🅛

Patrzyłam na swoje odbicie, miętoląc materiał szlafroka. Byłam dosyć zestresowana dzisiejszym dniem. W końcu ślub bierze się raz w życiu i inne tego typu głupoty. Poza tym wszystkie oczy będą skierowane na mnie, więc jak coś zjebie to będzie nieciekawie. Zwłaszcza że Elizabeth to zobaczy. Tak to zdecydowanie najgorsze co mnie może dzisiaj spotkać.

Na twarzy miałam już makijaż. Był bardzo delikatny. Miałam nałożony korektor, który zakrywał moje cienie pod oczami. Do tego podkreślone tuszem rzęsy i bezbarwny błyszczyk na ustach. Stwierdziłam, że skoro będę się całować z Brendanem to malowanie ust na czerwono nie ma sensu. Potem brunet chodziłby cały umazany w pomadce. I ja zresztą też byłabym całą rozmazana. Więc to byłoby bez sensu.

Weronika kręciła moje włosy. Sięgały one do obojczyków. Jednak po ślubie zamierzałam je znowu obciąć. Polubiłam siebie w tych krótkich włosach. Jednak na ślub postanowiłam je nieco zapuścić. Bo chciałam jednak wyglądać nieco inaczej. Teraz kiedy włosy były pokręcone, sięgały mi lekko przed ramiona. Szatynka upięła z tyłu dwa kosmyków moich włosów. I w ten sposób byłam już prawie gotowa.

- Teraz sukienka. - Pośpieszyła mnie Liana. - No, ale już. Bo się spóźnisz na własny ślub.

- Ja to nawet na swój pogrzeb się spóźnię. - Zarzartowałam, na co blondynka jedynie przewróciła oczami.

Ubrałam na siebie swoją cudowną sukienkę. Naprawdę byłam nią zachwycona. I chociaż nie przypominała tego, co zazwyczaj noszą kobiety na ślubie w ogóle mi to nie przeszkadzało. A wręcz uważałam to za jej atut. Bo ta sukienka była naprawdę moja.

Do niej ubrałam czarne szpilki, a we włosach miałam czarny welon. Wyglądałam pewnie trochę jakbym szła na pogrzeb, jednak miałem to gdzieś. Najważniejsze było tylko to, że podobałam się sama sobie. Poza tym było tak, jak zawsze chciałam. Nie miałam na sobie zbyt wiele biżuterii. Miałam w zasadzie tylko kolczyki, które nie były jakieś szczególnie imponujące. Makijażu nie było dużo, a fryzura była prosta. Dlatego, że ja chciałam być ozdobą tego dnia. I nie chciałam by coś mnie przyćmiewało.

- Idziemy. Bo się naprawdę spóźnię. - Rzuciłam, ruszając do wyjścia.

- No wreszcie to ogarnęłaś. - Skomentowała Liana idącą tuż za mną.

Tata już czekał na mnie przed wejściem. Podeszłam do niego, czekając na jego reakcje. Wiedziałam, że nie wyglądałam nawet w jednym procencie tak, jak sobie mnie wyobrażał. I bałam się jego reakcji. Znałam go zbyt dobrze i wiedziałam, że już sam ślub jest dla niego czymś szokującym. A co dopiero mój wygląd.

- Wyglądasz... Nie spodziewałem się tego. - Przyznał, uważnie mi się przyglądając. - Jednak wyglądasz pięknie. To jak wyglądasz, jest zgodne z tobą i to jest najważniejsze.

- Dziękuję. - Rzuciłam i podeszłam do niego, mocno go przytulając. Mimo wszystko jego reakcja była dla mnie ważna i w tym momencie odetchnęłam z ulgą. - Kocham cię tato.

- Ja ciebie też kocham Antwanette. A to, że jesteś moją córką, jest moja największa nagrodą od losu. - Wyznał, mocno mnie tuląc.

O nie. Nie popłaczesz się już teraz. Zapomnij kurwa.

- Chodźmy już, bo widzę, że jesteś nie w humorze. - Przyznałam, odsuwając się od niego.

- Po czym wnioskujesz? - Spytał podając mi swoje ramię, które ja przyjęłam.

- Powiedziałeś do mnie Antwanette.

W sali rozniósł się dźwięk marszu weselnego. To był dla nas znak. Ruszyliśmy w stronę ołtarza. Przed nami szła Nike, która sypała kwiatki. Mała była do mnie podobna. Nie tylko z wyglądu. Też protestowała, kiedy przyszło włożyć sukienkę. I tylko cudem w końcu się na to zgodziła.

