🅥🅘
Żyje z samą sobą już tyle czasu, że zdążyłam już przywyknąć do pewnych swoich wad. Nauczyłam się z nimi żyć i często obracać je w żart. Jednak moje spóźnialstwo jest czymś co pomału, zaczyna mnie denerwować. Nie dość, że jest to brak szacunku i marnowanie czasu drugiej osoby to jeszcze wychodzę przez to na źle wychowaną. No i przy okazji mam przez to często kłopoty. Jak na przykład dzisiaj.
Wczoraj jak dorosły i odpowiedzialny człowiek umówiłam się na rozmowę o pracę. Pani wpisała mnie na dziewiątą, bo tak miała czas. Ja oczywiście się zgodziłam, bo przecież dziewiąta to całkiem racjonalną godziną. I wiecie co? Zaspałam. Kiedyś mama powiedziała mi, że śpię jak zabita. A ja zaczęłam jej wierzyć, dopiero kiedy zaczęłam zauważać, że często po prostu przesypiam budziki i nic sobie z nich nie robię. Tak było i dzisiaj. I pewnie, gdyby nie Brendan to pewnie spałabym jak gdyby nigdy nic do południa. Dzięki księżycowi, że powiedziałam mu, na którą mam.
Z domu zebrałam się w dziesięć minut. Na szczęście nauczyłam się już, że powinnam prasować się dzień wcześniej. Dlatego tylko ubrałam na siebie biała koszule i obcisłe czarne spodnie. Do tego trampki i już mogłam wychodzić. A dzięki hybrydzie szybkości dobiegłam do wampirzego instytutu w miarę szybko. I tak spóźniłam się tylko lub aż pięć minut. Może mi to wybacza, zwarzywszy na to, że jestem nowa i mogłam się zgubić?
Szybkim krokiem podeszłam do recepcji. Stała przy niej naprawdę ładna wampirzyca o latynoskiej urodzie.
- Dzień dobry. - Zwróciłam się do niej, na co ta natychmiast uniosła wzrok znad ekranu komputera. - Przyszłam na rozmowę o pracę.
- Dzień dobry. - Kobieta posłała mi szeroki uśmiech, który wydał mi się naprawdę szczery. - Naturalnie. Proszę za mną.
Kobieta wyszła za recepcji i zaczęła iść długim korytarzem, a ja ruszyłam za nią. Była ubrana w czerwoną elegancką sukienkę i czarne dosyć wysokie szpilki. Pewnie wyglądałam przy niej jak jedno wielkie nieporozumienie. Zwłaszcza że ciało też miała niezłe. Ciekawe czy to pilates, czy dobre geny?
- Pan Miller już na panią czeka. Życzę powodzenia. - Oświadczyła kobieta, wskazując mi odpowiednie drzwi.
Szczerze poczułam się trochę jak małe dziecko, któremu wszystko pokazuje się palcem. Jednak pewnie nie powinnam się za to gniewać, zwarzywszy na to, że gdyby nie wampirzyca pewnie bym się zgubiła.
- Dziękuję. Na pewno się przyda. - Posłałam w stronę kobiety szeroki uśmiech i podeszłam do wielkich drewnianych drzwi.
Zapukałam ostrożnie, a kiedy usłyszałam ciche proszę, weszłam do środka. Pomieszczenie okazało się być gabinetem utrzymanych w surowym i nowoczesnym stylu. Dominującym kolorem była czerń, a dopełnienie stanowiły białe i czerwone dodatki.
- Dzień dobry. - Zwrócił się do mnie mężczyzna, który wyglądał jakby był w moim wieku. Chociaż pewnie jest wiek lub kilka starszy. - Pani Rooker nieprawdaż?
- Tak to ja i dzień dobry. - Odpowiedziałam nieco niepewmie, mierząc mężczyznę uważnym spojrzeniem.
I muszę przyznać, że facet jest serio przystojny. Czerne nieco dłuższe włosy miał zaczesane do tyłu na żelu. Twarz miał bladą, a jego tęczówki były szare. Dodatkowo miał na sobie czarny garnitur i białą koszule, przez co wydawał się dosyć niewyraźny. No, ale po raz kolejny spotykam tutaj kogoś tak ubranego. A ja kurwa w rurkach i vansach. No to zrobiłam dobre pierwsze wrażenie.
