirem.

- Niby skąd ten pomysł? - Spytałam całkowicie zbita z tropu.

- Pachniesz jednocześnie wilkiem, jak i wampirem. A patrząc na to, że oczy na moment zabłysły ci na czerwono, to jesteś wilkołakiem.

- Pudło delto. Jestem hybrydą. - Poprawiła go, a on wbrew temu co mi się wydawało nie skrzywił się. Ani w żaden inny sposób nie okazał mi pogardy. Co niestety się zdarzało.

- Toni szczeniak Alfy Europy Richarda Rooker'a. - Stwierdził, w końcu dodając dwa do dwóch.

- Zgadłeś a teraz gadaj, co to miało być? - Warknęłam jednak szybko się zreflektowałam i schowałam zęby.

- Dałem sobie wolność, której my nadprzyrodzeni nie mamy od wieków. - Odpowiedział i mnie wyminął, odchodząc w swoją stronę.

Początkowo chciałam go jeszcze zatrzymać. Jednak ostatecznie stwierdziłam, że to nie ma żadnego sensu. W końcu i tak nic mi nie powie. A nie chce robić zadymy w środku miasta. To na pewno dobrze by się nie skończyło, patrząc na to, że facet jakoś nie specjalnie zamierzał się kontrolować. A ja aktualnie jestem pozbawiona watahy, więc robienie sobie wrogów nie byłoby najlepszym rozwiązaniem.

Dlatego też ruszyłam dalej, ignorując ciekawskie spojrzenia niektórych ludzi. No i teraz wszyscy będą mnie kojarzyć jako wariatkę. Cudowny początek nowego życia. No, ale trudno. Opinia ludzi akurat jest jednym z moich najmniejszych życiowych problemów.

Jako że sprawy urzędowe już miałam ogarnięte na dzisiaj, zostało już tylko zrobienie zakupów. A, że wirtuozem kuchni nie jestem i wychodzi na to, iż to Brendana będzie gotował, to właśnie on sporządził listę. Mi pozostało się jej tylko trzymać.

Weszłam do supermarketu i zgarnęłam koszyk. Następnie wyjęłam telefon i zaczęłam czytać listę. Jej długość zwarzywszy na to, jak pusta jest nasza lodówka naprawdę nie powinna mnie dziwić. Jednak i tak zaklnęłam pod nosem, widząc ile znajduje się na niej produktów.

- To już łatwiej było wypisać czego mam nie brać. - Mruknęłam sama do siebie i ruszyłem w głąb sklepu.

Szczerze to było, dla mnie dziwne. I to głównie dlatego, że już odzwyczaiłam się od tak normalnych spraw. A może tak naprawdę nigdy nie byłam ich nauczona? W końcu, kiedy mieszkałam z rodzicami, to wyznaczeni do tego członkowie watahy robili zakupy. A na studiach też raczej rzadko mi się to zdarzało. Raczej polegałam na lepiej gotujących kolegach i jedzeniu na dowóz. Tak naprawdę dopiero teraz w wieku dwudziestu czterech lat zaczynam całkiem zwyczajne życie. To chyba aż dziwne.

Kiedy sięgałam po karton mleka do lodówki i całkiem przez przypadek na kogoś wpadłam. Odsunęłam się gwałtownie i już miałam go przeprosić, kiedy poznałam znajoma twarz.

- Liam? - Rzuciłam, uśmiechając się szeroko.

- Toni? Co ty tutaj robisz? - Spytała zszokowany i przytulił mnie mocno, co ja natychmiast odwzajemniłam.

Liam jest moim znajomym z dzieciństwa. Jest synem Alfy Wilkołaków Ameryki Północnej. Dlatego też spędziliśmy w dzieciństwie naprawdę cudowne chwile, rozrabiając kiedy nasi ojcowie omawiali sprawy polityczne.

- No teraz żyje. Mój mate tutaj mieszka, a ja się do niego przeprowadziłam. - Wyjaśniłam, odsuwając się od niego. - Pachniesz jakoś inaczej, dlatego cię nie poznałam.

- W końcu i ja odnalazłem bratnią duszę. - Oświadczył dumnie, a ja poklepałam go po ramieniu.

- I co na to Liana? - Spytałam, odnoście jego siostry bliźniaczki.

- Jakoś to zniosła. I przy okazji zaczęła intensywne poszukiwania swojej bratniej duszy. - Wyjawił, na co ja uśmiechnęłam się szeroko.

- Na pewno w końcu go znajdzie jak my wszyscy. - Stwierdziłam, a ten zaśmiał się lekko.

- Powiedziała ta co znalazła tego jedynego, będąc piętnastoletnim szczylem. - Oświadczył, jakbym wcale o tym nie pamiętała.

- To tylko szczegół. - Machnęłam olewczo ręka. - W końcu to nasi przeznaczeni. Czyli w końcu musimy się spotkać.

- Też racja. - Przyznał, podając mi karton mleka z lodówki. - To mogę liczyć na zaproszenie na ślub co nie?

- Zaproszę całą twoją rodzinkę. - Oświadczyłam i odebrałam od niego karton mleka. - Dzięki.

- To byłby melanż życia. - Stwierdził rozbawiony. - Koniecznie musisz dać znać Lianie, że teraz mieszkasz tutaj. Będzie przeszczęśliwa, kiedy się dowie.

- Tego jestem pewna. Tylko co ty tutaj robisz? Nie ma w okolicy żadnego funkcjonującego stada.

- I dlatego moja familia ma tutaj dom wypoczynkowy. Wiesz inni odpoczywają, przenosząc się bliżej natury a my od niej uciekamy. Tylko tak da się uciec od obowiązków związanych z byciem synem alfy. Dlatego teraz okupuje go ja i Miley. Więc pewnie za niedługo przyjedzie też Liana. Wiesz, nie chce być jeszcze ciocią. - Dodał pół serio pół żartem.

- Rozumiem. - Zapewniłam, nie kryjąc szerokiego uśmiechu. - Dobra to się jeszcze złapiemy. Muszę, wracać do domu, bo lodówka pusta a Brendan musi mnie jeszcze nakarmić.

- Ah za dobrze Ci. - Przytulił mnie jeszcze raz na do widzenia. - To do później.

- No cześć. - Poklepałam go po ramieniu i ruszyłam w stronę kasy.

Moje ogarnięcie chciało, że nieco się zgubiłam. Tak w sklepie. Nie ważcie się mnie oceniać. Każdemu się zdarza. Jednak w końcu jakoś się odnalazłam i zapłaciłam za wybrane produkty, szczerzę żałując, że nie wzięłam samochodu. Teraz muszę się tłuc z tymi siatami do domu.

Dorosłe życie witaj.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top