Uśmiechnęłam się lekko i uniosłam wzrok. I wtedy zobaczyłam jego. Wszystkie emocje nagle doszły do głosu, a mi chciało się płakać ze szczęścia. Jeśli uda mi się powiedzieć przysięgę to będzie cud. Mój narzeczony, a już za chwilę mąż miał na sobie biały garnitur z czarną koszulą i białym krawatem. Tak biały to zdecydowanie kolor Brendana.

- Opiekuj się nią, bo groźba z wyrwaniem nóg nadal aktualna. - Uprzedził Richard, ściskając dłoń mojego mate.

- Będę. I nie potrzebuje do tego motywacji. - Zapewnił, biorąc mnie za ręce. Spojrzał na mnie i uśmiechnął się lekko, co ja od razu odwzajemniłam.

- Zebraliśmy się tutaj, aby połączyć tego mężczyznę i tę kobietę świętym węzłem małżeńskim. - Zaczął kapłan, na co poczułam jak moje serce przyśpiesza od nadmiaru emocji. - Zgodnie z naszą tradycją dzisiaj przyrzekniecie sobie miłość, która trwać będzie wiecznie. Świadomi własnych praw i obowiązków oraz tego, czym jest związek małżeński, obiecujecie oddać siebie w całości tej drugiej osobie. Przysięganie sobie wsparcie, szczerość i miłość nawet w najtrudniejszych momentach swojego życia. Obiecujecie sobie trwanie razem, nawet kiedy cały świat będzie chciał czegoś innego. - Kontynuował a ja poczułam łzy gromadzące się w moich oczach. Robię się zbyt emocjonalna na starość. - Teraz państwo młodzi wypowiedzą swoje przysięgi.

I już miałam zacząć. Wzięłam już nawet głębszy wdech, by się uspokoić. Jednak w tym momencie zobaczyłam Eliota, który wychodzi z ławki. Usłyszałam, jak pociąga nosem i szybkim krokiem zmierza do wyjścia. Obserwowałam to czując, że muszę coś zrobić.

- Brendan tak mi przykro, ale muszę za nim iść. - Wyszeptałam, stając bliżej bruneta. - Obiecałam, że więcej go nie zwiodę. I nie złamie ten obietnicy.

- Idź. On potrzebuje cię teraz bardziej niż ja. - Stwierdził, puszczając moje ręce.

Bez chwili zastanowienia ruszyłam w stronę wyjścia. Ignorując zdziwienie gości, wyszłam z domu watahy. Zaczęłam się rozglądać, aż w końcu złapałam zapach brata. Zdjęłam ze stop szpilki i za nim podążyłam. Eliot stał przy jeziorze, wpatrując się w wodę. Podeszłam do niego, rzucając szpilki na ziemię.

- Co ty tutaj robisz? - Spytał zszokowany, przenosząc na mnie spojrzenie.

- Pamiętasz jak kiedy byliśmy dziećmi, potrafiliśmy siedzieć cały dzień nad jeziorem. - Przypominałam całkowicie ignorując jego pytanie. - Całymi dniami siedzieliśmy w wodzie, razem się wygłupiając. Potem cali przemoczeni i zmarznięci wracaliśmy do domu. Często byliśmy pobici, więc nawzajem kryliśmy swoje tyłki przed mamą... Co się z nami stało? - Spytałam, przenosząc wzrok na brata.

- Spotkałaś Brendana. A ja spotkałem Blankę. - Stwierdził nawet nie powstrzymując łez, spływających po jego policzkach. - Przepraszam, że wyszedłem. Jednak ja nie dam rady. - Oświadczył łamiącym się głosem.

- Ona... - Zaczęłam niepewnie. Nie byłam pewna co w takiej sytuacji, powinnam mu powiedzieć. - Ona nigdy nie przestała cię kochać. Jest gdzieś tam i cały czas na ciebie patrzy. I cieszy się twoim szczęściem. To okropne, ale... Ale nie możesz cały czas do tego wracać. Musisz żyć dalej dla ludzi, którzy cię kochają.