- Proszę usiąść. - Bardziej polecił, jak zaproponował wskazując czerwone krzesło stojące po drugiej stronie jego biurka. Posłusznie wykonałam jego polecenie, a ten zaczął przeglądać moją teczkę. - Akademia Wilczych Wojowników imienia Gorana Spensera. Myślałem, że przyjmują tam tylko mężczyzn. - Przyznał, przenosząc na mnie spojrzenie szarych tęczówek.
Dla niewtajemniczonych Goran był alfą rządzącym przez moim pradziadkiem. Kiedy otworzono szkołe walki wilkołaków w Europie, postanowiono nadać jej jego imię by go uczcić. Był naprawdę wielkim przywódcą któremu wiele zawdzięczamy. Na przykład prawa omeg. I tak żył zaledwie cztery pokolenia temu, a to dopiero on nadał prawa najniższej z klas wilkołaków. No, ale nie tylko im.
- Nie tylko. Jednak rzeczywiście w większości są to mężczyźni. Kobiety tam przyjmowane muszą się wykazać. - Wyjaśniła, prostując się dumnie. Może jeszcze jakimś cudem uda mi się wyjść z tego z twarzą.
- Jesteś hybrydą, więc ciężko by cię nie przyjęli. - Stwierdził, a ja nie miałam pojęcia jak powinnam to odebrać. - Jednak to wilcza szkoła. Co sugeruje, że nie znasz się tak dobrze na wampirzym prawie.
- Wychowały mnie wilkołaki to prawda. - Przyznałam, zakładając nogę na nogę. Na pewno powinnam tak siedzieć? - Jednak miałam wiele styczności z wampirami. Mój dziadek włada wampirami Anglii. Mój bliźniak, jak i mama są wampirami. Więc to nie tak, że nie znam waszego prawa w ogóle. Znam je. Może nie tak szczegółowo, jak to wilcze jednak się orientuję. - Oświadczyłam i kiedy już miałam dodać coś w stylu, nie chce być prawnikiem tylko łowcą ugryzłam się w język.
- Masz na karku pokonanie przedwiecznego w wieku osiemnastu lat. Co nie ukrywam, naprawdę wygląda dobrze w twojej kartotece nawet jeśli większość uznałaby to za minus. - Stwierdził, przeglądając moje papiery.
- Potrafię walczyć. Zresztą poświęciłam walce całe swoje życie.
- To widać. Twój ojciec to wielki alfa a matka wykonywała ten zawód w przeszłości. - Zauważył, a ja skinęłam głową. - Zatrudnię cię. Jednak przez pierwsze dwa do trzech tygodni zamknę cię w biurze. Walczyć umiesz, ale muszę się nauczyć, jak działa nasza biurokracja. Bo niestety będziesz musiała ogarniać to sama.
- Rozumiem i dziękuję bardzo. - Z trudem powstrzymałam głupkowaty uśmiech, który cisnął mi się na usta.
- Zaczniesz w przyszłym tygodniu od dziewiątej. Tylko się nie spóźnij. - Ostrzegł, wracając do wcześniej wykonywanej pracy.
- Oczywiście.
Wstałam z miejsca i szybki opuściłam jego gabinet. Muszę przyznać, że jestem z siebie dumna. Problem braku pracy właśnie się rozwiązał. Co mogę uznać za wielki sukces, zwarzywszy na to, że niektórzy szukając pracy miesiącami.
Opuściłam budynek, po drodze żegnając się jeszcze z tą miła sekretarką. Gdyby wszystkie urzędniczki takie były świat, byłby lepszym miejscem.
Stanęłam na chwilę, by przemyśleć co teraz. Szybko przypomniałam sobie, że muszę zrobić zakupy i pofatygować się do ludzkiego urzędu, by załatwić jeszcze kilka formalności. Ludzie i ich biurokracja to nie śmieszny żart tyle mam do powiedzenia w tym temacie.
Na razie jednak zdecydowałam się iść na kawę. Rano nie zdążyłam jej wypić, a jeśli tego nie zrobię, to będę nie do życia za góra godzinę. A znając moje szczęście, to w samych kolejkach postoje z dwie. Dlatego też skierowałam swoje kroki do najbliższej kawiarni. Ten dzień zaczął się naprawę dobrze, a mi pozostało modlić się do księżyca by nic się nie posyłało.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top