🅘🅘

Dopiero kiedy nadeszła pora kolacji opuściłam swój pokój. Na swoje szczęście zdołałam wszystko spakować, więc jestem już gotowa do wylotu. Oczywiście, jeśli chodzi o bagaże. Bo tak naprawdę nie jestem przekonana co do tej decyzji. Wilkołaki to terytorialne zwierzęta, które mocno przywiązują się do miejsc. Dodatkowo czuje potrzebę posiadania sfory. A za oceanem nie będę jej mieć. Życie z Brendanem wymaga ode mnie pewnym wyrzeczeń. A ja nie jestem pewna czy jestem na nie gotowa.

Już jakiś czas temu załatwiłam sprawy urzędowe. Alfa Wilkołaków Ameryki Północnej nie robił większych problemów i szybko udało mi się załatwić zgodę na pobyt na jego terenie. Na moje nieszczęście w okolicach, w których mieszka mój mate nie ma żadnej funkcjonującej watahy. Dlatego zmuszona jestem pozostać bezwatahową. Różnią się oni od banitów tym, że sami decydują się na odejściu z watahy. Są oni znacznie mniej nienawidzeni przez zwykłe wilkołaki. I w każdej chwili mogą przyłączyć się do jakiegoś stada. Ewentualnie założyć własne. Oczywiście to wiąże się z pozwoleniami i masą załatwiania, ale to już historia na inną okazję.

Weszłam do kuchni gdzie było wyjątkowo tłoczno. Rodzice i moi bracia nakrywali do stołu. Za to moim trzej bratankowie wraz z moją siostrą rozrabiali pod uważnym okiem Filipa. Westchnęłam cicho, wiedząc, że kiedyś pożałuję, że bywałam tutaj tak rzadko.

Weszłam do kuchni i od razu usiadłam przy stole. Filip nie pozostawał długo obojętny na moją obecność. Obdarzył mnie spojrzeniem swoich zielonych tęczówek a na jego twarzy zagościł lekki uśmiech. Cholernie zmienił się przez te wszystkie lata. Gdyby stanął koło swojej wersji sprzed dziesięciu lat, pewnie bym go nie poznała. Sporo przeżył i wypracował dobrą pozycje jako król.

- Ledwo przyjechałaś i już nas opuszczasz. - Stwierdził bez cienia wyrzuty w głosie. - Nigdy nie sądziłem, że nasze życie tak bardzo się zmieni.

- Ja też nie. Bo w sumie trudno przewidzieć coś takiego. - Stwierdziłam, przyglądając się dzieciakom.

Wyróżniałam w swoim życiu kilka punktów przełomowych, które zmieniły moje życie niemal o sto osiemdziesiąt stopni. Przemiana, odnalezienie mate, wyjazd do akademii. To wszystko zaprowadziło mnie do momentu w życiu, w którym teraz jestem. I szczerze mówiąc ciężko mi ocenić czy podoba mi się to, gdzie teraz jestem. Niby moje życie nie jest katastrofą. Jednak nie mogę pominąć faktu, iż nie jest też jakieś rewelacyjne. No i w sumie ciężko się dziwić skoro w zasadzie zaczynam od zera.

- Jednak kiedy ma się naście lat, człowiekowi wydaje się, że tak będzie już zawsze. A tak naprawdę zmienia się wszystko.

- Weź, mnie nawet nie dobijaj. - Poprosiłam, spoglądając na dzieciaki.

Tak naprawdę to po nich najlepiej widać, jak czas szybko leci. Jak dzisiaj pamiętam telefon mamy, po tym jak urodziła się moją siostrę. Czasem mam wrażenie, że nie minęło więcej jak kilka tygodni od chrztu Amaru. To straszne, ale czasem łapie się na tym, że, chce zadzwonić do Blanki. A ona nie żyje już ponad rok. I sama nie wiem, czy jest tak przez to, że czas gdzieś mi umyka i nie czuje tego, jak szybko płynie. Czy raczej przez to, że nigdy mnie nie ma?

- Może za niedługo i ty zostaniesz matką.- Stwierdził, szturchając mnie łokciem w żebra.

- Na razie to ja muszę się przekonać czy z tego związku jeszcze coś będzie. - Przypomniałam, odruchowo kładąc dłoń w miejsce uderzenia.

- Podjęliście sześć lat temu cholernie trudną decyzję. A teraz nieważne co będzie będziecie musieli żyć, z tym co się wydarzy.

- Hura dorosłość. - Rzuciłam, rozsiadając się na krześle.