- To wydaje ci się łatwe, bo Brendan tutaj jest. - Rzucił już całkowicie rozryczany. - Żałuję, że nie spędziłem z nią więcej czasu. Nie doceniałem każdej wspólnej chwili... Życie jest cholernie krótkie i kruche. A ja chyba nigdy nie przestanę wypominać sobie wszystkich błędów, które popełniłem... Toni tak cholernie za nią tęsknię. Nie potrafię przestać o niej myśleć. I jest teraz on, jednak ja nie mogę przestać jej kochać. Wszystko mi o niej przypomina. Moment, w której przyniosłaś Nike do domu. Ty w tamtej sukience i teraz ten ślub... Już sobie z tym nie radzę... Kurwa co bedzie, kiedy chłopcy spytają, dlaczego wszyscy mają mamę a oni nie? - Spytał i już naprawdę kompletnie się rozryczał. Ukrył twarz w dłoniach bym nie widziała, w jakim jest stanie. Jednak ja to doskonałe wiedziałam.

Mało kto kochał tak jak Eliot. Zawsze był tym dobrym w naszym duecie. Nigdy nikomu nie zrobił krzywdy i każdemu życzył jak najlepiej. A los tak go potraktował. On nie zasłużył na to, by tak skończyć. By tyle cierpieć. Życie było niesprawiedliwą suką a karma nie zawsze do nas wracała.

Podeszłam do niego i mocno go przytuliłam. Nie umiałam sobie wyobrazić, co bym zrobiła na jego miejscu. Gdyby Brendan teraz umarł i zostawił mnie i Nike chyba bym się załamała. Nie wiem, czy bym to przetrwała. Dlatego mimo wszystko cholernie podziwiałam Eliota za to, że jakoś się trzymał. Nie najlepiej jednak jakoś tak.

- Nie wiem kurwa. Nie umiem ci odpowiedzieć na to pytanie. - Przyznałam starając się powstrzymać, wybuch płaczu. - Nie powiem Ci, że będzie lepiej. Bo tego też kurwa nie wiem. Mogę Ci tylko powiedzieć, że już zawsze przy tobie będę. Nigdy już nie pozwolę, byś był sam. Nawet jeśli będę musiała przeleci morze, by przy tobie być to zrobię to bez wahania. Mogę Ci tylko powiedzieć, że wszyscy cała nasza popieprzone rodzina kocha cię najbardziej na świecie. I mogę cię zapewnić, że Filip mocno cię kocha. I będzie przy tobie w czasie największego cierpienia. Kiedy nic już nie będzie się układać. Tak jak Ci to obiecał. Bo on naprawdę cię kocha i naprawdę mu zależy.

Czułam, że mój brat się uspokaja, co bardzo mnie cieszyło. Jednak ja w tym czasie czułam się coraz gorzej. I nie miałam pojęcia czy za chwilę samą się nie rozpłacze.

- Też będę już zawsze. Bez względu na wszystko. - Wyszeptał ledwo słyszalnym głosem, na co ja pokiwałam głową a łzy spłynęły po moich policzkach.

- Nie musisz wracać na ślub, jeśli nie czujesz się na siłach. - Zapewniłam, przytulając go mocno.

- Muszę tam być. Poczekasz na mnie chwilę... Chciałbym... Chciałbym cię odprowadzić. Wiesz do ołtarza. Jeśli nie to ślub nie będzie się liczył. - Stwierdził ocierając łzy, ze swoich policzków.

- Będę czekać choćby wieczność... O ile goście jeszcze nie zwiali... Wiesz sama jeszcze niedawno zastanawiałam się czy to ty nie powinieneś mnie odprowadzić.

Oficjalnie na ślub wróciliśmy po jakiś dwudziestu minutach. Przez ten czas się ogarnialiśmy i wspominaliśmy te dobre chwilę. To w miarę nam pomogło i już wyglądaliśny jak ludzie... Powiedzmy.

- Wykorzystaj każdą wspólną chwilę z nią. Bo nigdy nie wiesz, kiedy możesz ją stracić. - Zwrócił się do Brendana, po czym wrócił na swoje miejsce.

Ponownie stanęłam przed narzeczonym, patrząc na niego przepraszająco. On uśmiechnął się na znak, że nic się nie stało. Za to kapłan pokazał mi bym kontynuowała .

- No tak. - Zaczęłam odkaszlując. - Próbowałam napisać coś, co jakoś opiszę nasz związek. Jednak nic co napisałam, nie było wystarczająco dobre. Nie w sposób jest opisać dwunastu lat w kilku zdaniach. Te dwanaście lat temu, kiedy cię spotkałam, byłam przekonana, że dam rady odejść i żyć jakbym nigdy cię nie spotkała. Jak widać, średnio mi się to udało. - Przyznałam, słysząc jak kilka osób parsknęło śmiechem. - W trakcie kilku tygodniu zdołałeś mi udowodnić, że życie bez ciebie nie będzie pełne. A przez kolejne lata skutecznie mi to udowadniałeś. Czułam przy tobie emocje, których nawet nie potrafię nazwać. Znosiłeś mnie, kiedy ja sama miałam siebie dosyć. I zdołałeś wybaczyć mi rzeczy niewybaczalne. I teraz chciałabym ci za to podziękować. Za to, że tutaj jesteś. Jesteś wspaniałym narzeczonym i ojcem dla naszej córki. Dałeś mi wszystko, o czym mogłam tylko pomarzyć i jeszcze więcej... Dostrzegłeś kochająca istotę w potworze, którym dla innych byłam. Dałeś mi tyle pięknych chwil, które są cenniejsze niż cokolwiek innego. Bo kiedy stracę już wszystko i nic nie będzie miło znaczenia, będę mogła do nich wracać. - Przyznałam, czując jak łzy spływają mi po policzkach. - Dałeś mi wszystko. A ja nie umiem ci za to podziękować. Bo nie istnieją słowa i gesty, które mógłby pokazać, jak cholernie jestem Ci za to wszystko wdzięczna. Więc po prostu powiem Ci, że cię kocham. I nie pozwolę, by coś nas rozłączyło. Nawet śmierć nie ma takiej mocy, bym przez nią mogła przestać cię kochać.

- Widać oboje jesteśmy słabymi pisarzami. - Przyznał Brendan, ocierając łzy. - Kiedy cię poznałem byłem tylko zagubionym gówniarzem. Nie wiedziałem czego, chce od życia. I wtedy spotkałem ciebie. Co prawda film mi się urwał, jednak jestem pewna, że zrobiłeś na mnie dobre wrażenie. - Przyznał, uśmiechając się szeroko. - Pamiętam jak cię poznawałem. Tak dobrze pamiętam, kiedy po raz pierwszy się przy mnie przemieniłaś. To był chyba najbardziej przerażający moment w moim życiu. Potem stopniowo poznawałem prawdę. I przekonywałem się, że jesteś wyjątkowa. Pod każdym względem. Nie tylko dlatego, że byłaś hybrydą. Wszystko w tobie jest absolutnie wyjątkowe i niepowtarzalne. Twoja siła która bez końca mi imponujesz. To jaką mimo siły, która w sobie nosisz, jesteś kochająca. To ile mi dałaś. Nie musisz mi dziękować za piękne chwile. Bo one były takie też dzięki tobie. Temu, że tam byłaś i zawsze mówiłaś coś głupiego. Często mówisz, że to psuje nasze romantyczne chwile. Jednak to te głupie teksty czynią je tak cudownymi i wyjątkowymi. To jak wiele wniosłaś do mojego życia pokazał mi głównie ten czas, kiedy byliśmy osobno. To ile dzięki tobie poczułem i przeżyłem jest prawdziwą nagrodą. Antwanette po prostu cię kocham. Tak bardzo, że będę w stanie przebaczyć Ci wszystko. Jak bardzo głupie by to nie było. I dzisiaj przysięgam Ci, że nigdy cię nie opuszczę i nigdy nie przestanę cię kochać. I kiedy cały świat się rozpadnie, ty sprawdź, że mój będzie trwał.

W tym momencie podeszli do nas Amaru i Alexander. Podali nam obrączki. A my nałożyliśmy je sobie na palce. Oboje płakaliśmy w najlepsze, nawet nie przejmując się tym jak wyglądamy i ile osób na nas patrzy.

Kapłan podał nam nóż. Rozcięliśmy sobie dłonie a krew spłynęła do misy. Kapłan włożył palce do naczynia i zaznaczył na naszych czołach symbol wiecznej jedności.

- Ogłaszam was mężem i żoną. Możecie się pocałować. - Ogłosił mężczyzna, na co wszyscy zaczęli bić brawo.

Podeszłam do Brendana i położyłam dłoń na jego karku. Przyciągnęłam go do siebie i mocno pocałowałam. To był zdecydowanie najlepszy dzień w moim życiu.