Filip odpowiedział mi jedynie krótkim parsknięciem. On znacznie dłużej musi sobie radzić z dorosłością. Przejął tron po ojcu, mając zaledwie siedemnaście lat. Co wiązało się z wieloma wyrzeczeniami i podejmowaniem masy trudnych wyborów. I jeszcze po drodze jego nieszczęsne historie miłosne. Filipa życie też nie oszczędziło.

- No to, co długo się z tobą nie pomęczymy. - Wtrącił Niko, siadając przy stole. - Już jutro wylatujesz. - Dodał, tak jakbym mogła zapomnieć.

- Niestety. - Westchnęłam cicho, spoglądając na brata. - No, ale wrócę. I to szybciej niż mógłbyś się spodziewać.

- Taką mam nadzieję siostrzyczko. Zwłaszcza że niedługo to mnie będziesz tytułować Alfą Wilkołaków Europy.

- Tacie chyba zapomniało się o odłożeniu emerytury. - Stwierdziłam, kątem oka spoglądając na ojca.

- Na mnie nie patrz. - Tata uniósł ręce w geście obronnym, stając koło stołu. - To mama chce już odpocząć.

- Jesteśmy parą alfa od dwudziestu pięciu lat. Myślę, że już się narządziliśmy. - Oświadczyła mama, przytulając się do ramienia swojego mate. - Chociaż możemy odłożyć emeryturę i poczeka aż Niki, odnajdzie swoją przeznaczoną. Na pewno będzie mu łatwiej, jeśli ktoś będzie u jego boku.

- Mamo uwierz mi, że nie potrzebuje luny. Poradzę sobie sam. - Zapewnił, mój brat spoglądając na naszą matkę. - Poza tym chyba mieliśmy żegnać Toni, a nie rozmawiać o moim przejęciu władzy.

- Sam zacząłeś ten temat. - Przypomniałam, wskazując na niego palcem. - Więc teraz się nie migaj.

- Nie pokazuje się palcem, wiesz? - Spytał niczym rozkapryszony dzieciak.

- Dobra koniec dzieci. - Wtrącił się Elio, przerywając nasza sprzeczkę. - Chociaż ten jeden raz spróbujmy się nie pozabijać.

- Tylko ten jeden raz będę dla was miła. Chcę was dobrze wspominać tam za oceanem. - Stwierdziłam, uśmiechając się cwaniacko.

- Z tobą. - Mój bliźniak parsknął śmiechem i przewrócił oczami.

- Brakuje mi czasów, kiedy tutaj mieszkaliście. - Rzuciła mama, obdarzając nas szerokim uśmiechem.

W domu rodzinnym zostali tylko rodzice i najmłodsza z naszej czwórki. Elio ma własny dom, a Niko przeniósł się do domu watahy. Więc obstawiam, że aktualnie w domu musi być strasznie cicho i spokojnie. I przy okazji nudno.

Nie będę oszukiwanać, tęsknię za nimi i to każdego dni. Wilkołaki tworzą, nie tylko silne więzi z członkami watahy, ale i w rodzinie. I szczerze nie mam pojęcie jak, zniosę pozbawienie zarówno rodziny jak i watahy. Życie wśród samych ludzi i wampirów wydaje się mało kuszące.

- Kiedy Niko przejmie watahę na pewno będziemy cię często odwiedzać. - Zapewniła mama, która wydawała się mieć bardzo dobry humor. - Tak, że nie zdążysz nawet zatęsknić.

- Tylko nie nachodźcie mnie już od przyszłego tygodnie. Dajcie mi chociaż trochę czasu na to, by sobie to życie poukładać.

- Spokojnie. Damy Ci całe dwa tygodnie. - Obiecał tata, a ja spojrzałam na niego z mordem w oczach. - A jak coś mi się nie spodoba, to wrócisz z nami tutaj. - Dodałby chcąc chyba jeszcze bardziej mnie zirytować.

- Ty nigdy się nie zmienisz. - Podsumowałam, krzyżując ramiona na piersiach.

- Nie prawda twój ojciec się zmienia. - Zapewniła Adelajda. - Z roku na rok jest coraz gorszy.

Na te słowa wszyscy wybuchliśmy śmiechem. Tak bardzo mi tego brakowało. W ogóle brakuje mi wszystkiego, co związane z rodziną. Jednak nie mogę całe życie siedzieć w tym domu i udawać, że nadal mam naście lat. Jestem dorosła, i muszę poukładać swoje życie. I nieważne jak bardzo bym się tego nie bała, nie ma już odwrotu.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top