- Wy, ale noc poślubną to później. - Wykrzyczał męski głos, w którym rozpoznałam wujka Cola.

Nieco zażenowana odkleiliśmy się od sobie i ruszyłyśmy między ławkami do wyjścia. Goście obrzucili nad pyłek ze spalonego drzewa i iglaki sosny. Na znak odrodzenia i płodności.

Kiedy stanęliśmy przed domem watahy wszyscy zaczęli do nas podchodzić z gratulacjami. I w momencie naprawdę cieszyłam się, że jest tutaj minimum gości. Chociaż i tak było ich sporo.

- Kochanie tam się cieszę, że tego dożyłam. - Oświadczyła podekscytowana babcia Alexandra, mocno mnie przytulając.

- Teraz liczymy na kolejnego prawnuka. - Dodał dziadek, poruszając sugestywnie brwiami.

- Trzymaj go krótko i pokaż, że z kobietami tej rodziny nigdy się nie zadziera. - Dodała babcia, całkowicie ignorując swojego męża.

- Kocham twoich dziadków. - Oznajmił Brendan, kiedy ci już odeszli. - Są tacy pozytywnie zakręceni jak całą twoja rodzina.

- Za to twoja jest mniej drętwa niż mogłabym przypuszczać. Tylko twoja matka jest sztywna jakby już ją chować mieli.

- Poczekaj, aż dobierze się do wódki.

I w końcu zaczęło się wesele. Wraz z Brendanem zatańczyliśmy pierwszy taniec. Który był nieco bardziej skomplikowany. Brendan miał duszę tancerza i to było widać. Mało mnie nie zabił, ucząc mnie tego tańca. I ostatecznie wyszedł nam chyba całkiem nieźle.

- Dobra to teraz przeszedł czas na tańce. - Oświadczyłam, kiedy byliśmy już po posiłku. - To zazwyczaj nie tak wygląda, ale chuj z tym. W naszej rodzinie tradycje i tak nie mają żadnego znaczenia. Dlatego chciałabym poprosić do tańca Eliota. Mojego bliźniaka i jednego z najważniejszych mężczyzn w moim życiu. Chodź tutaj i pamiętaj, że Pannie młodej się nie odmawia.

Zgodnie z moją prośbą Eliot do mnie podszedł. Zatańczyliśmy wspólny taniec, który był dla mnie tego wieczoru niezwykle ważny. Następnie zatańczyłam z kolejnymi gośćmi, a potem przyszedł czas na zabawy typowo weselne.

Stanęłam na środku sali, a panny ustawiły się wokół mnie. Odczepiłam welon i stanęłam do nich tyłek. Następnie go rzuciłam i szybko się obróciłam. Złapała go Liana.

Potem Brendan rzucił krawatem. Złapał go Lucas jeden z moich kuzynów. Potem on i blondynka zatańczyli wspólny taniec. I chyba im się spodobało, bo potem widziałam, jak razem rozmawiają.

- Ja już zabiorę dzieciaki i pójdę spać. - Oświadczyła moja mama, podchodząc do nas. - Wezmę Nike. Wy powinniście się bawić. W końcu to wasz ślub.

- Na pewno nie chcesz jeszcze zostać? - Spytałam przerywając rozmowę, ze starszym bratem.

- Nie. Ja nie pije, a inni pewnie zaraz się najebią. A nie ma nic gorszego niż być trzeźwym w towarzystwie pijanych. - Stwierdziła, a ja musiałam przyznać jej rację. - Poza tym dzieciaki są już zmęczone. Więc je wezmę.

- No dobrze. Dobranoc mamo.

- Dobranoc skarbie. - Odpowiedziała biorąc od Brendana, już na wpół śpiąca Nike.

Wujek Col miał pewną super moc. Jak nikt znajdował ludzi do picia. Dlatego, kiedy tylko Adela odeszła mój chrzestny znalazł się przy mnie z butelką wódki w ręce.

- Czy moja ulubiona bratanica się ze mną napije. - Spytał, wymachując mi butelką przed nosem.

- Pytasz wilka, czy je mięso? - Spytałam, na co ten z entuzjazmem zaczął otwierać butelkę.

- Tylko nie przesadź. Pamiętaj, że czeka nas noc poślubna. - Wyszeptał mąż do mojego ucha.

- Spokojnie kochanie. Tej nocy będę trzeźwa i gotowa jak jeszcze nigdy w życiu.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top